Field Sandra - Kraina dobrej nadziei.pdf
(
396 KB
)
Pobierz
421610438 UNPDF
SANDRA FIELD
Kraina dobrej nadziei
(The land of maybe)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nie znosił tego typu kobiet.
Przyglądał się jej przez chwilę, stojąc w szerokim, wyłożonym miękką wykładziną
przejściu. Nie wyglądała na zadowoloną. Ubrana w elegancki pastelowy kostium, siedziała ze
skrzyżowanymi nogami, nerwowo kołysząc stopą. Dłonie oparła na kolanach. Miała
polakierowane paznokcie i żadnych pierścionków. Zmarszczyła brwi.
To wcale nie odbiera jej uroku, pomyślał Craig z nagłą i nieoczekiwaną wrogością. Nie
tylko nogi miała piękne. Gęste włosy w ciepłym kasztanowym odcieniu były upięte w węzeł z
tyłu w sposób, na który mogły sobie pozwolić jedynie kobiety o doskonałych rysach. Kształt
kości policzkowych, zarys czoła, łagodne zaokrąglenie ust i chłodne spojrzenie mogłyby
znaleźć się na okładce najbardziej wymagającego magazynu.
Wiotka, krucha i wyrafinowana. Nie zachwycał go ten rodzaj kobiet. Dlaczego więc
zatrzymał się i nie spuszczał z niej oczu, jakby nigdy wcześniej nie widział pięknej kobiety?
Ruszył naprzód i zaczął przedzierać się przez rzędy plastikowych foteli. Zatrzymał się tuż
przed nią.
– Przepraszam, czy byłaby pani uprzejma spojrzeć na mój bagaż, chciałbym wejść do
księgarni?
Marya była tak zatopiona w myślach, że nie widziała niczego wokół siebie. Zaskoczona
popatrzyła na stojącego przed nią mężczyznę. Nie mogła ukryć zmieszania. Wykrztusiła z
trudem:
– Przepraszam, o co chodzi?
– Pytałem, czy mogłaby pani spojrzeć na moją torbę, gdy wejdę do księgarni?
Pod uprzejmym uśmiechem ciemnoszarych oczu krył się chłód. Miała wrażenie, że
przeszywa ją na wskroś i nie ma przyjaznych zamiarów. Nie powinien w ten sposób na mnie
patrzeć – stwierdziła. Przecież to on prosi mnie o przysługę. Poczuła nagłą niechęć, że tak
naruszył jej prywatność. Nie siliła się na grzeczność.
– Oczywiście, może pan ją tu zostawić.
Nie wiedziała, jak nazwać to, co odmalowało się w jego oczach.
– Dziękuję.
Zwykłe słowo, ale wypowiedziane takim tonem, że zacisnęła zęby. Nachylił się i położył
torbę obok jej krzesła. Dostrzegła jego brązowe włosy, gęste i błyszczące, nieco wyblakłe od
słońca, szerokie ramiona pod grubym wełnianym swetrem w szare i niebieskie wzory.
Wyprostował się i na krótką chwilę ich spojrzenia się spotkały. W jego oczach dostrzegła
wyraźną wrogość. Przeszedł wzdłuż rzędów krzeseł i skierował się w stronę przechodzących
pasażerów.
Nagły dreszcz przebiegł jej po plecach. Wbrew własnej woli odprowadziła go wzrokiem,
dopóki nie zniknął. Z niechęcią popatrzyła na jego torbę podróżną – zwykła
bezpretensjonalna płócienna torba, wyraźnie często używana. Plakietka z adresem była
odwrócona, więc nie mogła zobaczyć, jak się nazywa.
Zresztą nie było jej to potrzebne. Musi unikać wszelkich kontaktów, dopóki nie znajdzie
się w domu i nie doprowadzi do końca swojej misji.
Zmusiła się, by przestać o nim myśleć. Znów wypełniła ją obawa, nadzieja i tęsknota,
uczucia, które przez ostatnie dwa dni nie opuszczały jej ani na chwilę. Zmarszczyła czoło i
czubkiem buta rytmicznie uderzała w płócienną torbę. Wszystko sprawił ten list od siostry.
Kathrin Hansen skończyła dziewiętnaście lat i choć była od niej tylko trzy lata młodsza,
Marya zawsze uważała, że pod względem doświadczenia siostra jest zupełnym dzieckiem. Z
natury ufna i pogodna, z radością przyjmowała każdy kolejny dzień. Poza tym była
wyjątkowo piękna. Nic więc dziwnego, że ten Robb, o którym pisała, tak się nią zachwycił.
„Jestem zaręczona!! Czy to nie cudowne???” – pisała w liście, jak zwykle z nadmiarem
stosując interpunkcję. „Na imię ma Robb, jest przystojnym Kanadyjczykiem o wspaniałych
czarnych włosach i bawią go wszystkie moje żarty – więc chyba jest zakochany? Jest też
bardzo bogaty, ale nie przejmuj się tym zbiegiem okoliczności, on jest» zupełnie inny niż
Tony. Jeszcze nie mamy żadnych planów, ale to tak wspaniale być zaręczoną. Poza tym tata
musi się do tego przyzwyczaić. Przyjedziesz na moje wesele, prawda??? Obiecaj. Nie
wyobrażam sobie, że mogłoby Ciebie zabraknąć... Całuję Cię i odpisz szybko!!!”
List kończył się wymyślnym zawijasem, który Kathrin uważała za romantyczny podpis.
Tym razem otoczyła go wianuszkiem delikatnych serduszek i kwiatków.
Marya westchnęła. Dlaczego historia znów się powtarza z taką koszmarną dokładnością?
Przystojny, Kanadyjczyk, brunet, bogaty – doskonała charakterystyka Tony’ego Mortimera,
w którym tak nieprzytomnie zakochała się trzy lata temu.
Zamknęła oczy i natychmiast pojawił się jego obraz – białe zęby i promiennie błękitne
oczy. Była młoda i naiwna, zupełnie jak Kathrin, i uwierzyła w jego zapewnienia o dozgonnej
miłości i wierności, o sile uczucia, które nigdy się nie zmieni.
To nigdy oznaczało około dziewięciu tygodni. Dopóki nie wziął jej do łóżka. Wtedy ją
zostawił. Nie dopuści, by to samo przydarzyło się Kathrin. Ona jakoś przeżyła, ale Kathrin
może być słabsza.
Zachmurzyła się na myśl o tym, co powie bogatemu uwodzicielowi, który oczarował jej
siostrę. Nagle usłyszała zjadliwy męski głos.
– Obiecuję, że już nigdy więcej nie poproszę o żadną przysługę.
Poderwała się. Stał przed nią mężczyzna o brązowych włosach. Odrzekła chłodno:
– To nie z pana powodu.
Nie wyglądał na przekonanego. Podniósł torbę.
– Dziękuję za popilnowanie bagażu.
Oboje wiedzieli, że zupełnie zapomniała o jego torbie. Ze złością skinęła głową i
ostentacyjnie odwróciła wzrok.
Krzesła obok niej już się zapełniły. Kątem oka zauważyła, że mężczyzna usiadł
naprzeciwko niej. Torbę postawił na podłodze. Stopniowo złość jej mijała – chyba była
bardziej spięta, niż chciała się do tego przyznać. By odwrócić myśli, zaczęła ukradkiem mu
się przyglądać.
Miał na nogach skórzane turystyczne buty i podniszczone szare sztruksy. Ciekawe, dokąd
się wybiera. Może na wędrówkę do Walii albo na wspinaczkę do Nepalu? Miała niezbitą
pewność, że cokolwiek zamierzał, musiał być w tym dobry. Poruszał się niespiesznie i ze
zdradzającą doświadczenie pewnością siebie. Bardzo możliwe, że wybierał się samotnie, nie
wyglądał na kogoś, kto lubi zorganizowane wycieczki.
Zauważył, że mu się przygląda i uśmiechnął się do niej. Spłoszona, szybko odwróciła
wzrok. Poczuła się tak, jak rok temu, gdy po raz pierwszy rozpoczęła pracę w La Roulade,
jednej z najdroższych restauracji w Toronto.
Sala zapełniała się coraz bardziej. Mały chłopiec bawił się samolocikiem, a różowy bobas
zanosił się płaczem na kolanach matki. Wskazówki zegara przesuwały się z nieznośną
powolnością. Marya wyjęła swoją kartę pokładową, ścisnęła ją w wilgotnej dłoni, modląc się
w duchu, by lot się nie opóźnił. Na podróż zdecydowała się nagle i przez ostatnie dni była tak
zajęta, że nawet nie miała czasu na myślenie. Teraz wszystkie wspomnienia ożyły i
przypomniała sobie gniew ojca, niepokój ciotki i łzy Kathrin. Od trzydziestu ośmiu miesięcy
nie widziała swoich najbliższych i rodzinnego domu na spowitej w mgły małej wulkanicznej
wyspie na Morzu Północnym, nazywanej krainą dobrej nadziei...
– Pasażerowie z biletami pierwszej klasy i osoby wymagające pomocy, oczekujące na lot
numer 376 do Londynu, proszeni są o przygotowanie się do wejścia na pokład. Startujemy
mniej więcej za dwadzieścia minut.
Mężczyzna w szarym swetrze wyprostował się z leniwym wdziękiem. Zarzucił torbę na
ramię i skierował się do wejścia. Za nim podążyła kobieta z dzieckiem.
Marya popatrzyła za nim z nagłą złością. Mężczyźni, których spotykała w restauracji, też
podróżowali pierwszą klasą. Właściwie nie powinna być zdziwiona – choć jego strój o tym
nie świadczył, zdradzało go coś w sposobie bycia. Na pewno Nepal – pomyślała. Z całą
pewnością nie Walia, to byłoby zbyt prozaiczne, zbyt łatwe.
Weszła na pokład. Gdy przechodziła przez rzędy pierwszej klasy, za rozpostartą płachtą
„Financial Post” dostrzegła szare sztruksy i brązową czuprynę.
Kolejny punkt przeciwko niemu. Zbyt wielu tamtych facetów czytało podobne gazety.
Idący przed nią gęsiego pasażerowie zatrzymali się na moment akurat w chwili, gdy
mężczyzna opuścił gazetę. Dostrzegł jej pełne dezaprobaty spojrzenie. Ze zdziwieniem uniósł
brwi.
– A teraz co zrobiłem?
– Według mnie te wszystkie interesy giełdowe są czymś wymyślonym i często
niemoralnym.
– I pewnie uważa pani, że prawdziwi mężczyźni nie piją mleka i nie czytają „Financial
Post”?
Chłopak przed nią przesunął się dwa kroki naprzód.
– Ja nie mam takich kłopotów.
Uśmiechnęła się ze słodyczą i przeszła za zasłonę oddzielającą drugą klasę. Cieszyła się,
że przynajmniej raz mogła sobie pozwolić na odpowiedź. Ileż to razy w La Roulade pragnęła
wyrazić swoje zdanie na ten temat. Może nie powinna wyładowywać na nim swoich
tłumionych przez rok frustracji. Chociaż z drugiej strony to mu nie zaszkodzi.
Czas wlókł się powoli. Monotonię przerywały posiłki, obejrzała film o Supermanie.
Męczyły ją sny o Tonym, budził płacz dziecka. Z samolotu wyszła jako jedna z ostatnich.
Lotnisko Heathrow było jak wieża Babel – wielojęzyczne kolejki tłoczyły się do okienek, w
żadnej z nich nie dostrzegła wysokiego nieznajomego.
Rzuciła okiem na zegarek i szybko zaczęła przedzierać się przez tłum. Miała tylko
dziesięć minut do następnego samolotu. Pobiegła długim korytarzem. Grupa rozprawiających
po norwesku biznesmenów właśnie wchodziła na pokład. Marya już przechodziła przez
kabinę pierwszej klasy, gdy pojawiła się stewardesa. Obejrzała jej bilet.
– Niestety, proszę pani, wszystkie miejsca są zarezerwowane.
Marya na moment zamknęła oczy. Głos jej się łamał i bała się, że za chwilę wybuchnie
płaczem.
– Czy to znaczy, że nie mogę lecieć?
– Poszukamy dla pani miejsca. – Zaczęła przeglądać listy. – Mam jedno wolne w
pierwszej klasie.
Marya poczuła, jak ciężar spada jej z serca. Mogłaby siedzieć nawet na podłodze. Im
bliżej była miejsca przeznaczenia, z tym większą trudnością przychodziło jej panowanie nad
sobą. Uśmiechnęła się słabo.
– To świetnie.
Stewardesa gestem wskazała jej miejsce.
– Proszę usiąść obok tego pana.
Marya odwróciła się. Zobaczyła utkwione w nią ciemnoszare oczy mężczyzny o
brązowych włosach. Zaskoczona powiedziała tylko:
– Och, to pan.
– Tak, to ja. – Szybko zdjął „Financial Post” z fotela przy oknie. – Proszę mi wybaczyć,
gdybym wiedział, że się spotkamy, wyrzuciłbym to przy pierwszej okazji.
Poczuła, że się rumieni. Usiadła i zapięła pasy. Drzwi samolotu zatrzasnęły się z hałasem.
Stewardesa zaproponowała jej coś do picia.
– Poproszę sok pomarańczowy. Z boku dobiegło ją mruknięcie.
– Myślałem, że zamówi pani szampana. Popatrzyła mu prosto w oczy, z niesmakiem
zauważając szyderstwo w jego spojrzeniu i z jeszcze większą niechęcią czując obok siebie
jego bliską obecność.
– Nienawidzę szampana.
Z lekkim drżeniem samolot ruszył z miejsca.
– Zdążyła pani w ostatniej chwili – stwierdził. – Przy okazji – nazywam się Craig
Huntingdon. Czy pani mieszka w Oslo, pani... ?
Był bardzo pewny siebie. Wyglądał świetnie: miał gęste, nieco potargane włosy,
zniewalające spojrzenie szarych oczu i rozbrajający dołek na policzku. Kobiety z pewnością
łatwo traciły dla niego głowę. Opanowała się.
– Nie.
– Ja tylko staram się być uprzejmy.
Przez ostatnie miesiące musiała być wzorem taktu i dyskrecji. Ale ten rozdział był
Plik z chomika:
BLaCkk_LaDy
Inne pliki z tego folderu:
Gotowa na wszystko.pdf
(716 KB)
Betts Heidi - Po siedmiu latach.pdf
(602 KB)
Jameson_Bronwyn_-_Wybawicielka.pdf
(663 KB)
Drake Dianne - Lekarstwo dla zakochanych.pdf
(737 KB)
Hohl_Joan - Radosny_kres_podrozy.pdf
(656 KB)
Inne foldery tego chomika:
+18 ebooki h (123)
♥♥♥Saga Zmierzch♥♥♥
Cora Reilly
Ewa Pirce
FF (Przerobki)
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin