Rafał Ziemkiewicz - Felietony - Nareszcie.pdf

(53 KB) Pobierz
Nareszcie
21 stycznia 2004
Nareszcie!
Od razu się przyznam, że w takiej sprawie jak lot na Marsa nie umiem zdobyć się na chłód i
dystans. Nie oczekujcie tego po człowieku, który się wychowywał na „Kronikach marsjańskich”
Raya Brabury'ego i którego młodzieńczą wyobraźnię meblowały dzieła Silverberga, Asimova,
Clarka, Lema i wielu innych mniej lub bardziej utalentowanych piewców przyszłych wypraw w
kosmos. Taki człowiek, kiedy prezydent Bush ogłosił ambitny i szeroko komentowany w ubiegłym
tygodniu program, mógł sobie pomyśleć tylko jedno: nareszcie! Nareszcie, po latach odwrócenia się
od kosmosu, ludzkość znowu się nim zaczyna interesować. Nieważne, że wynika to z takich czy
innych politycznych przyczyn, ważny jest sam fakt.
Zresztą, co to za gadanie, że coś jest polityką, więc z definicji zasługuje na potępienie?
Polityką jest wszystko, co polityk czyni. Kiedy polityk likwiduje bezrobocie, wyprowadza swój
kraj z kryzysu, zapewnia mu bezpieczeństwo i rozwój albo obala zbrodniczy reżim, też jest to
działanie obliczone na zdobycie popularności wśród wyborców. I nikt przy zdrowych zmysłach nie
uzna tego faktu za dyskredytujący. Wyznaczając Ameryce cel w kosmosie, podobnie jak przed
czterdziestu laty Kennedy, oczywiście realizuje Bush polityczne cele. Stawia przed swoim krajem
wyzwanie, które nie pozwoli mu zgnuśnieć na pozycji supermocarstwa nr l, które inne kraje, w tym
konkurenta do roli supermocarstwa - Chiny, zmusi albo do podjęcia rywalizacji z USA, albo do
współpracy z nimi, uruchamia potężny motor dla przyszłego rozwoju cywilizacyjnego, zwłaszcza
w dziedzinie nowych technologii itd. Ale przede wszystkim przypomina o jednym z odwiecznych
marzeń ludzkości i przybliża tegoż marzenia realizację.
Tym, co w medialnych komentarzach irytuje mnie najbardziej, jest powracająca zawsze przy
takich okazjach fala demagogii w stylu „najpierw zlikwidujmy biedę na ziemi, a potem będziemy
sobie mogli pozwolić na wyrzucanie miliardów w kosmos”. Za takim gadaniem często nawet stoi
zacność intencji, bo to przecież prawda, że na ziemskim globie są obszary przeraźliwej nędzy, a i w
krajach bogatych, USA nie wyłączając, wielu ludzi żyje w dziedziczonej z pokolenia na pokolenie
biedzie. Trudno się tym nie martwić. Ale oprócz współczucia dla biednych, trzeba też starać się
myśleć. Nawet gdyby wszystkie pieniądze świata przeznaczono na dokarmianie głodujących krajów
w Afryce i Azji, niczego by to nie zmieniło - po pewnym czasie całe przysłane jedzenie zostałoby
zjedzone i ludność tamtejsza znów zaczęłaby głodować, a jeszcze, czego było wiele przykładów,
uległaby przez ten czas kompletnej degeneracji, bo pomoc spadająca z nieba rozbija wszelkie
społeczne więzi i oducza wszelkich cnót. Problem krajów biednych może być rozwiązany tylko
przez te kraje. Jak długo panują tam plemienne wojny i zbrodnicze reżimy, wszelka pomoc jest
tylko wspomaganiem mafii. Jak długo hołduje się w biednych krajach mentalności leśnych
zbieraczy, którzy myślą tylko o dniu dzisiejszym, żadna pomoc nic na dłuższą metę nie zmieni.
Trzeba by przyjść z wojskiem, siłą zaprowadzić porządek, żeby rozdzielić pomoc humanitarną
sprawiedliwie - spróbowali tak zrobić Amerykanie za czasów Clintona w Somalii i długo nie mogli
wyjść z szoku, patrząc, jak ci, którym chcieli pomóc, pastwią się z radością nad trupem
amerykańskiego żołnierza. Zresztą - nie dość zaprowadzić ład, trzeba by potem mieszkańców
biednego kraju - chyba przystawiając lufy do pleców? - zmusić, by zaczęli pracować dzień w dzień
po osiem godzin, tak jak się pracuje w krajach bogatych. Nikt się na to nie zdecyduje. Tak samo
zresztą trzeba by chyba zmusić siłą do pracy biedotę krajów bogatych, która często po prostu woli
żyć z zasiłków.
Można by biednym krajom pomóc przynajmniej o tyle, żeby uczciwie z nimi handlować.
Ba, ale o tym właśnie obłudnicy, tyle gadający o swej wrażliwości na biedę, nie chcą słyszeć. To, że
polityka rolna Europy oznacza nędzę Afryki i Azji, to prawda powszechnie wypychana ze
świadomości. Podobnie jak fakt, że to właśnie obszczekiwana przez światową lewicę Ameryka jest
największym na świecie importerem dającym utrzymanie wielu rodzinom w biednych krajach, choć
deficyt handlowy odbija się na j ej gospodarce.
Ma się to wszystko nijak do wypraw kosmicznych. Jeśli świat, zamiast wydać na nie biliony
dolarów, przeznaczy te pieniądze na inne cele, biedy na Ziemi od tego nie ubędzie. Jeśli plan Busha
doczeka się realizacji, poprawi na pewno światową koniunkturę i przysłuży się gospodarce, a na
tym ubodzy mogą zyskać.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin