Greene Jennifer Slodycz czekolady.pdf

(1057 KB) Pobierz
316302286 UNPDF
Jennyfer Greene
Słodycz czekolady
Przełożyła:
Wiktoria Mejer
MIRA*
316302286.001.png
Tytuł oryginału: Blame It on Chocolate
Pierwsze wydanie: HQN Romance, 2006
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Korekta: Ewa Popławska
© 2006 by Alison Hart
ROZDZIAŁ PIERWSZY
© for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harleąuin
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2006 r.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Ledwie w poniedziałek rano zadzwonił bu­
dzik, Lucy Fitzhenry wyskoczyła z łóżka. Czeka­
ła na tę chwilę z utęsknieniem, ponieważ szkoda
jej było czasu na spanie, kiedy życie wydawało
się takie ekscytujące! Od samego rana tryskała
energią i była naprawdę gotowa zawojować cały
świat.
Zdążyła zrobić dwa kroki, gdy poczuła gwał­
towne nudności. Na szczęście zdołała dobiec do
łazienki, nim zaczęła wymiotować. Po wszystkim
uklękła na zimnych płytkach podłogi i bezsilnie
oparła się łokciem o brzeg muszli. Nie miała siły
wstać, torsje prawie wywróciły ją na nice. To już
trzeci raz w ciągu ostatnich dwóch tygodni.
Musiała spojrzeć prawdzie w oczy - dostała
wrzodów żołądka. Zdrowa dwudziestoośmiolet-
nia kobieta, której przewód pokarmowy nigdy nie
Wydanie niniejsze zostało opublikowane
w porozumieniu z Harleąuin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych
- żywych lub umarłych - jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy MIRA jest zastrzeżony.
Arlekin - Wydawnictwo Harleąuin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4
Skład i łamanie: COMPTEXT®, Warszawa
Druk: ABEDIK
ISBN 83-238-3062-2
978-83-238-3062-7
Indeks 324531
MIRA 3
6
Słodycz czekolady
Jennifer Greene
7
sprawiał najmniejszych problemów, nie wymio­
tuje jak kociak, zupełnie bez powodu. Nabawiła
się choroby wrzodowej z powodu stresu. Nic
dziwnego.
Nieuleczalna perfekcjonistka, która przejmo­
wała się każdym drobiazgiem, czuła się odpowie­
dzialna za wszystkich dookoła i dokładała starań,
by byli szczęśliwi, siłą rzeczy musiała przejść
poważny kryzys, kiedy postanowiła stać się ko­
bietą zepsutą. Na początku zupełnie jej to nie
wychodziło, gdyż było wbrew jej naturze, lecz
mimo licznych niepowodzeń przykładała się do
tego z całych sił. Jednak ta kompletna przemiana
osobowości została okupiona ciężkim stresem.
Podniosła się wreszcie, weszła do kabiny pry­
sznicowej, odkręciła wodę. Założone w poprzed­
nim tygodniu całkowicie przezroczyste drzwi
kabiny oraz fakt, że nauczyła się spać nago, były
dwiema wyraźnymi oznakami, że zaczynała od­
nosić pewne sukcesy na nowej drodze życia.
Trzeci dowód to nowiutka pościel z przepięknej
fiołkowej satyny. Chwilowo co prawda Lucy nie
miała komu udowadniać, jaka jest wyzwolona
i zepsuta, ale powolutku, powolutku osiągnie cel.
Już i tak jej żołądek zaczął się buntować przeciw
tylu rewolucyjnym zmianom.
Kiedy wychodziła spod prysznica, odzyskała
już zupełnie wigor. Nie ubierając się, pobiegła do
kuchni, wrzuciła pieczywo do tostera, potem
popędziła do sypialni, błyskawicznie przerzuciła
zawartość szafy. Ponieważ dziewięćdziesiąt pro­
cent ubrań konsekwentnie kupowała w sklepach
swojej ukochanej marki, prawie wszystko paso­
wało do wszystkiego, co niezwykle ułatwiało ży­
cie i pozwalało zaoszczędzić czas.
Tego dnia zdecydowała się na najprostszy
zestaw - T-shirt, sportowa bluza i dżinsy. Wsko­
czyła w nie w mgnieniu oka, pobiegła znów do
łazienki, włożyła szkła kontaktowe, pociągnęła
wargi błyszczykiem, szybko rozczesała blond
włosy. Były delikatne i cienkie, wysychały więc
błyskawicznie, co przy jej trybie życia stanowiło
zaletę.
Kuchnia, tost w zęby, energiczny sprint do
drzwi wejściowych. Sprint po - uwaga! - białym
chodniku. Tak, białym. Absolutnie niepraktycz­
nym. Cudownie grubym i mięciutkim. Wymarzo­
nym. I jeszcze niespłaconym. Podobnie jak nie­
spłacona była wisząca nad kominkiem reproduk­
cja obrazu przedstawiającego orła, który szybo­
wał na szeroko rozpostartych skrzydłach nad
srebrzystozielonymi wodami. Lucy zakochała się
w nim od pierwszego wejrzenia i koniecznie, ale
to koniecznie musiała go mieć.
Zarówno chodnik, jak i reprodukcja stanowiły
kolejne dowody na to, że jej przemiana w zupełnie
8
Słodycz czekolady
Jennifer Greene
9
inną osobę wkraczała na właściwe tory. Powoli
uczyła się, jak mieć kaprysy i dogadzać sobie.
Tylko tak dalej!
Więcej rzeczy w domu Lucy zostało kupio­
nych na kredyt, sam bliźniak też, lecz i tak
uczyniła ogromny krok do przodu, ponieważ już
nie musiała gnieździć się w jakiejś wynajmowa­
nej klitce. Nareszcie była u siebie! Ta upragniona
niezależność kosztowała ją kilka lat wytężonej
pracy, lecz w wieku dwudziestu ośmiu lat Lucy
mogła zacząć korzystać w życia i właśnie to
robiła, czerpiąc z niego pełnymi garściami!
Pospiesznie ściągnęła z wieszaka kurtkę, którą
dostała na Gwiazdkę od rodziców - białą, więc
w jej pracy kompletnie niepraktyczną, lecz cudow­
nie ciepłą, co doprawdy potrafiła docenić. Pierw­
szego marca w Minnesocie wciąż leżała spora
warstwa śniegu, a powietrze było tak mroźne, że
aż oczy łzawiły.
Wyskoczyła na dwór, przekręciła klucz w zam­
ku, jednocześnie drugą ręką naciągając na głowę
ciepłą białą czapkę w żółte kwiatki. Będzie miała
przez nią przez cały dzień beznadziejnie przy­
klepane włosy, lecz nie przejmowała się tym
zbytnio. I tak po godzinie pracy wyglądała jak
ofiara katastrofy kolejowej, więc martwienie się
o fryzurę byłoby czystą stratą czasu, a tego Lucy
nie tolerowała.
Wciąż trzymając między zębami gorącego
tosta, usiadła za kierownicą wysłużonej czer­
wonej hondy, wsunęła kluczyk do stacyjki i nieco
niewyraźnie wymamrotała prośbę, by wóz ze­
chciał zapalić. Poskutkowało. Poranne modły do
samochodu, zwłaszcza zimą, stały się niemal
drugą religią Lucy. Na nowy samochód nie było
jej stać, a staruszka miała już sporo ponad trzysta
tysięcy kilometrów przebiegu. Należało jej zatem
dogadzać ze wszystkich sił, by nie postanowiła
umrzeć i pójść do samochodowego nieba. Toteż
Lucy często zmieniała olej, sumiennie odkurzała
wnętrze dwa razy w tygodniu, jeździła do myjni,
zamawiając za każdym razem nie tylko mycie, ale
i woskowanie.
Mieszkańcy Rochester, gdzie się urodziła i do­
rastała, doskonale wiedzieli, co to są godziny
szczytu i korki na drodze, lecz w Eagle Lake
znano to jedynie ze słyszenia. Miasteczko sprawi­
ło sobie, co prawda, sygnalizację świetlną, lecz
głównie chyba w tym celu, by nie uchodzić za
ostatnią dziurę. Dopiero kiedy Lucy dojechała do
trasy szybkiego ruchu, pojawiło się w zasięgu jej
wzroku kilka samochodów.
Osiedliła się w Eagle Lake z dwóch powodów.
Po pierwsze, miała w miarę blisko do rodziców,
ale zarazem wystarczająco daleko. Po drugie,
w okolicy przeważali młodzi ludzie, często
10
Słodycz czekolady
Jennifer Greene
11
single, więc czuła się w tym środowisku jak ryba
w wodzie.
Dokończyła tosta i włączyła radio, poszukała
stacji, która nadawała najbardziej żywiołową
muzykę, i jechała, wyśpiewując, co sił w gardle.
Nagle odbiło jej się potężnie, w jednej sekundzie
zrobiło jej się niedobrze, oblał ją zimny pot.
Ledwie zdążyła zjechać na pobocze, wcisnąć
hamulec, drżącymi rękami otworzyć drzwiczki
od strony pasażera i przewiesić się przez fotel,
wystawiając głowę na zewnątrz.
I nic. Tost został w żołądku. Chyba pomógł
mroźny wiatr, który natychmiast owionął jej
policzki i trochę ją otrzeźwił. Wyprostowała się
ostrożnie, odchyliła głowę na zagłówek, oddycha­
jąc ciężko. Czuła się parszywie. Rozsądek nakazy­
wał jak najszybciej skontaktować się z lekarzem.
To niesprawiedliwe, że zachorowała! Czym
ona sobie na to zasłużyła? Owszem, usilnie
starała się przestać być porządna aż do bólu, ale
lista jej przewin była wciąż śmiesznie mała. Raz
w życiu poszła na wagary. Myślała paskudne
rzeczy o cioci Mirandzie - ale kto w całej rodzinie
tego nie robił? Raz poszła na prywatkę bez
majtek. Za długo pobłażała Eugene'owi. Poży­
czyła sobie kaszmirowy sweter swojej siostry
Ginger, zaplamiła go i nigdy się nie przyznała. No
i jeszcze zrobiła jedną rzecz.
Na swój prywatny użytek nazwała ją Nocą
Czekolady.
Ledwie jednak pojawiło się to wspomnienie,
natychmiast wepchnęła je do szufladki z napisem:
„Nic podobnego nie miało miejsca" i zatrzasnęła
ją na głucho. Jeśli Bóg istniał - a Lucy wierzyła,
że tak - nie mógł jej tak srogo pokarać chorobą za
tę jedną jedyną rzecz. Już i tak przyszło jej to
odcierpieć.
W sumie dziewięćdziesiąt dziewięć koma
dziewięćdziesiąt dziewięć procent życia spędziła
absolutnie przykładnie, niemal jak święta. Wy­
cierała kurz pod lodówką, nigdy nie przywłasz­
czyła sobie ani centa, choćby ktoś się pomylił na
jej korzyść, regularnie czyściła zęby nitką po
każdym posiłku. Jej rodzina pokpiwała sobie, że
skończy jako pedantyczna stara panna, a w dodat­
ku stanie się nią jeszcze przed trzydziestką i jakoś
nikomu nie przychodziło do głowy, jak bardzo
podobne docinki ranią uczucia Lucy.
Nieoczekiwana i, jak widać, niezasłużona cho­
roba trochę komplikowała jej życie, jednak parę
wizyt u lekarza z pewnością załatwi sprawę
i wszystko wróci do normy. Już czuła się znacznie
lepiej, więc powrócił też optymizm. Przekręciła
kluczyk w stacyjce, wrzuciła pierwszy bieg,
ruszyła, na początku dość ostrożnie, potem pew­
niej. Tym razem nie włączała już radia i nie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin