Labirynt zła - Luceno James.pdf

(1744 KB) Pobierz
Microsoft Word - SW [0019_01] James Luceno - Labirynt zła.doc
1
James Luceno
Labirynt zła
2
LABIRYNT ZŁA
JAMES LUCENO
Przekład
ANDRZEJ SYRZYCKI
Janko5
Janko5
6280793.005.png 6280793.006.png 6280793.007.png 6280793.008.png
3
James Luceno
Labirynt zła
4
Tytuł oryginału
LABYRINTH OF EVIL
Redaktor serii
ZBIGNIEW FONIAK
Redakcja stylistyczna
MAGDALENA STACHOWICZ
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
RENATA KUK
ELŻBIETA SZELEST
Ilustracja na okładce
STEVEN D. ANDERSON
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Copyright © 2005 by Lucasfilm, Ltd. & TM.
All rights reserved.
Moim kochanym cioci i wujkowi, Rosemary i Joemu Savoca,
oraz moim najwcześniejszym mentorom: Patowi Mathisonowi,
który zawsze zachęcał mnie do opowiadania historii,
i Richardowi Thomasowi, który zapoznał mnie z fantastyką naukową,
z łanem Flemingiem i Thomasem Pynchonem
For the Polish edition
Copyright © 2006 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-2089-0
Janko5
Janko5
6280793.001.png
5
James Luceno
6
głowa bojowego robota. Sypiąc iskry, zniknęła w ciemności, ale nie przestała powta-
rzać:
ROZDZIAŁ
1
- Odebrałem i zrozumiałem... odebrałem i zrozumiałem...
Nie wstając, Obi-Wan obrócił się na prawej stopie w samą porę, żeby zobaczyć,
jak smukły robot wali się na ziemię. Nie zdziwił się, że kolejny raz Anakin ocalił mu
życie, chociaż ognista klinga miecza młodego Jedi świsnęła zbyt blisko nad jego głową,
żeby mógł nie odczuć niepokoju. W końcu się wyprostował, a oczy miał szeroko otwar-
te z zaskoczenia.
- O mało nie odciąłeś mi głowy - powiedział.
Anakin skierował ostrze miecza w bok. Rozbłyski toczącej się wokół nich bitwy
ukazały ponure rozbawienie w jego błękitnych oczach.
- Przykro mi, mistrzu, ale mój miecz musiał przeciąć miejsce, w którym znajdowa-
ła się twoja głowa.
Mistrzu.
Anakin zwracał się tak do Obi-Wana nie jako uczeń, który tytułuje swojego na-
uczyciela, ale jak rycerz do członka Rady Jedi. Po zuchwałych wyczynach młodego
Jedi na Praesitlynie warkoczyk, oznaczający jego wcześniejszy stan, został rytualnie
odcięty. Tunika Anakina, sięgające kolan buty i dopasowane spodnie były równie czar-
ne jak nadciągająca noc, twarz szpeciły blizny po pojedynku z wyszkoloną przez Do-
oku Asajj Ventress, a mechaniczną prawą dłoń okrywała obcisła rękawica. W ciągu
poprzednich kilku miesięcy młody mężczyzna nie ścinał włosów, które sięgały mu
prawie do ramion. Miał jednak gładko ogoloną twarz, w przeciwieństwie do Obi-Wana,
którego kanciastą szczękę porastała krótka broda.
- Chyba powinienem być wdzięczny, że klinga twojego miecza musiała, a nie
chciała przeciąć tamto miejsce - burknął Kenobi.
Anakin rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.
- Ostatnim razem, mistrzu, kiedy się upewniałem, walczyliśmy po tej samej stronie
- powiedział.
- Mimo to gdybym się chociaż trochę spóźnił... - Nie dawał za wygraną starszy Je-
Zachodnią półkulę obleganej Cato Neimoidii zaczynała ogarniać ciemność, ale
wysoko nad powierzchnią planety trwała nadal wymiana błyskawic spójnego światła,
która rozszarpywała nadciągającą noc na strzępy. O wiele niżej, w sadzie manaksow-
ców porastających dolne wały obronne majestatycznej reduty wicekróla Gunraya, z
bezlitosną precyzją mordowały się nawzajem kompanie sklonowanych żołnierzy i bo-
jowych robotów.
W pewnej chwili pod gęstwiną liści rozbłysnął jaskrawy wachlarz błękitnej energii
- klinga świetlnego miecza Obi-Wana Kenobiego.
Atakowany przez dwa strażnicze roboty mistrz Jedi ani myślał o ucieczce. Obraca-
jąc uniesioną klingę w prawo i w lewo, odbijał blasterowe błyskawice z powrotem ku
napastnikom. Oba automaty, trafione własnymi strzałami w korpus, rozpadły się na
kawałki i runęły na ziemię.
Obi-Wan ruszył w dalszą drogę.
Przetoczył się pod segmentowanym tułowiem neimoidiańskiego żuka żniwiarza,
ale zerwał się na nogi i pobiegł naprzód. Raz po raz przestrzeń między drzewami rozja-
śniały błyski eksplozji pocisków lądujących na ochronnym polu cytadeli, a na po-
wierzchnię gruntu kładły się cienie strzaskanych pni manaksowców. Długa kolumna
niepomnych na panujący chaos pięciometrowych zwierząt parła naprzód w kierunku
kopca, na którym się wznosiła forteca Gunraya. Żuki niosły na grzbietach i w żuchwach
ładunki ściętych gałązek i zerwanych liści, a chrzęst nieustannego żucia dziwnie kon-
trastował z hukiem detonacji oraz sykiem i skowytem blasterowych błyskawic.
Nagle z lewej strony Obi-Wana doleciał pomruk serwomotorów, a z prawej napły-
nęło ciche ostrzeżenie:
- Pochyl się, mistrzu!
Kenobi kucnął, zanim jeszcze Anakin Skywalker skończył wypowiadać drugie
słowo, i skierował szpic klingi w dół, żeby nie przebić nadbiegającego byłego padawa-
na. W przesyconym wilgocią powietrzu rozległ się pomruk i syk energii, a chwilę póź-
niej dała się wyczuć ostra woń spalonych obwodów i ozonu. W miękki grunt wbiła się
blasterowa błyskawica, a niespełna metr od stóp Obi-Wana przetoczyła się wydłużona
di.
Anakin kopnął na bok blaster bojowego robota.
- Twoje obawy istnieją tylko w twoim umyśle - odparł cierpko.
Obi-Wan zmierzył go ponurym spojrzeniem.
- Gdybyś pozbawił mnie głowy, niewiele przyszłoby mi z tego umysłu, prawda? -
zapytał. Wykonał zamaszysty gest i klingą świetlnego miecza pokazał wiodącą w górę
alejkę między manaksowcami. - Idź przodem.
Poruszając się z nadprzyrodzoną szybkością i wdziękiem, jakie zapewniała im
Moc, podjęli atak na nowo. Za plecami Obi-Wana łopotały fałdy brązowego płaszcza.
Na powierzchni gruntu spoczywały nieruchomo szczątki dziesiątków bojowych robo-
tów, które padły ofiarą wcześniejszego bombardowania. Inne, niczym popsute mario-
netki, zwisały smętnie z gałęzi manaksowców, na które cisnęła je siła eksplozji ładun-
ków wybuchowych.
Tu i ówdzie płonęła gęstwina liści.
Janko5
Janko5
Labirynt zła
6280793.002.png
7
James Luceno
8
Jego podwładni natychmiast wyskoczyli i rozbiegli się po okolicy, żeby utworzyć bez-
pieczny perymetr.
Żołnierze mogli się wprawdzie porozumiewać z kolegami dzięki komunikatorom
zainstalowanym w hełmach ze szczelinami w kształcie litery T, ale komandosi z elitar-
nych oddziałów zwiadowczych wymyślili system gestów, który miał uniemożliwiać
nieprzyjaciołom podsłuchiwanie ich rozmów. Cody kilkoma sprężystymi susami zna-
lazł się przed Obi-Wanem i Anakinem.
- Mam panom przekazać ostatnie rozkazy dowództwa wojsk powietrznych - po-
wiedział.
- Proszę je wyświetlić - polecił młody Jedi.
Oficer klęknął na jedno kolano i włączył urządzenie umieszczone w nadgarstku
rękawicy okrywającej lewą dłoń. Z projektora wystrzelił stożek błękitnego światła,
który przemienił się po chwili w hologram z wizerunkiem dowódcy grupy szturmowej,
komandora Dodonny.
- Generale Kenobi, generale Skywalker - zaczął dowódca. - Z meldunków oddzia-
łu zwiadowczego wynika, że wicekról Gunray i jego świta kierują się w stronę północ-
nego skraju reduty. Nasze oddziały ostrzeliwują ochronną tarczę z góry i ze stanowisk
na brzegu jeziora, ale generator pola znajduje się w opancerzonej kryjówce i na razie
nie udało się nam go zniszczyć. Załogi naszych kanonierek zmagają się z silnym ostrza-
łem turbolaserowych dział rozmieszczonych w dolnych wałach ochronnych fortecy.
Jeżeli wasz oddział nadal zamierza schwytać Gunraya żywego, powinniście obejść
stanowiska turbolaserów i poszukać innej drogi do pałacu. W tej chwili nie możemy,
powtarzam, nie możemy przysłać wam posiłków.
Kiedy hologram zniknął, Obi-Wan spojrzał na Cody'ego.
- Ma pan jakieś propozycje, kapitanie? - zapytał.
Oficer przełączył projektor w nadgarstku i w powietrzu pojawił się trójwymiarowy
schemat pomieszczeń reduty.
- Jeżeli forteca Gunraya wygląda podobnie jak te na Deko i na Kom, w podzie-
miach powinny się mieścić farmy grzybowe, przetwórnie i pomieszczenia, w których
ładuje się towary na pokłady frachtowców. Prawdopodobnie można się stamtąd dostać
do położonych na wyższym poziomie wylęgarni larw, a z nich na parter i dalsze piętra
samej fortecy.
Cody był uzbrojony w karabin blasterowy typu DC-15 z krótkim łożyskiem i miał
biały pancerz oraz hełm z systemem wizyjnym. Ten żołnierz symbolizował Wielką
Armię Republiki wyhodowaną, wychowaną i wyszkoloną trzy lata wcześniej na odle-
głej planecie Kamino. W obecnej chwili na jego pancerzu i hełmie pozostało niewiele
białych miejsc pomiędzy smugami błota, zakrzepłą krwią, wgnieceniami, otarciami i
osmoleniem. Wojskowy stopień Cody'ego ujawniały pomarańczowe znaki na nara-
miennikach i na brzegu hełmu, a paski na prawym ramieniu pancerza symbolizowały
udział we wcześniejszych kampaniach: na Aagonarze, Praesitlynie, Paracelusie Mniej-
szym, Antarze Cztery, Tibrinie, Skórze Dwa i na dziesiątkach innych planet rozsianych
po przestworzach od Jądra po Odległe Rubieże galaktyki.
Na widok pary nadchodzących Jedi uniosły broń do strzału dwa uszkodzone robo-
ty, z których nie zostało właściwie nic oprócz torsów i górnych kończyn, ale Anakin
wyciągnął lewą rękę i silnym pchnięciem Mocy po prostu rozpłaszczył automaty na
wilgotnym gruncie.
Skręcili w prawo, przetoczyli się pod odwłokami dwóch żuków żniwiarzy i prze-
skoczyli nad plątaniną kolczastych zarośli, które dziwnym trafem rozpleniły się w ską-
dinąd starannie utrzymanym sadzie. Wyłonili się spomiędzy drzew na brzegu szerokie-
go kanału nawadniającego, odchodzącego od jeziora, które ograniczało z trzech stron
neimoidiańską fortecę. Na zachód od nich, między płynącymi po niebie chmurami,
unosiły się trzy wielkie kliny szturmowych krążowników klasy Aklamator. Raz po raz
ciemne niebo na północy i na wschodzie przecinały smugi zjonizowanej energii, bły-
skawice turbolaserowych strzałów i kreski szkarłatnego światła, szybujące w górę z
rozmieszczonych na obrzeżu ochronnego pola stanowisk artylerii. Na szczycie wznie-
sienia zajmującego kraniec półwyspu wznosiła się piętrowa forteca. Przypominała
kształtem wieże dowodzenia okrętów Federacji Handlowej, które rzeczywiście były na
niej wzorowane.
W fortecy otoczonej przez siły zbrojne Republiki kryli się najwyżsi rangą dostoj-
nicy Federacji Handlowej.
Wiedząc, że jego ojczyźnie zagraża zagłada, a najbogatsze planety Deko i Koru
Neimoidia zostały spustoszone, wicekról Gunray postąpiłby rozsądniej, gdyby się wy-
cofał na Odległe Rubieże, dokąd podobno starali się ewakuować pozostali członkowie
Rady Separatystów. Rozsądek nigdy jednak nie należał do mocnych stron Neimoidian,
tym bardziej że na powierzchni Cato Neimoidii pozostały przedmioty, bez których
wicekról chyba nie wyobrażał sobie życia. Korzystając ze wsparcia grupy szturmowej
okrętów Federacji, wylądował na planecie z zamiarem wywiezienia co się da z cytadeli,
zanim wpadnie w ręce nieprzyjaciół. Siły zbrojne Republiki czekały jednak w zasadzce,
żeby schwytać go żywego i postawić przed obliczem wymiaru sprawiedliwości.. .
Trzynaście lat za późno, jak wielu uważało.
Cato Neimoidia znajdowała się równie niedaleko Coruscant, jak Obi-Wan i Ana-
kin zbliżyli się do siebie w ciągu ostatnich prawie czterech standardowych miesięcy, a
skoro z rejonu Jądra galaktyki i Kolonii zniknęły ostatnie pozostałe twierdze separaty-
stów, obaj Jedi przypuszczali, że pod koniec tygodnia powrócą na Odległe Rubieże.
Nagle Kenobi usłyszał, że na przeciwległym brzegu nawadniającego kanału coś
się poruszyło.
Chwilę potem spomiędzy drzew porastających tamten brzeg wyłoniło się czterech
sklonowanych żołnierzy Republiki. Wszyscy zajęli dogodne pozycje do strzału między
wygładzonymi przez wodę skałami. Daleko za nimi płonął wrak zniszczonej kanonierki
szturmowej typu LAAT. Znad baldachimu liści wystawał tępy ogon okrętu ozdobiony
ośmiopromiennym emblematem sił zbrojnych Galaktycznej Republiki.
Od strony dolnego biegu kanału nadleciał patrolowiec. Jego pilot wylądował nie-
daleko miejsca, w którym czekali obaj Jedi. Stojący na rufie sklonowany dowódca o
nazwisku Cody dał rękami znaki żołnierzom na drugim brzegu i w kabinie patrolowca.
Janko5
Janko5
Labirynt zła
6280793.003.png
9
James Luceno
Labirynt zła
10
W ciągu wielu poprzednich lat walki Obi-Wan zaprzyjaźnił się z kilkoma koman-
dosami z elitarnych oddziałów zwiadowczych, z którymi przebywał w więzieniach na
Rattataku, Jangotacie i Ord Cestusie. Pierwsze pokolenie komandosów z tych oddzia-
łów wyszkolił Jango Fett, mandaloriański wzornik wszystkich klonów. Kaminoanie
nadawali niektórym klonom cechy Fetta, ale do elitarnych oddziałów zwiadowczych
kierowali tylko najlepszych z najlepszych, którzy przejawiali najwięcej inicjatywy i
wykazywali największe zdolności przywódcze -krótko mówiąc, byli najbardziej podob-
ni do zmarłego łowcy nagród, co oznaczało, że w największym stopniu przypominali
ludzi. Wprawdzie pod względem genetycznym Cody nie był komandosem z elitarnych
oddziałów zwiadowczych, ale dzięki odpowiedniemu przeszkoleniu wykazywał wiele
niezbędnych cech charakteru.
Na początku wojny sklonowanych żołnierzy traktowano właściwie tak samo jak
pojazdy, które pilotowali, albo broń, z której strzelali. Wielu sądziło, że klony mają
dużo wspólnego z bojowymi robotami wytwarzanymi w dziesiątkach tysięcy egzempla-
rzy przez Zakłady Zbrojeniowe Baktoid na powierzchniach niezliczonych planet opa-
nowanych przez separatystów. Przekonanie to uległo zmianie, dopiero kiedy na róż-
nych polach walki traciło życie coraz więcej żołnierzy. Dzięki ich niezłomnej wierności
okazywanej Republice i Jedi zaczęto traktować klony jak prawdziwych towarzyszy
broni, zasługujących na szacunek i współczucie, jakie obecnie im okazywano. Jedi i
inni postępowo myślący dostojnicy Republiki zażądali, żeby zamiast poprzednio przy-
znawanych numerów nadawać imiona przedstawicielom drugiego i trzeciego pokolenia
żołnierzy, co jeszcze bardziej zacieśniło więź między klonami a zwykłymi żołnierzami.
- Zgadzam się, że prawdopodobnie dostaniemy się stamtąd na wyższe poziomy,
kapitanie - odezwał się w końcu Kenobi. - Problem w tym, jak dotrzeć na teren farmy
grzybowej.
Cody wyprostował się i wyciągnął rękę w stronę sadów.
- Dostaniemy się tam ze żniwiarzami - powiedział.
Obi-Wan spojrzał niepewnie na Anakina i gestem polecił mu, żeby stanął z boku.
- Jest nas tylko dwóch - przypomniał. - Co o tym sądzisz?
- Chyba za bardzo się martwisz, mistrzu - odparł młody Skywalker.
Mistrz Jedi zaplótł ręce na piersi.
- A kto ma się martwić o ciebie, jeżeli nie ja? - zapytał.
Anakin przekrzywił głowę i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Są jeszcze inni - stwierdził.
- Pewnie chodzi ci o See-Threepia - domyślił się Kenobi. - Pamiętaj jednak, że
sam go skonstruowałeś.
- Możesz myśleć, co chcesz - odciął się Skywalker.
Obi-Wan zamyślił się i zmrużył oczy.
- Ach, rozumiem - odparł w końcu. - Sądziłem jednak, że bardziej interesuje cię
pani senator Amidala niż Wielki Kanclerz Palpatine. -Zanim Anakin zdążył coś powie-
dzieć, dodał szybko: - Mimo że ona także jest politykiem.
- Niech ci się nie wydaje, mistrzu, że nie starałem się zwrócić na siebie jej uwagi -
odparł młody Jedi.
Obi-Wan popatrzył na niego uważnie.
- Jeżeli kanclerz Palpatine naprawdę troszczy się o twój los, powinien zatrzymać
cię przy sobie, a przynajmniej wysłać gdzieś bliżej Coruscant - stwierdził.
Anakin położył sztuczną dłoń na lewym ramieniu Obi-Wana.
- Możliwe, mistrzu - przyznał beztrosko. - Ale kto wówczas troszczyłby się o cie-
bie?
Janko5
Janko5
6280793.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin