Severitus - Podajcie sobie ręce na zgodę.doc

(119 KB) Pobierz

 

Autor: Laume Tłumacz: akumaNakago Wersja PDF: Phoe

Podajcie sobie ręce na zgodę

 

cd

 

 

– Nie.

– Harry, mój chłopcze...

– Nie, dyrektorze. – Głos młodego mężczyzny był stanowczy.

Albus Dumbledore westchnął.

Harry, musisz...

– Niech się pan nie ośmiela, niech się pan nie ośmiela mówić mi, co muszę – wysyczał niespodziewanie Harry cichym, lecz jednocześnie niebezpiecznym głosem. – Pokonałem dla pana Voldemorta. To było moje przeznaczenie zanim jeszcze się urodziłem i dla niego wszystko poświęciłem: moich rodziców, moje dzieciństwo, moją przyszłość. Pozwalał mi pan poznać jedynie strzępki informacji o moich rodzicach, a teraz mi pan mówi, że to nawet nie była prawda? Że człowiek, którego kazał mi pan niemal czcić, nie był moim ojcem? Że ON nim jest?

Severus Snape zgarbił się na krześle, sprawiając wrażenie nietypowo pokonanego. Harry odwrócił się do niego.

– Wiedział pan? – spytał.

Snape zakrył twarz rękoma.

– Tak – szepnął – ale dopiero od momentu, kiedy skończyłeś trzecią klasę.

– Harry, wiem, że wolałbyś nie wracać do Dursleyów, pomyślałem więc, że powinieneś mieć wybór! Możesz mieszkać albo ze swoimi krewnymi, albo ze swoim ojcem.

Młody Wybraniec prychnął.

– Na wypadek, gdyby pan to przegapił, zauważę, że Voldemorta już nie ma, a ja zdałem owutemy. Jestem dorosły od prawie roku. Nie ma powodu, żebym wracał do Dursleyów lub robił to, co mi pan każe. W rzeczy samej mam wybór: zrobić to, czego ja chcę, dla odmiany! I nie zalicza się do tego pozwolenie panu na ponowne zamknięcie mnie z kimś, kto mnie nienawidzi.

Po tych słowach Harry zdecydowanym krokiem opuścił gabinet, wyglądając – o ironio! – jak jego nowo odkryty ojciec w większym stopniu niż kiedykolwiek.


* * *

– Snape? – Ron i Hermiona patrzyli na niego ze zgrozą. – Snape jest twoim ojcem?

– Najwyraźniej – potwierdził Harry, gapiąc się za okno. – Dumbledore powiedział, że moja matka była w ciąży, gdy wyszła za mojego oj... za Jamesa. James uznał mnie za syna i dostałem jego nazwisko. Nie wiem, kiedy Snape się o tym dowiedział. Pewnie w chwili, gdy Dumbledore uznał, że będzie mógł nim manipulować dzięki tej wiedzy.

Hermiona pokręciła głową.

– Ale, Harry, przepowiednia! Urodzony z tych, którzy przeciwstawili mu się trzy razy!

– To mógł być ktokolwiek – odparł młody człowiek z roztargnieniem. – To nie musiałem być ja.

– Ale...

Ex-Potter odwrócił się do niej.

– Hermiono, przepowiednie są w najlepszym razie kapryśne. W tym przypadku, owszem, faktycznie zostałem naznaczony. Ale nie przez Voldemorta. To Dumbledore mnie naznaczył, kiedy ogłosił, że przepowiednia jest o mnie. To, co zrobiłem... Może jestem silny, ale istniało wielu innych, JEST wielu innych o dokładnie takiej samej mocy. Mógł wytrenować kogokolwiek. Ja nie byłem w żaden specjalny sposób trenowany, nie posiadam też żadnego szczególnego talentu, poza wężomową. I na wiele mi się to przydało. Oznaczało jedynie, że Voldemort mógł się ze mnie nabijać w jeszcze jednym języku. Nie, Dumbledore wziął mnie i naznaczył jako "wybawcę", dlatego wypełniłem przepowiednię. Mógłby wziąć Neville'a albo ciebie, albo Rona; kogokolwiek.

Ron poczerwieniał na twarzy.

– Ale Snape, Harry! Co z nim? Co zamierzasz zrobić?

Harry wrócił do gapienia się przez okno.

– A kto mówi, że muszę z nim cokolwiek zrobić?


* * *

Miesiące pozostałe do końca roku szkolnego szybko mijały. Po zdaniu owutemów siódmoklasistom nie zostało wiele do roboty, poza odprężaniem się i załatwianiem przyszłych karier. Harry nie załatwiał niczego.

– Ależ, Harry, nie możesz spędzić całego życia na kanapie – uznała Hermiona.

– Nie zamierzam – odparł jej przyjaciel – chociaż mógłbym, gdybym chciał. Rodzice zostawili mi niezłą fortunkę. Na razie zamierzam podejść do rzeczy spokojnie, rozluźnić się i pomyśleć, co naprawdę chciałbym zrobić ze swoim życiem. Ja, nie starsi ludzie, którzy całe moje życie podejmowali decyzje za mnie. Zdajesz sobie chyba sprawę z tego, że wszystko, czego nauczyłem się w Hogwarcie, miało na celu pokonanie Voldemorta, co, Miono? Nikt nigdy nie planował przyszłości, mojej przyszłości. Zupełnie jakby nie przewidzieli, że mógłbym przeżyć. No, poza Snape'em, który nieustannie drwił ze mnie, że zajmuję się wróżbiarstwem, a nie czymś przydatnym, jak numerologia lub runy. Jakbym mógł wiedzieć, że Trelawney okaże się taką oszustką.

Ron zamierzał coś odpowiedzieć, ale szybki kopniak, jaki wymierzyła mu Hermiona, skutecznie zamknął mu usta.


* * *

Ceremonia zakończenia roku szkolnego odbyła się bez zakłóceń. Po łzawych przemówieniach nauczycieli i pracowników Ministerstwa, po tym, jak Harry prawie udusił Ritę Skeeter, i po wspaniałej uczcie absolwentom pozostało tylko spakować kufry po raz ostatni i następnego ranka zataszczyć je na stację.

Pożegnawszy się z Hagridem, trójka przyjaciół rozsiadła się w ich zwykłym przedziale. Rozległ się gwizdek i pociąg ruszył.

– Będę za nim tęsknił – powiedział Harry półgłosem, wlepiając wzrok w zamek. – Mimo wszystkiego, co tu się stało, to wciąż był mój pierwszy dom.

– Nie mógł być twoim domem, Harry – sprostowała ze smutkiem Hermiona. – Osłony wokół Privet Drive działały tylko pod warunkiem, że tamto miejsce uważałeś za dom.

– Ale jak go nie uważałem za dom. – Nastolatek z tęsknotą patrzył za szybko znikającym Hogwartem. – Privet Drive nigdy nie było domem.

Hermiona zmrużyła oczy, powstrzymała się jednak przed dalszym nagabywaniem.


* * *

Szukanie domu dla siebie było miłe, lecz jednocześnie męczące, uznał Harry tydzień później. Mieszkał obecnie w mugolskim hotelu, gdzie cieszył się ciszą i spokojem.

Po rozważeniu kilku opcji – dom w mugolskim mieście, częściowo pod Fideliusem, apartament na Pokątnej – zdecydował się na chatę w oddalonym miejscu, położoną jednak w miarę blisko Ottery St. Catchpole, chociaż dzięki sieci Fiuu i aportacji nie musiał zwracać uwagi na odległości. Miało dla niego znaczenie raczej to, żeby mieć innych w pobliżu.

Molly pomogła mu przy odnawianiu. Harry podejrzewał mocno, że wiedźmie brakowało troszczenia się o niego, dlatego zaprosił ją do towarzystwa przy zakupie mebli. Chodzenie z nią po sklepach dało mu również wymówkę do zabrania jej do mugolskiego sklepu z ubraniami i sprawienia jej oraz Arturowi paru strojów pod pretekstem tego, że skoro on mieszka teraz w mugolskiej okolicy, to oni nie powinni kupować ubrań tylko po to, by móc go odwiedzać.

Artur nie posiadał się z radości, kiedy Harry podarował mu kilka książek o mugolskiej nauce; zadowolony był zwłaszcza z tych, które wyjaśniały kwestię elektryczności.

– Ależ Harry, kochanie, nie musiałeś... – Molly zaprotestowała, gdy sprezentował jej nową książkę kucharską oraz wielkie pudło różnych składników z nałożonymi na wszystkie zaklęciami utrzymującymi świeżość.

– Wiem. – Nastolatek uśmiechnął się. – Ale ty i Artur jesteście mi bliscy prawie jak rodzice, a dorosłym dzieciom wolno trochę rozpieszczać rodziców.

Hermiona prawie oszalała ze podniecenia, kiedy zadzwonił do niej i poprosił, żeby pomogła mu urządzić bibliotekę w jego nowym domu. Zabrał ją do Esów i Floresów, jak również do mugolskich księgarń, dał jej wolną rękę i przyglądał się, jak kompletnie jej odbija.

Gdy wreszcie kupiła mu książki dotyczące każdego możliwego tematu pod słońcem, a rachunek okazał się opiewać na sumę przeszło dwudziestu tysięcy galeonów, Hermiona spojrzała na Harry'ego zawstydzona.

– Przepraszam, Harry, przesadziłam. Odłożę niektóre książki z powrotem...

– Nie, nie – powstrzymał ją. – Całkowicie zgadzam się z twoim wyborem. Zatrzymam je wszystkie. A gdybyś kiedykolwiek chciała którąś z nich pożyczyć, mój dom i moja biblioteka stoją przed tobą otworem.

– Ależ Harry! Spójrz na rachunek! – Pomachała mu kartką przed nosem. Było tam napisane: dwadzieścia dwa tysiące trzysta sześćdziesiąt cztery galeony, siedem sykli i cztery knuty. – Kupiłam ci książki o przedmiotach, których nigdy się nie uczyłeś! Zaawansowane eliksiry, numerologia, starożytne runy...

– Nie szkodzi – przerwał jej Harry. – Mam teraz tyle czasu, ile dusza zapragnie, Miono. Poświęciłem wcześniej całe życie na pokonanie Voldemorta, ale teraz mam czas, żeby czytać i dowiedzieć się, co jeszcze właściwie mnie interesuje. A jeśli te książki naprawdę mi się nie spodobają, będziesz je sobie mogła wziąć. Nie będę wtedy przez całe lata musiał się martwić o prezenty gwiazdkowe dla ciebie – droczył się.

Hermiona dała za wygraną. Już tylko patrzyła, jak Harry przelewał pieniądze do poszczególnych sklepów.

– Proszę bardzo – powiedział w końcu z satysfakcją. – Mugolskie zostaną dostarczone mi do domu jutro, pozostałe już trafiły do mojej biblioteki za pośrednictwem świstoklika. – Pokazał jej cienką książeczkę. – Mam jeszcze to, poradnik, w jaki sposób stworzyć własny system magicznej biblioteki.

Młoda wiedźma zapiszczała z podekscytowania.

– Och, Harry, mogę zobaczyć? Mogę pomóc? Proszę?

– Tylko pod warunkiem, że najpierw pozwolisz mi się zabrać do mugolskiej restauracji – targował się Harry. – Przejrzymy to podczas kolacji.

Pojechali taksówką. Hermiona zaczytała się w poradniku; Harry pojął, że nieprędko sam będzie mógł go przeczytać. Uśmiechnął się krzywo. Wkrótce naprawdę będzie miał dom.


* * *

Harry upuścił na podłogę książkę do numerologii i nadąsał się. Minione miesiące ubiegły mu na a.) dobrej zabawie, b.) treningach, z przyzwyczajenia, c.) czytaniu o wszystkim, co go pociągało, ale nie mógł się tym wcześniej zająć ze względu na kwestię Voldemorta.

Numerologia jednak sprawiała mu problem. Nie byłoby tak źle, gdyby mógł poprosić o pomoc Hermionę, ale ona przebywała poza krajem. Magiczny Uniwersytet w Sydney zaproponował jej dwuletnie praktyki u jednego z trzech na świecie wszechmistrzów. Co oznaczało, że owi mistrzowie osiągnęli stopień mistrzowski w czterech lub więcej dziedzinach wiedzy magicznej. Choć nie było niczym niezwykłym dla utalentowanego i ambitnego czarodzieja zdobycie drugiego tytułu mistrza, niewielu zdołało zdobyć trzy. Problem, jak wyjaśniła mu Hermiona, polegał nie tyle na zdobywaniu tytułów mistrzowskich, ile na utrzymaniu ich podczas starania się o kolejny.

To stypendium, jednakże, umożliwiało jej zdobycie czterech stopni mistrzowskich jednocześnie. Przez te dwa lata miała uczyć się i pracować wariacką ilość godzin dziennie, a w dodatku z grupy pięciu osób, które zostały zaproszone na te praktyki, końcowe egzaminy miała zdać nie więcej niż jedna, może dwie. Ponadto według Hermiony zwykłe zdanie egzaminów na pięćdziesiąt pięć procent, chociaż imponujące, wcale nie wystarczało. Mogłaby się nazywać wszechmistrzem tylko wówczas, gdyby osiągnęła osiemdziesiąt pięć albo więcej procent ze WSZYSTKICH egzaminów. Minęło już prawie dwadzieścia lat, odkąd komuś się to udało.

Ron uznał, że dziewczyna jest szalona, Harry jednakże wiedział, że dla Hermiony było to wręcz doskonałe. Co więcej, była to życiowa szansa. Pięcioro absolwentów, których co drugi rok zapraszano do odbycia praktyk, pochodziło z różnych zakątków świata i choć większość z nich nigdy nie zdobyła stopnia wszechmistrza, wciąż byli wysoce cenieni przez niemal wszystkich pracodawców.

Harry zabrał ją na Pitt Street, gdzie znajdował się uniwersytet ukryty przed wzrokiem mugoli; wejście wciśnięte było między supermarket Woolworth's a dom towarowy David Jones. Zamieszkała na terenie samej uczelni i chociaż miała bardzo mało wolnego czasu, jej pokój miał połączenie z Siecią Fiuu, aby mogła pozostawać w kontakcie.

Oznaczało to również, że nie będzie jej na zjeździe Zakonu. Harry jęknął, gdy dostał zaproszenie – pomysł w klasycznym stylu Dumbledore'a. Rok po pokonaniu Voldemorta członkowie Zakonu Feniksa zostali zaproszeni na zjazd do Wielkiej Sali w Hogwarcie. Mieli ponownie nawiązać kontakty ze starymi przyjaciółmi i towarzyszami broni, wspominać poległych i świętować rok wolności.

Jedynym powodem, dla którego zdecydował się tam iść, było to, że w jego zaproszeniu Dumbledore wyraźnie zaznaczył, że będzie to zamknięte spotkanie – tylko Zakon, żadnej prasy ani jakichkolwiek osób postronnych.

Szybko stłumił myśl, że mógłby się tam zjawić Snape: mistrzowi eliksirów nie spodobałby się taki spęd, a znaczna część Zakonu i tak go nie lubiła albo mu nie ufała.


* * *

Zjazd okazał się przyjemny, choć momentami smutny. Dwie minuty ciszy i toast za poległych towarzyszy sprawiły, że w wielu oczach pojawiły się łzy. Harry zauważył, że większość osób była bardziej odprężona niż ich kiedykolwiek widział. Nawet Moody sobie odpuścił... odrobinę.

Unikał Dumbledore'a. Widział, że starszy pan próbuje pochwycić jego spojrzenie, ale za każdym razem go ignorował.

Pod koniec wieczora podszedł do rozentuzjazmowanego skrzata domowego po drinka, a potem wycofał się do zacisznego kąta, żeby obserwować zebrane wiedźmy i czarodziejów. Szybko odkrył, że nie jest sam. Mistrz eliksirów, jak zwykle, ukrywał się w cieniu.

– P... Potter.

Zająknienie było bardzo lekkie; Harry nie wątpił, że niewiele osób by je wychwyciło.

– Snape – odparł z twarzą celowo zachowującą neutralny wyraz.

Brak jawnej wrogości zdawał się uspokajać starszego czarodzieja. Było to naturalnie widać wyłącznie po tych kilku liniach, jakie zniknęły z okolic jego ust i oczu.

– Zawsze sądziłem, że zjawisz się kiedyś u mnie, aby na mnie nakrzyczeć lub może zadać fizyczne obrażenia. – Głos mistrza eliksirów był tak cichy, że mogli go usłyszeć tylko oni dwaj.

– Nigdy nie myślałem o tym, żeby do pana przyjść – przyznał Harry – bo najbardziej zły jestem na Dumbledore'a. I nie chciałem niczego z tym robić. Jeśli jednak zamierza mi pan to wyjaśnić, obiecuję, że przynajmniej pana wysłucham i nie przejdę do rękoczynów, dopóki nie skończy pan opowiadać.

Przegapił lekki błysk rozbawienia, a może nawet ulgi, w oczach Snape'a. Potem mężczyzna skinął głową.

Harry zastanawiał się przez chwilę, rozważając, co zrobić i gdzie się spotkać. W końcu zdecydował się na coś neutralnego.

– Za trzy dni. W południe. Mugolski Londyn. Przed Muzeum Brytyjskim. Chcę teraz przerwać tę rozmowę, albo Dumbledore pomyśli sobie, że mu się udało, jeśli zobaczy nas razem.

Szybko zerknął na dyrektora, który na szczęście rozmawiał z Szalonookim i był odwrócony do nich plecami.

– Zgoda – powiedział Snape, po czym cofnął się w cień i wyszedł z pomieszczenia.

– Dziwne, że w ogóle tu był – mruknął Harry. – Nie sądziłem, że to przyjęcie będzie go obchodzić. Ciekawe, czy zjawił się wcześniej, czy dopiero co wszedł... Ale czemu miałby już wyjść?


* * *

Trzy dni później bardzo nerwowy Harry stał przed muzeum. Był na siebie zły, że choćby brał pod uwagę możliwość porozmawiania ze Snape'em – czy nie powiedział Ronowi, że nie chce mieć z tym człowiekiem nic do czynienia?

Ledwie usłyszał, jak zegar zaczął wybijać dwunastą, a już podeszła do niego znajoma postać. Harry wygiął usta w krzywym uśmieszku, widząc, jak mężczyzna kroczy i próbuje powiewać szatami. Nie było to wielce imponujące, kiedy miał na sobie czarne spodnie i czarną koszulę zapiętą pod szyję. Z długimi rękawami.

– Myślałem, że Znak zniknął wraz z Voldemortem – zagadnął beztrosko, spoglądając na własne gołe, opalone ramiona.

– Znikł. Kwestia przyzwyczajenia.

Obaj zamilkli. Wreszcie Harry westchnął.

– Chodźmy gdzieś, gdzie będziemy mogli usiąść i coś zjeść.

Gdy rozsiedli się w cichym kącie pubu, podeszła do nich kelnerka, aby odebrać zamówienie.

– Łosoś z grilla i surówka – odezwał się Harry. – I Dr. Pepper.

Snape odprawił dziewczynę gestem.

– Nie jestem głodny – mruknął.

– Niech będzie dwa razy – zarządził Harry.

Starszy czarodziej spojrzał na niego nieprzyjaźnie i skrzyżował ręce na piersi.

– Obaj mamy w zwyczaju nie jeść, kiedy nas coś dręczy – zauważył Harry. – To niezdrowe. Poza tym polubi pan Dr. Peppera. Ma bardzo unikalny smak.

– Prawda – przyznał pokonany Snape, który rozsiadł się nieco wygodniej.

Harry uniósł brew.

– Mój ojciec był mugolem. – Snape wykonał pierwszy krok i udzielił o sobie skrawka informacji.

– Naprawdę? Sądziłem... – Harry zamilkł, nie chcąc przypominać Snape'owi tego jednego razu, kiedy zdołał wedrzeć się do jego umysłu.

– Że wiedźma i niedorosły czarodziej mogli go powstrzymać? Do tego potrzeba czegoś więcej niż sama moc... ale sam o tym wiesz.

Po tych słowach zapadła cisza, która panowała niepodzielnie do momentu, gdy przyniesiono im jedzenie. Po kilku kęsach Harry, okręcając na widelcu kawałek ryby, postanowił zadać pytanie dręczące go od dłuższego już czasu:

– Czy pan... czy to był... g... g... g...

– Gwałt? – warknął nagle rozzłoszczony Snape. – Uważasz, że splamiłbym Lily w ten sposób? Gwałcąc ją? – Potem uspokoił się równie niespodziewanie, jak wybuchł, i westchnął. – Chyba potrafię zrozumieć, dlaczego tak sądzisz. Ale nie. To nie był... nie chcieliśmy tego. Żadne z nas. Ona była żoną twojego ojca i nigdy by go z własnej woli nie oszukała. Ale... cóż. Ja nadal byłem śmierciożercą, oczywiście, bardzo młodym w dodatku. Voldemort... faktycznie zaplanował, że miałem ją zgwałcić. Dlatego ją porwał, wraz z paroma innymi mugolaczkami. Nie mogłem. On... on rzucił na mnie zaklęcie. Zmusił mnie go... powiedział, że to uczyni mnie silnym... – Trzęsącą się ręką uniósł szklankę i upił z niej trochę. To było straszne wspomnienie, a konieczność opowiedzenia tego wszystkiego synowi Lily... jego synowi okazała się jedną z najtrudniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek zrobił. – Właściwie nie pamiętam... Lily mówiła, że sprawiało to wrażenie jakiejś formy Imperiusa.

Harry przełknął gulę, która urosła mu w gardle.

– Jak uciekła?

– Nie uciekła – przyznał Snape. – Wszystkie trzymane były w domu gdzieś na południu. Zjawił się Zakon i je stamtąd wydostał.

– A potem okazało się, że zaszła w ciążę.

– Nie wiedziałem, że była w ciąży ze mną. Myślałem... są czary, które wiedźmy mogą rzucić. Sądziłem, że jesteś Jamesa, szczególnie że jesteś do niego tak podobny. Lecz Lily była ekspertem z zaklęć, musiała zmienić twój wygląd.

– To dlaczego jestem taki kiepski z eliksirów? – mruknął Harry.

Snape'owi wyrwał się cichy chichot.

– Nie jesteś kiepski – poinformował Harry'ego. – Poszłoby ci dobrze, gdybyś miał porządnego nauczyciela. Byłeś bardzo zainteresowany eliksirami przed tamtą pierwszą lekcją.

Harry bez przekonania uszczknął łososia.

– Kto wie.

Snape również podniósł widelec i zawahał się.

– Co... jak sobie radzisz... odkąd... no wiesz.

– Świetnie. Dużo czytam, żeby podciągnąć się z wszystkich tych rzeczy, które mnie interesują, ale nie mogłem się nimi wcześniej zajmować. Ale numerologia jest trudna, teraz, kiedy Hermiona nie może mi pomóc.

– Panna Granger jest w Sydney, nieprawdaż?

– Tak, w Sydney. Jest niesamowicie zajęta, ale dobrze sobie radzi.

– Jestem przekonany, że przy jej inteligencji i determinacji zdoła zdać mistrzowskie egzaminy, i to zdać je dobrze – zauważył Snape.

– Wiem. Jest genialna. Nie to, co ja; nie mogę zrozumieć nawet numerologii dla czwartoklasistów.

– Nigdy nie miałeś nauczyciela – odparł Snape. – Tego konkretnego przedmiotu trudno się uczyć na własną rękę. Mógłbym... mógłbym podać ci odpowiedź na twoje pytania przez sowę. Wiem, że prawdopodobnie nie chcesz...

Harry zmrużył oczy. Snape oferujący mu pomoc? Czy on tego w ogóle chciał? Z drugiej strony, to raczej nie mogło zaszkodzić. Cała ta sprawa z ojcowaniem była zbyt dziwna, ale czemu właściwie miałby wciąż nienawidzić tego człowieka? Był w takim samym stopniu ofiarą machinacji Dumbledore'a, jak on sam.

– Kiedy Dumbledore panu powiedział? – spytał naraz. – Mówił pan o końcu mojej trzeciej klasy.

Snape zbladł i ucichł, gdy Harry nie odpowiedział na jego propozycję; uznał, że chłopak nie będzie chciał mieć z nim do czynienia po tym spotkaniu.

– Byłem bardzo rozgniewany po wydarzeniach we Wrzeszczącej Chacie – wyjaśnił pełnym bólu głosem. – Wtedy zjawił się Dumbledore, zły na mnie, bo próbowałem doprowadzić do wyrzucenia cię ze szkoły, i wyjawił mi, że jesteś moim synem. Nie uwierzyłem w to, więc w tajemnicy wykonaliśmy test na ojcostwo, gdy byłeś w skrzydle szpitalnym.

– Wiedział pan, kiedy on mnie wezwał do swojego gabinetu w zeszłym roku, że zamierza mi powiedzieć?

– NIE!

Nieoczekiwany okrzyk sprawił, że część siedzących najbliżej gości aż podskoczyła.

– Nie – powtórzył Snape już ciszej. – Chciałem... nigdy nie zamierzałem ci powiedzieć, lecz jeżeli musiałoby to zostać ujawnione, ja powinienem był to zrobić. Zawdzięczam Albusowi życie i był mi on ojcem przez wiele lat, to jednak nie jest coś, co mogę łatwo wybaczyć. Trzymanie mnie od tego z daleka przez tyle czasu. Trzymanie CIEBIE ode mnie z daleka przez tyle czasu.

Harry zamrugał, a potem postanowił zignorować te słowa przynajmniej w tej chwili.

– Chciałbym wysłać panu sowę, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu. Czytałem też trochę książek o eliksirach...

Snape wyjął z kieszeni skrawek pergaminu i napisał coś na nim.

– Proszę. – Podał kartkę Harry'emu. – To adres, pod którym zastanie mnie twoja sowa.

Przez moment się wahał, potem zaś zostawił na blacie nieco pieniędzy i odszedł z cichym "dziękuję". Zmieszany Harry spojrzał na wiadomość.

– Spinner's End – przeczytał.


* * *

W ciągu kilku następnych miesięcy numerologia stała się dla Harry'ego znacznie bardziej zrozumiała. Na każde jego pytanie wysłane przez sowę Snape w ten sam sposób udzielał mu jasnych odpowiedzi, dzięki którym nastolatek wkrótce osiągnął poziom owutemów.

Udał się więc do Ministerstwa, przystąpił do egzaminu i zdał go na dziewięćdziesiąt pięć procent. Pod wpływem impulsu połączył się kominkiem z Hermioną – zapomniawszy, że w Sydney jest północ – gdy jednak przyjaciółka usłyszała, w jakiej sprawie się kontaktuje, wybaczyła mu przerywanie jej tak potrzebnego odpoczynku.

– Och, Harry, to cudownie! – rozpłynęła się w zachwycie.

Harry uśmiechnął się szeroko.

– Sam jestem z siebie dość dumny. Ministerstwo chętnie współpracuje. Myślę, że teraz będę studiował starożytne runy. I osłanianie.

Hermiona zmarszczyła brwi.

– Harry, jest coś, o co chciałam cię poprosić. – Przygryzła wargę. – Powinieneś sprawdzić osłony na Privet Drive. Harry, jeżeli prawdą jest, że to miejsce nigdy nie było dla ciebie domem, to tarcze krwi powinny były upaść. Dumbledore powinien był to zauważyć. Coś tu nie pasuje, jestem tego pewna.

– Pójdę to sprawdzić, jak tylko przeczytam o sposobach działania osłon – obiecał Harry. – W tej chwili to nie miałoby dla mnie sensu, a skoro nie jestem już dłużej w niebezpieczeństwie, to nie ma pośpiechu.

– Racja. Wracam do łóżka, Harry. Dzięki za wspaniałe wiadomości, jestem z ciebie dumna!


* * *

Rozmowa ta dręczyła Harry'ego. Hermiona miała słuszność: osłony, jeśli działały tak, jak wyjaśnił Dumbledore, powinny były upaść zanim Harry skończył choćby pięć lat, a już z całą pewnością nie powinny były przetrwać ani chwili po tym, jak odnalazł dom w Hogwarcie.

Tak więc po tygodniu prawie nieprzerwanego czytania uzbrojony w nową wiedzę Harry w środku nocy wybrał się na Privet Drive, aby sprawdzić tarcze.

– Hm... standardowe osłony... Przegap Mnie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin