Dalsze losy 10.doc

(35 KB) Pobierz

Cullen!-usłyszałam. Podniosłam jak oparzona głowę i zamrugałam kilka razy. Wnętrze klasy było lekko rozmazane, tak samo jak twarze uczniów i nauczyciela. Przetarłam oczy rękoma i zwróciłam głowę w stronę profesora McLenna.
-Tak proszę pana?-spytałam z miną niewiniątka. Ostatniej nocy nie spałam prawie w cale. Po skończonym "spacerze" Jacob zaprowadził mnie do domu i tak jak poprzednio pożegnał się Charliem, a następnie wszedł do mojego pokoju przez okno. Rozmawialiśmy prawie całą noc.
O wszystkim. O wilkołakach, o wampirach, o mojej rodzinie, o Billym, ojcu Jacoba, o Charliem i o innych na ogół błahych sprawach. Głownie to chłopak zadawał pytania, a ja na nie odpowiadałam. Pytał się co lubię robić, co mnie interesuje, a kiedy spytałam się dlaczego mnie o to wszystko pyta, mruknął pod nosem niewyraźnie coś w stylu "próbuję nadgonić czas". Od tamtej pory tylko opowiadałam.
-Odpowiesz na zadane pytanie, panienko Cullen?-powiedział profesor McLenn, ściągając mnie na ziemię. Przekrzywiłam lekko głowę i próbowałam sobie przypomnieć jakie było to pytanie.-Mówiąc "odpowiesz", miałem na myśli dzisiaj-zironizował, na co klasa wybuchła salwą śmiechu. Naburmuszyłam się. Co ich tak śmieszyło?
-Nie wiem, proszę pana.-odparłam.
-Ach, tak?-zadał pytanie retoryczne, ale mimo to pokiwałam głową, jakby na złość. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, aż w końcu profesor podszedł do swojego biurka. Jego rysy nagle złagodniały kiedy patrzył na mnie-Na przyszłość radzę bardziej uważać, panno Cullen.-powiedział tylko i wrócił do tematu lekcji.
Wszyscy spojrzeli na mnie ze zdziwieniem. McLenn uchodził za najbardziej surowego i niereformowalnego nauczyciela w całej szkole, ale mi udało się ujść płazem przed jedynką, którą jak nic dostałby w takiej sytuacji każdy inny uczeń. Wzruszyłam ramionami do mojego partnera z ławki. Od dziecka byłam inna.
Uśmiechnęłam na tą myśl.
Pół-człowiek, pół-wampir. I do tego ulegają mu wszyscy dorośli. Pysznie.

.
Wkrótce zadzwonił dzwonek i wyszłam z klasy, wciąż w dobrym humorze. Ach, jak cudownie czułam się po rozmowie z Jacobem! Tak lekko i pięknie... jakby to wszystko było tylko snem, który miał się niedługo rozwiać...ale próbowałam nie dopuszczać do siebie tej myśli. "Przecież on naprawdę istnieje!"-skarciłam się w duchu po raz któryś, idąc przez korytarz. Dotarłam do mojej szafki i otworzyłam drzwiczki. "Przecież jego głos, jego ramiona, którymi mnie obejmował...to wszystko było takie realne!" Nie wiem ile razy to sobie powtarzałam. Wciąż czułam jego ciepło na skórze i jeżeli tylko ktokolwiek na korytarzu musnął mnie przez przypadek ramieniem, przechodząc koło mnie, wzdrygałam się i odwracałam szybko głowę. Trochę wstydziłam się swojego zachowania. Było ono głupie, tak samo jak uczucie, które wybuchło we mnie wczoraj. Czułam jak pochłaniało mnie, jak stary, drewniany dom, czułam jego płomienie, które stopniowo wychodząc od mojego serca, rozprzestrzeniały się po całym moim ciele.
Wzięłam głęboki wdech i wyjęłam potrzebne książki z szafki. Zamknęłam ją i ruszyłam do klasy, w której miałam następną lekcję. Przez większość czasu bujałam w obłokach, niezbyt skupiając się na tym co profesor Sheery mówiła o historii greckiej sztuki. Kiedy kolejne czterdzieści pięć minut dobiegło końca, spakowałam się szybko i z wielką ulgą i uśmiechem wyszłam na szkolny parking. Wiatr zmierzwił mi włosy, a mój uśmiech poszerzył się jeszcze, kiedy spostrzegłam kto stoi koło mojej białej bmki.
Jego twarz zawrzała radością, kiedy zobaczył, że jestem ucieszona z jego widoku. Podeszłam do niego szybko.
-Hey, Jake.-powiedziałam na przywitanie.
-Cześć.-odparł, wyjmując ręce z kieszeni.-Pomyślałem, że przyjdę po ciebie do szkoły.-mruknął niewyraźnie. Zaśmiałam się, a on jeszcze bardziej się zmieszał.-I wiesz...pomyślałem, że może byś mi dała poprowadzić.-rzekł w końcu. No tak! Do tego zmierzał. Ach, ci chłopcy...
-Jasne.-powiedziałam i podałam mu kluczyki. Natychmiast się rozpromienił.-
Tylko nie porysuj.-dodałam ze śmiechem.
-Ja miałbym zarysować samochód?-spytał z łobuzerskim uśmiechem.-Cóż, chyba naprawdę mnie nie pamiętasz.-wszedł zgrabnie na miejsce kierowcy i włożył kluczyki do stacyjki.
-Cudo...-usłyszałam, kiedy zajęłam miejsce koło niego. Odpalił silnik i wyjechaliśmy na ulicę. W szyby zaczął bębnić deszcz. Przejechaliśmy kawałek, zanim się odezwałam.
-Teoretycznie to ja powinnam prowadzić.-powiedziałam na wszelki wypadek, żeby nie myślał, że uważam go za lepszego kierowcę.-Mam talent po Edwardzie.-Jacob lekko zadrżał na dźwięk jego imienia.
-Edward...-mruknął.
-Co?-spytałam po chwili wahania.
-On...wiesz, kiedyś go nie lubiłem...ba, wręcz go nie cierpiałem, ale teraz... naprawdę liczy się dla mnie jego zdanie, tylko, że...tak jakby go zawiodłem.-zerknął na mnie.-Tak jakby przez ciebie.-drgnęłam.-Zawiodłem go. Jestem mu coś winien...myślał, że może mi ufać. Cóż, pomylił się. A ja... czuję się z tym okropnie.-odwróciłam od niego głowę. Nie chciałam tego dłużej słuchać. O co mu chodziło? Co miał do tego Edward?? Zagotowało się we mnie.
Bo to wszystko działo się z mojego powodu.
-Nie rozumiem o co ci chodzi.-wydusiłam. Jacob zaczął drżeć na całym ciele. Nie mógł się teraz przemienić, jeżeli nie chciał mnie zabić i rozwalić mojego auta, ale i tak trudno mu się było uspokoić.
-Alice...i Jasper...to wszystko przez nich!-wybuchnął. Już nie próbował hamować gniewu.-Gdyby nie oni...bylibyśmy teraz wszyscy razem w Brazylii...ale nie, oni musieli nagadać coś Belli i Edwardowi, a oni stwierdzili, że mają rację! Głupie pijawki!-warknął.
-Ej! Nie nazywaj ich tak!-krzyknęłam.-Natychmiast się zatrzymaj i wysiądź z mojego samochodu. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego jak szybko jedziemy. Drzewa zlewały się w jedną brązowo-zieloną, ciemną masę. Trochę się wystraszyłam.-Zatrzymaj się, do cholery!-puściły mi nerwy. Chciałam natychmiast pozbyć się go z samochodu. Co on sobie wyobrażał, mówiąc tak o Alice i Jasperze? Co jak co, ale mojej rodziny się nie obraża!
-Zatrzymaj się!-ryknęłam. Na czoło Jacoba wystąpiły krople potu.
-O cholera.-mruknął.
-O co ci chodzi? Zatrzymaj się wreszcie!-nie wiedziałam jak zmusić go do zwolnienia. Jak nic jechaliśmy ze sto kilometrów na godzinę przy ograniczeniu na pięćdziesiąt.
-Masz natychmiast zwolnić!-Jacob patrzył rozpaczliwie na drogę.
-Nessie, ja chcę. Ale nie mogę.-groza owiała mnie i nie chciała wypuścić ze swoich ramion.
-C-co to znaczy?-wydukałam z przerażeniem.
-Hamulec nie działa.

~*~

 

Odgarnęłam włosy ze spoconego czoła.

-Kierownica się zablokowała.-oznajmił Jacob, patrząc na mnie. Trzymał ręce zaciśnięte kurczowo na kierownicy.-Nie mogę skręcać.-panika do reszty mną zawładnęła.

-Przecież...musi być jakiś sposób.-powiedziałam bez przekonania. Chłopak pokręcił głową jak w transie.-Musimy...musimy...jakoś się wydostać!- zagryzłam wargę. Bałam się strasznie. Ale nie tylko o mnie i Jacoba, ale i o Bellę, Edwarda, Charliego...jak zareagują na naszą śmierć? Czy poradzą sobie z bólem po stracie? Ja zwariowałabym na miejscu, gdyby ktoś z bliskich mi osób zginął z taki sposób.

Chwyciłam się za głowę.

-Musi być jakiś sposób...-mamrotałam do siebie, starając się nie patrzeć przez okno. Drzewa teraz wyglądały jak jedna wielka, ciemna smuga.

-Właściwie...jest jeden.-rzekł Jacob. Spojrzałam na niego z nadzieją.-Ale jest zbyt ryzykowny...dla ciebie.-pochylił głowę.

-Jeżeli ten sposób może pomóc tobie, to masz natychmiast stąd uciekać!- rozkazałam. Kąciki ust chłopaka nieznacznie uniosły się ku górze.-Ja nie żartuję! Jacob jeżeli wiesz jak, uciekaj!-potrząsnęłam nim.-Jake! Proszę. Zrób to. Uratuj się dla mnie.-pokręcił głową stanowczo.

-Ufasz mi?-spytał. Zerknęłam na tarczę prędkościomierza. Jechaliśmy z prędkością stu trzydziestu kilometrów na godzinę. Kiwnęłam głową.

-Ufam ci, Jake. Jak nikomu innemu.-powiedziałam w końcu, patrząc mu prosto w oczy.

-Wyciągnę cię stąd, Ness. Obiecuję.-rzekł z powagą. Zabrzmiało to niemal jak oświadczyny. Kiwnęłam ponownie głową.

-Jaki jest plan?-spytałam i zorientowałam się, że wciąż trzymam jego ramiona. Pospiesznie opuściłam ręce i włożyłam je pod pachy.

-Szalony.-odparł chłopak, patrząc na jezdnię.

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin