Ahern Cecelia - PS Kocham Cię.pdf
(
369 KB
)
Pobierz
CECELIA AHERN
Cecelia AhernPS KOCHAM CIE
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Holly przytuliła do twarzy niebieską bluzę. Owionął ją dobrze znany, jakże drogi zapach. Przeraźliwy żal targnął jej sercem, poczuła
dławienie w gardle, które omal jej nie udusiło. Paraliżował ją paniczny strach. W domu panowała cisza, od czasu do czasu przerywana
pojękiwaniem rur i delikatnym szumem lodówki. Była sama. Ogarnęły ją mdłości, pobiegła do łazienki i osunęła się na kolana przed sedesem.
Geny zniknął i nigdy już nie wróci. A ona nigdy więcej nie dotknie jego włosów, nie mrugnie porozumiewawczo na nudnym przyjęciu, nie
wyżali się przed nim po ciężkim dniu pracy. Nigdy już nie utuli jej w swych silnych ramionach, nigdy nie zasną we wspólnym łóżku, nie będą
razem zrywać boków ze śmiechu ani się spierać, kto ma wstać i zgasić światło w łazience. Wszystko odeszło w przeszłość, a jego twarz z
każdym dniem coraz bardziej zacierała się w jej pamięci. Mieli bardzo prosty plan: chcieli razem przeżyć resztę życia. Wszyscy ich znajomi
uznawali, że jest on jak najbardziej realny. Stanowili przecież parę najlepszych przyjaciół, kochanków, pokrewnych dusz. Twierdzili, że są
dosłownie na siebie skazani. Ale pewnego dnia zachłanny los pokrzyżował im plany. Koniec przyszedł zbyt nagle. Przez kilka dni Gerry skarżył
się na migrenę, aż wreszcie za radą Holly wybrał się do lekarza. W środę podczas przerwy obiadowej wyskoczył z pracy. Lekarz uznał, że
wszystkiemu winien jest stres i że w najgorszym razie będzie musiał nosić okulary. Gerry zdenerwował się na myśl o okularach, jak się jednak
okazało, niepotrzebnie. To nie oczy stanowiły problem, lecz rosnący w mózgu guz. Wstała, chwiejąc się. Gerry miał trzydzieści lat. Nigdy nie
dolegało mu nic poważnego. W ostatnich tygodniach, kiedy jego stan bardzo się już pogorszył, żartował gorzko, że nie powinien był żyć aż tak
roztropnie. Należało używać narkotyków, więcej pić, więcej podróżować, skakać ze spadochronem. Pragnął dożyć starości, nie chciał mierzyć
się z przerażającą nieuchronnością swej choroby. Tłukła się teraz po pustym domu, roniąc słone, wielkie jak groch łzy. Piekły ją zaczerwienione
oczy. Nigdzie nie znajdowała ukojenia. Gerry na pewno nie byłby z niej zadowolony. Wytarła oczy i próbowała wziąć się w garść.
Tak jak przez ostatnich kilka tygodni Holly dopiero nad ranem zapadła w nerwowy sen. Każdego ranka budziła się, wyciągnięta
niewygodnie gdzie popadnie, dzisiaj na kanapie. Ze snu wyrwał ją telefon od przyjaciółki. Codziennie rano dzwonił jakiś znajomy albo ktoś z
rodziny. Wszyscy niepokoili się, że Holly całymi dniami śpi. Szkoda, że nie dzwonili, kiedy nocami snuła się po pokojach jak widmo, w
poszukiwaniu... no właśnie, czego? Co spodziewała się znaleźć?
- Halo - odezwała się głosem ochrypłym od łez.
- Przepraszam, kochanie. Obudziłam cię?
Mama dzwoniła codziennie rano. Sprawdzała, czy córka przeżyła kolejną samotną noc.
- Nie, tylko się zdrzemnęłam.
- Tata i Declan wyszli, a ja siedzę i myślę o tobie.
Dlaczego jej pełen współczucia głos zawsze wyciskał Holly łzy z oczu? Mama nie powinna się tak zamartwiać. Czy kiedyś wszystko wróci do
normy? Gerry powinien być tu, obok niej, robić głupie miny i rozśmieszać Holly, słuchającą trajkotania mamy. Tyle razy musiała oddawać mu
słuchawkę, nie mogąc powstrzymać śmiechu. A on ucinał sobie wtedy z mamą spokojną pogawędkę, nie zwracając uwagi na Holly, która
skakała po łóżku i przybierała najgłupsze pozy, żeby go rozśmieszyć. Rzadko udawało jej się wytrącić go z równowagi.
- Piękny dzień, córeczko. Świetnie by ci zrobiło, gdybyś wyszła na spacer i pooddychała świeżym powietrzem.
- Pewnie masz rację.
- Chętnie wpadnę później. Mogłybyśmy wypić razem kawę i trochę porozmawiać.
- Dziękuję, mamo, ale nic mi nie jest. Radzę sobie.
- No dobrze. Zadzwoń, gdybyś zmieniła zdanie. Jestem wolna przez cały dzień.
- Dobrze, dziękuję.
- Trzymaj się, córeczko. A, byłabym zapomniała. Ta koperta, o której ci mówiłam, wciąż na ciebie czeka. Odbierz ją kiedyś, bo leży już tu wiele
tygodni.
- Pewno kolejna karta.
- Nie sądzę. Jest adresowana do ciebie, a nad twoim imieniem widnieje dopisek „Lista”. Nie mam pojęcia, co to znaczy. Może warto, żebyś...
Holly odłożyła słuchawkę.
- Gerry zgaś światło!
Holly śmiała się do rozpuku, patrząc, jak mąż się przed nią rozbiera.
Niczym zawodowy striptizer tańczył po pokoju, powoli rozpinając białą koszulę. Spojrzał na żonę, uniósłszy lewą brew. A gdy koszula zaczęła
osuwać mu się z ramion, złapał ją i zaczął wywijać nią ponad głową.
- Zgasić światło? Żeby ominął cię taki widok?
Uśmiechnął się bezczelnie i napiął muskuły. Nie był próżny, a przecież mógłby niejednym zaimponować, uznała Holly. Miał piękne, silne ciało.
I choć nie był zbyt wysoki, ze swoim metr sześćdziesiąt czuła się przy nim bezpiecznie. Najbardziej lubiła, tuląc się do niego, wsuwać głowę pod
jego brodę.
Opuścił bokserki, które opadły mu na stopy, po czym kopnął je w stronę Holly. Wylądowały na jej głowie.
- Trochę się ściemniło! - zawołała ze śmiechem.
Gerry wskoczył do łóżka, przytulił się do niej i wsunął lodowate stopy pod jej nogi.
- Brrr! Jesteś zimny jak lód! - Wiedziała, że mąż nie cofnie ich ani o centymetr. - Gerry!
- Holly! - przekomarzał się z nią.
- Nie zapomniałeś o czymś? Miałeś zgasić światło!
- Ach, światło - wymamrotał sennie i udał, że głośno chrapie.
- Gerry!
- O ile dobrze pamiętam, wczoraj to ja wstawałem!
- Owszem, ale przed chwilą stałeś przy wyłączniku!
- No tak... ale to było przed chwilą - powtórzył sennym głosem.
Holly westchnęła. Nie znosiła wstawać z łóżka, w którym się już dobrze ułożyła, wychodzić na zimną podłogę, a po zgaszeniu światła po
omacku przemierzać ciemny pokój. Fuknęła.
- Hol, przecież wiesz, że nie mogę zawsze tego robić. Któregoś dnia mnie zabraknie, i co wtedy poczniesz?
- Każę gasić światło następnemu! - odcięła się Holly, próbując odsunąć jego lodowate nogi.
- Też coś!
- Albo będę pamiętała, żeby je zgasić przed pójściem do łóżka.
- Marne szanse, kochanie. Musiałbym przed śmiercią przykleić ci na wyłączniku kartkę.
- Doceniam twoje dobre serce, ale wolałabym, żebyś mi zostawił godziwy spadek.
- I karteczkę na żelazku. I na kartonie z mlekiem.
- Cha, cha. Bardzo śmieszne. Może po prostu zostaw mi w testamencie listę rzeczy, o których muszę pamiętać, jeżeli sądzisz, że sama sobie nie
poradzę.
- Niegłupi pomysł - odparł ze śmiechem.
- No dobrze, w takim razie zgaszę to cholerne światło. Obrażona wstała z łóżka i poczłapała w stronę kontaktu. Zgasiła światło. Wyciągnęła ręce
przed siebie i po omacku zaczęła szukać drogi z powrotem.
- Halo, Holly, zabłądziłaś? Hop, hop, jest tam kto? - krzyczał Gerry w ciemnym pokoju.
- Oj, jestem... auuuuuuuuu! - zawyła, bo uderzyła się paluchem o nogę łóżka.
Gerry parsknął i dał nura pod kołdrę.
- Numer dwa na mojej liście: uważaj na nogę łóżka.
- Zamknij się! - odburknęła i zaczęła rozcierać obolałą stopę.
- Pocałować nóżki, żeby mniej bolało? - spytał.
- Nie, już dobrze - odpowiedziała. - Tylko daj mi je wsunąć pod swoje, żeby się ogrzały...
- Auuu! Cholera, zimne jak lód!
Holly zachichotała.
I tak zaczął się dowcip z listą. Głupi pomysł, który wkrótce sprzedali swoim przyjaciołom, Sharon i Johnowi McCarthym.
Kiedy mieli po czternaście lat, John podszedł do Holly na korytarzu w szkole i mruknął pamiętne słowa:
- Mój kolega pyta, czybyś nie chciała z nim chodzić.
Po wielu dniach gorączkowych narad z koleżankami Holly wreszcie wyraziła zgodę.
- Nie zastanawiaj się, Holly - namawiała ją Sharon. - Przynajmniej nie jest pryszczaty tak jak John.
Jakże teraz Holly zazdrościła Sharon! Sharon i John pobrali się w tym samym roku co Holly i Gerry. Dwudziestotrzyletnia Holly była z nich
najmłodsza. Czasem życzliwi udzielali jej rad, twierdząc, że jest za młoda, żeby się wiązać. Powinna pojeździć po świecie i nacieszyć się
życiem. Tymczasem ona zwiedzała świat z Gerrym, bo bez niego czuła się sama jak palec i nic nie sprawiało jej radości.
Ślub z całą pewnością nie był najszczęśliwszym dniem w jej życiu. Tak jak większość dziewcząt, marzyła o bajkowym weselu, wyśnionej sukni,
romantycznych dekoracjach i pięknej pogodzie. Rzeczywistość okazała się jednak odmienna.
Obudziły ją krzyki w domu rodzinnym: „Gdzie jest mój krawat?” (ojciec) i „Włosy mam jak postronki!” (matka). A już najlepsze było: „Cholera,
wyglądam jak wieloryb! Na pewno nie pójdę w tym stanie na ten pieprzony ślub. Niech sobie Holly znajdzie inną druhnę. Jack, oddawaj
suszarkę. Jeszcze nie skończyłam!”. - Ciara, jej młodsza siostra, regularnie urządzała podobne sceny. Nie chciała wyjść z domu, twierdząc, że nie
ma się w co ubrać, chociaż z jej szafy dosłownie się wylewało. Ostatnio mieszkała w Australii. Cała rodzina przez kilka godzin usiłowała
przekonać Ciarę, że jest najpiękniejszą kobietą na świecie. Holly tymczasem ubrała się po cichu sama, czując się jak intruz. Kiedy w końcu Ciara
zgodziła się wyjść z domu, zazwyczaj spokojny ojciec Holly ryknął, ku zdumieniu wszystkich, na całe gardło:
- Ciara, to jest, do cholery, dzień Holly, a nie twój! Nie waż się nawet pisnąć.
Toteż kiedy Holly zeszła na dół, rozległy się jęki zachwytu, a Ciara jak dziecko, które właśnie dostało lanie, spojrzała na nią załzawionymi
oczami i stwierdziła z uznaniem:
- Ślicznie wyglądasz, Holly.
Wszyscy siedmioro wcisnęli się do limuzyny - Holly, rodzice, trzej bracia oraz Ciara - usiedli i w pełnym napięcia milczeniu dojechali do
kościoła.
Teraz tamten dzień zamazał jej się w pamięci. Nie mieli z Gerrym czasu zamienić słowa, bo wciąż ciągano ich w różne strony: a to żeby poznali
cioteczną babkę Betty z jakiegoś zadupia, a to ciotecznego dziadka Toby’ego z Ameryki, o którym nikt się przedtem nie zająknął, a który nagle
okazał się bardzo ważnym członkiem rodziny.
Pod koniec wieczoru Holly bolały policzki od uśmiechania się do zdjęć, a nogi od biegania przez cały dzień w idiotycznych pantofelkach które w
ogóle nie nadawały się do chodzenia. Ale kiedy w końcu weszła z Gerrym do apartamentu dla nowożeńców, udręki minionego dnia pierzchły, a
ona jasno i wyraźnie ujrzała świetlaną przyszłość u boku swego męża.
Łzy popłynęły jej po policzkach, bo zdała sobie sprawę, że śni na jawie. Siedziała na kanapie, obok nieodłożonej słuchawki. Czas mijał, a Holly
w ogóle nie rejestrowała, jaki to dzień i która godzina. Nie pamiętała, kiedy ostatnio jadła. Wczoraj?
Poczłapała do kuchni w szlafroku Gerry’ego i w swych różowych kapciach z napisem „Disco Diwa”, które w zeszłym roku dostała od męża na
Gwiazdkę. Mówił, że jest jego Disco Diwą. Zawsze pierwsza wkraczała na parkiet i ostatnia z niego schodziła. Ech, i co się stało z tamtą
dziewczyną? Otworzyła lodówkę i popatrzyła na puste półki. Trochę warzyw i przeterminowany jogurt. Potrząsnęła kartonem na mleko. Pusty.
Trzeci na liście...
Dwa lata temu, w Boże Narodzenie, wybrała się z Sharon na zakupy, po suknię na doroczny bal w hotelu Burlington. Wyprawy z Sharon zawsze
niosły z sobą ryzyko finansowe. Tym razem Holly wydała niedorzeczną sumę na najpiękniejszą białą suknię, jaką widziała w życiu.
- Ta suknia mnie zrujnuje - szepnęła, gładząc delikatną tkaninę.
- Oj, nie przejmuj się. Gerry jakoś dźwignie cię z ruiny - pocieszyła ją Sharon i zaniosła się swoim zaraźliwym śmiechem. - Mówię ci, Holly,
kup tę kieckę. Święta to pora dobrych uczynków.
- Namawiasz mnie do zła. Już nigdy nie pójdę z tobą na zakupy. Za chwilę wydam połowę pensji i nie będę miała na chleb!
- Wolisz jeść, czy wyglądać bosko?
Nie było się nad czym zastanawiać.
Suknia miała głęboki dekolt, który idealnie eksponował biust Holly, i rozcięcie do połowy uda, ukazujące jej zgrabne nogi. Gerry nie mógł
oderwać od niej oczu. Ale nie dlatego, że wyglądała tak pięknie. Nie mógł pojąć, jak taki mały kawałek materiału może tyle kosztować. Na balu
Disco Diwa przesadziła z alkoholem i zniszczyła suknię, zalewając ją z przodu czerwonym winem. Kiedy usiłowała powstrzymać łzy, siedzący
przy stole podpici mężczyźni poinformowali swoje partnerki, że numer pięćdziesiąt cztery na liście zakazuje picia czerwonego wina, kiedy się
ma na sobie drogą białą suknię. A kiedy później Gerry wylał na nią piwo, Holly ogłosiła z całą powagą:
- Zasada pięćdziesiąta piąta: Nigdy, przenigdy nie kupuj drogiej białej sukni.
Wzniesiono toast za Holly i jej cenny wkład w listę.
Czyżby Gerry dotrzymał słowa i rzeczywiście sporządził dla niej przed śmiercią listę? Nie odstępowała go aż do końca i nigdy nie widziała, żeby
coś pisał. Nie, musi wziąć się w garść. Co za idiotyczny pomysł! Tak bardzo za nim tęskni, że wyobraża sobie niestworzone rzeczy. Niemożliwe.
A jednak?
Szła przez pole tygrysich lilii. Wiał delikatny wiatr, jedwabne płatki muskały opuszki jej palców, kiedy przedzierała się przez długie zielone
zagony. Pod bosymi stopami czuła miękką ziemię. Dookoła rozlegał się świergot ptaków. Słońce świeciło tak ostro, że musiała osłonić oczy, a
każdy powiew wiatru przynosił słodki zapach lilii. Przepełniało ją szczęście, poczucie wolności.
Wtem niebo pociemniało, słońce zniknęło za stalową chmurą. Zerwał się wiar, ochłodziło się. Płatki lilii wirowały w powietrzu jak szalone.
Ostre kamyki kaleczyły nogi. Ogarnął ją strach. W oddali majaczył szary głaz. Najchętniej wróciłaby do pięknych kwiatów, ale koniecznie
chciała dowiedzieć się, co jest dalej.
Bum! Bum! Bum! Przebiegła po ostrych kamieniach, upadła na kolana przed kamienną płytą. Z głębi duszy wydarł jej się okrzyk rozpaczy,
kiedy zorientowała się, że to grób Gerry’ego. Bum! Bum! Bum! Próbował wyjść! Słyszała go!
Zerwała się, obudzona głośnym waleniem do drzwi.
- Holly, wpuść mnie!
Bum! Bum! Skołowana, na wpół rozbudzona, podeszła do drzwi i otworzyła zdenerwowanej Sharon.
- Dobijam się do ciebie nie wiadomo jak długo!
Holly popatrzyła na przyjaciółkę nie do końca przytomnym wzrokiem. Jasno, trochę rześko, chyba jest ranek.
- Nie wpuścisz mnie?
- Już, już. Zdrzemnęłam się na kanapie.
Sharon przyjrzała jej się uważnie, a dopiero potem mocno ją uścisnęła.
- Hol, strasznie wyglądasz.
- Miła jesteś.
Holly zamknęła drzwi. Sharon zawsze waliła prawdę prosto w oczy, ale właśnie za tę szczerość tak bardzo ją ceniła. I dlatego unikała jej od
miesiąca. Nie chciała znać prawdy. Nie chciała wysłuchiwać, że powinna stawić czoło życiu. Pragnęła tylko... Właściwie sama nie wiedziała
czego. Odpowiadało jej to pławienie się w nieszczęściu. Czuła się z tym dobrze.
- Ale tu duszno.
Sharon chodziła po domu, otwierała okna, zbierała puste kubki i talerze. Przyniosła wszystko do kuchni i zabrała się do zmywania.
- Daj spokój - sprzeciwiła się słabo Holly. - Ja to zrobię.
- Kiedy? W przyszłym roku? Nie pozwolę, żebyś popadała w depresję. Idź na górę i weź prysznic, a potem napijemy się kawy.
Prysznic. Kiedy ostatnio się myła? Sharon ma rację. Pewno koszmarnie wygląda z brudnymi włosami, w zachlapanym szlafroku. Szlafroku
Gerry’ego. Nie miała zamiaru go prać. Jak najdłużej chciała zachować zapach Geny’ego.
- Dobrze, ale nie mam mleka. Nie zdążyłam...
Holly wstydziła się swojego zaniedbania.
- Ta - dam! - zaśpiewała Sharon i podniosła torbę, której Holly przedtem nie zauważyła.
- Nie przejmuj się. Pomyślałam o wszystkim.
- Dzięki.
Coś aż ścisnęło Holly za gardło.
- Przestań! Dzisiaj nie płaczesz! Dziś tylko radość, śmiech i zabawa, moja droga. A teraz marsz pod prysznic!
I Holly wykonała polecenie.
Kiedy zeszła na dół, poczuła się jak nowo narodzona. Włożyła swój niebieski dres, rozpuściła włosy. Rozejrzała się wokół i dosłownie ją
zamurowało. Nie minęło pół godziny, a wszystko było posprzątane, wypucowane, odkurzone. Z kuchni dobiegał dziwny hałas. Sharon skrobała
teraz blaty.
- Jesteś aniołem! Nie mogę uwierzyć, że tyle zrobiłaś w tak krótkim czasie.
- Też coś! A ja już myślałam, że cię wessało przez korek w wannie. Nawet bym się nie zdziwiła, bo taka jesteś chuda. - Zmierzyła Holly
wzrokiem. - Kupiłam ci warzywa, owoce, ser, jogurty, makaron i jedzenie w puszkach. W zamrażalniku położyłam gotowe obiady. Podgrzejesz
je sobie w mikrofalówce. Na jakiś czas powinno ci wystarczyć, ale zważywszy na twój wygląd, będziesz je jadła przez cały rok. Ile schudłaś?
Holly spojrzała w lustro. Chociaż sznurek spodni dresowych ściągnęła jak najciaśniej się dało, i tak opadały luźno na biodra. W ogóle nie
zauważyła, kiedy tak schudła. Donośny głos Sharon przywołał ją do rzeczywistości.
- Kupiłam ciasteczka do herbaty. Jammy dodgers, twoje ulubione. Tego było za wiele. Jammy dodgers! Nie potrafiła się im oprzeć. Holly
poczuła, że łzy znów napływają jej do oczu.
- Och, Sharon - zaszlochała. - Dziękuję. - Usiadła przy stole, wzięła przyjaciółkę za rękę. - Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.
Najbardziej bała się, żeby nie rozkleić się przed ludźmi. Ale teraz jakoś się nie speszyła. Sharon siedziała naprzeciwko i cierpliwie trzymała ją za
rękę.
Sharon uśmiechnęła się łagodnie.
- Przecież jestem twoją przyjaciółką. Jak ja ci nie pomogę, to kto?
- Chyba powinnam poradzić sobie sama.
- Bzdura! - Sharon zbyła ją machnięciem ręki. - Musisz do tego dojrzeć. Zresztą cała żałoba polega na radzeniu sobie.
Zawsze trafiała w sedno.
- Dzięki, że przyszłaś.
Holly z wdzięcznością uścisnęła przyjaciółkę. Wiedziała, że Sharon zwolniła się dla niej z pracy. Przez resztę dnia śmiały się i żartowały na
temat dawnych czasów, potem się popłakały, a potem znów chichotały i płakały na przemian. Dobrze było spędzać czas z kimś żywym, zamiast
tkwić wśród wspomnień. Jutro nastanie nowy dzień. Z samego rana zamierzała odebrać kopertę od mamy.
ROZDZIAŁ DRUGI
W piątek Holly wstała bardzo wcześnie. Chociaż poprzedniego dnia położyła się pełna optymizmu, rankiem znów ogarnął ją nieprzebrany
smutek. Każda minuta niosła coraz większe cierpienie. Znów obudziła się w pustym domu, tyle że - odnotowała - po raz pierwszy bez pomocy
telefonu.
Wzięła prysznic, włożyła swe ulubione dżinsy, podkoszulek, tenisówki. Skrzywiła się do swojego odbicia w lustrze. Podkrążone oczy,
spierzchnięte wargi, potargane włosy. Powinna zacząć od wizyty u fryzjera. Byle tylko szybko ją przyjął.
- Chryste Panie! - zawołał Leo na jej widok. - Jak mogłaś doprowadzić się do takiego stanu! Ludzie, z drogi! Kobieta w potrzebie!
Puścił do niej oko, przepychając się między klientami. Podsunął jej uprzejmie fotel.
- Dziękuję, Leo. Od razu się lepiej poczułam... - mruknęła.
- Nie możesz czuć się dobrze z takimi włosami. Sandro, przygotuj mi ten sam kolor co zawsze. Colin, podaj folię. Taniu, skocz na górę po moją
kosmetyczkę. Aha, i powiedz Paulowi, żeby się nie wybierał na obiad. Ma przejąć moją klientkę z godziny dwunastej.
Leo wydawał polecenia, machając rękami, jak gdyby zabierał się do nagłej operacji.
- Przepraszam, Leo, nie chciałam ci rozwalać dnia.
- Robię to dla ciebie jednej na świecie, moja droga. A teraz opowiadaj, jak się miewasz.
Oparł kościsty tyłek na blacie, siadając naprzeciwko Holly. Dobiegał pięćdziesiątki, ale cerę miał nieskazitelną, a włosy, oczywiście, tak piękne,
że wyglądał najwyżej na trzydzieści pięć lat. Łatwo się było przy nim poczuć okropnie.
- Koszmarnie.
- I tak wyglądasz. Obiecuję zadbać o twoje włosy. Ale o serce musisz zatroszczyć się sama.
Holly uśmiechnęła się z wdzięcznością na ten dziwny sposób okazywania zrozumienia.
- Dzięki, Leo - powiedziała.
Zabrał się do jej głowy z takim namaszczeniem, że nie mogła się nie roześmiać.
- Śmiej się, śmiej. Zaraz zrobię ci głowę w paski. Zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni.
- Jak tam Jamie? - spytała Holly, żeby zmienić temat.
- Rzucił mnie - powiedział Leo i wdepnął tak gwałtownie pedał fotela, że aż podskoczyła na siedzeniu.
- Och, Leo, tak mi przykro. Byliście taką dobraną parą. Przestał unosić fotel i zamyślił się.
- Ale już nie jesteśmy, kochanie. Chyba kogoś ma. O właśnie. Zmieszam ci dwa odcienie, złoty z tym blond, który miałaś wcześniej. Nie
możemy dopuścić, by wyszedł mosiądz, zarezerwowany dla prostytutek.
- Tak mi przykro. Gdyby miał choć trochę oleju w głowie, wiedziałby, co traci.
- Niepotrzebny mi jego olej. Rozstaliśmy się dwa miesiące temu. Mam dość facetów. Zamierzam przestawić się na dziewczyny.
- Oj, Leo, w życiu nie słyszałam niczego głupszego.
Wyszła z salonu bardzo z siebie zadowolona. Jako że nie było przy niej Geny’ego, kilku mężczyzn obejrzało się za nią. Poczuła się nieswojo.
Pobiegła do samochodu, by skryć się przed natrętnymi spojrzeniami. Dzisiejszy dzień rozpoczął się całkiem dobrze. Mądrze zrobiła, że wybrała
się do Leo. Chociaż sam przeżywał katusze, bardzo się starał, żeby ją rozśmieszyć. Potrafiła to docenić.
Zajechała pod dom rodziców w Portmarnock. Wzięła głęboki oddech. Ku zaskoczeniu mamy, zadzwoniła z samego rana, żeby się z nimi
umówić na popołudnie. Dochodziła czwarta, a Holly siedziała w aucie i czuła ściskanie w dołku. Rzadko spędzała teraz czas z rodziną. W ciągu
ostatnich dwóch miesięcy rodzice odwiedzili ją zaledwie kilka razy. Nie chciała, żeby ktokolwiek się nad nią użalał, nie miała ochoty na pytania,
jak się czuje i co zamierza zrobić ze swoim życiem. Ale najwyższy czas odrzucić strach. W końcu są jej najbliższą rodziną.
Dom rodziców znajdował się dokładnie naprzeciwko plaży Portmarnock. Zaparkowała i przez dłuższą chwilę nie wychodziła z samochodu,
wpatrując się w morze po drugiej stronie ulicy. Mieszkała tu od urodzenia aż do dnia, w którym wyprowadziła się, żeby zamieszkać z Gerrym.
Uwielbiała budzić się, słysząc plusk fal o skały i podniecone krzyki mew. Za rogiem mieszkała Sharon. W gorące dni dziewczęta przechodziły
przez ulicę, żeby wypatrywać na plaży najprzystojniejszych chłopców. Holly i Sharon różniły się od siebie jak ogień i woda - Sharon była
szatynką o jasnej karnacji i z dużym biustem, Holly miała złociste włosy, smagłą cerę i małe dziewczęce piersi. Sharon zaczepiała kilku
chłopaków naraz, Holly potrafiła utkwić wzrok w tym, który jej się najbardziej podobał i nie odrywać go, dopóki jej nie zauważył. Niewiele się
od tamtej pory zmieniły.
Nie miała zamiaru siedzieć u rodziców zbyt długo. Wpadła, żeby chwilę porozmawiać i zabrać list, o którym mówiła mama. Zadzwoniła, starając
się nadać twarzy pogodny wyraz.
- Witaj, kochanie! Chodź do domu - zawołała mama. Zawsze witała Holly tak samo serdecznie.
- Cześć, mamo. - Holly weszła do środka. - Jesteś sama?
- Tak. Ojciec pojechał z Declanem po farbę do jego pokoju.
- Tylko nie mów, że wciąż utrzymujecie mojego braciszka.
- Może ojciec, bo ja nie. Declan pracuje, więc ma własne pieniądze. Chociaż my nie oglądamy z nich ani pensa.
Roześmiała się, wprowadziła Holly do kuchni, nastawiła czajnik.
Declan był najmłodszym bratem Holly i pupilkiem rodziny. Ten dwudziestodwuletni dzieciak studiował w akademii produkcję filmową. Nie
rozstawał się z kamerą na krok.
- Jaką ma pracę?
Mama wzniosła oczy do nieba.
- Gra w jakimś zespole, który nazywa się Orgiastyczna Ryba, czy jakoś tak. Ciągle gada, jaki to on będzie sławny. Można oszaleć.
- Biedny Deco. Nie martw się, w końcu do czegoś dojdzie.
- Wiem, wiem. Znajdzie swoją życiową drogę. Zaniosły kubki do salonu i usiadły przed telewizorem.
- Dobrze wyglądasz, kochanie. Naprawdę świetnie ci w tej fryzurze. A co z pracą?
- Jeszcze nic, mamo. Nawet nie zaczęłam się rozglądać. Właściwie to nie wiem, co chciałabym robić.
Mama westchnęła.
- Dobrze się nad tym zastanów, żebyś nie wylądowała w miejscu, które znienawidzisz, jak to było ostatnim razem.
Holly pracowała jako sekretarka apodyktycznego łajdaka w biurze radcy prawnego. Musiała złożyć wymówienie. Ten cham nie rozumiał, że
powinien dać jej urlop, by mogła czuwać przy umierającym mężu. Powinna poszukać nowej posady.
Na razie jednak nie potrafiła sobie wyobrazić, że miałaby rano wychodzić do pracy.
Holly porozmawiała trochę z mamą, trochę pomilczała. Wreszcie zdobyła się na odwagę, żeby poprosić o kopertę.
- Już ci ją daję, kochanie. Na śmierć o niej zapomniałam. Mam nadzieję, że to nic ważnego.
- Za chwilę się dowiem.
Zaraz potem się pożegnały. Holly chciała jak najszybciej wyjść.
Usiadła na trawie, skąd rozciągał się piękny widok na plażę i morze, pogłaskała grubą brązową kopertę. Z adresu na naklejce, wypisanego na
maszynie, nie mogła się nawet domyślić nadawcy. Nad adresem widniało jedno słowo bijące w oczy wersalikami i wytłuszczonym drukiem -
LISTA.
Drżącymi palcami rozerwała delikatnie przesyłkę i wytrząsnęła zawartość. Wypadło dziesięć kopertek, w jakich załącza się wizytówki do
wiązanek kwiatów, a na każdej widniała nazwa innego miesiąca. Serce zaczęło jej łomotać jak szalone, kiedy ujrzała arkusz papieru. List był od
Gerry’ego.
Ze łzami w oczach patrzyła na znajome pismo. Pogładziła papier, wiedząc, że on ostatni dotykał tej kartki.
Kochana Holly,
Nie wiem, gdzie jesteś ani w jakich okolicznościach czytasz ten list. Mam tylko nadzieję, że jesteś cała i zdrowa. Nie tak dawno temu szeptałaś
mi, że nie poradzisz sobie sama. Poradzisz sobie. Jesteś silna i odważna. Spędziliśmy razem mnóstwo fantastycznych chwil, dzięki Tobie miałem
wspaniałe życie. Ale ja jestem tylko rozdziałem w Twoim. Zachowaj nasze piękne wspomnienia, ale nie bój się tworzyć nowych.
Dziękuję Ci za ten wielki dar, że byłaś moją żoną. Za wszystko jestem Ci wdzięczny na wieki. Nie załamuj się, pamiętaj, że jestem z Tobą.
Na zawsze Twój, Gerry
PS Obiecałem Ci listę, oto i ona. Załączone koperty otwieraj dokładnie w oznaczonych miesiącach. Proszę, zastosuj się do moich wskazówek.
Jestem przy Tobie, więc będę wszystko wiedział.
Holly ogarnął przemożny smutek. Jednocześnie odczuwała radość, że jeszcze przez jakiś czas Gerry będzie przy niej obecny. Przejrzała plik
białych kopert. Był kwiecień. Przegapiła marzec. Delikatnie ujęła kopertę i otworzyła ją. Wyjęła bilecik z odręcznym pismem Gerry’ego:
Oszczędź sobie siniaków i kup nocną lampkę! PS Kocham Cię...
Jej płacz zamienił się w śmiech. Gerry wrócił!
Przeczytała list jeszcze kilka razy, jakby chciała wskrzesić męża do życia. Kiedy już nie widziała słów przez łzy, spojrzała na morze.
Zamknęła oczy i zaczęła oddychać miarowo, w rytm cichego szumu fal. Przypominała sobie, jak leżała przy Gerrym w ostatnich dniach i
wsłuchiwała się w jego oddech. Bała się go zostawić choćby na minutę by nie opuścić go w chwili, w której zdecyduje się odejść. W milczeniu,
przerażona, wpatrywała się w jego klatkę piersiową.
Nie poddawał się. Zdumiewał lekarzy swoją wolą życia; do ostatka zachował dobry humor. Nawet kiedy był już bardzo słaby, zaśmiewali się
czasem z Holly do późna w nocy. Zdarzały się też wieczory, gdy leżeli razem w objęciach i płakali. Holly trzymała się ze względu na niego.
Teraz, sięgając myślą wstecz, zrozumiała, że potrzebowała Gerry’ego bardziej niż on jej.
Drugiego lutego o czwartej nad ranem ściskała Gerry’ego za rękę, kiedy wydał ostatnie tchnienie. Nie chciała, żeby się bał ani by czuł, że ona się
boi. Zresztą wtedy wcale się nie bała. Czuła raczej ulgę, że ból ustąpił raz na zawsze i że w tym momencie była przy nim. Pomogła jej miłość. Jej
miłość do niego i jego miłość do niej. Pomogła jej świadomość, że odchodząc, widział uśmiech na jej twarzy, miał pewność, że może już
przerwać walkę.
Kolejne dni zlały się ze sobą. Zajęła się organizacją pogrzebu. Cieszyła się, że Gerry już nie cierpi. Nie było w niej krztyny goryczy, którą
odczuwała teraz. Głęboki żal zjawił się dopiero wtedy, gdy poszła odebrać akt zgonu męża.
Kiedy siedziała w zatłoczonej klinice i czekała na swoją kolejkę, zastanowiło ją, dlaczego Gerry’ego wezwano tak wcześnie. Tkwiła wciśnięta
między parę młodych a parę starszych ludzi i uderzyła ją niesprawiedliwość losu. Zawieszona między przeszłością a utraconą przyszłością,
zaczęła się nieomal dusić. Nie powinna tam wcale siedzieć. To niesprawiedliwość!
Zawiozła świadectwo zgonu do banku i do towarzystw ubezpieczeniowych, po czym wróciła do domu i zaszyła się w nim, odcięta od świata.
Minęły dwa miesiące i dopiero dzisiaj po raz pierwszy wyszła z domu. I co za niespodzianka, pomyślała, uśmiechając się do kopert. Gerry
wrócił.
- O rany - zawołali chórem Sharon i John, po czym wszyscy troje milczeli przez dłuższą chwilę, wpatrując się w zawartość przesyłki.
- Ale kiedy zdołał...
- Że też tak niepostrzeżenie...
- Jak to kiedy? Czasami zostawał sam...
Holly i Sharon siedziały zamyślone, a John usiłował dociec, jak śmiertelnie chory przyjaciel zdołał bez niczyjej pomocy przeprowadzić swój
zamysł.
- O rany - powtórzył, kiedy zrozumiał, że Gerry i tym razem dopiął swego.
- Holly, dobrze się czujesz? - zapytała Sharon. - Chciałam spytać, jak to przyjęłaś? Bo to musi być dziwne uczucie.
- Dobrze. Naprawdę nic lepszego nie mogło mnie teraz spotkać. Chyba nie powinniśmy się tak bardzo dziwić, przecież zawsze tyle mówiliśmy o
tej liście.
- Chyba tylko Gerry traktował ją poważnie - powiedziała Sharon.
Umilkli.
- Zastanówmy się - odezwał się John. - Ile jest tych kopert?
Holly przejrzała plik.
- Tu jest marcowa z lampą. A potem następne - kwiecień, maj, czerwiec, lipiec, sierpień, wrzesień, październik, listopad, grudzień. Wiadomość
Plik z chomika:
Risako-chi
Inne pliki z tego folderu:
Robards Elizabeth - Uwodzicielka.pdf
(936 KB)
Hachelfeld Tapukai Christina - Miłość lwicy 02 - Niebo nad Maralal, Moje życie u boku wojownika Samburu.pdf
(929 KB)
Howard Linda - Polowanie na sobowtóra.pdf
(1001 KB)
Harlequin na Życzenie - Kim jestes naprawdę.rar
(827 KB)
Harlequin na Życzenie - Gdy opadnie mgła.rar
(646 KB)
Inne foldery tego chomika:
Allegiant - Veronica Roth Nieoficjalne Tłumaczenie
Gorący Romans
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin