Kornel Makuszyński - O duchach, diabłach i kobietach.pdf
(
239 KB
)
Pobierz
20187577 UNPDF
KORNEL MAKUSZYŃSKI
O DUCHACH, DIABŁACH I
KOBIETACH
DUCH ZAPOMNIANY
Pan Walenty Zięba nazywał się wprawdzie jak ptaszek, ptaszka jednak nie
przypominał, w każdym razie nie małego ptaszka. Był podobny raczej do marabuta,
wiadomo zaś, że marabut nie jest ptaszkiem przystojnym. Tedy i pan Zięba był chudy,
łysy i zawsze zamyślony. O czym myślał? Któż to wie? Nikt nie wie, co się dzieje w
główce małej zięby, któż tedy może wiedzieć, co się odbywa w potężnej i do tego łysej
głowie wielkiego Zięby. Należy zaś wiedzieć, że głowy łyse, utraciwszy niemałą troskę
myślenia o włosach, myślą tym gwałtowniej o sprawach wielkiej wagi i wielkiego
znaczenia. Pomijam już to, że pan Zięba, człowiek ze wszech miar sympatyczny i
otoczony dokoła szacunkiem, jak dom parkanem, wytężał niezwykle machinę mózgu,
aby jak najlżejszym uczynić ciężar, który od lat wielu dźwigał na głowie; bo jak
kangur, zwierzę miłe i daleko skaczące, nosi rodzinę swoją w worku brzucha, tak
człowiek żonaty, chociaż łysy, dźwiga na głowie. Pan Zięba dźwigał na niej żonę
wspaniałą i córkę piękną, ozdobę dziewic.
Żona pana Zięby była to kobieta pulchna, tak że gdyby ci, plugawy czytelniku,
przyszła niepojęta dla umie ochota do tknięcia palcem na przykład jej zasobnego
biustu, rozwiązły twój palec, nie znalazłszy oparcia, grzązłby w nadobnym jej ciele, jak
w cieście. Przypominała ogromni, ciastko, zwane pączkiem. Łagodna na pozór, była to
kobieta o złej gębie. Kiedy zaczynała mówić, uciekał z domu mąż, z kuchni służą ca, z
kamienicy stróż, z gniazd jaskółki, z podwórza wróble, z dachu kot, z bramy pies, z
rogu ulicy policjant. Jeśli to było w nocy, zrywał się wicher i wył w kominie. Gwiazdy
gasły. Ludzie mieli złe sny. Małe dzieci dostawały konwulsji. Suchotnicy w promieniu
kilku ulic umierali. Ludzie nerwowi wyskakiwali na bruk z czwartego piętra. Kobiety
pobożne odmawiały modlitwę za konających.
Owa tedy niewiasta urodziła pannę Helusię Ziębiankę. Jak lilia jest aniołem
wśród kwiatów, tak ta słodka panienka była aniołem wśród dziewic. Skromna była
tak, że aż się rumieniła na widok małych piesków, wesoło i niewinnie figlujących, i na
widok koguta, kiedy się starał o omlet dla niej właśnie. Bladła i rumieniła się na
przemian, kiedy ujrzała nagą rzeźbę; wstyd ją otaczał purpurowym ramieniem, kiedy
wchodziła naga do wanny, tak czyste były i liliowe myśli tej słodkiej panienki.
Uwielbiała ją pani Ziębina i uwielbiał ją pan Zięba, dziwiąc się tajemnie w
duszy kosmatej i bezwłosej głowie, jak się to stać mogło, aby taka dzieża ciasta, jak
jego połowica, mogła wydać na świat tę figurkę śliczną i tak niewinną, jak pierwszy
promień słońca. Mógł o tym rozmyślać jednakże bardzo rzadko, był bowiem zajęty
robieniem interesów, wielkich i solidnych, albowiem kobieta gadająca i nawet nad
wszelki wyraz pyskata miewa czasem chwile wytchnienia, w których się odżywia jak
lokomotywa, węgiel pożerająca, aby mogła jechać dalej. Także i panienka niewinna,
chociaż anioł, musi żywić niewinność swoją, a tym bardziej ją odziewać, aby nie było
nic widać. Interesy pana Zięby były czyste i uczciwe, jak zresztą wszystkie interesy na
świecie, nie można bowiem zastanawiać się długo nad nieuleczalnym maniactwem
pewnej kategorii ludzi, dlatego nazwanych prokuratorami, że dla nich najuczciwszy
interes ma w sobie ziarnko złodziejstwa. Gdyby tym oszalałym ludziom pozostawić
zupełną wolność działania, wtedy trzy czwarte ludzkości siedziałoby w kryminale
jedynie za doskonałą pomysłowość albo za dobry żart. Bo czy jest to zbrodnią, czy też
tylko dowcipnym pomysłem zrobić taki interes, w którym jeden człowiek wytłumaczy
drugiemu, żeby od niego kupił takie akcje za milion, które nie będą warte dziurawego
buta w ostatnim dniu miesiąca. Czy nie jest to żartem wybornym i godnym śmiechu
sprzedawanie przyjacielowi swemu dwóch wagonów kawy, która nigdy nie wyrosła i
nie wyrośnie, z czego potem ten przyjaciel ma zabawne zmartwienie?
Pan Zięba pod tym względem był człowiekiem bardzo dowcipnym i wiele takich
niewinnych urządzał kawałów, są to zaś rzeczy, które należy popierać z narodowego
punktu widzenia, aby najdowcipniejszym ludziom na świecie, Żydom, pokazać, że
można się nazywać Zięba i mieć dowcipną głowę do dowcipnych interesów.
Taka tedy miła rodzina mieszkała w Warszawie przy ulicy Pięknej w domu
własnym, który był gniazdkiem gromadki Ziębów.
Nie wszystko jednak zostało o niej powiedziane. Szczegół o tej rodzinie
najważniejszy zostanie dopiero po wyszczególnieniu jej generaliów wymieniony. Oto
wiadome było powszechnie, że pan Walenty Zięba był spirytystą, znanym wśród wielu
głośnym miłośnikiem szukania związków z zaświatem. Może dlatego tak wychudł,
może dlatego miał filozoficznie ponurą minę marabuta, może dlatego w odpowiednim
oświetleniu miał wygląd mumii egipskiego kapłana, który się suszy w grobie od
czterech tysięcy lat.
Pan Zięba chodził z seansu na seans i napełniony był duchami. W jego domu
działy się cuda, o których mówiono nabożnym szeptem. Pani małżonka mówiła na ten
temat głośno i szeroko: ponieważ nie mam do dyspozycji trzystu lat, podczas których
zdołałbym jako tako nieudolnie streścić to, co zdołała na ten temat wypowiedzieć
pulchna kobieta, mogę tylko w idealnym skrócie podać leitmotiv jej narzekań:
...Tylko taki bęcwał, jak ty, potrafi trupy sprowadzać do domu... Stuka to, puka,
potem całą noc oka nie mogę zmrużyć... Krzesła trzeszczą i z szafą dzieją się jakieś
historie... Żebyś przynajmniej się przytulił, żebym wtedy wiedziała, ze nie jestem
sama... Akuratnie! Oj! Większa byłaby pociecha ze zmory, niż z ciebie... A niech sobie
chodzą po domu... Ta przynajmniej z tego korzyść, ze cię czasem jakiś nieboszczyk po
głowie czymś zdzieli... Czasem i mądry duch się zjawi Ale ty się kiedy doczekasz, ze i ja
umrę ze strachu albo Helusia dostanie konwulsji, biedne dziecko!...
Helusia, biedne dziecko, bardzo pobożna, duchów się nie bała i drżała tylko na
mysi, ze gdyby się Jej nagle taki duch ukazał, umarłaby ze wstydu, bo duchy mają
takie dziwne zwyczaje, ze przychodzą wtedy, kiedy człowiek leży w łóżku, same zaś
pewnie są me ubrane, bo po co takiemu ubranie!?
Pan Zięba podniósł tylko oczy ku niebu i pełnym tkliwości spojrzeniem błagał
swoje duchy znajome i nieznajome, aby przyszły, a jeden - najmocniejszy - aby mu
żonę udusił albo, uniósłszy ją na wysokość dziesięciu tysięcy metrów, upuścił ją potem
przez nieuwagę Widocznie jednak mały to był dla duchów interes, bo pani Zięba żyła i
mówiła.
Mówiła tez wiele i nadobnie, kiedy w czarny dzień, bo w piątek, miał się odbyć
wielki seans u pana Zięby. Przyszło dwóch głośnych aktorów, jeden wielki literat,
jeden doktor od wariatów i jeden ginekolog, poza tym słynne medium, szewc z Solca.
Pan Zięba był szczęśliwy i promienny, bo z szewcem tym nikt jeszcze seansów nie
urządzał, a on go wynalazł i on z niego zrobił sławę Piekielny ten szewc, brat diabła i
kuzyn czarownicy, odczuwał straszliwą trwogę, wiedząc, ze ma być czeluścią, z której
się dobędzie nadprzyrodzone, był blady, miał czystą duszę i brudne łapy.
Seans udał się znakomicie. Jeden duch rozbił flakon i stukał palcami w szybę,
drugi, jakiś figlarz, pociągnął za brodę ginekologa, a panu Ziębie chciał koniecznie
włożyć palec do ust, trzeci przyniósł bukiecik fiołków aż z Radomia, fotografię
nieznajomej zmarłej i polano sosnowego drzewa z Taszkientu. Wszystko to jednak są
drobiazgi mało ciekawe.
Szewc jęczał, jakby go bito kopytem po głowie lub na nagi brzuch lano gorącą
smołę. Wtedy ukazał się duch wielki i potężny Zaświecił się, zbliżał, chodził i krążył.
Pana Ziębę pogładził po głowie, nosem oparł się o nos znakomitego pisarza. Niczego
nie tłukł, niczego nie rozbijał. Był to duch duchów, duch wspaniały, uroczysty i
dostojny.
Patrzyli w mego wszyscy zachłannie, rozgorzałymi oczyma, z całą siłą wzroku,
szczęśliwi, ze jest, że go zacny szewc wywołał z zaświatów, że go przywiódł tu, do nich,
potęgą nieśmiertelną do ich śmiertelnych zmysłów. Cisza była taka, że było słychać,
jak kwiaty więdną (!) w kryształowym dzbanku. Serca biły mocno, zęby szczękały
metalicznie. Był to jednak duch przyjazny i dobry W struchlałe serca wstąpiła odwaga
i miłość Wywoływacze duchów kochają swoje dzieci, swoje duchy.
Ten duch szedł prosto od strony fortepianu do nich, zawrócił, po czym,
przywołany wysiłkiem woli, poszedł znów ku nim. A szewc spał. Duch płynął.
W tej chwili słowa, zahaczając o zęby, jak o zadzierzysty płot, wypadły w
strzępach z ust aktora.
- Duchu, kim jesteś!!!
Jak szmer dalekiej fontanny, jak wiew zefiru, jak bzyk muchy, ułapionej przez
pająka, jak głos dalekiej fletni, jak szelest traw, (a szewc spał, psia jego mać),
popłynęło ku nim:
- Jestem duchem Aleksandra Wielkiego...
Serca się poderwały w nich jak Bucefał, „Jego” koń, i cwałowały przez długą
chwilę, zanim pobite tym imieniem jak piorunem, uspokoiły się w swojej mizernej
małości, i zanim znów ktoś zdołał przemówić:
- Powiedz, duchu, czy ci jest źle, czy dobrze, że tu do nas przychodzisz?
- Jest mi bardzo złe - szepnął duch.
- Czy możesz nam powiedzieć, czemu ci jest źle?
- Tego nikt z was pojąć nie może.
- Czy dlatego może, że nie otrzymałeś chrztu świętego?
- Nie! Moje zmartwienie jest w Indiach...
- W Indiach!... - szepnęły w nich serca - co to może znaczyć?
Spojrzeli po sobie gorejącymi oczyma, tylko psychiatra patrzył wciąż w stronę
ducha, który, szeleszcząc szeptem, krążył dokoła Nagle psychiatra szepnął cicho.
- Aleksander Wielki był kulawy!
I o dziwo! Kiedy wszyscy spojrzeli w stronę ducha, on nagle zaczął chromać,
nieznacznie, łagodnie ale chromał, oddalając się.
- Duchu! Stan! - krzyknął za nim aktor i, nawykły do szerokich gestów, wzniósł
rękę, jakby mówił do ducha Hamleta i przerwał łańcuch Duch przystanął, ale szewc
wstrząsnął się nagle w drgawkach i zaczął udawać niepotrzebnie świętego Wita
Dmuchnięto mu w gębę i zbudził się Najbardziej pijany szewc budzi się około
poniedziałku, a ten nie był pijany.
W tej chwili cos upadło w stronę fortepianu i cos serdecznie, rzewnie, głęboko
Plik z chomika:
kadorka1
Inne pliki z tego folderu:
Kartki z kalendarza. - Makuszynski, Kornel.mobi
(932 KB)
Kornel Makuszyński - List z tamtego świata.pdf
(905 KB)
Kornel Makuszyński - Bezgrzeszne lata.pdf
(651 KB)
Kornel Makuszyński - Dziewięć kochanek kawalera Dorna.pdf
(858 KB)
Czlowiek znaleziony w nocy - Makuszynski, Kornel.mobi
(653 KB)
Inne foldery tego chomika:
Adam Mickiewicz
Aleksander Fredro
Antoni Gołubiew
Arkady Fiedler
Bogusław Wołoszański
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin