Orzeszkowa Przy dochodzeniu śledczym.txt

(47 KB) Pobierz
Eliza Orzeszkowa

Przy dochodzeniu ledczym

Przed rokiem zaledwie Aleksy von Szarlow ukończył uniwersyteckie studia, a już dzięki staraniom i wpływom swej możnej, "wiatowej, w stolicy mieszkajšcej
ciotki zajmował urzšd sędziego ledczego w jednym z zachodnich miast państwa. Syn pułkownika. Pawła von Szarlow, szeroko niegdy słynšcego z pięknej swej
powierzchownoci, niezrównanej jazdy konnej, galanterii dla dam i dobrodusznych, wesołych instynktów, które skłaniały go do rozrzucania tak uczuć jak pieniędzy
na wszystkie wiatry wiata, Aleksy wydawał się tym, "którzy znali wietnego kiedy huzara, wielce podobnym do swego ojca i zarazem zupełnie do niego niepodobnym.
Ta sama rasa, ta sama krew, ale inne czasy i inny sposób życia.
Odziedziczył on po ojcu swym wzrost wysoki, lekko zarumienionš białoć twarzy, renice błękitne l złotaworude włosy znad czoła gęstš i długš falš w tył
spływajšce akrótkim zarostem okalajšce cišgłe policzki. Ale ktokolwiek pamiętał silnego, muskularnego, w ćwiczeniach wojskowych i wesołym życiu szeroko
rozrosłego pułkownika, ten przyznać musiał, że długi szereg lat spędzony wród mgieł i wyziewów wielkiego miasta na szkolnych i uniwersyteckich ławach
nad ksišżkami i piórem w sposób szczególny zwęził i zwštlił postać jego syna. Tam było panowanie żelaznych maskufów i wartkiej, goršcej krwi, tu wzięły
przewagę goršczkowo pracowite czynnoci mózgu i nerwów. Młody ten człowiek rósł i dojrzewał w atmosferze przesyconej pierwiastkami współczesnych namiętnoci
i idei wiata, które na twarzy jego wycisnęły piętno surowoci, a w renicach roznieciły płomień budzonych przez się zapałów. Z zarysu i poruszen delikatnych
warg jego, z gronego niekiedy zsuwania się brwi, z ponurej prawie błyskawicy, która często i na długo zapalajšc się w jego oczach, gasła potem w mgle
smutnego lub miłosnego rozmarzenia, łatwo było odgadnšć chorobliwš niemal wrażliwoć na wszystkie dwięki, z których składa się olbrzymia i odwieczna pień
ludzkich żalów i żšdz, miłoci i nienawici.
Wszystkie te cechy ujawniały się wyranie w chwili, gdy Aleksy w małym swym mieszkaniu z piórem w ręku pochylał się nad dużym i znacznš ilociš papierów
zapełnionym biurem. Biuro to stało w głębi obszernej alkowy zaopatrzonej w okno, a szerokim wejciem połšczonej z salonikiem, za którego dwoma oknami szemrała
i turkotała ulica niewielkiego, ale doć ludnego i ruchliwego miasta.
W saloniku skromnie, lecz nie bez pewnej wytwornoci urzšdzonym najwięcej miejsca zajmowały ksišżki i dzienniki; alkowę za to napełniały przedmioty majšce
cisły zwišzek z obowišzkowymi czynnociami młodego urzędnika. W mocno zamkniętych szafach odgadnšć można było stosy zapisanych papierów, z których każdy
nosił na zewnętrznej swej karcie wypisane nazwisko człowieka, którego winy prawdziwoć i stopień tu włanie ulegały badaniu i dochodzeniu. Pewna iloć
takich papierów piętrzyła się także na stołach i biurku, a pomiędzy nimi widać było porozrzucane szkice rysunkowe, przez które sędzia ledczy uwyraniał
i udokładniał obrazy i szczegóły badanych miejsc i wydarzeń. Te urywki pejzaży, często malowniczych a zawsze spokojnych, te wnętrza wiejskich i miejskich
mieszkań wysuwajšc się spod bibuły okrytej sztywnym, kancelaryjnym pismem zadziwiały zrazu i pocišgały oko czym tajemniczym, czym, czego się tu spodziewać
nie było można, a co myl i wyobranię pocišgało daleko od tej alkowy i tego biura i tej szumišcej za oknami ulicy ku jesiennymi badylami porosłym ogrodom,
ku cieżkom wijšcym się wród samotnego pola, ku cichym izbom, gdzie w zimowe wieczory płonš wielkie ogniska rodzinne, dzwoniš dziecinne miechy, sucho
kołaczš krosna gospodyń.
Nagle widz przypomniał sobie, że po tych ogrodach i cieżkach chodziły występki, że te ogniska zakrwawiała zbrodnia. Ale nie same tylko rysunki przypominały
w tym miejscu podziemne i nocne dzieje. Na krzesłach i ziemi spoczywały tu przedmioty w nagromadzeniu swym bardzo dziwne. Były to grube wory pełne ohydnych
jakich łachmanów, kawałki płótna ] sukna z błotnistymi albo rdzawymi plamami, żelazne narzędzia o niepojętych kształtach, kije węzłowate i ciężkie toporki,
noże, powrozy, nawet kamienie, tu i ówdzie kartki brudne, grube, prawie nieczytelnym pismem okryte, tłuszczem przesiškłe pugilaresy i notatniki, kawałki
cuchnšcych rzemieni, potwornie stopy ludzkie naladujšce obuwia - cały arsenał poszlak, wskazówek, dowodów... Wielki smutek rzeczy, a zarazem inteligentna
i gorliwa praca urzędnika sprawiedliwoci napełniały tę alkowę, w której głębi, o doć wczesnej porannej godzinie, Aleksy von Szarlow pisał list do przyjaciela:
Stanowczo, kochany mój Sergiuszu, pokolenie nasze nie umie wspominać i z kipišcego życia teraniejszoci dystylować sobie ckliwej, ale podobno subtelnej
woni grobów. Gdy przyszlimy na wiat, morze wzbierało. Wielkie nowe wody zalały stare twierdze nadbrzeżne; jak okiem sięgnšć, rozum i przesšd, krzywda
i przemoc, ciemnoci i wity, i nie wiem co jeszcze więcej, jak fale z różnych stron przypływajš, rosnš, pieniš się, następujš wzajem na siebie, uderzajš
się piersiami, z takim szumem i hukiem, że czujšc w sobie ich ruchy i głosy przestajesz często czuć samego siebie.
My, załoga portowa, musimy biegać z miejsca na miejsce, z toporem, sondš, z kielniš, z cyrklem - tu badać głębinę otchłani, tam dopomagać zniszczeniu, gdzie
indziej rozmierzać miejsca dla nowych gmachów albo już do cian rozpoczętych przylepiać cegiełkę, dla której uosobienia oddajemy zawsze częć naszej krwi
serdecznej, a czasem i nasze życie. Gdzież nam do wspominania i wygrzebywania z pamięci różowych naszych poranków! Południa nasze upalne i chmurne, a wieczory
nadchodzš szybko.
Wspominali i blaskami poranków swych bawili się ci, którym dzień cały pogodny był i wesoły. Bo wiedzieli, w co mieli wierzyć, jakich rozkazów słuchać, i
mniemali, że słońce i gwiazdy obracajš się dokoła nieruchomej ziemi. Mymy nie tylko dowiedzieli się, że ziemia nie jest nieruchoma, ale i zapragnęlimy
własnymi piersiami popchnšć jš do prędszego ruchu. Kto szybko biegnie i jeszcze co ciężkiego przed sobš popycha, ten nie oglšda się za siebie. Zatracilimy
nawet w sobie zdolnoć patrzenia wstecz. Dlatego pogardzilimy historiš, tš naukš, która tak szerokie miejsce zajmuje w ukształceniu narodów stagnacyjnych,
cišgnšcych za sobš wóz olbrzymi, na którym rozsiada się stopami swymi głowy ich gniotšc, ospały i ciężki bożek tradycji.
Ty wiesz najlepiej, czy i jak kocham naukę, i czego od niej spodziewamy się dla wiata. Ale historii nie lubiłem nigdy. Nie lubilimy jej obaj: nie zajmowała
nas, bo nie mówiła nam nic o teraniejszoci; gardzilimy niš, bo nie nauczała nas, jak mamy sobie radzić z teraniejszymi naszymi bólami i dšżeniami.
Więc też pierwszy lepszy zachodowiec osłupiałby za zdumienia, gdyby zajrzawszy do głowy takiego, jak ja, patentowanego jurysty ujrzał całš zupełnoć jego
niewiadomoci w rzeczach tyczšcych się dziejów przeszłych własnej nawet jego ojczyzny.
Ale ja i własnej swojej historii nie znam, nie lubię, nie wspominam. Co mi z niej? co wiatu z niej? Teraniejszoć i przyszłoć, czyli przyszłoć zaszczepiana
na pniu teraniejszoci, to d'a mnie wszystko, o co dbam, co może mię zajmować, cieszyć, udręczać. Tym to usposobieniom przypisuję zupełnš obojętnoć i
brak wszelkich wyranych wsponinień, z jakimi przybyłem w strony, w których upłynęła mi częć dzieciństwa. Wyobrażam sobie, co by się też działo z Pawłem
von Szarlow, niezapomnianym ojczulkiem moim, gdyby go tak jak mnie, w dojrzałoci wieku los przywrócił miejscom, do których u piersi swej przywiozła go
była matka, a które opucił dużym omioletnim chłopcem w lad za opuszczajšcym te strony zrujnowanym i owdowiałym ojcem.
Paweł von Szarlow, wypieszczony syn bogatej obywatelskiej rodziny, a potem wietny i wesoły huzar, znajdowała na każdym kroku pełno rozczulajšcych wspomnień:
co większa, wyszukiwałby je starannie, wyławiał z dna swej pamięci, odgrzebywał spod każdego przydrożnego kamienia, tak by ich woń subtelna i barwa jutrzenkowa
wydawały się mu uroczymi. Byłoby tu co niemiara wykrzykników, westchnień, rzewnych usm'echow. Raz wraz wybiegałyby mu na usta słowa frazesy: "Droga nieboszczka
matka! mała, tu pogrzebana siostrzyczka (w tych stronach ojciec mój stracił małš siostrę; ale pozostały mu dwie inne, które szczęliwie wyrosły, a z których
jednš jest nieoceniona moja wychowawczyni l dobrodziejka, ciocia Tania); tu biegałem! tam wyrzšdziłem komu jakš psotę! ówdzie za karę klęczałem! a tam
znów siedziałem pod drzewem i jadłem doskonałe winie!" l ręczę, że pomimo całej szerokoci swych ramion i okrywajšcych je epoletów pułkownik miałby często
łzy w oczach. Ja nie.
Wiem, że w tej guberni mielimy spory majštek (podobno 500 dusz poddanych) kupiony przez mego dziada czy za zasługi mu darowany; wiem, że po stracie dóbr
posiadanych gdzie indziej ojciec mój przywiózł tu swojš rodzinę i że gdzie w tych stronach, blisko tego miasta, w którym przebywam obecnie, mieszkalimy
łat kitka, po czym matka moja umarła, majštek poszedł w lad za poprzednikami swymi, czyli rozsypał się po kieszeniach lichwiarzy i rożnego gatunku wierzycieli,
a mymy wyjechali do stolicy, gdzie ojca, siostrę mojš l mnie wzięła pod swš opiekę ciocia Tania... bo bylimy jako ptaki, które nie siejš i nie orzš,
albowiem nie majš już gdzie orać i siać. Wiem o tym wszystkim, ale nie dotyka to wcale moich uczuć.
Jedno tylko: Odkšd tu przybyłem, częciej niż przez kilka lat ostatnich przypominam sobie ojca. W tych stronach już będšc zażšdał on dymisji, i otrzymawszy
jš zaczšł naprawdę przebywać ze swš rodzinš. Wprzódy życie wojskowe często rozłšczało go z żonš i dziećmi, które pomimo wesołego życia swego i głonych
romansowych przygód kochał, o! i jak kochał! Opuszczenie służby wojskowej, którš lubił, dla które...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin