Gold Kristi - Pocałunek nieznajomego.doc

(422 KB) Pobierz

KRISTI GOLD

 

 

 

Pocałunek nieznajomego

 

 

 

 

Renegade Millionaire

 

 

 

 

 

Tłumaczyła: Anna Kamińska


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Nikt dotąd tak nie całował Joanny Blake. Gdyby jeszcze znała jego imię.

Podszedł do niej, gdy wybiła północ, niczym fascynująca zjawa o oczach barwy topazów. Stała w rogu hotelowej sali balowej, w pożyczonej sukience, niezauważana przez resztę medycznego grona bawiącego się na balu sylwestrowym. A oto nieznany mężczyzna rzucił na nią urok, który dał jej odwagę, by poczuła się wolna.

Kiedy przyciągnął ją mocniej i pogłębił pocałunek, serce Joanny zaczęło walić jak szalone. Jego zapach i ciepło w niezwykły sposób przemówiły do jej zmysłów, z których istnienia dotąd nie zdawała sobie sprawy.

Przerwał pocałunek, ale nie odrywał wzroku od jej twarzy. Do Joanny ledwo docierały toasty i wesołe okrzyki. Byli sami w jakimś innym wszechświecie.

– Szczęśliwego Nowego Roku – mruknął jej do ucha, a potem dodał jakieś słowo, którego nie zrozumiała, w języku równie egzotycznym, jak on sam. Brzmiało dźwięcznie i tajemniczo. Uśmiechnął się, a ona spontanicznie odwzajemniła uśmiech.

Nagle czar zniknął i powróciła rzeczywistość. Joanna cofnęła się, przerażona tym, co zrobiła. Nigdy nie całowała się z nieznajomymi, a prawdę mówiąc, w ogóle od dawna się nie całowała. Może dlatego na to pozwoliła i tak jej się podobało? Ale to żadne usprawiedliwienie.

– Muszę już iść – wymamrotała spłoszona.

– Tak szybko? – Uniósł ciemną brew.

Nie mogła pozwolić, by miał na nią taki wpływ.

– Muszę wracać do domu.

Do pustego, zimnego, okropnego mieszkania.

Odwróciła się i ruszyła w stronę bezpiecznej kryjówki, gdzie nie działał niezwykły urok nieznajomego. Zrobiła parę kroków i zatrzymała się, by spojrzeć jeszcze raz. Obserwował ją z lekkim uśmiechem.

Ciemne włosy miał związane na karku, a jego gładka skóra miała odcień ciepłego karmelu. Wyróżniał się ubiorem. Pozostali mężczyźni mieli na sobie tradycyjne garnitury z krawatami, on zaś szarą marynarkę i spodnie oraz czarną koszulę spiętą pod szyją platynowym medalionem. Diamentowy kolczyk w uchu wydawał się odbijać światła San Antonio, widoczne w oknie za jego plecami.

Joanna pobiegła do drzwi, by uciec przed magnetyzmem nieznajomego. W głębi serca wiedziała, że nigdy nie zapomni o nim, na zawsze zapamięta jego wspaniałą sylwetkę rysującą się na tle nocnego nieba. Nie zapomni upajającego pocałunku ani niewytłumaczalnego zauroczenia.

Gdy była już pod drzwiami i nerwowo szukała kluczyków, upuściła torebkę, której zawartość rozsypała się po podłodze. Uklękła i szybko pozbierała drobiazgi, po czym pobiegła na parking.

Usiadła za kierownicą swojego mało reprezentacyjnego auta i przymknęła oczy, próbując się otrząsnąć. Dobrze, że wypiła tylko jeden kieliszek szampana, inaczej nie mogłaby prowadzić. Kręciło jej się w głowie, ale nie alkohol to spowodował. Wszystko przez ten pocałunek. Przez tego mężczyznę.

W końcu uznała, że może jechać. Niestety, kapryśny silnik odmówił posłuszeństwa. Właśnie w tym momencie ogłosił strajk generalny, co zapowiadał od miesięcy.

Oparła czoło o kierownicę i jęknęła. Dlaczego właśnie teraz? Nie miała do kogo zadzwonić, nikt jej nie podwiezie, chyba że wróci na salę. A jeśli to zrobi, zaryzykuje spotkanie z nieznajomym. Może to jednak nie takie straszne?

O nie! W jej życiu był już jeden mężczyzna i wystarczy. Joseph, ze swoim ufnym uśmiechem i nad wiek rozwiniętym umysłem i charakterem, był jej światem, nadzieją, wszystkim. Ponieważ miał dopiero sześć lat, stanowił dużo mniejsze zagrożenie niż dorośli mężczyźni, a zwłaszcza jego ojciec, który zostawił ich na pastwę losu, a sam pogonił za kolejnym marzeniem o bogactwie i luksusach. Mężczyzna, który nie potrafił pożegnać się z młodością. Adam nie chciał zmierzyć się z odpowiedzialnością, zadbać o rodzinę. Joanna za późno zrozumiała, że nigdy się nie zmieni.

A teraz ich dziecko – którego tak bardzo pragnęła – mogło liczyć tylko na nią, bo ojca po prostu nie obchodziło. Gdyby jej mama nie zaopiekowała się Josephem na jakiś czas, pewnie by sobie z tym wszystkim nie poradziła.

Tęskniła za synkiem ogromnie, ale powinna być wdzięczna za dar losu. Zepsuty samochód, zrujnowane mieszkanie – oto dlaczego jej syn musi mieszkać z babcią, oddalony o kilkaset kilometrów. Musiała go tam zostawić, ale jakże to było bolesne.

Wspomniała dzień pożegnania z Josephem i złożoną mu obietnicę, że niedługo znowu będą razem. Próbowała nie płakać, być silna, ale bezskutecznie. Chłopczyk okazał się dużo silniejszy. Kiedy objęła go mocno, poklepał ją po plecach i powiedział: „Już dobrze, mamusiu. Będziesz miała dobrą pracę, zarobisz pieniądze, a wtedy wrócę do San Antonio, dobrze?”.

Jej dzielny mały mężczyzna. Od rozstania przed dwoma miesiącami Joanna codziennie walczyła z pragnieniem, by zabrać go do siebie.

Musiała jednak o tym zapomnieć. Joseph potrzebował poczucia bezpieczeństwa, domu, a tego nie mogła mu zapewnić, póki nie znajdzie lepszego mieszkania, nie spłaci długów.

Ktoś zapukał w okno. Zaskoczona Joanna omal nie krzyknęła głośno. Ogarnęła ją wielka ulga, gdy za szybą zobaczyła Cassie O’Connor, a nie jakiegoś złodzieja.

Wysiadła i oparła się o drzwiczki samochodu.

Cassie odrzuciła sięgające ramion jasne włosy.

– Dokąd tak ci się spieszy? – zapytała z troską. Joanna usiłowała uspokoić bijące serce.

– Jutro idę do pracy.

– To okropne pracować w Nowy Rok.

Dla Joanny ten dzień nie miał szczególnego znaczenia, skoro nie mogła spędzić go z synem.

– Dzieci nie przejmują się kalendarzem. No i mam zaległe rachunki do zapłacenia.

A przybędzie jeszcze jeden, za naprawę auta. Następny dług, a wszystko przez byłego męża.

– Przepraszam, że cię przestraszyłam – powiedziała Cassie. – Widziałam, jak wybiegasz i pomyślałam, że coś ci się stało.

– Właściwie to świetnie, że przyszłaś. Samochód nie chce zapalić.

Cassie spojrzała ze współczuciem.

– Kiepski początek nowego roku. Masz numer do mechanika?

Joanny nie było stać na komórkę. Ledwo mogła sobie pozwolić na obowiązkowy pager.

– Nie, i nie mam pojęcia, gdzie dzwonić. – Nie wiedziała też, jak zapłaci za naprawę. Jako pielęgniarka nie zarabiała źle, ale zrujnowały ją długi Adama.

– Zapytam Brendana – oznajmiła Cassie. – Poszedł po samochód. Możemy cię podrzucić.

Joanna nie była zachwycona myślą, że O’Connorowie zobaczą dzielnicę, w której mieszka.

– To bardzo miło z waszej strony, ale możecie zostawić mnie w ośrodku. Mam tam zapasowe ubranie.

– Na pewno nie chcesz wracać do domu?

– Na pewno. W ten sposób nie będę tłukła się autobusami, skoro auto wysiadło.

– No dobrze. – Cassie uśmiechnęła się. – Jak ci się podobał doktor Madrid?

– Doktor Madrid?

– Tak, Rio Madrid. Całowałaś się z nim przed chwilą. Joanna zarumieniła się gwałtownie. Miała nadzieję, że nikt nie dostrzegł jej bezwstydnego zachowania. No cóż, znowu zrobiła z siebie kompletną idiotkę.

– A, ten. Nie wiedziałam, że to lekarz. – Ani jak się nazywał.

– Asystował doktorowi Andersonowi, kiedy rodziłam bliźniaki.

– Jest położnikiem? – Joanna nie zdołała ukryć zaskoczenia.

– Tak. Dziwne, że go dotąd nie poznałaś. Nadal formalnie nie byli sobie przedstawieni...

– Pracuję w ośrodku dopiero od sześciu tygodni. Nie znam jeszcze wszystkich położników.

– Może to i lepiej – uznała Cassie. – Nie najlepiej się odnosi do alternatywnego położnictwa.

Typowy konserwatywny lekarz, uznała Joanna, chociaż nie wyglądał na przedstawiciela tej profesji. Ale mężczyźni umieli się maskować. Wiedziała coś o tym.

– Jak dobrze pójdzie, to jeszcze długo na siebie nie wpadniemy.

– Zawodowo czy prywatnie? – Cassie uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

– Jedno i drugie.

Cassie potarła ramiona i zadrżała.

– Zabierajmy się stąd. Zimno, a poza tym muszę zwolnić opiekunkę.

Joanna nie zauważała zimna, pewnie dlatego, że wciąż było jej gorąco po spotkaniu z doktorem Riem Madridem. Zauważyła, że drzwi samochodu przytrzasnęły jej sukienkę, zresztą pożyczoną od Cassie. Jaka jeszcze katastrofa mogła się dzisiaj wydarzyć?

Gdy otworzyła drzwi, od razu zauważyła brzydką plamę na granatowym materiale.

– Wybacz. Byłaś taka miła i pożyczyłaś mi ją, a teraz jest pewnie do wyrzucenia.

Cassie zerknęła na plamę.

– Nic się nie stało. Na pewno da się wyczyścić.

Joanna nie była co do tego przekonana.

– Oddam ją do czyszczenia.

– Na razie masz dosyć zmartwień. Zajmę się tym. Jak się ma półroczne bliźniaki, wciąż biega się do pralni.

Joanna podziękowała opatrzności za Cassie i jej męża, doktora Brendana O’Connora, z którymi zaprzyjaźniła się zaraz po podjęciu pracy. Cassie była pracownikiem socjalnym w Memorial i z tej racji miała kontakt z ośrodkiem rodzenia, co jakiś czas kierowała tu bowiem swoje podopieczne. Dzięki tej przyjaźni Joanna odrobinę łatwiej znosiła nieobecność Josepha.

– Chyba dzisiaj mam pecha – westchnęła. Cassie znów się uśmiechnęła.

– Na pewno. Pocałunki o północy przeważnie tak się kończą.

Joanna przytaknęła z całą powagą. Wciąż czuła ten pocałunek na wargach. Ale postanowiła o nim zapomnieć, chociaż był... niezapomniany. Pocałunek pięknego nieznajomego. Przystojnego lekarza. Tylko tego jej brakowało.

 

Rio Madrid przycisnął guzik pagera. Ostry dyżur – wspaniale! W ciągu osiemnastu godzin przyjął trzy porody, zbadał mnóstwo pacjentek i nie miał czasu odetchnąć, o jedzeniu nie wspominając. Zaczynał się zastanawiać, czy nie należało znaleźć wspólnika po przejściu Andersona na emeryturę. Ale przepadło. Zresztą zawsze był samotnikiem i tak mu było najlepiej.

Dotarł do dyżurki. Był zbyt zmęczony na swoje trzydzieści trzy lata.

– Co się dzieje, Carl?

Potężny pielęgniarz podniósł wzrok znad kart.

– Rodząca. Przywiozła ją pielęgniarka z ośrodka.

– Gdzie jest?

– Pacjentka?

Nie, papież, miał ochotę wrzasnąć Rio, ale zdołał się opanować.

– Tak, pacjentka.

– W trójce, z pielęgniarką. Nie chce pójść, dopóki się nie dowie, co się dzieje. Z akuszerkami tak już jest.

Rio wcale się nie zdziwił. Natychmiast przypomniała mu się matka.

Zmusił się do działania i ruszył korytarzem. Drobna kobieta w dżinsach i bluzie stała przed pokojem nr 3. Ze splecionymi na piersiach rękami obserwowała swój but.

Nie widział jej twarzy, ale wydała mu się znajoma. Dziwne, skoro był pewien, że dotąd się nie spotkali. Zwolnił. Coś w niej przypominało mu o innej kobiecie, która stała samotnie w rogu zatłoczonej sali. Ale Rio od razu ją zauważył. Kiedy nadeszła północ i nikt nie pojawił się przy niej po tradycyjny pocałunek, spontanicznie podjął się tego zadania.

Nie umiał wytłumaczyć, dlaczego to zrobił. Może wydała mu się zagubiona wśród medycznych sław i ich żon? A może dlatego, że wyglądała tak pięknie i tak wzruszająco. Jej reakcja na pocałunek sprawiła, że zaczął obmyślać strategię, dzięki której znaleźliby się w łóżku, by w miłej atmosferze rozpocząć nowy rok, ale ona uciekła. Od tamtej nocy bywała w jego łóżku stale, chociaż tylko w marzeniach.

Podchodząc do niej, czuł coraz więcej wątpliwości. Nie mógł mieć dwa razy takiego szczęścia. A poza tym kobieta, którą całował, była w granatowej sukni, miała modnie upięte włosy i staranny makijaż.

Akuszerka podniosła głowę. Ciemne rzęsy otaczały niebieskie oczy bez makijażu, jasna skóra kontrastowała z ciemnymi lokami okalającymi twarz. Wyglądała jak z reklamy mydła, naturalna, atrakcyjna, bezpretensjonalna. Patrzyła na niego bez zaskoczenia czy jakiejkolwiek sugestii, że już go widziała. Ale miał nieodparte wrażenie, że ją zna.

Lecz nie miało to znaczenia. Był położnikiem, ona akuszerką, znajdowali się w pracy, nie czas na sprawy osobiste. Nawet jeśli miał coś, co należało do niej. Coś, co nosił ze sobą od trzech dni, bezskutecznie szukając właścicielki. A teraz był prawie pewien, że ją znalazł.

Sięgnął po kartę pacjentki.

– Pani przyjechała z panią Gonzales?

– Tak, ja.

Spojrzał znad karty i zobaczył jej obojętną twarz.

– Jak się pani nazywa?

– Joanna Blake. Jestem z ośrodka rodzenia.

Rio przyjął podaną rękę, zauważając gładką skórę.

– Doktor Madrid. – Ociągał się z puszczeniem jej dłoni, lecz zaraz ją wyrwała.

Znowu spojrzał na kartę, ale nie mógł się skupić. Im dłużej zerkał na Joannę Blake, tym bardziej był pewien, że to jego nieznany anioł.

– Proszę mi opowiedzieć o pani Gonzales.

– Pojawiła się w ośrodku z krwawieniem z dróg rodnych. Trzecia ciąża, jeden poród.

– A co się stało z drugą ciążą?

– Poronienie w pierwszym trymestrze, mniej więcej dwa lata temu. Tym razem nie było żadnych problemów. W każdym razie widocznych.

– Ale coś się dzieje. – Zamknął kartę. – Zbadała pani szyjkę macicy?

Zmarszczyła czoło.

– Oczywiście, że nie. Chyba oboje wiemy, że badanie może zwiększyć krwawienie.

Zaintrygował go jej stanowczy ton i ogień w oczach.

– Tylko się upewniam. Dostrzegł wzburzenie na jej twarzy.

– Doktorze Madrid, wyszkolono mnie w rozpoznawaniu problemów. Dlatego z nią tu przyjechałam, by mieć pewność, że ma najlepszą opiekę.

– Nie kwestionowałem pani oceny.

– Owszem, to właśnie pan robił.

Cóż, taka była prawda. Widział już sporo porodów poza szpitalem, które bardzo źle się skończyły – zwłaszcza jeden. Dlatego był wrogo nastawiony do nietradycyjnych metod, chociaż środowisko medyczne coraz chętniej je akceptowało.

– Po prostu uznajmy, że jestem przesadnie ostrożny, dobrze? Będziemy kontynuować rozmowę czy pójdziemy zobaczyć naszą pacjentkę?

Przez chwilę miał nadzieję, że Joanna się uśmiechnie.

– Tak. Ale najpierw powinien pan wiedzieć, że pan Gonzales zna angielski bardzo słabo, a pani Gonzales właściwie wcale. Jeśli potrzebuje pan tłumacza...

– Jakoś sobie radzę z hiszpańskim, pani Blake. Porcelanowe policzki pokrył lekki rumieniec.

– To dobrze. – Zrobiła ruch w stronę otwartych drzwi. – Pan pierwszy, doktorze.

– Powiedziałbym, że damy przodem, ale boję się, że mógłbym oberwać.

– Chyba ma pan rację.

Nareszcie się uśmiechnęła, a on zyskał pewność. To właśnie ona pojawiała się w jego myślach od trzech dni. Kobieta, która uciekła o północy. Jego Kopciuszek.

 

Najwyraźniej jej nie poznał. Nie powinno to mieć znaczenia, ale jednak miało. Cóż, w sali było ciemno, ona była wystrojona, więc nic dziwnego, że jej nie rozpoznał. A jednak czuła się zawiedziona.

Lecz w tej chwili ważna była pani Gonzales, a nie Rio Madrid. Przynajmniej wydawał się szczerze zatroskany o pacjentkę. Świetnie mówił po hiszpańsku, a przy tym łagodnie i uspokajająco, gdy robił badanie USG.

Joanna skorzystała z okazji, by mu się przyjrzeć. Wyglądał podobnie jak tamtej nocy, tylko garnitur zastąpiła szpitalna bluza i wytarte dżinsy, a zamiast diamentowego kolczyka w uchu miał małe złote kółko. Jego gęste, ciemne włosy były związane na karku. Joanna mogła do woli wpatrywać się w jego piękną twarz z cienkim nosem, wysokimi kośćmi policzkowymi i twardą szczęką. I jeszcze te usta. Pamiętała, jak delikatny i niesamowity był ten pocałunek.

Spojrzała na silne dłonie, które wtedy tuliły ją mocno. Może i nie wyglądał jak zwykły lekarz, ale na pewno był niezwykłym mężczyzną. Nawet jego imię było niebanalne.

– No dobrze, koniec.

Słowa te zmusiły Joannę do powrotu do rzeczywistości. Państwo Gonzales wyglądali na nieco spokojniejszych, dopóki doktor nie przedstawił wyników USG. Przodujące łożysko, tak jak Joanna przypuszczała. Najpewniej konieczne będzie cesarskie cięcie.

Rio Madrid wstał i gestem zawołał Joannę na korytarz.

– Skoro to już jej termin, zrobię cesarkę.

– Jakby poleżała...

– Nie ma mowy. Za mocno krwawi.

– Doktorze Madrid...

– Nie mamy czasu. Cesarka. Tak będzie...

– Ale...

– ...najlepiej.

– Chciałam tylko powiedzieć, że całkowicie się z panem zgadzam.

– Tak?

– Owszem. – Nie wiedziała, czy wolałaby nim potrząsnąć, czy pocałować go. Bez sensu!

– Gdyby pozwolił mi pan dojść do słowa, sam by się pan domyślił.

Wyglądał na skruszonego.

– Przepraszam. Jestem naprawdę zmęczony.

– Tak, to na pewno psuje humor. Uśmiechnął się krzywo.

– Uważa pani, że mam zły humor?

– Taki raczej paskudny. – Nie mogła nie odwzajemnić uśmiechu.

Uśmiechnął się szerzej i chciał coś powiedzieć, ale przeszkodziła mu zdenerwowana kobieta w średnim wieku.

– Doktorze Madrid, państwo Gonzales nie mają ubezpieczenia! Muszę ustalić z nimi system płatności. Jeśli nie są w stanie zapłacić, musimy przenieść ją...

– Ona nigdzie nie jedzie. – Rio z trudem pohamował gniew. – Za jakieś dziesięć minut zrobię cesarskie cięcie, a mąż zostanie przy niej. Koniec dyskusji.

– Ale przepisy szpitalne...

– Nic mnie nie obchodzą. – Zniżył głos i zacisnął zęby. – Wiem, że to pani obowiązek, ale nie mam czasu na kłótnie. Niech pani przełożony zadzwoni do mnie po operacji, jeśli będzie jakiś problem. Zajmę się wszystkim.

Kobieta poszła, kręcąc głową.

– Brawo, doktorze! – zawołała Joanna. – Jestem pod wrażeniem.

– Ta cholerna biurokracja – sarknął, ale zaraz uśmiechnął się do Joanny.

– Coś o tym wiem. – Zerknęła w stronę drzwi. – W takim razie pożyczę Gonzalesom szczęścia, a pana czeka robota.

– Chce pani asystować przy operacji? Joannę zdumiała ta propozycja....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin