Kapranow Witalij - Baśnie Narodów Byłych Republik Radzieckich.doc

(920 KB) Pobierz

9788360283806

Bracia Kapranow

Baśnie Narodów Byłych Republik Radzieckich

DLA DZIEWEK (WERSJA SOFT)

4b

VIZJA

PRESs&rr

Warszawa 2007

Tytuł oryginału: Kobzar 2000

© Braty Kapranowy, 2001

© „Dżereła M", 2001

Copyright © for the Polish edition by V1Z] A PRESS&IT Warszawa 2007

Redakcja

Grupa Komercyjna Zofii Bluszcz

Przekład

Grupa Komercyjna Zofii Bluszcz

oraz

Samanta Busilo

Tadeusz Iwański

Anna Sławińska

Ula Witwicka-Rutkowska

Korekta

Zespół Wydawnictwa VIZJA PRESS&IT

Projekt graficzny

Grupa Komercyjna Zofii Bluszcz

Skład i łamanie

Grupa Komercyjna Zofii Bluszcz

Wydanie I

ISBN-13:978-83-60283-80-6 ISBN-10: 83-60283-80-X

VIZJA PRESS&IT

ul. Dzielna 60, 01-029 Warszawa

tel./fax(0-22)536 54 68

e-mail: vizja@vizja.pl

www.vizja.net.pl

Spis Treści

O rusałce...........................................................................................5

Przekład: Grupa Komercyjna Zofii Bluszcz

O pozytywce.....................................................................................8

Przekład: Anna Sławińska

O tym jak umrę...............................................................................26

Przekład: Anna Sławińska

O Piotrusiu......................................................................................35

Przekład: Anna Sławińska

O wiedźmie......................................................................................52

Przekład: Grupa Komercyjna Zofii Bluszcz

O tym jak narodzili mnie matula...................................................92

Przekład: Grupa Komercyjna Zofii Bluszcz

O stacji naprowadzania dział........................................................105

Przekład: Grupa Komercyjna Zofii Bluszcz

O Ślepym Lirniku......................................................................... 129

Przekład: Anna Sławińska

O topoli..........................................................................................148

Przekład: Grupa Komercyjna Zofii Bluszcz

O Wielkim Szu..............................................................................152

Przekład: Grupa Komercyjna Zofii Bluszcz

O rusałce

Wyszywała maleńkie rusałki - zielone jak wodorosty, na tyle zielone na ile pozwalały krajowe kordonki. Rusałki leżały na boku z zadartym do góry ogonkiem, cnotliwie zakrywając zielonymi włosami delikatnie zarysowane dziewczęce piersi. Rusałki były raczej wesołe, ale gdyby dobrze się przypatrzyć, w głębi zielonych oczu czaił się... nie, nie smutek, coś innego, coś mądrego i jednocześnie lirycznego, co nie pozwalało na lekceważenie.

Jedną z pierwszych rusałek wyszyła mu na kołnierzu. Zaśmiał się. Najwyraźniej mu się podobało. Maleńka rusałka z zielonym ogonkiem wspaniale podkreślała jego nieogoloną męskość i dodawała uroku nieco wyleniałej odzieży w stylu Camel. Jak podpis genialnego mistrza.

-   Kotku - powiedział i delikatnie pogładził jej długie włosy. - Ty też jesteś moją małą rusałką.

Zaśmiała się z wdzięcznością i przytuliła do jego mocnych ramion.

Drugą rusałkę wyszyła na kieszeni kurtki z grubego dżinsu. Pasowała jak ulał. Tak jakby dżinsowa kurtka całe życie czekała na tą maleńką istotkę.

Znowu pogładził ją swoją wielką dłonią, a w oczach zabłysła ciekawość.

-   Lacoste - wymruczał niezrozumiałe słowo i zmrużył oczy. - Do licha! A to tak samo dobre! U nich krokodyl, a co może być gorsze od krokodyla? Na pewno nie rusałka, co nie?

Przyznała mu rację. Zgadzała się ze wszystkim, co mówił. A on złapał kurtkę i pobiegł gdzieś, tak jak zwykle gdzieś biegał. Był bardzo zajętym człowiekiem.

-   Kotku! - powiedział, kiedy wrócił. - Wszyscy przyznali, że wygląda jak firmowa. A co lepsze - wygląda na drogą. Naszy; coś takiego i cena od razu półtora raza w górę. No? Kotku, jesteś genialna! Znowu uśmiechnęła się z wdzięcznością i przytuliła policzkiem

do jego mocnego ramienia.

A następnego dnia zabrał ją ze sobą tam, gdzie pomiędzy stołami, maszynami do szycia i masą najróżniejszych skrawków stała

5

maszyna niemieckiej produkcji, która umiała wyszyć wszystko, co tylko zechcesz i to sto razy pod rząd. Trzeba ją tylko nauczyć. Nie można powiedzieć, żeby to było łatwe - w końcu technika to jednak technika, ale pod koniec dnia cudowny niemiecki wynalazek już zupełnie samodzielnie wyszył pierwszą zieloną rusałkę z zadartym do góry ogonkiem i delikatnie zarysowanymi dziewczęcymi piersiami. Robotnicy zebrali się wokół, z zachwytem przyglądając się, jak mądre igiełki wykonują swoje zadanie.

-   Super - powiedział ktoś. - Gdzie tam do niej krokodylom.

-   A mi się nie podoba - powiedział ktoś inny. Ale rusałka już płynęła po białej tkaninie.

A wtedy wziął ją za ręce, podniósł zmęczoną z krzesła i przy wszystkich mocno pocałował.

Szyli. To znaczy nie zupełnie szyli. Kupowali w fabrykach koszule, podkoszulki i swetry, przyszywali do nich jaskrawe metki i przylepiali ceny. To się chyba nazywało współwykonaniem. I co najdziwniejsze, maleńka rusałka przynosiła im takie zyski, jakich nie przyniosła żadna, nawet najbardziej jaskrawa morda. Nadawała ubraniom prawdziwego uroku, elitarności, czegoś takiego, co doceniali znawcy, a wiadomo, że znawcy gotowi są płacić najwięcej.

Interes się rozkręcił. Niemiecka maszyna stukotała starannie, układając dziesiątki rusałek na kołnierzach i kieszeniach. Wkrótce ludzie zaczęli przyzwyczajać się do zielonych piękności na ubraniach. Narodziła się nowa moda. Zjawiły się pieniądze. A on jeszcze rzadziej zjawiał się w domu, bo rozszerzenie produkcji wymaga czasu. To zrozumiałe.

A ona czekała. Przychodził i gładził jej długie włosy. Ale potem znowu pędził do swoich spraw, a ona znowu czekała.

Przestała wyszywać. Bo oprócz rusałek nie umiała nic innego, a mądra niemiecka maszyna już tyle ich naprodukowała, że jej obrzydły. Czytała książkę i wyglądała przez okno, a na zewnątrz zawsze był wieczór, zawsze tylko wieczór i żółte światło w oknie sąsiedniego budynku.

Długo tak czekała. Pewnego razu zadzwonił telefon. To był on. Powiedział, że więcej nie przyjdzie. Powiedział tak po prostu: „Więcej nie przyjdę". Pewnie czekał, że ona o coś zapyta. Nie zapytała. Znala-

6

zła w szafie jego koszulę z rusałką na kołnierzu, nałożyła i poszła na brzeg Dniepru. Długo stała nad mętną wodą, a potem skoczyła i koła rozeszły się na wszystkie strony, jakby rusałka uderzyła ogonem.

A w mieście nastała plaga. Zdrowych potężnych mężczyzn znajdowano w domach martwych, posiniałych, z twarzą wykrzywioną śmiertelnym uśmiechem. Przyjeżdżała milicja. Płakała rodzina. I w milczeniu przyglądała się z kołnierza lub kieszeni koszuli zielona rusałka, z zadartym do góry ogonkiem i cnotliwie zasłoniętymi dziewczęcymi piersiami.

O pozytywce

-   Paczka - powiedziała Hanna, wchodząc do kuchni i trzymając w rękach kwitek potwierdzający odbiór. - Z Kanady.

Malutka Oksanka, która siedziała na kolanach u ojca, szeroko się uśmiechnęła i powiedziała:

-   Mama.

-   Wow! - powiedział zdziwiony Hryć, biorąc do ręki kwitek.

To był jej pomysł - poszukać w Kanadzie rodziny. Kto wie, może zaproszą ją do siebie w gości, są tacy sentymentalni, mają pieniądze, pewnie im się powodzi. A może zechcą, żeby się do nich przeprowadzić - wszystko jedno, trzeba stąd uciekać, z tej brudnej jamy. Tak czy inaczej nie pożałowali pieniędzy, dali w „Wiadomościach z Ukrainy" ogłoszenie.

Przecież to rodzona siostra babci, która wyszła za mąż za Wołyniaka, a ten wziął i zabrał ją aż za morze. Hanna nic o niej nie wiedziała, poza tym tylko, że nazywała się Frosja a jej panieńskie nazwisko - Stecko, takie samo jak u babci. Więc napisali ogłoszenie. I dziwne - po trzech miesiącach przyszedł list z Vancouver. Sama babcia Frosja, oczywiście już dawno umarła, ale została jej córka, Krystyna 0'Neal, 0'Neal, bo wyszła za Kanadyjczyka, irlandzkiego pochodzenia. Krystyna miała dzieci, wnuki i nie miała nic przeciwko odnowienia kontaktu z daleką rodziną. Oczywiście są ciekawi tej „pierestrojki", niepodległej Ukrainy. Jasne, ich to interesuje a my się męczymy.

No, ale napisali odpowiedź, włożyli zdjęcie, całej trójki z Oksaną

- a teraz paczka. Hanna zwycięsko spojrzała na męża.

-   Mówiłam ci!

Był sceptykiem, a do tego jeszcze nie miał krewnych w Kanadzie.

-   No, co - podsumowała Hanna - niech teraz przyślą zaproszenie, pojedziemy w gości.

Paczka była niewielka, ale sprawiła przyjemność. Hannie przysłali mocherową bluzkę, Hryciowi jeansy, teraz kosztują kupę kasy, a Oksanie - cacko, pozytywkę, ale tak ciekawie zrobioną, w formie dzwonka, ze sznurkiem - pociągniesz, zaczyna grać. Muzyka przyjemna, kiedy Hanna ją usłyszała, w ciele zjawiło się dziwne uczucie, jakby wzleciała, taka lekka się zrobiła.

8

„Przepraszam - pisała Krystyna 0'Neal, czy ciotka Krystyna, jak zaocznie nazywała ją Hanna - może, coś jest za duże, bo chodziłam do szopu z waszym zdjęciem, to tam sajz sami wybrali, to znaczy rozmiar. Powiedzieli, że jak nie będzie pasowało, to żeby odesłać pocztą lotniczą - wymienią"

Hanna z Hrycem długo się śmiali czytając list. „Sajz" okazał się normalny, zresztą na chłopa wszystko pasuje. Oksana od razu zajęła się swoją zabawką. Pociągała za sznurek - pozytywka grała. I wtedy znowu Hanna poczuła lekkość w ciele. Chciało jej się śmiać. Miała ochotę kupić nawet ukraińskie i kanadyjskie flagi, żeby rozwiesić je w mieszkaniu.

Hryć założył nowe spodnie i poszedł do pracy. Musiał teraz pracować na nocną zmianę.

-   Redukcja etatów - żalił się. - Co poradzisz!

Hanna nie bardzo rozumiała, jak wybitny fachowiec może pracować na nocną zmianę, ale musiała się pogodzić. Hryć przynosił wystarczająco dużo pieniędzy, tak, że nawet pozwalał żonie siedzieć w domu i wychowywać córeczkę. Przyznajcie sami, w naszych czasach to nie byle co.

Hanna znów została w domu sama. Na początku nakarmiła Oksanę, potem pospacerowała, potem zmierzyła nową bluzkę, pochwaliła się prezentami przed przyjaciółkami, które też spacerowały z dziećmi. Potem znów nakarmiła Oksanę, zmierzyła jeszcze raz bluzkę

- cudo, ciotka Krystyna trafiła w dziesiątkę. Potem obejrzała dobranockę, później położyła spać Oksanę, co prawda trzeba było na początku dać jej burę, bo tata tak ją rozpuścił, że już właziła na głowę. Później poczytała książę. Potem popatrzyła w okno. Później poszła do łazienki, wykąpała się, założyła koszulę i położyła do łóżka. Nie chciało jej się spać. Napiła się herbaty. Wzięła się za książkę. Zjadła cukierka. Poczytała. Znów popatrzyła na bluzkę. Potem znalazła cudeńko córki, pozytywkę, pociągnęła za sznurek.

Pokój od razu wypełnił się cichą muzyką. I wtedy Hanna po raz trzeci odczuła dziwną lekkość w ciele, w każdej kostce, w każdym mięśniu, w każdej komórce. Taką lekkość, że wydaje się, że już, już wzlecisz powietrze. Taką... Ale wtedy muzyka ustała i lekkość znikła. Hanna zdziwiona popatrzyła na siebie, na pozytywkę, potem raz

9

jeszcze pociągnęła za sznureczek. Znów rozbrzmiała muzyka i ciało nabrało cudownej lekkości, uczucia, które Hanna znała tylko z dziecięcych snów, kiedy latała nad urwiskami, krzycząc do nich z przestworzy, a mama mówiła: „Ty, po prostu córciu rośniesz"

Hanna odsunęła kołdrę. Ciało jakby uwolniło się od ciężaru, rwało się do góry, ale coś jeszcze mu przeszkadzało. I wtedy muzyka się urwała... Hanna usiadła na łóżku. W głowie latały niezrozumiałe myśli, niepewne wspomnienia. Coś takiego, usłyszane dawano temu, coś bliskie i jednocześnie nieznane. Nagle Hannie zachciało się rozebrać i pozostać nagą, żeby nie przeszkadzała bawełniana koszula i rozejrzała się dookoła, jakby upewniała się, że nikt jej nie podgląda. Hanna była wstydliwą kobietą. Ostrożne zdjęła koszulę i chyba nawet oblała się przy tym rumieńcem.

Znów rozbrzmiała muzyka i Hanna... Boże! Ona znalazła się w powietrzu. Tak wzbiła się w górę - nad kanapę, nad stół, nad podłogę. Wzbiła się w powietrze, stała się lżejszą od niego, pod stopami znalazła się ziemia - jak we śnie, jak w dawnym dzieciństwie. Hanna najpierw ekscytowała się tym nowym uczuciem, wisiała nad kanapą, zdziwiona patrząc, a potem muzyka się urwała, ciało niespodziewanie i szybko nabrało ciężaru. Hanna spadła prosto na poduszki. Spadła i zamknęła oczy.

Naprawdę. Wtedy wszystko sobie przypominała. Przypomniała sobie, że matka opowiadała o swojej babci, która pochodziła z Kijowa i zawsze się śmiała: „Słyszeliście o kijowskich wiedźmach? Ja właśnie jestem kijowską wiedźmą". Zabiła ją podczas wojny głupia kula. Rzeczywiście tam było coś związanego z pozytywką. Oczywiście nie z taką. Tam była jakaś starodawna pozytywka, którą przekazywały jedna drugiej kobiety ze strony matki. I prababcia przekazała ją starszej córce, Frosiji, a ta zabrała z sobą na Wołyń, a potem... A potem pewnie i do Kanady... Ale jak to? Tamta była starodawna, a ta...? Hanna otworzyła oczy i wzięła pozytywkę do rąk. „Madę in Japan" - hardo widniało na tylnej ścianie plastikowego dzwoneczka. Hanna nagle się zaśmiała - sama nie wiedziała dlaczego. Położyła pozytywkę na stole i pociągnęła za sznurek. Razem z pierwszymi dźwiękami ciało znów nabrało lekkości i wzleciało w górę. Hanna roześmiała się jeszcze głośniej, nie bojąc się nawet, że obudzi córkę. Potem jed-

10

nym ruchem zerwała z siebie metalową szpilkę podtrzymującą bujne włosy, które natychmiast rozsypały się po plecach. Szpilka upadła na prześcieradło. Ciało wznosiło się jeszcze wyżej. Okazało się, że latanie w powietrzu jest proste. Posłuszne, ciężkie ciało poddawało się najmniejszemu ruchowi - i w górę, i w dół, i w prawo, i na lewo. Wydawało się, że wystarczy tylko pomyśleć, i ciało już wykonuje rozkaz. Muzyka była krótka, ale Hanna zawczasu obniżyła lot, żeby nie upaść, kiedy ustanie melodia, dlatego miękko opadła na kanapę, kiedy ciało nabrało wagi. I jeszcze raz pociągnęła za sznurek.

To było wspaniałe. To było piękniejsze niż we śnie, bo to było naprawdę. I dziwne, Hanna nie miała żadnych wątpliwości w realność tego, co się stało. Nie korciło jej, by się uszczypnąć, obudzić, zamknąć oczy - nie, przeciwnie uczucie było takie, jakby przypomniała sobie coś dawno już zapomnianego, coś od dawien dawna obecnego w myślach, w ciele, we krwi. Jedyne co przeszkadzało to to, że muzyka była za krótka. Hanna ledwie zdążyła oblecieć pokój, a już musiała wracać na kanapę, żeby nie upaść prosto na podłogę. Ale to był odlot. Prawdziwy odlot.

Nie usłyszała, kiedy w drzwiach zazgrzytał klucz - Hryć wrócił z pracy. Hanna przywitała go zupełnie goła, z potarganymi włosami. On z wybałuszonymi oczami powiedział.

-   Wyglądasz jak wiedźma. Zadowolona uśmiechnęła się:

-   Bo jestem wiedźmą.  Jestem prawnuczką ostatniej  kijowskiej wiedźmy, jasne?

Nawet się nie ubrała. Póki Hryć jadł kolację, opowiadał o kolejnych nieprzyjemnościach w pracy, siedziała naprzeciwko, patrząc mu w oczy.

-   Urobiłem się dzisiaj - westchnął wreszcie Hryć - mnóstwo robo-

ty-

Poszła za nim do łazienki, wytarła plecy ręcznikiem, poprawiła łóżko. Położył się i nakrył kołdrą.

-   Kochasz mnie Hryciu? - przytuliła się do niego swoim miękkim ciałem.

-   Aha - zamruczał, pocałował ją w czoło i zaczął chrapać .

11

Hanna rozłożyła pozytywkę na części. Skończyła kiedyś wydział mechaniki na Politechnice, dlatego się nie bała. W środku wszystko wyglądało zwyczajnie - sprężyna jak w zegarku, balans, obrotowy wałek i metalowy grzebień, które właśnie grały. Na wszystkim napis „Madę in Japan". I wtedy Hanna wpadła na pewien pomysł. Córka bawiła się u sąsiadki i czasu było mnóstwo. Hanna wzięła śrubokręt i rozkręciła elektryczną zabawkę, która i tak leżała zapomniana pod szafą. Po półgodzinie robota było skończona. Motorek i reduktor z elektrycznej zabawki obracały wałek pozytywki zamiast sprężyny, która wylądowała na śmietniku razem z innymi niepotrzebnymi częściami. Hanna odłożyła kombinerki i zamknęła oczy, jakby chciała się skupić. Potem, nie otwierając oczu, wzięła swoje dzieło do rąk i nacisnęła przycisk. Z pierwszymi dźwiękami jej ciało wypełniła znajoma lekkość. Hanna otworzyła oczy i radośnie się zaśmiała. Tak, nie na darmo dali jej kiedyś dyplom, przydał się teraz. Po chwili szlafrok i bielizna walały się w kącie, a sama Hanna leciała w powietrzu, zwycięsko pokrzykując. To było cudowne. To było wspaniałe. Chwała ciotce Krystynie! Sława wydziałowi mechaniki! Niech żyje „Madę in Japan"!

Tej nocy mąż znowu został w pracy, a Hanna położywszy córkę, kontynuowała testowanie swojego dzieła. Na początku latała po pokoju, a kiedy nalatała się do oporu, nagle szalona myśl przyszła jej do głowy i otworzyła okno. Serce załomotało. Pod stopami znikło w ciemnościach dziesięć pięter budynku. Pozytywka stała na stole i nie oszczędzając baterii znów i znów wygrywała cudowną melodię. Hanna ostrożnie wystawiła na zewnątrz rękę, potem drugą. Nocny chłód przyjemnie dotykał skóry. Hanna jeszcze raz spojrzała przed siebie, wiedząc już, że wszystko będzie w porządku. Po chwili wisiała nad podwórkami na wysokości dziesiątego piętra i rozglądała się dookoła. Stąd, z góry świat wyglądał zupełnie inaczej i Hanna ze zdziwieniem rozpoznawała w ciemnych zarysach znajome kształty - ławki, huśtawki, piaskownicę z zapomnianymi zabawkami. Nie zmarzła, chociaż noc była zimna. W górze nie odczuwało się chłodu. Ciało oddawało się powietrznym falom, i te pieściły je, bezwstydnie dostając się do najbardziej skrytych zakątków. Czegoś podobnego Hanna doświadczyła, kiedy przed ślubem kąpali się z Hryciem

12

w nocy. Oboje wtedy byli nadzy, i woda tak samo jak teraz powietrze pieściła i całowała ich ciała. Tylko wtedy pod stopami był piasek, a teraz - pustka, trzydzieści metrów pustki, i to było nieporównywalnie piękniejsze, nieporównywalnie cudowniejsze, i powietrze było łagodniejsze niż tamta woda, bawiło się włosami, poruszało niewidzialnymi włoskami na skórze, docierało do każdej komórki ciała. Hanna nie odważyła się daleko lecieć tej nocy. Nie wiedziała dokąd sięga siła cudownej pozytywki, a zresztą, jak na jeden dzień i tego było za wiele. Kiedy Hryć, znów koło północy wrócił do domu, siedziała już w kuchni przy szklance herbaty.

-   Hanusiu - powiedział Hryć, sceptycznie się jej przyglądając. -Dlaczego jesteś taka niechlujna?

-   Że co? - nie zrozumiała.

-   No jesteś, jakaś niechlujna. Siedzisz tu nieuczesana, szlafrok podarty. Jak ty tak możesz, co? Powinnaś się zachowywać jak kobieta.

Hanna była przepełniona nowymi wrażeniami, dlatego nie zwróciła na słowa męża żadnej uwagi.

-   Będziemy jeść kolację, tak? - agresywnie zapytał, pewnie się obraził.

Tylko wzruszyła ramionami.

Wcześniej takie uwagi płazem by mu nie uszły, ale teraz coś w duszy Hanny przeszkadzało jej wdawać się w drobne sprzeczki. Podczas nudnej opowieści o problemach w pracy podała kolację.

-   Hanno - spytał Hryć - co z tobą? No i jak mu to wyjaśnisz, co?

A następnego dnia Hanna już obleciała podwórka. Tak po prostu

- koło, za kołem, obok dachu, żeby nikt nie zobaczył, i nie podniósł, broń Boże, rabanu. Siła cudownej pozytywki wydawała się nie mieć granic. Hanna leciała sama na tle gwiaździstej nocy, rozpływając się w niej.

Pokręciła się nad podwórkami i przekonała, że czuje się w niebie dość pewnie, zapragnęła nowych przygód. Chciała lecieć dalej i dalej, strasząc nocnych przechodniów swoim wyglądem i włosami. Chociaż, czy dzisiejszego przechodnia przestraszy goła kobieta nawet w powietrzu? Z powodu swojej nagości Hanna nie czuła się

13

niezręcznie - tak po prostu leciała, wystawiając się na spojrzenia i nic nie poruszało się w duszy. A jeszcze przedwczoraj była taka bo-jaźliwa, taka... taka, że nawet zawsze gasiła światło, kiedy się z mężem kochali.

Tak miarkując, uniosła się nad dach swojego budynku i, rozejrzawszy się dookoła, ruszyła na zachód - przynajmniej wydawało się jej, że to był zachód, bo nie mogła tego sprawdzić. Gdzieś w pokoju na stole posłusznie grała pozytywka, a tu nad miastem, Hanna była sama, bo samoloty latały wyżej a nietoperze niżej. Bawiła się coraz lepiej. Zaczęła robić koziołki przez głowę, potem rysowała niewiarygodne koła, piruety - prawdziwa wyższa szkoła pilotażu. Gdyby ktoś to wtedy zobaczył na pewno straciłby rozum, ale znów przypomnijmy, że Hanna była nad miastem sama. Palce łapały powietrze, a ono prześlizgało się między nimi, i wiatr łaskotał ją, jakby się drażniąc. Piersi nabierały aerodynamicznych kształtów, a wiatr łaskotał je, przyjemnie pobudzając.

Po jakimś czasie nalatała się do woli. Nawet się zmęczyła, bo dawno nie ćwiczyła. Wpadło jej na myśl, że tak latając, można jednocześnie trochę schudnąć - jeśli każdego dnia... Hanna nagle się zaśmiała, bo zrozumiała fantastyczną bezsensowność tej myśli.

Opuściła się niżej. Obok rósł szary betonowy budynek, wystawiając puste balkony, i nagle zachciało się jej odpocząć, przysiąść choć na minutę, i Hanna nie wytrzymała. Umościła się na poręczach balkonu, zwiesiła nogi i przytrzymała się ściany, żeby jej wiatr nie zniósł. To było jedenaste piętro, a może czternaste - nie chciało jej się liczyć. Tutaj było zacisznie. Nawet trudno sobie wyobrazić, że na balkonie na jedenastym piętrze może być zacisznie, i pewnie gospodarze balkonu też tak myśleli, bo balkon był zupełnie pusty - ani desek, ani starych mebli, które to jak wiecie stoją na balkonach, ani pustych butelek po wódce. Hannę to zaciekawiło. Betonowa podłogo świeciła pierwotną czystością. Któż taki tu mieszka? Hanna podleciała do okna. W środku był ciemno i chyba pusto. Spod drzwi w sąsiednim pokoju wydobywała się smuga światła. Wszystkie kobiety są ciekawskie - dlatego Hanna nie leniła się i obleciała budynek dookoła, i przywarła do oświetlonego okna. W pokoju paliła się lampa. A na łóżku na białej pościeli kochała się para. Nie zasłonili zasłon - przed

14

kim? I kochali się przy włączonej lampie, jakby chełpili się tym przed Wszechświatem. Hanna nagle się roześmiała. Sama nie wiedziała czemu. Wyglądało to bardzo śmiesznie - wisieć na wysokości jedenastego pietra i podglądać jak ludzie uprawiają seks. Wszystko było jak w telewizji, ale jednocześnie i nie, bo to było naprawdę. Dwoje na łóżku uprawiało seks, a Hanna goła, tak jak oni, wisiała za oknem i się śmiała. To doprawdy było bardzo śmieszne.

I nagle śmiech się urwał. W mężczyźnie na łóżku Hanna poznała swojego Hrycia.

Właściwie to tutaj trzeba się zatrzymać. I wydaję się, że tak też się stało - czas się zatrzymał. Dwoje na łóżku tego nie dostrzegło, ale Hanna... Czas naprawdę się zatrzymał, a kiedy w końcu oprzytomniał i ruszył znowu, w Hannie wybuchała złość. Gwałtownie podniosła się w górę, nad dach, złapała tam cegłę, którą zostawili kiedyś robotnicy, i rozsierdzona rzuciła nią w oświetlone okno.

Hryć wrócił późno. Jakiś taki zasmucony - pewnie zmęczył się w pracy. Hanna spytała go o to. Pokiwał głową.

-   Mój ty biedaku - powiedziała Hanna - tyle pracujesz, zostajesz w pracy na nocną zmianę! Odpocząłbyś może trochę! Podniósł na nią zdziwione oczy, ale nic nie odpowiedział. Milcząc

zjedli kolację i położyli się spać. Myśli nie dawały obojgu spokoju. W końcu to zrozumiałe.

Hanna na początku chciała urządzić awanturę z tłuczeniem naczyń, i pewnie tak by zrobiła. Wcześniej. Ale teraz... Czort wie, teraz z jakiegoś powodu nie chciała tego robić. Po prostu leżała z zamkniętymi oczami, a myśli przelatywały, leciały w powietrzu, ponad miastem, hen, hen dalej, za horyzont, gdzie jest „Madę in Japan", skąd wzięła się cudowna pozytywka, dokąd pojechała ciotka Frosja, córka ostatniej kijowskiej wiedźmy. A zresztą, Hanna naciągnęła kołdrę pod brodę i zasnęła.

Rano poszła do łazienki, rozebrała się i krytycznie przyjrzała sobie. Niczego sobie. To znaczy wszystko było na swoim miejscu. Nie jest gruba, nie ma obwisłych piersi. To, o co mu chodzi? Nagle się roześmiała, sama nie wiedząc czemu. Roześmiała się i tyle.

-   Mamo... - do łazienki zajrzała Oksaneczka i zdziwiona się zatrzymała. Hanna wzięła ją na ręce i śmiejąc się dalej, zaniosła ją do pokoju.

15

Cały tydzień po tym zdarzeniu Hryć nie zostawał „w pracy". Hanna piekła mu paszteciki, pampuszki z czosnkiem, naleśniki z miodem, gotowała pierogi i uszka. On, ścierwo, jadł, oblizywał się i dziękował. Tydzień był przykładnym mężem, nawet bawił się z Oksaneczką.

A w sobotę poszedł. Coś się u nich w pracy wydarzyło, zebranie czy też naradę mieli. Cóż, wcześniej ludzie mieli dobrze, co tydzień albo partyjne albo związkowe zebrania. A teraz kto uwierzy w naradę w środku nocy? Wszystko się skomplikowało.

Hanna wyjęła z szafy pozytywkę. Boże! Już cały tydzień nie latała! Tęskniła, naprawdę za tym tęskniła. Oksanka spała w swoim pokoju. Hanna szybko zdjęła ubranie, uśmiechnęła się do siebie dziwnym uśmiechem i włączyła silniczek. Po chwili wyśliznęła się za okno. Cicho niczym widziadło. Niczym wiedźma.

Leciała nad ciemnym miastem, przecinając ciężki kisiel nocy, i nie złość od niej zionęła wtedy ale twarde postanowienie zemsty, ba, nawet wesoły zapał. I coś jeszcze, niedostrzegalne, co rozpuszcza się w samym powietrzu, czym oddycha każda komórka, każdy listek smukłych topoli.

Tym razem zdążyła na sam początek występu, Hryć siedział na fotelu, a dziewczyna robiła przed nim striptiz. Znów nie zasunęli zasłon - przed kim? Hanna wisiała za oknem i kuląc się patrzyła. Dziewczyna była piękna, szkoda gadać, i ruszała się z gracją, ale ogólnie to nie miało znaczenia.

Hryć siedział z kompletnie baranim wzrokiem, dziewczyna obnażyła swoje powaby, a potem zaczęła rozbierać go, całując zarośniętą klatkę i przytulając się do niej twarzą. Zobaczylibyście go wtedy.

Boże, czy wszyscy mężczyźni to tacy debile?

Hanna obejrzała występ do końca. I kiedy kochankowie, nadzy niczym Adam i Ewa, poszli do łazienki, ona jak złodziej bezszelestnie wślizgnęła się do otwartego mieszkania. Na podłodze bezładnie walały się ubrania. Z łazienki dobiegały słodkie głosy. Hanna zebrała ubranie męża - jeansy Levis, kupę pieniędzy teraz kosztują, koszulę, bieliznę - potem pomyślała i zabrała też kobiecy strój. A potem wszystko to wyrzuciła przez okno i sama odleciała w ślad za nimi. Ubranie, wyczyniając skomplikowane piruety, spadało z

16

wysokości jedenastego piętra. Guzik jeansów zaczepił się o przezroczysty stanik, i razem kręciły się w szalonym tańcu.

Hanna śledziła spadające ubrania i nie czekała dłużej. Poleciała do domu przez ciężki kisiel nocy, uśmiechając się sama dziwnie, szalenie charakterystycznym uśmiechem.

-   Halo!

-   Wyobrażasz sobie, Hanno - powiedział Hryć, bardzo rześkim głosem - coś się stało! Stało się coś, że nawet gdybyś chciała to nie zgadniesz!

-   Co takiego? - zdziwiła się Hanna.

-   Wyobraź sobie, ktoś, gdy byłem pod prysznicem zabrał moje ubranie.

-   Jak to?

-   A tak to! Wyobrażasz sobie?

-   A co robiłeś pod prysznicem? - zaciekawiła się Hanna.

-   A tak, poszedłem się obmyć, rozumiesz. A jak wyszedłem, ubrania nie było - głupawo się zaśmiał.

-   Nie może być!

-   Naprawdę! wyobrażasz sobie? Nic tylko usiąść i płakać.

-   Biedaczysko! - współczuła mu Hanna. - to poczekaj, zaraz przywiozę ci nowe ubranie, poczekaj...

-   Nie, nie - szybko zaprotestował Hryć - poradzę sobie jakoś

-   Jak?

-   No jakoś. Pożyczę od kogoś, czy coś.

Sam nie wie, co plecie. Kto to widział, żeby w pracy ludzie pożyczali sobie ubranie!

-   Ale, naprawdę szybko przyjadę.

-   Nie, nie - kategorycznie sprzeciwił się Hryć. - Nie możesz zostawić Oksanki samej.

Patrzcie go, jaki troskliwy ojciec!

-   Moje ty biedaczysko - raz jeszcze pożałowała go Hanna. - Dobra, tylko nie zostań tam długo.

-   Migiem -obiecał Hryć i odłożył słuchawkę.

Zjawił się po półgodzinie. Ubrany. W swoich spodniach i cudzej koszuli - pewnie nie znaleźli po nocy. Jeansy były brudne. Hanna przywitała męża w drzwiach.

17

-   Wyobrażasz sobie! - zamachał rękami już od progu.

Z tym wiązała się absolutnie niezwykła historia. Okazało się, że ktoś dla żartu zabrał spod prysznica jego ubranie i schował je na dworze - dzięki Bogu, strażnik zobaczył, że spod parkanu wystaje coś jakby spodnie i podniósł raban. A koszula gdzieś się zawieruszyła i był zmuszony pożyczyć starą od tego ochroniarza.

-   Wyobrażasz sobie! - oburzał się Hryć. - Za to trzeba łapać i mordą o ten parkan walić!

-   Trzeba - zgodziła się Hanna.

-   Nie, no nie wyobrażasz sobie, co za podłość!

Zrzędził z półgodziny - kiedy się przebierał, mył, jadł kolację. Hanna siedziała naprzeciwko i patrzyła jak mąż pije herbatę. Potem wstała, wzięła brudne jeansy, poszła do łazienki i zaczęła je prać, robiąc przy tym wielką pianę. Podszedł do niej od tyłu, objął ją w pasie.

-   Kochasz mnie Hanusiu?

-   Oczywiście - odwróciła się i pocałowała go w nos. -Idź, idź, nie przeszkadzaj. Muszą wyschnąć do rana - zanim po nowe pojedziemy do Kanady.

Zarechotał głośno i poszedł oglądać telewizję. A rano nawet bez przypominania wyniósł śmieci, pobawił się z Oksaneczką, anioł nie mąż.

-   Pójdziemy do kina? - zaproponował, wychodząc do pracy.

-   A co z małą?

-   Podrzucimy sąsiadom. Niech wiedzą, jak się mieszka obok nas - znów głośno zarechotał.

Ale wieczorne wyjście do kina się nie udało. Hryć zadzwonił i głosem winowajcy powiedział, że mają nagłe zebranie w związku ze zmianą prawa i dlatego...

-   Hanuś, no jakoś innym razem pójdziemy do kina, może jutro...

-   Dobrze - niespodziewanie zgodziła się Hanna. Jutro - to jutro. Wszystko jedno. Nawet nie rozgniewała się. W końcu, kino będzie i dziś, i za miesiąc, a zmiany w ustawodawstwie to ważna sprawa.

-   Naprawdę? - ucieszył się Hryć. - Nie gniewasz się rybko?

-   Nie - powiedziała Hanna. - Dlaczego mam się gniewać?

-   Rozumiesz, no sprawy...

-   Rozumiem.

18

-   Zuch dziewczyna - pochwalił ją Hryć. - Wiem, ty mnie zawsze

rozumiesz.

I rzeczywiście - sprawy, to sprawy. O co się gniewać?

Położyła Oksankę spać zaraz po wieczornej dobranocce, i nawet nie czekając aż ta zaśnie, od razu wyjęła pozytywkę. Zakręciła sil-niczkiem od zabawki, rozbrzmiała cudowna muzyka. Hanna szybko się rozebrała i wyleciała przez okno.

Doleciała do tego miejsca po kilku minutach, obleciała budynek dookoła - okna na jedenastym piętrze były ciemne. Hanna zajrzała przez drzwi balkonowe - rzeczywiście mieszkanie było zupełnie puste. Ciemne meble tajemniczo tuliły się pod ścianami, chroniły ciepło życia. Hanna długo patrzyła na nie, wisząc obok okna na zewnątrz. I kiedy postanowiła już wracać w środku zazgrzytał klucz. Zaskrzypiały drzwi. Zapaliło się światło w przedpokoju, rzucając długi promień do pokoju, który od razu ożył. Hanna zamarła, starając się wyłowić głosy. Ale nic nie było słychać. Potem rozbłysnął żyrandol pod sufitem i do pokoju weszła dziewczyna.

Sama. Ona przyszła sama....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin