Robin Cook - Napad.pdf

(1535 KB) Pobierz
(7506 \227 Notatnik)
7506
Robin Cook
Napad
DLA AUDREY
Jej pamięć osłabła, ale moja nie;
tak więc dziękuję Ci z całego serca, Mamo,
za Twoją miłość, oddanie i poświęcenie,
zwłaszcza podczas pierwszych lat mojego Ŝycia...
teraz ta wdzięczność jest bardziej przejmująca
i głęboka, bo sam wychowuję zdrowego,
radosnego i rozkrzyczanego trzylatka!
Podziękowania
Podobnie jak w przypadku wielu innych moich powieści, szczególnie tych, których tematyka wykracza
poza moje wykształcenie w dziedzinie chemii, chirurgii i okulistyki, podczas zbierania informacji, obmyślania
intrygi i pisania Napadu, którego fabuła obejmuje zagadnienia medycyny, biotechnologii i polityki,
korzystałem w znacznym stopniu z erudycji zawodowej, mądrości i doświadczenia swoich przyjaciół oraz
przyjaciół swoich przyjaciół. Cały sztab ludzi niezwykle szczodrze udostępniał mi swój cenny czas i uwagi.
Oto osoby, którym chciałbym wyrazić szczególną wdzięczność (w kolejności alfabetycznej):
Jean Cook, MSW, CAGS: psycholog, wnikliwa czytelniczka, odwaŜny krytyk i nieoceniony papierek
lakmusowy dla moich pomysłów.
Joe Cox, doktor praw, LLM: utalentowany prawnik podatkowy i miłośnik beletrystyki, doskonale
zaznajomiony ze strukturą i finansowaniem przedsiębiorstw, a takŜe kwestiami prawnymi dotyczącymi firm
zlokalizowanych w „oazach podatkowych”.
Gerald Doyle, lek. med.: pełen współczucia internista w dawnym stylu, z pierwszorzędną listą kontaktów
ze znakomitymi klinicystami.
Orrin Hatch, doktor praw: szanowany senator z Utah, który wspaniałomyślnie umoŜliwił mi poznanie z
pierwszej ręki typowego senatorskiego dnia i który uraczył mnie anegdotami z Ŝycia zmarłych senatorów,
stanowiącymi bogate źródło informacji przy tworzeniu fikcyjnej postaci Ashleya Butlera.
Robert Lanza, lek. med.: człowiekŜywioł, który niezmordowanie stara się zasypać przepaść pomiędzy
medycyną kliniczną a biotechnologią XXI wieku.
Valerio Manfredi, dr: pełen entuzjazmu włoski archeolog i pisarz, który w swojej Ŝyczliwości zapoznał
mnie z odpowiednimi ludźmi i zorganizował mój wyjazd do Turynu w celu zebrania informacji na temat
fascynującego Całunu Turyńskiego.
Prolog
Poniedziałek 22 lutego 2001 roku był jednym z owych zaskakująco ciepłych zimowych dni, które
przedwcześnie łudzą mieszkańców atlantyckiego wybrzeŜa przybyciem wiosny. Słońce świeciło jasno od
Maine po najdalsze wysepki Florida Keys, dzięki czemu róŜnica temperatur w całym pasie nie przekraczała
jedenastu stopni Celsjusza. Dla przewaŜającej większości ludzi Ŝyjących na obszarze tego długiego wybrzeŜa
miał to być normalny, szczęśliwy dzień, jednak dla dwóch szczególnych osób stał się on początkiem serii
zdarzeń, które w końcu dramatycznie połączyły ich losy.
13.35 Cambridge, Massachusetts
Daniel Lowell uniósł wzrok znad trzymanego w dłoni róŜowego świstka z notatką o telefonie. Dwie
rzeczy były w niej niezwykłe. Po pierwsze, zadzwonił dr Heinrich Wortheim, dziekan Wydziału Chemii na
Uniwersytecie Harvarda, z informacją, Ŝe chce widzieć doktora Lowella w swoim gabinecie, a po drugie, w
małym kwadraciku z napisem PILNE widniał wyraźny krzyŜyk. Doktor Wortheim zawsze komunikował się z
podwładnymi listownie i oczekiwał odpowiedzi w takiej samej formie. Jako jeden z czołowych chemików
Strona 1
7506
świata, zajmujący prestiŜowe i wysoce lukratywne stanowisko szefa wydziału na Harvardzie, obyczaje miał
wybitnie napoleońskie. Rzadko zadawał się osobiście z pospólstwem, do którego zaliczał takŜe Daniela, mimo
Ŝe był on kierownikiem jednego z instytutów, które podlegały władzy Wortheima.
Hej, Stephanie! zawołał Daniel na drugą stronę laboratorium. Widziałaś tę notatkę na moim biurku?
To od cesarza. Chce mnie widzieć w swoim gabinecie.
Stephanie uniosła wzrok znad mikroskopu stereoskopowego, przy którym pracowała, i spojrzała na
Daniela.
To nie brzmi dobrze oznajmiła.
Nie mówiłaś mu nic, prawda?
Jakim cudem mogłabym mu cokolwiek powiedzieć? Widziałam go raptem dwa razy w ciągu całych
swoich studiów doktoranckich: na obronie pracy doktorskiej i przy rozdaniu dyplomów.
On musiał jakoś się dowiedzieć o naszych planach stwierdził Daniel. Sądzę, Ŝe nie jest to zbyt dziwne,
jeśli weźmiemy pod uwagę, do ilu zwracałem się osób, formując nasz naukowy komitet doradczy.
Pójdziesz?
Za nic bym tego nie przepuścił.
Niewielki dystans dzielił laboratorium od budynku mieszczącego biura wydziału. Daniel wiedział, Ŝe
czeka go cięŜka rozmowa, ale nie przejmował się tym. Prawdę mówiąc, nie mógł się tego doczekać.
Gdy tylko wszedł, sekretarka gestem skierowała go wprost do sanktuarium Wortheima. Wiekowy
noblista siedział za swym antycznym biurkiem. Białe włosy i szczupła twarz sprawiały, Ŝe Wortheim wyglądał
na więcej niŜ swoje domniemane siedemdziesiąt dwa lata. Ale wygląd nie ujmował nic z jego władczej
osobowości, która emanowała z niego niczym pole magnetyczne.
Proszę usiąść, doktorze Lowell odezwał się Wortheim, przyglądając się swemu gościowi sponad
drucianych oprawek okularów do czytania. Choć spędził w Stanach Zjednoczonych większą część Ŝycia, wciąŜ
mówił z lekkim niemieckim akcentem.
Daniel zrobił, co mu polecono. Wiedział, Ŝe po jego twarzy błąka się lekki, niefrasobliwy uśmiech, który
na pewno nie uszedł uwagi szefa wydziału. Choć Wortheim przekroczył juŜ siedemdziesiątkę, jego władze
umysłowe pozostały równie sprawne jak zawsze i wyczulone na wszelkie uchybienia. A fakt, Ŝe Daniel
powinien się płaszczyć przed tym dinozaurem, był jednym z powodów, dla których tak stanowczo
zdecydował się opuścić uczelnię. Wortheim miał przenikliwy umysł i otrzymał Nagrodę Nobla, ale wciąŜ
tkwił w ubiegłowiecznej nieorganicznej chemii syntetycznej. Teraźniejszość i przyszłość tej dziedziny leŜała w
chemii organicznej, a ściślej mówiąc, w jej gałęzi badającej białka i kodujące je geny. Przez chwilę dwaj
męŜczyźni w milczeniu mierzyli się wzrokiem. Ciszę przerwał Wortheim.
Wnioskuję z pańskiego wyrazu twarzy, Ŝe plotki mówią prawdę.
Czy mógłby pan wyrazić się jaśniej? zapytał Daniel. Chciał mieć pewność, Ŝe jego podejrzenia są
słuszne. Nie planował ujawniania swych planów przez następny miesiąc.
Formuje pan naukowy komitet doradczy odparł Wortheim. Wstał i zaczął przechadzać się po pokoju.
Komitet doradczy moŜe oznaczać tylko jedno. Przystanął i spojrzał na Daniela. Zamierza pan złoŜyć
rezygnację i załoŜył pan lub planuje załoŜyć firmę.
Przyznaję się do winy oświadczył Daniel. Mimo woli uśmiechnął się od ucha do ucha. Twarz
Wortheima oblała się głęboką czerwienią. Bez wątpienia dla niego cała sytuacja nasuwała na myśl
zdradzieckie postępowanie Benedicta Arnolda w czasie wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych.
Postawiłem na szali własny autorytet, kiedy werbowaliśmy pana warknął Wortheim. Urządziliśmy
nawet laboratorium, jakiego pan zaŜądał.
Nie zabiorę laboratorium ze sobą odparł Daniel. Nie mógł uwierzyć, Ŝe Wortheim próbuje wzbudzić w
nim poczucie winy.
Pańska nonszalancja jest irytująca.
Mógłbym przepraszać, ale to byłoby nieszczere. Wortheim wrócił do biurka.
Pańskie odejście postawi mnie w trudnej sytuacji wobec rektora.
Przykro mi z tego powodu stwierdził Daniel. Mówię to z całą szczerością. Ale właśnie taka
biurokratyczna błazenada jest jednym z powodów, dla których nie będę tęsknił za uczelnią.
A pozostałe?
Mam dość poświęcania czasu przeznaczonego na badania na zajęcia ze studentami.
Pańskie obciąŜenie zajęciami dydaktycznymi jest jednym z najmniejszych na całym wydziale.
Negocjowaliśmy to, kiedy zatrudnialiśmy pana.
Strona 2
7506
Mimo wszystko odrywa mnie to od badań. Ale i to nie jest najwaŜniejsze. Chcę czerpać korzyści ze
swojej pracy twórczej. Zdobywanie nagród i publikowanie artykułów w czasopismach naukowych to za mało.
Marzy się panu sława.
Przypuszczam, Ŝe moŜna i tak to nazwać. A i pieniądze teŜ nie zaszkodzą. Czemu nie? Udaje się to
ludziom o połowę mniej zdolnym ode mnie.
Czytał pan kiedyś Doktora Arrowsmitha Sinclaira Lewisa?
Rzadko miewam okazję, Ŝeby czytać powieści.
MoŜe powinien pan znaleźć trochę czasu podsunął pogardliwie Wortheim. Mogłoby to skłonić pana
do przemyślenia tej decyzji, zanim stanie się nieodwołalna.
Dobrze juŜ ją przemyślałem odparł Daniel. UwaŜam, Ŝe postępuję słusznie.
Chce pan poznać moje zdanie?
Sądzę, Ŝe juŜ je znam.
Myślę, Ŝe obaj wyjdziemy na tym źle, ale pan najgorzej.
Dziękuję za słowa zachęty odparł Daniel. Wstał. Do zobaczenia na kampusie dodał i wyszedł z
gabinetu.
17.15 Waszyngton
Dziękuję wam wszystkim, Ŝe przyszliście spotkać się ze mną oświadczył senator Ashley Butler ze
swym zwykłym, kordialnym akcentem południowca. Z uśmiechem przylepionym do nalanej twarzy
przywitał się serdecznie z grupą przejętych męŜczyzn i kobiet, którzy zerwali się z miejsc, gdy tylko w
towarzystwie asystentki wpadł do małej salki konferencyjnej w biurze senatu. Goście zgromadzili się wokół
zajmującego środek sali dębowego stołu. Byli to przedstawiciele zrzeszenia drobnych przedsiębiorców ze
stolicy stanu, który Ashley reprezentował, usiłujący przeforsować wprowadzenie ulg podatkowych, czy teŜ
moŜe ubezpieczeniowych. Senator nie pamiętał dokładnie, poza tym tego spotkania nie ujęto, tak jak trzeba, w
jego rozkładzie dnia. Zanotował w pamięci, Ŝeby wspomnieć o tym niedopatrzeniu kierowniczce swego biura.
Przepraszam za spóźnienie podjął, uścisnąwszy energicznie dłoń ostatniej osoby. Cieszyłem się na
spotkanie z wami i miałem zamiar przyjść tutaj wcześniej, ale to właśnie jeden z tych dni... Przewrócił oczami
dla podkreślenia swych słów. Niestety, z powodu godziny i innych palących spraw, nie mogę zostać. Przykro
mi, ale jest tu Mike, który się wami zajmie. Senator z uznaniem poklepał po ramieniu młodego pracownika
przydzielonego do spotkania z grupą, wypychając go naprzód, aŜ jego uda oparły się o blat stołu.
Mike jest najlepszym z moich ludzi. Wysłucha waszych problemów, po czym mi je streści. Jestem
pewien, Ŝe moŜemy wam pomóc, i chcemy wam pomóc.
Znów kilka razy poklepał Mike’a w ramię z pełnym podziwu uśmiechem, niczym dumny ojciec chwalący
syna podczas ceremonii ukończenia szkoły.
Goście chórem podziękowali senatorowi za przybycie, zwłaszcza w tym natłoku zajęć. Na wszystkich
twarzach widniały entuzjastyczne uśmiechy. Jeśli nawet byli rozczarowani krótkością spotkania i
półgodzinnym oczekiwaniem, nie okazali tego w najmniejszym stopniu.
Cała przyjemność po mojej stronie oświadczył Ashley. Jesteśmy tu po to, by słuŜyć.
Obrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia. Przy drzwiach zatrzymał się i pomachał na poŜegnanie. Goście
odpowiedzieli tym samym gestem.
To było łatwe mruknął Ashley do Carol Manning, swej długoletniej asystentki, która wyszła z sali
konferencyjnej za swym szefem. Bałem się, Ŝe przygwoŜdŜą mnie litanią smutnych historii i nierozsądnych
Ŝądań.
Wyglądali na mi na takich, zauwaŜyła wymijająco Carol.
Myślisz, Ŝe Mike poradzi sobie z nimi?
Nie wiem odparła Carol. Nie pracuje z nami na tyle długo, Ŝebym zdąŜyła wyrobić sobie jakieś
zdanie.
Senator kroczył długim korytarzem w stronę swego prywatnego gabinetu. Zerknął na zegarek. Była piąta
dwadzieścia po południu.
Przypuszczam, Ŝe pamiętasz, dokąd teraz jedziemy.
Oczywiście powiedziała Carol. Do gabinetu doktora Whitmana.
Senator rzucił jej pełne wyrzutu spojrzenie. PrzyłoŜył palec do warg.
To nie jest rzecz do publicznej wiadomości szepnął z rozdraŜnieniem.
Nie zwracając najmniejszej uwagi na Dawn Shackelton, kierowniczkę biura, Ashley chwycił papiery, które
wyciągnęła w jego stronę, gdy mijał jej biurko, i wszedł do gabinetu. Dokumenty obejmowały wstępny plan
Strona 3
7506
zajęć na następny dzień, wykaz osób, które dzwoniły w czasie, gdy był w stolicy na późnym obowiązkowym
głosowaniu, oraz odpis improwizowanego wywiadu z jakimś dziennikarzem z CNN, który zaczepił go na
korytarzu.
Lepiej pójdę po samochód odezwała się Carol, zerkając na zegarek. Jesteśmy umówieni z doktorem na
szóstą trzydzieści, a nie wiadomo, jaki będzie ruch na drodze.
Dobry pomysł przyznał Ashley. Przeszedł za biurko, jednocześnie przeglądając wzrokiem listę
telefonów.
Mam odebrać pana na rogu C i Drugiej?
Ashley jedynie chrząknął na potwierdzenie. Parę telefonów było waŜnych, od szefów kilku z jego licznych
komitetów wyborczych. UwaŜał, Ŝe zdobywanie funduszy jest najbardziej istotną częścią jego pracy, tym
bardziej Ŝe czekały go kolejne wybory, przewidziane na listopad następnego roku. Usłyszał, jak drzwi
zamykają się za Carol. Po raz pierwszy tego dnia ogarnęła go cisza. Uniósł wzrok. RównieŜ po raz pierwszy
tego dnia znalazł się sam.
W jednej chwili niepokój, który towarzyszył mu przy przebudzeniu, wybuchnął niczym płomień. Ashley
czuł go od dołka aŜ po czubki palców. Nigdy nie lubił chodzić do lekarza. W dzieciństwie był to po prostu
strach przed zastrzykiem albo innym bolesnym czy wstydliwym przeŜyciem. Ale z biegiem czasu ów lęk
zmienił oblicze, stal się potęŜniejszy i bardziej dręczący. Wizyta u lekarza stała się niemiłym przypomnieniem
własnej śmiertelności i faktu, Ŝe nie był juŜ młodzieniaszkiem. Teraz miał wraŜenie, jak gdyby samo zjawienie
się w gabinecie lekarskim zwiększało ryzyko, Ŝe usłyszy jakąś straszliwą diagnozę w rodzaju raka albo, jeszcze
gorzej, stwardnienia zanikowego bocznego, znanego takŜe jako choroba Lou Gehriga.
Kilka lat wcześniej jeden z braci Ashleya zaczai się skarŜyć na nieokreślone zaburzenia neurologiczne.
Rozpoznano u niego stwardnienie zanikowe boczne. Po diagnozie ten potęŜnie zbudowany i wysportowany
człowiek, o wiele większy okaz zdrowia niŜ Ashley, w szybkim tempie stał się kaleką i parę miesięcy później
zmarł. Lekarze byli bezradni.
Ashley machinalnie odłoŜył dokumenty na biurko i zapatrzył się w dal. Miesiąc temu on takŜe zaczął
doświadczać nieokreślonych zaburzeń neurologicznych. Z początku po prostu je lekcewaŜył, przypisując ich
pojawienie się napięciom w pracy, wypiciu zbyt wielu filiŜanek kawy albo niewyspaniu. Objawy to nasilały
się, to słabły, nigdy jednak nie ustępowały do końca. Prawdę mówiąc, zdawały się powoli pogłębiać.
Najbardziej niepokojące było sporadyczne drŜenie lewej ręki. Aby nikt tego nie zauwaŜył, czasami musiał
przytrzymywać ją prawą ręką. Do tego dochodziło wraŜenie piasku pod powiekami, które wywoływało
Ŝenujące łzawienie. I wreszcie niekiedy pojawiało się teŜ uczucie sztywności, co przysparzało mu fizycznych i
psychicznych udręk przy wstawaniu.
Przed tygodniem problem ten skłonił go wreszcie, pomimo przesądnej niechęci, do zasięgnięcia porady
lekarza. Nie udał się do Waltera Reeda ani do Krajowego Centrum Medycznego Marynarki Wojennej w
Bethesda. Za bardzo obawiał się, Ŝe media wywęszą, Ŝe coś jest nie w porządku. Ashley nie potrzebował tego
rodzaju rozgłosu. Po niemal trzydziestu latach w senacie stał się potęgą, z którą naleŜało się liczyć, mimo swej
reputacji obstrukcjonisty, polityka regularnie przeciwstawiającego się wytycznym własnej partii. Istotnie,
swoim konsekwentnym popieraniem rozmaitych fundamentalistycznych i populistycznych kwestii w rodzaju
praw stanowych i modlitwy w szkołach, sprzeciwem wobec faworyzowania grup dyskryminowanych i
postawą antyaborcyjną skutecznie zaciemnił kurs partii, jednocześnie zdobywając sobie rosnące grono
zwolenników w całym kraju. ZbliŜające się wybory do senatu nie były problemem dla jego dobrze naoliwionej
politycznej maszynerii. Tym, co zaprzątało jego uwagę, był wyścig do Białego Domu w roku 2004. Nie Ŝyczył
sobie, Ŝeby ktokolwiek snuł domysły lub rozpowszechniał plotki na temat stanu jego zdrowia.
PrzezwycięŜywszy swą niechęć do zasięgnięcia opinii lekarza, Ashley zwrócił się do pewnego
prywatnego internisty z Virginii, u którego leczył się w przeszłości i którego dyskrecji mógł zaufać. Internista
zaś niezwłocznie skierował go do neurologa, doktora Whitmana.
Doktor Whitman unikał jednoznacznych wypowiedzi, choć kiedy Ashley zwierzył mu się ze swych obaw,
oświadczył, Ŝe wątpi, by w grę wchodziło stwardnienie zanikowe boczne. Przebadał Ashleya dokładnie i
wysłał go na kilka specjalistycznych badań, z obrazowaniem techniką rezonansu magnetycznego włącznie,
jednak zamiast postawić diagnozę, przepisał mu lekarstwo, by sprawdzić, czy złagodzi ono objawy. Następnie
kazał Ashleyowi zgłosić się ponownie za tydzień, gdy będą juŜ znane wyniki wszystkich badań. Powiedział,
Ŝe zapewne wtedy będzie mógł juŜ stwierdzić coś konkretnego. Tę właśnie wizytę Ashley miał teraz przed
sobą.
Senator przeciągnął dłonią po czole. Pojawiły się na nim krople potu, mimo panującego w pokoju chłodu.
Strona 4
7506
Czuł, Ŝe tętno wali mu jak szalone. A jeśli jednak ma stwardnienie zanikowe boczne? A jeśli ma guza mózgu?
Kiedy Ashley był jeszcze senatorem stanowym, na początku lat siedemdziesiątych, jeden z jego kolegów
zachorował na guz mózgu. Ashley na próŜno starał się przypomnieć sobie objawy. Pamiętał jedynie, Ŝe na jego
oczach człowiek ten stał się zaledwie cieniem swego dawnego ja, nim umarł.
Drzwi gabinetu uchyliły się lekko i przez szparę wsunęła się starannie uczesana głowa Dawn.
Carol właśnie zadzwoniła z komórki. Będzie w umówionym miejscu za pięć minut.
Ashley skinął głową i wstał od biurka. Z otuchą stwierdził, Ŝe nie sprawiło mu to najmniejszej trudności.
Fakt, Ŝe lekarstwo, które dostał od doktora Whitmana, najwyraźniej czyniło cuda, był dla niego jedynym
jasnym punktem w całej tej sprawie. Niemal wszystkie niepokojące objawy zniknęły, z wyjątkiem lekkiego
drŜenia dłoni tuŜ przed zaŜyciem kolejnej dawki. JeŜeli problem tak łatwo dawał się pokonać, być moŜe nie
warto było aŜ tak się zamartwiać. A przynajmniej to właśnie usiłował sobie wmówić.
Carol przybyła punktualnie, tak jak się spodziewał. Pracowała dla niego przez szesnaście lat z jego niemal
trzydziestoletniej senatorskiej kariery i bez przerwy składała dowody swej wiarygodności, oddania i
lojalności. W drodze do Virginii próbowała nawet wykorzystać podróŜ na omówienie wydarzeń dnia i planów
na jutro, szybko jednak zorientowała się, Ŝe Ashley myślami jest gdzie indziej, i umilkła, koncentrując się
najeździe w potwornym tłoku.
Im bardziej przybliŜali się do gabinetu lekarza, tym bardziej wzmagał się niepokój Ashleya. Kiedy
wysiadał z samochodu, jego czoło znów zlane było potem. Z wiekiem nauczył się słuchać intuicji, a teraz jego
intuicja dzwoniła na alarm. Z jego mózgiem działo się coś niedobrego, a on wiedział o tym i wiedział, Ŝe
próbuje temu zaprzeczać.
Na Ŝyczenie Ashleya wizyta została wyznaczona po normalnych godzinach przyjęć i w pustej poczekalni
panowała grobowa cisza. Jedynym źródłem światła była mała lampka, rzucająca blady jasny krąg na pusty
blat recepcji. Ashley i Carol stali przez chwilę, nie wiedząc, co robić. Potem w głębi otworzyły się drzwi,
zalewając pomieszczenie ostrym fluorescencyjnym blaskiem, na którego tle ukazała się pozbawiona rysów
sylwetka doktora Whitmana.
Przepraszam za to niegościnne przyjęcie odezwał się neurolog. Wszyscy poszli juŜ do domu.
Pstryknął wyłącznikiem na ścianie. Ubrany był w wykrochmalony biały fartuch lekarski. Cały jego sposób
bycia tchnął profesjonalizmem.
Nie ma za co przepraszać odparł Ashley. Doceniamy pańską dyskrecję. Spojrzał uwaŜnie w twarz
lekarza, licząc na to, Ŝe dostrzeŜe jakieś złagodzenie wyrazu twarzy, które mógłby zinterpretować jako
pomyślny znak. Na próŜno.
Proszę do gabinetu, panie senatorze. Doktor Whitman gestem zaprosił go do środka. Pani Manning,
zechce pani zaczekać tutaj?
Gabinet doktora był wzorem pedantycznego porządku. Umeblowanie składało się z biurka i dwóch
krzeseł dla gości. Wszystkie przedmioty na biurku były ułoŜone równiutko, a ksiąŜki w regale
uporządkowano według wielkości.
Doktor Whitman wskazał senatorowi jedno z krzeseł, po czym sam usiadł za biurkiem. Oparł łokcie na
blacie, składając razem czubki palców. Spojrzał na Ashleya. Nastąpiła wymowna cisza.
Ashley nigdy jeszcze nie czuł się tak niezręcznie. Jego niepokój sięgnął szczytu. Większość dorosłego Ŝycia
spędził na walce o władzę i odniósł w tym sukces przekraczający jego najśmielsze marzenia. A jednak w tej
chwili był całkowicie bezradny.
Kiedy rozmawialiśmy przez telefon, wspomniał pan, Ŝe lekarstwo, które panu przepisałem, pomogło
zaczął doktor Whitman.
Znakomicie! wykrzyknął Ashley, podniesiony na duchu faktem, Ŝe neurolog zaczął od pozytywów.
Niemal wszystkie objawy zniknęły.
Doktor Whitman ze znawstwem pokiwał głową. Wyraz jego twarzy pozostał nieprzenikniony.
Sądziłem, Ŝe to dobra wiadomość.
To pomaga nam postawić diagnozę przyznał lekarz.
Więc... co to jest? zapytał Ashley po nieprzyjemnej pauzie. Jak brzmi diagnoza?
To lekarstwo jest postacią lewodopy zaczął rzeczowym tonem Whitman. Organizm moŜe
przekształcić ją w dopaminę, która jest substancją spełniającą rolę przekaźnika nerwowego.
Ashley wziął głęboki oddech. Ogarnęła go fala gniewu, groŜąca przedostaniem się na powierzchnię. Nie
Ŝyczył sobie słuchać wykładu, jak gdyby był studentem. Chciał diagnozy. Miał wraŜenie, Ŝe lekarz draŜni się z
nim jak kot z zapędzoną w kąt myszą.
Strona 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin