Collins Jackie - Dreszcz.doc

(1946 KB) Pobierz
Jackie Collins – Dreszcz

Jackie Collins – Dreszcz

 

Prolog

 

Prawda jest taka: mogę przelecieć każdą kobietę, którą tylko zechcę - nie ma problemu. Każda jest dojrzała i goto­wa, każda czeka na magiczne słowa, które wciągną ją do łóżka. Panny, mężatki, młode, stare, zdesperowane, owdo­wiałe, oziębłe, napalone - wskaż je, i już są moje.

Widzisz, rzecz w tym, że wiem, co im powiedzieć, odkryłem uniwersalny klucz, który bez pudła otwiera najbardziej skom­plikowane zamki.

Moja matka, wystrzałowa blondyna, naturalna zresztą, pochodziła z Memphis. Zamordowano ją, kiedy miałem sie­dem łat. Została pobita, uduszona i wyrzucona z pędzącego samochodu. Przez jakiś czas policja podejrzewała mojego starego, nawet przymknęli go na kilka dni do wyjaśnienia. Ale stary miał stuprocentowe alibi, ponieważ w chwili popeł­nienia morderstwa był w łóżku ze swoją kochanicą, rudą dziunią o trójkątnej twarzy i o największych cycach, jakie kiedykolwiek widziałem.

Tatuś miał gębę i sposób bycia przystojnego gangstera. Był nieprawdopodobnym strojnisiem i nie uznawał tandety. Nosił koszule z egipskiej bawełny, jedwabne krawaty, gar­nitury na zamówienie, złote spinki do mankietów, roleksa, słowem: wszystkie te bajery. Mógł mieć każdą kobietę, jaką tylko chciał, i każdą miał. Pamiętam, że jako dorastający chłopak często obserwowałem go w akcji. Był właścicielem modnej restauracji i przechadzał się po sali dumny jak paw, flirtując z klientkami. Aż prosiły się, żeby je wyjąć, i już od najwcześniejszych lat brałem z niego wzór. Zawsze miał od groma kobiet, ale po śmierci mamy pobił wszelkie rekordy. Babki mu współczuły, a jemu było w to graj.

Za to dużo pił, na szczęście szybko doszedłem do wniosku, że nie chcę skończyć jak on. Wieczorem wyglądał jak dyna­mit, o północy jak wrak, a kiedy zamykano restaurację, padał na pysk, zalany w trupa.

Dwa razy tygodniowo sprzątała u nas taka jedna rozwielit­ka. Ją też dmuchał, a jakże. Że brzydka? Miał to gdzieś. Ba! Często mówił tak: „Weź taką szpetotę do łóżka, a pokaże ci, o co w tym wszystkim chodzi. Są wiecznie wygłodniałe i do­zgonnie wdzięczne".

Ojciec nie miał dla mnie zbyt dużo czasu, więc zostałem samotnikiem. Zamiast spraszać do domu kumpli wstąpiłem do szkolnego gangu i zacząłem wpadać w tarapaty. Włóczenie się po ulicach, podprowadzanie gablot i włamy do sklepów z wódą były znacznie ciekawsze niż siedzenie w pustej chałupie i czekanie na pijanego zgreda.

No i z wolna szedłem w jego ślady. Przeleć je i porzuć — tak brzmiało jego życiowe credo. Dlaczego nie miałbym go sobie przywłaszczyć?

Kiedy skończyłem piętnaście łat, restaurację dawno szlag trafił, tak samo jak urodę tatusia. Jego niegdyś rasowa twarz była teraz opuchnięta i nalana. Wyrósł mu wielki bandzioch, spróchniały zęby - zbyt tchórzliwy, żeby pójść do dentysty, po prostu czekał, aż same wypadną.

Pewnego pamiętnego dnia spytałem go o coś, o co chciałem go spytać od lat: o to, czy zabił moją matkę.

Przyłożył mi na odlew tak mocno, że rozciął mi wargę, czego dowodem jest maleńka blizna, którą mam do dzisiaj.

- Won z mojego domu! — wrzasnął wściekły, a jego nabieg-łe krwią ślepia omal nie wyszły z orbit. - Nigdy więcej nie chcę oglądać twojej ohydnej gęby!

Proszę bardzo, czemu nie. Miałem dwie stałe przyjaciółki i od groma innych, które próbowały je wygryźć.

Postanowiłem wprowadzić się do Lulu, dwudziestoletniej striptizerki, która powitała mnie z otwartymi ramionami. Oczywiście nie wiedziała, że mam tylko piętnaście lat, bo wszyscy myśleli, że skończyłem co najmniej dziewiętnaście, a zwykle podawałem się za dwudziestolatka.

Mile w tym układzie było to, że Lulu nie pędziła mnie do roboty i z radością zaspokajała moje zachcianki. Kiedy nie pracowała, cały wolny czas spędzaliśmy w kinie, fantazjując o najcudowniejszej z krain: o Hollywood.

- Jesteś taki utalentowany -powtarzała bez końca. - Po­winieneś być gwiazdorem.

Świetny pomysł! Z tego, co widziałem, gwiazdorzy nie musieli robić nic poza tym, że mocno zaciskali zęby i przy­bierali groźne miny - kobiety ich uwielbiały, a w czasopismach dla fanek, które Lulu namiętnie kolekcjonowała, wyczytałem, że zbijali ciężki szmal.

Lulu wynalazła dla mnie kurs aktorski i nawet wyłożyła szmal, żebym tylko się zapisał - nikt nie może powiedzieć, że była złą kumpelką.

Żyliśmy z sobą od roku, gdy pewnego dnia wróciłem do domu wcześniej niż zwykłe i nakryłem ją w łóżku z gachem. Ojciec przestrzegał mnie, żebym nigdy nie ufał kobietom. Myślałem, że nie miał racji, bo nie wyobrażałem sobie, żeby jakaś dziewczyna mogła puścić mnie kantem.

No i wielka niespodzianka. Oto leżała przede mną Lulu, jęcząc i sapiąc z nogami w powietrzu. Niezaspokojona dziwka.

Ściągnąłem z niej faceta, a ten od razu zwiał, trzęsąc się jak galareta, bo wyglądałem na takiego, co to może obić mu mordę.

Lulu leżała z rozłożonymi nogami, naga i przerażona, błagając mnie o przebaczenie.

Wiedziałem, że mam nad nią władzę. Nawet jej nie przy­lałem, choć na to zasługiwała. Zamiast tego spakowałem się szybko i wyszedłem. Postanowiłem, że od tej pory nie zdradzi mnie żadna baba. Że następnym razem zrobię to pierwszy.

Rozebrana Lulu biegła za mną korytarzem, wrzeszcząc, jakby obdzierano ją ze skóry.

- To był błąd! Nie możesz tak odejść! Proszę, nie zo­stawiaj mnie!

Za późno. Wiedziałem już, czego chcę, a już na pewno nie chciałem kłamliwej dziwki, która nie potrafi dochować wier­ności.

Chciałem zostać gwiazdorem i rzucić na kolana cały, kur­wa, świat.

Miałem tylko szesnaście lat - cóż mogłem wiedzieć o życiu?

Lara Ivory kroczyła ostrożnie w stronę kamery, zacho­wując chłód i opanowanie pod przygniatającym ciężarem krynoliny, która ściskała ją niczym żelazna obręcz, nadając talii nieprawdopodobny, czterdziestodwuipółcentymetrowy obwód i uwydatniając obfity biust.

Harry Solitaire, towarzyszący jej w ujęciu aktor, młody Anglik o rozczochranych włosach i smutnych, rozmarzo­nych oczach, szedł koło niej, wygłaszając swój tekst z takim entuzjazmem, jakby był to pierwszy, a nie siódmy dubel.

W ogrodowym plenerze na południu Francji było dwa­dzieścia dziewięć stopni Celsjusza w cieniu i cała ekipa stała bez słowa za kadrem, pocąc się i niecierpliwie czekając, aż reżyser Richard Barry kupi ujęcie i będą mogli pójść na lunch.

Lara Ivory miała trzydzieści dwa lata i była świetlistą pięknością o zielonych kocich oczach, małym, prostym nosie, pełnych, zmysłowych ustach, kryształowych policz­kach i włosach barwy miodu - teraz utrefionych w kunsz­towne loki, które w każdej chwili mogły się rozwinąć, co groziło prawdziwą katastrofą. Od dziewięciu lat gwiazda pośród gwiazd, cudem nie uległa złym wpływom sławy, dzięki czemu wciąż była słodka i lubiana jak wówczas, gdy jako dwudziestoletnia i porażająco piękna dziewczyna przy­jechała do Hollywood, gdzie odkrył ją reżyser Miles Kiffer na przesłuchaniu do jednego z epizodów w swoim nowym filmie. Wystarczyło, że na nią spojrzał, i natychmiast doszedł do wniosku, że jest aktorką nadającą się do głównej roli. Ponętna i świeża, zagrała naiwną prostytutkę w filmie w sty­lu Pretty Woman i oczarowała dosłownie wszystkich, od krytyków po publiczność.

Jej gwiazda wzeszła bardzo szybko, wystarczył jeden film. Tak samo jak w przypadku Sandry Bullock, która zabłysła w Speed, Michelle Pfeiffer, która wypłynęła w Czło­wieku z blizną, czy Sharon Stone, która pokazała klasę -nie wspominając już o cipce - w Nagim instynkcie.

Widzowie nigdy nie zapominają dobrego wejścia. Cała sztuka polegała na tym, żeby utrzymać się na szczycie.

To, jak poradziła z tym sobie Lara Ivory, było godne podziwu.

W końcu Richard Barry wykrzyczał słowa, na które wszyscy tak długo czekali:

-   Kamera stop! Do kopiowania! O to mi chodziło.

Lara westchnęła z ulgą.

Richard, od prawie trzydziestu lat wzięty reżyser, był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną pod sześćdzie­siątkę. Miał regularne rysy twarzy, starannie wypielęgno­waną brodę, długie, kasztanowate włosy, przyprószone siwizną skronie, niebieskie, podkreślone drobnymi zmar­szczkami oczy i wytrawne poczucie humoru, czego dowo­dem był ironiczny uśmieszek, który często gościł na jego ustach. Wśród kobiet uchodził za mężczyznę niezwykle przystojnego.

-     Ufff! - Lara znowu westchnęła, a jej gładkie policzki lekko się zaróżowiły. - Niech ktoś zdejmie ze mnie tę suknię!

-     Ja to zrobię! - zażartował Harry Solitaire i uśmiechnął się zalotnie, jak to on.

-     O nie, dziękuję - odparła wesoło.

Lubiła Harry'ego i gdyby nie był żonaty, kto wie, może nawet poszłaby z nim do łóżka. Ale z żonatymi nigdy się nie zadawała; pod tym względem nie uznawała żadnych wyjątków, chociaż nie spotykała się z nikim już od pół roku, to znaczy od chwili, gdy zerwała z Lee Randolphem, asystentem reżysera, który po blisko rocznym związku ugiął się pod stresem życia ze słynną aktorką. Bo czy którykol­wiek mężczyzna lubi być tłem dla swojej kobiety? Czy lubi wiecznie stać z tyłu? Znosić ataki natrętnych papa-razzi i tłumów wielbicieli? Czy którykolwiek mężczyzna zaakceptowałby fakt, że kelnerzy i kierowcy limuzyn zwra­cają się do niego per „panie Ivory"? Nie - oto smutna prawda.

W tego rodzaju związku wytrwałby tylko ktoś wyjątkowo silny, mężczyzna taki jak Richard Barry, który przez cztery lata małżeństwa z Lara radził sobie znakomicie.

Rozwiedli się przed trzema laty i od tamtego czasu bardzo się z sobą przyjaźnili: Lara, Richard i jego nowa żona Nikki, kostiumografka, którą poznał na planie w Chicago.

Ciemnowłosa Nikki była kobietą energiczną, łobuzersko piękną i wiedziała, jak wydobyć z niego wszystko to, co najlepsze. Już na początku małżeństwa odkryła, że, jak większość mężczyzn, Richard wymaga dużo pracy. Zanim się pobrali, był nałogowym palaczem, kobieciarzem i lubił sobie wypić. Poza tym zawsze chciał postawić na swoim, a kiedy nie mógł, popadał w czarną rozpacz. Nikki pod­sumowała jego przymioty i wady, by dojść do wniosku, że warto poświęcić mu trochę wysiłku. O dziwo, zdołała go wyciszyć, zaspokoić jego wszystkie potrzeby, tak że teraz ulegał tylko swemu największemu nałogowi: pracy. Był kasowym, bardzo wziętym reżyserem, którego filmy zawsze przynosiły duże pieniądze, a w Hollywood nic innego się nie liczy.

Lara uważała Nikki za swoją najlepszą przyjaciółkę. Obecnie z prawdziwą przyjemnością pracowali razem nad Francuskim latem, kostiumowym filmem o pięknym scena­riuszu, nad obrazem, do którego Richard podchodził z wiel­ką pasją. Plenery miały potrwać półtora miesiąca i na ten czas wynajęli we troje dużą willę. Początkowo Lara nie chciała im przeszkadzać, lecz po namowach Nikki z ulgą się do nich wprowadziła, gdyż czasami doskwierała jej samotność.

- Ostatnie ujęcie tchnęło prawdziwą magią - powiedział Richard, ściskając jej rękę. - Warto było na nie poczekać.

 

Lara zmarszczyła brwi; zawsze należała do najsurowszych krytyków swego talentu.

- Tak myślisz? - spytała, martwiąc się, że nie zagrała najlepiej.

Jako były mąż, Richard doskonale ją znał i wiedział, że będzie miała wątpliwości.

-     Kochanie - odrzekł - siódme ujęcie wypadło idealnie. Nie ma tam nic do poprawiania.

-     Chcesz być po prostu miły - powiedziała, jeszcze bar­dziej zatroskana.

-     Nie - odparł. - Mówię serio.

Spojrzała na niego zielonymi, rozbrajająco szczerymi oczyma.

- Naprawdę?

Richard patrzył na swoją piękną eks-żonę, zastanawiając się, czy to nie jej bolesny brak pewności siebie przyczynił się do rozpadu ich małżeństwa.

Możliwe. Chociaż z drugiej strony na pewno wpłynęły na to jego liczne skoki w bok, a gwoździem do trumny była chwila, gdy Lara przyłapała go na gorącym uczynku z cha-rakteryzatorką, która robiła mu loda. Niestety, lodom nie potrafił się oprzeć.

Po głośnym i cokolwiek smutnym rozwodzie przez rok z sobą nie rozmawiali. Potem Richard poznał Nikki, która, jak to Nikki, trzeźwo i stanowczo utrzymywała, że powinni zostać przyjaciółmi, że udawanie wzajemnej wrogości jest czystym idiotyzmem. I jak zwykle miała rację. Umówili się we troje na kolację i nigdy tego nie żałowali.

Podeszła do nich Nikki w luźnych lnianych spodniach i żółtej bawełnianej koszuli, którą zawiązała pod biustem, odsłaniając płaski brzuch - w lejącym się z nieba żarze był to ubiór przewiewny i godny pozazdroszczenia. Trzydziestokilkuletnia, gibka i wygimnastykowana, miała ciemne, krót­ko ostrzyżone włosy z długą grzywką, szczere, piwne oczy i pełne, dojrzałe usta. Nikt by się nie domyślił, że miała też piętnastoletnią córkę.

Należała do kobiet inteligentnych i zuchwałych, co nie­zmiernie Richarda cieszyło, lecz najbardziej radował go fakt, że nie była aktorką. Po utracie Lary postanowił, że już nigdy więcej z nikim się nie zwiąże, gdyż żadna kobieta nie dorastała jej do pięt. Wówczas na arenę wydarzeń wkroczyła z tupetem Nikki, dzięki której zmienił zdanie.

-     Zdejmijcie ze mnie tę suknię! - błagała Lara. – Zaraz rozetnie mnie na pół. To gorsza tortura niż małżeństwo z Richardem!

-     Nic nie może być gorsze od małżeństwa z Richar­dem - zażartowała Nikki, przewracając oczami.

-     Co powiesz o ostatnim ujęciu? - spytał Barry, obej­mując ją i sunąc palcami po jej nagim ramieniu. – Wspaniałe zagrała, prawda?

-     Chce być dla mnie miły, i tyle - wtrąciła Lara ze swoim słynnym głębokim westchnieniem.

-     Skąd ja to znam? - odrzekła z ożywieniem Nikki. - Mówi to samo, chwaląc moje gotowanie.

Lara wytrzeszczyła oczy.

- Chcesz powiedzieć, że dla niego gotujesz?! - wykrzyk­nęła. - Ja się tym nie zhańbiłam.

Nikki zrobiła smutną minę.

-     Zmusza mnie, a wiesz, jak potrafi przekonywać.

-     O tak - zgodziła się z nią Lara i roześmiały się niczym dwie spiskowczynie.

Richard zmarszczył czoło, udając, że go irytują.

-     To nie do zniesienia, że jesteście takimi dobrymi przy­jaciółkami. Nie cierpię tego układu! - Tymczasem tak na­prawdę cieszył się, że dane mu było zaskarbić sobie sympatię dwóch kobiet jego życia.

-     Łżesz - odparła Nikki, posyłając mu spojrzenie kobiety całkowicie pewnej swego mężczyzny. - To cię rajcuje.

Richard pokręcił z rozbawieniem głową i odszedł. Nikki dała znak garderobianej i ruszyły w stronę przy­czepy.

- Jest dorosłym mężczyzną, a czasami zachowuje się jak małe dziecko.

- Dlatego się rozeszliśmy - rzuciła lekko Lara. – Dwie monstrualnie rozbuchane indywidualności walczące o najlep­sze ujęcie kamery. Układ z góry skazany na niepowodzenie.

-      W dodatku jedna z tych indywidualności puszcza się na wszystkie strony jak Charlie Sheen.

-      Z tego zdołałaś go chyba wyleczyć.

-      Mam nadzieję - odrzekła z mocą Nikki. – Wyceluje fiuta w jakąś babę, i odchodzę.

-      Zostawiłabyś go?

Nikki nie wahała się ani sekundy.

-      Natychmiast.

-      Tak myślałam - szepnęła Lara, zazdroszcząc przyjaciół­ce zdecydowania i siły wewnętrznej.

-      No jasne - dodała Nikki, marszcząc swój piegowaty nos. - Posłuchaj. Nie miałabym pretensji, gdyby odszedł, nakrywszy mnie z gachem, a skoro tak, dlaczego ta sama zasada nie miałaby obowiązywać mnie?

Lara kiwnęła głową.

- Słusznie.

Dlaczego tego nie zrobiłam? - pomyślała. Dlaczego nie wyrzuciłam go z domu w chwili, gdy po raz pierwszy za­częłam podejrzewać go o niewierność?

Bo jesteś naiwnym popychadłem, dlatego.

Nie. Po prostu wierzę, że niektórzy ludzie potrafią wy­korzystać drugą szansę...

Albo trzecią. Czy czwartą. Ale Richard nie wiedział, kiedy przestać.

Poznali się, gdy reżyserował jej trzeci film. Chociaż była już wtedy słynną gwiazdą, spotkanie z wielkim Ri-chardem Barrym, człowiekiem o ustalonej reputacji, wy­warło na niej duże wrażenie. Podchodził ją niczym żar­łoczny wąż. Miała dwadzieścia cztery lata i według stan­dardów obowiązujących w Hollywood była uosobieniem cnotliwości. On miał lat czterdzieści sześć i należał do mężczyzn trudnych. Ślub, który wzięli w domu jej agenta w Malibu, stał się sensacją dnia. Krążące nad głową śmigłowce, czyhający na drzewach paparazzi - ten cyrk nie spodobał się ani jemu, ani jej. Rozwód był jeszcze gorszy.

- Idziemy dzisiaj do „Tetou" - oznajmiła Nikki. - Sły­szałam, że podają tam boską kataplanę.

Lara pokręciła głową.

- Nie mogę. Muszę powtórzyć tekst i trochę się przespać, bo rano będę wyglądała jak czarownica.

Nikki z niedowierzaniem uniosła brew. Irytujące w Larze było to, że zachowywała się jak zwykła śmiertelniczka, chociaż była najpiękniejszą kobietą, jaką Nikki kiedykol­wiek widziała - kobietą, która nigdy swego fizycznego piękna nie doceniała.

-     Pójdziesz - oświadczyła stanowczo. – Sprawdziłam plan zdjęć: jutro zaczynasz o wiele później niż dzisiaj. Pora, żebyś wreszcie zapomniała o tym przeklętym filmie i trochę się zabawiła.

-     Zabawić się? - rzuciła niewinnie Lara. - A cóż to znaczy?

-     Kiedy ostatnio byłaś z facetem w łóżku? – spytała Nikki, przekrzywiając głowę.

-     Dawno temu - mruknęła Lara. - Aż za dawno.

-     ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin