Major Ann - Szalenstwo Innocence.pdf

(499 KB) Pobierz
4199621 UNPDF
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Po bloku C rozeszła się wieść, która poruszyła nawet
najbardziej zatwardziałych pensjonariuszy teksańskiego
więzienia.
Dziś umrze Raven Wyatt, znany pod nazwiskiem White.
Z dużą satysfakcją przyjmą śmierć tego zarozumiałego
szubrawca.
Raven niejednokrotnie stykał się ze śmiercią. Można by
powiedzieć, że był z nią za pan brat. Widział umierających
ludzi. Patrzył, jak się czołgają, daremnie błagając swych
prześladowców o darowanie życia. Bywał naocznym
świadkiem takich przerażających scen. Egzekucji, wyko­
nywanych na współwięźniach.
Teraz jednak, gdy chodziło o niego samego, Ravena
ogarnął potworny strach. Obłędna obawa przed śmiercią
w jakimś sensie go zaskoczyła, gdyż sądził aż do dziś, że
będzie ona lepszym rozwiązaniem niż tkwienie za żelazny­
mi prętami do końca życia za czyn, którego nie popełnił.
Dopiero dziś poznał uczucie strachu przed umieraniem.'
Nie chciał okazać się tchórzem. Na przekór tym, którzy
właśnie takiej jego reakcji się spodziewali.
Posuwał się długim, zatłoczonym korytarzem więzien­
nym bloku C wraz z pięćdziesięcioma innymi więźniami,
z których każdy mógł stać się jego mordercą.
Od pozostałych mężczyzn, odzianych w beżowe kom-
6 binezony, Raven różnił się niewiele. Był nieco wyższy niż
większość z nich, lecz podobnie zbudowany. Jego zielone
oczy były teraz nieprzytomne. Wszyscy sądzili, że to od
niedawno otrzymanej gigantycznej dawki chlorpromazyny.
Mówiono, że podczas zastrzyku musiało go trzymać aż
trzech strażników. Jest oszołomiony, więc będzie łatwiej
go załatwić.
Mimo chłodu panującego w korytarzu, Raven potwor­
nie się pocił. W każdej chwili spodziewał się ataku. Widział
zbliżającego się Snake'a. Towarzyszyło mu trzech ponu­
rych drabów.
Raven zobaczył nagle, że w słabo oświetlonym koryta­
rzu wszyscy więźniowie błyskawicznie odsuwają się od
niego. Został sam, mając za plecami zamknięte na klucz,
okratowane drzwi, za którymi znajdowali się strażnicy.
Nie pomylił się. Tych, co mieli go zabić, było czterech.
Pewnym krokiem szli wprost na Ravena. W rękach Sna­
ke'a błysnął nagle nóż, którego ostrze chwilę później do­
tknęło piersi atakowanego.
Odskoczył, robiąc unik, lecz nie dość szybko. Koniec
noża rozciął mu koszulę i trafił w obojczyk. W tym mo­
mencie Ravena zaatakował Arredo. Ten potężnie zbudowa­
ny więzień z całej siły kopnął go w podbrzusze.
Uderzony zwinął się z bólu, kiedy trzeci napastnik za­
szedł go od tyłu i ręką odciągnął mu głowę. Żeby go zabić,
wystarczyłoby teraz jedno pociągnięcie nożem.
Raven walczył na oślep. Jak szalony.
Napastnicy powalili go na ziemię. Krzycząc i rzucając
się na podłodze, udało mu się po raz drugi uniknąć ostrza
noża. Osunęło się ono po kości i wbiło głęboko w ramię.
Raven, półprzytomny z bólu, złapał za rękojeść i z nad­
ludzką siłą wyszarpnął ostrze z ciała. Dźgał teraz nożem
na oślep Snake'a i pozostałych. Walczył z szaleńczą deter­
minacją. Tak długo, aż wreszcie dali mu spokój i poranieni
odeszli.
Ciężko oddychając, leżał półprzytomny na ziemi.
Po jakimś czasie dotarły do niego krzyki i odgłosy szyb­
kich kroków. Uchylił zalane krwią powieki i ujrzał zbliża­
jących się strażników.
Dobrze wiedzieli, że walka skończona. W przeciwnym
razie w ogóle by się nie pokazali. Nie mieliby odwagi.
Otworzył oczy. Zobaczył, że leży na ziemi w ciepłej,
lepkiej kałuży. Strażnik więzienny usiłował ręcznikiem ta­
mować mu krew płynącą z ran na szyi i ramieniu.
Ravenowi zrobiło się słabo.
Znów zemdlał.
I nagle ujrzał piękną twarz kobiety, wynurzającą się z cie­
mności. Twarz, której wizerunek prześladował go w dzień i
w nocy, od chwili gdy zobaczył ją po raz pierwszy.
Jakże uroczo i niewinnie wówczas wyglądała, ubrana
w skromną, jedwabną białą sukienkę, zapiętą pod samą
szyję. Z ognistymi, rudymi włosami ściągniętymi w mały
kok, upięty na czubku głowy. I z pełnym bólu spojrzeniem,
które mówiło, jak bardzo jest jej ciężko na sercu.
Naraz powiał wiatr i zmienił całkowicie obraz kobiety.
Potrząsnęła głową i rude loki opadły chmurą wokół jej
twarzy, sięgając ramion. Rozpięła guziki sukienki aż po
pas. Wyglądała wyzywająco.
Chodząca niewinność w jednej chwili przeistoczyła się
w kusicielkę.
Kobieta pochyliła się nad Ravenem i na jego ustach
złożyła gorący, namiętny pocałunek. Nakryła go sobą.
Oboje byli nadzy. Całowała go wszędzie. A potem, kiedy
zespoliły się ich ciała, śmiała się głośno.
8 To nie był sen.
Było to wspomnienie z życia, które prowadził, zanim
znalazł się w więzieniu.
Odkąd sięgał pamięcią, zawsze czuł się samotny. Dopó­
ki nie poznał tej zdumiewającej kobiety. Nie wiedział wów­
czas, że ma do czynienia z potworem w anielskiej skórze,
który kłamstwami skaże go na wieczne potępienie.
Już raz wcześniej został oszukany. Zdradzony przez
własnego ojca, Huntera Wyatta, i jego nową, młodą żonę,
Astellę, którą kochał. Nikt jednak z nich nie skrzywdził go
tak bardzo, jak rudowłosa kobieta. Maczała palce w zamor­
dowaniu Pam. Spowodowała, że on sam znalazł się w wię­
zieniu.
Z licznych odniesionych ran sączyła się krew.
Umierał.
Być może było to najlepsze rozwiązanie.
Właśnie wtedy, kiedy tak pomyślał, znów ujrzał twarz
tej kobiety. I nagle odzyskał chęć życia.
Całą siłą woli zaczął walczyć ze śmiercią. Z takim za­
pamiętaniem, z jakim nie poddawał się Snake'owi, który
zamierzał go zabić.
Uznał, że musi przetrwać. Miał teraz w życiu jeden cel.
Dowiedzieć się, kim była ta kobieta. Po to, by zapłaciła za
swe niecne postępowanie.
Postanowił na razie nie myśleć o nieznajomej. Przypo­
mniał sobie San Francisco i rodzinny dom, w którym się
wychował. Przed oczyma miał matkę i młodszą siostrę,
Honey. Z owych dni wczesnej młodości najsilniej utkwiły
mu jednak w pamięci częste chwile samotności i gorzkiego
przeświadczenia, że w pięknym domu na wzgórzu, z wi­
dokiem na zatokę, nikt go nie potrzebuje ani nie kocha.
Jako mały chłopiec chronił się przed gniewem ojca za
9
sztalugami w pracowni malarskiej matki. Z ukrycia, zza
płócien, zafascynowany patrzył, jak z pasją maluje. Marzył
o tym, by jemu też okazała choć odrobinę zainteresowania.
By wzięła go w ramiona, uścisnęła i chroniła przed suro­
wością ojca.
Kiedy tylko mały Raven wychylał się zza płócien i pod­
chodził do matki, strofowała go i narzekała, że jej prze­
szkadza. Bo jedyną rzeczą, która się dla niej liczyła oprócz
życia towarzyskiego, było malarstwo.
Jak mały psiak chłopiec zwijał się wieczorami na dywa­
nie. Leżąc u stóp łóżka, czekał, aż matka wróci z jeszcze
jednego z przyjęć, które uwielbiała, i zechce spojrzeć na
niego przyjaznym wzrokiem.
To też się skończyło.
Pewnego dnia umarła, a on został z ojcem, który go
nienawidził.
Było więc lepiej zapomnieć teraz o dawnych czasach,
o San Francisco. I pamiętać o pewnym majowym popo­
łudniu sprzed dwu lat, kiedy to na jego drodze stanęła ta
przeklęta rudowłosa kobieta.
Wargi Ravena poruszały się niemal bezgłośnie, kiedy
wymawiał jedyne znane mu określenie nieznajomej. Wi­
dząc ruch ust rannego, młody strażnik pochylił się, myśląc,
że ma przed sobą umierającego.
I usłyszał zdumiewające słowa, które z największym
wysiłkiem wymówił więzień, zanim ponownie stracił przy­
tomność.
- Urocza autostopowiczka - wyszeptał.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin