Andre Norton - Trillium 1 - Czarne Trillium.rtf

(525 KB) Pobierz
Czarne Trillium

Andre Norton

Marion Zimmer Bradley

Julian May

 

 

Czarne Trillium

 

Przełożyła Ewa Witecka

Tytuł oryginału: Black Trillium


Dla Uwe Luserke

Która zasiała ziarno Czarnego Trillium


Prolog

Z Kroniki Lampiana zmarłego uczonego z Labornoku

 

W roku osiemsetnym po tym, jak Ruwendianie przybyli, żeby rządzić moczarami zwanymi Błotnym Labiryntem (nie w pełni jednak im się to udało, gdyż nigdy nie zapanowali nad niepoprawnymi Odmieńcami), legenda i historia odnotowały jedną z wielkich przemian, które co pewien czas zmieniają oblicze świata.

Cywilizowane narody Półwyspu — a szczególnie my, Laboraokowie, sąsiedzi Ruwendy — uważały tę krainę błot za przysparzającą goryczy, rozczarowań i kłopotów prowincję, która istniała tylko po to, by tkwić jak cierń w ciele energiczniejszych, bardziej postępowych ludów. Ruwenda nie była właściwie zorganizowanym królestwem, nie zdołała bowiem narzucić zwierzchnictwa tubylczym plemionom żyjącym w obrębie jej granic. Co gorsza, władca tej krainy łaskawie pozwolił na istnienie enklaw bezprawia zamieszkanych przez tak zwanych Odmieńców, często z krzywdą dla swoich prawowitych poddanych oraz uszczerbkiem dla pokoju i ładu w królestwie.

Z tych wędrujących po bagnach tubylczych plemion mali Nyssomu i blisko z nimi spokrewnieni, ale bardziej wyniośli Uisgu (wyraźnie nie należący do rodzaju ludzkiego i dlatego skazani przez naturę na służbę u lepszych od siebie) byli traktowani zarówno przez urzędników królewskich, jak i przez kupców Ruwendy jak równe ludziom istoty, chociaż nigdy nie żądano od nich złożenia przysięgi lennej. W rzeczy samej niektórzy Nyssomu często odwiedzali słynną ruwendiańską Cytadelę, a nawet kilka tych nieokrzesanych istot przyjęto do królewskiej służby, i to w wysokiej randze!

Dwa inne plemiona Odmieńców — kochający góry Vispi i na wpół ucywilizowani Wywilowie z południowych lasów deszczowych, choć niechętnie nastawione do rodzaju ludzkiego, zdobywały się jednak na regularny handel z ruwendiańskimi kupcami. Ludzie rzadko spotykali mieszkających w dżungli, widmowych Glismaków, których terytoria graniczyły z ziemiami Wywilów. Ci złośliwi dzikusi uwielbiali mordować swoich sąsiadów—Odmieńców. Największe plemię Odmieńców, ohydni Skritekowie, zwani też Topielcami, licznie zamieszkiwali tereny bagienne, zarówno rozległe, śmierdzące moczary położone na południe od królewskiej Cytadeli, jak i Cierniste Piekło na północy Ruwendy. Wszyscy wiedzieli, że te demony z Błotnego Labiryntu napadały na kupieckie karawany i na izolowane ludzkie zamki i zagrody, i od razu topiły swoje ofiary, albo najpierw je brutalnie torturowały. A przecież król po królu wstępował na tron Ruwendy nie podejmując żadnych prób uwolnienia kraju od tego zagrożenia.

Szeptano po kątach, że bagienna zgnilizna osłabiła umysły i ciała człowieczych mieszkańców Ruwendy. Ich lekkomyślnym władcom całkowicie obca była prawdziwie feudalna dyscyplina. Za rządów uczonego, ale upartego i politycznie krótkowzrocznego Kraina III, stało się rzeczą oczywistą, że już wkrótce będzie trzeba użyć środków bardziej niż dotychczasowe oświeconych i postępowych dla uzdrowienia zaognionych stosunków z sąsiednimi narodami. Nasze wielkie królestwo Labornoku zmierzało do tego od lat.

Na swoje nieszczęście Labornok odczuwał brak tego wszystkiego, co nieudolni sąsiedzi mogli mu sprzedać. Ponieważ już dawno wykarczowaliśmy nasze bory, zamieniając je na pola uprawne, byliśmy uzależnieni od ruwendiańskich lasów deszczowych jako źródła dostaw drewna dla podtrzymania naszego handlu morskiego. Potrzebowaliśmy też szlachetnych gatunków drewna dla ozdobienia i wyposażenia wspaniałych gmachów Derorguili. Na domiar złego, dziwacznym kaprysem natury, labornockie zbocza nieprzebytych Gór Ohogan były całkowicie pozbawione pożytecznych surowców, podczas gdy po ruwendiańskiej stronie kryły się pokłady złota i platyny oraz wiele rodzajów kamieni szlachetnych. Te cenne metale i kryształy, wypłukiwane przez wodę i osadzane po brzegach potoków, zbierali Odmieńcy z rasy Vispi, którzy sprzedawali je Uisgu, ci zaś człowieczym mieszkańcom Ruwendy. Innymi poszukiwanymi towarami z tego przewrotnego małego królestwa były zioła lecznicze, przyprawy i korzenie, futra worramów i skóry fedoków oraz niezwykłe starożytne przedmioty, które Odmieńcy znajdowali w zrujnowanych miastach położonych w najbardziej niedostępnych zakątkach Krainy Błot.

Nawet w najlepszych czasach handel pomiędzy Labornokiem i Ruwendą wywoływał nasze rozdrażnienie i gniew, czasami bywał też zajęciem zgoła niebezpiecznym. Wielu naszych sławnych królów gryząc wąsy z wściekłości nad jakimś zuchwałym postępkiem Ruwendian, żądało od swych generałów opracowania planu ich podboju. Trudno jednakże najechać kraj, do którego jest tylko jedno dojście — stroma i wąska Przełęcz Vispir w Górach Ohogan, strzeżona przez dobrze rozlokowane ruwendiańskie forty. Smutnej pamięci labornoccy królowie, którzy podjęli taką próbę, nie wrócili żywi.

Ocaleli żołnierze opowiadali o straszliwych mroźnych mgłach, trąbach powietrznych, z których zda się spoglądały ze złością nieczłowiecze oczy, burzach ze śniegiem, deszczem i gradem, potwornych kamiennych lawinach, dziesiątkujących armię morowych zarazach oraz innych nieszczęściach, które spadały na najeźdźców. Wydawało się, że stawiały im opór jakieś nadprzyrodzone siły. A jeśli nawet zdołali zdobyć strzegące przełęczy strażnice, grząskie błota na ich zapleczu stanowiły jeszcze groźniejszą przeszkodę dla naszej armii inwazyjnej.

I każdy labornocki kupiec dobrze o tym wiedział.

Ta gildia zuchwałych, przedsiębiorczych kupców, przekazujących sobie z ojca na syna koncesje handlowe i jakieś chroniące życie zaklęcia, skupiała tylko tych obywateli naszego królestwa, którzy znali tajemną drogę do serca Ruwendy. Niejeden labornocki dowódca, rozwścieczony daremnymi próbami uzyskania wyraźnych wskazówek lub użytecznej mapy od niechętnych do współpracy kupców, oskarżał ich o używanie czarnej magii zamykającej im usta i uniemożliwiającej mówienie podczas przesłuchań. W końcu drogę tę odnalazł za pomocą swojej sztuki potężny czarodziej Orogastus, o którym więcej dalej. Zanim to jednak nastąpiło, kupcy dobrze strzegli swojej tajemnicy i nie tylko mieli monopol na handel z Ruwendą, ale i niemałe wpływy polityczne.

Typowa karawana, organizowana przez czterech kupców, była mała i składała się z nie więcej niż dwudziestu czterech wozów ciągniętych przez volumniale i około pięćdziesięciu ludzi. Podawszy dowódcom ruwendiańskich strażnic pewne im tylko znane hasła, kupcy prowadzili karawanę do Krainy Błot nieoznaczoną i zdradziecką górską drogą. Tylko w kilku odizolowanych miejscach pomiędzy górami granicznymi a odległą od nich o dwieście mil ruwendiańską Cytadelą napotykali błogosławiony, twardy grunt. Największa połać suchego lądu, położona na wschód od Drogi Handlowej, nazywała się Krainą Dyleks, gdzie na polderach — odgrodzonych groblami i osuszonych obszarach — znajdowały się pola uprawne, pastwiska i rozrzucone z rzadka miasta. Virk, największe z owych miast, celował w wytapianiu rud dostarczanych przez Odmieńców — Uisgu albo Nyssomu — i był drugim co do wielkości ruwendiańskim ośrodkiem handlu kamieniami szlachetnymi i cennymi metalami. Znacznie więcej tych transakcji zawierano w Cytadeli, stolicy Ruwendy, przycupniętej na skalnym wzniesieniu w centrum Błotnego Labiryntu.

W Cytadeli kupcy płacili królewskie myto, a przed odjazdem musieli też zapłacić różnej wysokości składowe od przywiezionych towarów, co było jednym z punktów zapalnych w stosunkach Ruwendy z Labornokiem. Dopiero wtedy mogli bez przeszkód sprzedawać towary na wielkim jarmarku Cytadeli, a następnie nabywać artykuły pierwszej potrzeby, jakimi były minerały lub drewno. To ostatnie ruwendiańscy agenci otrzymywali od mieszkającego w lasach plemienia Wywilów. Kupcy poszukujący bardziej luksusowych towarów płynęli ruwendiańską płaskodenną łodzią jakieś sto mil w górę Mutaru do miejsca, w którym rzeka ta łączy się z Visparem. Leży tam zrujnowane miasto Trevista, na którego placach odbywają się słynne jarmarki Odmieńców. Odbywają się wyłącznie podczas pory suchej — podróż bagiennymi drogami wodnymi jest niemożliwa, gdy znad Morza Południowego nadciągają monsuny. Wtedy Odmieńcy odważają się wędrować po Błotnym Labiryncie, używając tylko sobie znanych od wieków sposobów.

Trevista pozostaje jedną z wielkich tajemnic naszego Półwyspu. Jest niewiarygodnie stara i niebywale piękna, nawet w obecnym, opłakanym stanie. Labirynt kanałów, rozpadające się mosty i majestatyczne, choć zrujnowane, budowle porośnięte są obficie leśnymi kwiatami. Resztki oryginalnego planu miasta pozwalają dojrzeć, iż budowniczowie Trevisty posiadali doświadczenie i techniczne mistrzostwo znacznie przewyższające najwyżej rozwinięte cywilizacje Półwyspu.

Znawcy utrzymują, że Ruwenda była niegdyś wielkim, utworzonym przez lodowiec jeziorem, usianym wyspami, które obecnie są tylko pagórkami wznoszącymi się na moczarach. Na wielu stoją podobne do Trevisty ruiny. Nawet Odmieńcy niewiele wiedzą o tych starożytnych miastach. Mówią tylko, że zbudowali je Zaginieni i że istniały, kiedy ich przodkowie przybyli do krainy bagien. Powiadają też, że ruwendiańską Cytadela, prawdziwa góra wzniesiona z połączonych w skomplikowany system murów, bastionów, baszt, wież i gmachów, miała być siedzibą owych władców Półwyspu.

Bardziej odizolowane ruiny, dostępne tylko dla tubylców, są źródłem najbardziej poszukiwanych towarów — starożytnych dzieł sztuki i tajemniczych miniaturowych mechanizmów. Kupowali je po bardzo wysokich cenach nie tylko kolekcjonerzy z Labornoku, lecz także niedoszli badacze nauk tajemnych z najdalszych krańców znanego świata. Ten handel, z powodów, które później staną się zrozumiałe, podupadł, gdy książę Voltrik odziedziczył tron Labornoku i rozpoczął przygotowania do podboju naszego niewielkiego, acz nieznośnego południowego sąsiada.

Voltrik musiał długo czekać na koronę, ponieważ jego stryj, król Sporikar, przekroczył znacznie owe sto lat, których dożywają zwykle mieszkańcy Półwyspu. Voltrik skracał sobie czas oczekiwania na planach zdobycia jeszcze jednej korony i podróżach po świecie. Z jednej z takich wypraw do ziem leżących na pomoc od Raktum wrócił z nowym doradcą, który miał mu dostarczyć kluczy do Ruwendy — czarownikiem Orogastusem.

Voltrik miał wtedy trzydzieści osiem lat. Był niezwykle silnym mężczyzną, czarnobrodym i przystojnym, o rysach jak wykutych z kamienia i nieobliczalnym usposobieniu. Ukochana pierwsza żona Voltrika, księżniczka Janeel, zmarła wydając na świat Antara, jego jedynego syna. Druga małżonka, Shonda, zginęła w podejrzanych okolicznościach podczas łowów na lothoka, ponieważ nie zaszła w ciążę po dziesięciu latach małżeństwa. Frywolna księżniczka Narice, jego trzecia żona, poniosła karę za zdradę, gdyż próbowała uciec z koniuszym. Narice i jej kochanek zostali wsadzeni do wora z cierniowego runa i spaleni żywcem.

Czarownik Orogastus został głównym doradcą Voltrika i po krótkim już czasie budził szacunek i lęk w całym Labornoku. To on nalegał, żeby książę zaczekał z czwartym małżeństwem i nauczył się cierpliwości, jeśli chce spełnienia swych wielkich ambicji. Przezorny czarodziej nie zdradził jednak porywczemu księciu, że będzie musiał czekać jeszcze siedemnaście lat na śmierć starego króla Sporikara.

Tymczasem Orogastus zbudował twierdzę w górach Ohogan wysoko na pomocnym zboczu góry Brom, i zamieszkał tam, żeby doskonalić swoją sztukę. Wszystkie niezwykłe przedmioty kupione od Odmieńców przez labornockich kupców trafiały teraz bezpośrednio do jego rąk. Ujrzał bowiem w wizji, że za pośrednictwem tych rzeczy można zdobyć wielką moc. Potem wziął sobie trzech pomocników, ponure indywidua, nazwane później jego Głosami. Byli akolitami i wysłannikami czarownika, a obawiano się ich prawie tak jak samego Orogastusa.

Po przeciwnej stronie Gór Ohogan, na ruwendiańskim podgórzu, gdzie powolniały wartkie dotąd hurty Notharu, a jego koryto się rozszerzało, znajdowała się siedziba innego badacza spraw tajemnych, Arcymagini Binah, zwanej też Białą Damą, która od niepamiętnych czasów mieszkała w ruinach Noth, jednego ze starożytnych miast Zaginionego Ludu. Była żywą legendą dla Ruwendian, gdyż zwykli ludzie nigdy jej nie oglądali. Mimo to uparcie wzywali ją w ciężkich czasach i czcili jako Strażniczkę swojej krainy.

Tylko Odmieńcy i władcy Ruwendy znali prawdę: to życzliwe ludziom czary Binah, a nie trudny teren, fortyfikacje, surowy klimat czy groźby natury strzegły bezpieczeństwa Błotnego Labiryntu przed najeźdźcami. Jednakże brzemię starości obciąża zarówno władców mocy, jak i zwykłych śmiertelników. Za rządów króla Kraina III Binah coraz trudniej było utrzymywać niewykrywalne zabezpieczenia, które umieściła wokół Ruwendy. W miarę jak słabły jej siły, rosła potęga Orogastusa.

Nadszedł wreszcie czas, gdy ruwendiańska królowa Kalanthe po długoletniej bezpłodności zległszy w połogu utraty życia była bliska. Król Krain ukląkł obok żony i wezwał prawie zapomniane moce, których imion nie wymówił od dzieciństwa.

Ż gęstych, nieprzeniknionych ciemności wiszących nad wielkim bagnem nadleciał ptak tak ogromny, że rozpostartymi skrzydłami mógłby zasłonić cały dach Cytadeli. Bez wątpienia był to jeden ze strasznych lammergeierów żyjących wśród niedostępnych szczytów Gór Ohogan. Zsiadła z niego Arcymagini Binah. Na jej widok zarówno straże, jak i służba padli z lękiem na kolana. Binah wyglądała jak zwykła kobieta w starszym wieku, w obszytej srebrem białej opończy, która przy każdym poruszeniu przybierała niebieską barwę cieni padających na śnieg. Miała jednak w sobie coś, co odbierało mowę obecnym. Nikt nie odważyłby się Binah powstrzymać, gdy śpieszyła do łoża królowej.

Otaczające Kalanthe dworki i służebne płakały, wzdychały i modliły się głośno. Wszyscy bowiem zdawali sobie sprawę, że małżonka króla Kraina nie zdoła wydać na świat nowego życia, które walczyło o istnienie w jej łonie i było bliskie śmierci. Jej piękne brunatne włosy ściemniały od potu i lepiły się do skóry. Ściskała rękę króla tak mocno jak tonący linę.

Podszedłszy bliżej, Arcymagini powiedziała:

 Pokój z tobą. Wszystko będzie dobrze. Kalanthe, droga córko, spójrz na mnie.

Królowa otworzyła szeroko oczy i przestała jęczeć. Zrozpaczony Krain nie chciał jej opuścić, ale lekki gest Arcymagini napełnił go nadzieją. Cofnął się więc, ruchem ręki nakazując dworkom i służebnym zrobić miejsce dla nowo przybyłej.

Królewska położna, kobieta–Odmieniec imieniem Immu, stała z czarą pełną wywaru z ziół, którego królowa nie chciała wypić mimo namawiania. Arcymagini Binah gestem nakazała małej, nieczłowieczej niewieście podejść bliżej i unieść wyżej czarę. Wszyscy, nawet konająca Kalanthe, krzyknęli ze zdumienia. Binah wyciągnęła nad czarą Czarne Trillium — korzenie, liście i potrójny kwiat — legendarną bagienną roślinę, tak rzadką, że nawet służący w pałacu Odmieńcy nie wiedzieli, gdzie rosła i czy jeszcze istniała. A przecież ta sama roślina była herbem królewskiego rodu, a najcenniejszymi klejnotami królewskimi — kawałki bursztynu z tkwiącymi w nich skamieniałymi kwiatkami Trillium, nie większymi niż główka szpilki. Ten kwiat był wszakże wielki jak dłoń Arcymagini i miał barwę głębszą od czarnego aksamitu. Binah zerwała kwiat trillium i wrzuciła go do czary, łodygę zaś schowała pod płaszczem. Odczekała dziesięć oddechów, aż kwiat się rozpuści, po czym wzięła czarę i dała znak królowi.

Krain podbiegł, uniósł w ramionach swoją drogą małżonkę i podtrzymywał ją, aż wysączyła najpierw drobnymi łyczkami, a potem łykami zawartość czary.

Królowa spoczęła znów na poduszkach. Nagle wydała głośny okrzyk — nie bólu, lecz triumfu — i położna Immu powiedziała:

 Zaczęło się!

Na świat przyszły trzy księżniczki, jedna po drugiej. Było to niezwykłe wydarzenie, gdyż wielokrotne porody zdarzają się bardzo rzadko wśród człowieczych wysokich rodów.

Niemowlęta głośno krzyczały. Choć małe, miały doskonałe kształty i różniły się między sobą rysami twarzy oraz kolorem oczu i włosów. Kiedy każda z księżniczek znalazła się na specjalnie dla niej przygotowanym ręczniku, Arcymagini nadała jej imię i położyła na piersi dziwny złoty naszyjnik z bursztynowym wisiorem, w którym tkwił kwiat Czarnego Trillium.

 Haramis — powiedziała do pierwszej dziewczynki tak ciepło, jakby witała serdeczną przyjaciółkę lub ukochaną wychowankę. — Kadiya — powitała drugą — Anigel — zabrzmiało imię trzeciej.

Potem spojrzała ponad główkami dzieci na króla i królową, którzy wpatrywali się w nią ze zdumieniem. Przemówiła z wielką powagą, by jej słowa wryły się głęboko w pamięć obecnych.

 Lata przychodzą i szybko przemijają. Wyniosłe może runąć, można utracić to, co się kocha, a to, co zostało ukryte, może z czasem wyjść na jaw. Mimo to mówię wam, że wszystko będzie dobrze. Moje słońce zbliża się ku zachodowi, aczkolwiek zrobię wszystko, co muszę i mogę zrobić przed zapadnięciem nocy. Krainie i Kalanthe, te oto trzy Płatki Żywego Trillium, wasze córki, czeka zły los i niezwykle trudne zadanie, ale ten czas jeszcze nie nadszedł.

Zanim król i królowa zdążyli zapytać o znaczenie tej przepowiedni, Arcymagini szybko wyszła z komnaty. Dworki i położna Immu zajęły się rozwrzeszczanymi niemowlętami i niezbędnymi czynnościami przy królowej, król zaś poszedł, by obwieścić wszem wobec radosną nowinę i ogłosić święto. Czarodziejskie amulety zawieszono na pięknych złotych łańcuszkach i księżniczki nigdy ich nie zdejmowały.

Czas płynie, tak jak powiedziała Arcymagini, a wraz z nim przychodzi zapomnienie. Trzy księżniczki wyrosły na silne, piękne dziewczynki. Często słyszały od swych nianiek i rodziców opowieść o niezwykłych swych narodzinach. Uznały w końcu, iż jest to tylko wymyślona opowieść. Szczególnie niewiarygodna wydawała się im groźna przestroga, gdyż nic nie zakłócało pokoju ich ojczyzny podczas ich dorastania, i jak wszyscy młodzi ludzie bardziej interesowały się teraźniejszością niż przeszłością.

Księżniczka Haramis była ulubienicą rozmiłowanego w wiedzy ojca. Jeszcze jako dziecko szukała mądrości w książkach, zasypując nadwornych skrybów i mędrców pytaniami nie przystojącymi niewiastom z królewskiego rodu. Interesowała się też muzyką, zwłaszcza grą na flecie i harfie z drzewa lądu. Wiele czasu spędzała z Odmieńcem imieniem Uzun, słynnym śpiewakiem i bajarzem. Potrafił on wprawić w dobry nastrój nawet najbardziej przygnębionego słuchacza swoimi opowieściami i mądrymi radami.

Księżniczka Kadiya wcześnie pokochała zwierzęta i ptaki, zwłaszcza zaś dziwaczne stworzenia z krainy bagien. Uwielbiała życie pod gołym niebem i wędrówki do najdalszych krańców Ruwendy. Jej przewodnikiem i nauczycielem historii naturalnej stał się Odmieniec Jagun, królewski Mistrz Zwierząt i główny łowca Cytadeli.

Natomiast księżniczka Anigel, drobna i delikatna jak jeden z kwiatów, które tak bardzo kochała, była nieśmiałym dzieckiem. Często się śmiała i miała dobre serce, współczujące każdej chorej czy cierpiącej istocie. Była ulubienicą królowej Kalanthe, znajdując upodobanie w obowiązkach domowych i dworskich, którymi gardziły jej siostry. Jej najserdeczniejszą przyjaciółką była Immu, królewska położna i niańka, która teraz pełniła funkcję aptekarki, warząc nie tylko lecznicze napoje i ziołowe wywary, ale także słodko pachnące perfumy, kandyzowane owoce, olejki i bardzo dobre piwo.

Nadszedł wreszcie czas, kiedy trzy księżniczki osiągnęły wiek stosowny do zamążpójścia. Ruwenda od kilku lat prosperowała kosztem Labornoku. Za radą Orogastusa książę Voltrik, labornocki następca tronu, poprosił o rękę Haramis, dziedziczki tronu Ruwendy. Ku jego wściekłości, król Krain odrzucił tę prośbę. Postanowił bowiem, że podczas najbliższego Święta Trzech Księżyców zaręczy swoją najstarszą córkę z drugim synem króla Fiodelona z Var. Ów książę imieniem Fiomkai miał dzielić z Haramis tron Ruwendy. Varowie, których ziemie leżały na południe od Lasu Tassaleyo na żyznej równinie Wielkiego Mutaru, utrzymywali luźne kontakty handlowe i dyplomatyczne z Ruwenda. Var rywalizował jednak w handlu morskim z Labornokiem! Gdyby udało się podbić dzikich Odmieńców z ludu Glismak i w konsekwencji otworzyć statkom kupieckim dostęp na Wielki Mutar, Varowie przejęliby od Labornoków zyskowny handel z Ruwenda…

W tym krytycznym punkcie historii Półwyspu stary król Sporikar wreszcie zamknął na zawsze oczy i Voltrik został władcą Labornoku. Na nalegania Wielkiego Ministra Stanu Voltrik wezwał następcę tronu, księcia Antara, i naczelnego dowódcę swojej armii, generała Hamila. Polecił im natychmiast rozpocząć przygotowania do inwazji na Ruwendę.


Rozdział pierwszy

 

Jeszcze raz na zewnętrznym dziedzińcu oblężonej Cytadeli jaskrawe niebieskobiałe światło oślepiło oczy królewskiej rodziny, dworzan i Zaprzysiężonych Towarzyszy zgromadzonych na balkonie w połowie wysokości wielkiego stołbu. Sekundę później ogłuszył ich grzmot.

 Na Białą Damę, tym razem nie ma wątpliwości! —jęknął król Krain. — Czarownik Orogastus istotnie ściągnął na ziemię błyskawicę z jasnego nieba, a ta zrobiła wyłom w murze otaczającym wewnętrzny dziedziniec.

Setki labornockich piechurów wtargnęły w szeroką wyrwę. Tuż za nimi wpadli konni rycerze pod wodzą brutalnego generała Hamila. Atakujący pokonali obrońców Cytadeli tak łatwo jak huragan wyrywa trawę na moczarach. Chwilę później powietrze rozdarły następne magiczne błyskawice, wraz z każdym ich uderzeniem nieprzyjacielskie hordy wlewały się przez kolejne wyłomy w fortyfikacjach.

 To koniec — powiedział król. — Jeżeli czarodziejskie gromy Orogastusa uszkodziły starożytne mury obronne, sam wielki zamek długo się nie obroni. — Zwrócił się do jednego z Zaprzysiężonych Towarzyszy. — Panie Sotolainie, przynieś mi zbroję. A tobie, panie Monoparo, powierzam bezpieczeństwo naszej drogiej królowej i księżniczek. Zabierz je do sekretnej komnaty w zamku, gdzie ty i twoi rycerze będziecie ich bronić aż do ostatniej kropli krwi. A pozostali niech przygotują się do walki u mego boku.

Królowa Kalanthe po prostu skinęła głową, ale księżniczka Anigel wybuchnęła płaczem, tak samo dworki. Księżniczka Haramis, chmurząc się, stała jak wykuta z kamienia. Tylko błękit jej wielkich oczu, czerń połyskliwych włosów oraz biała suknia i płaszcz wydobywały na jaw bladość twarzy. Księżniczka Kadiya, odziana w męski strój myśliwski z zielonej skóry, wyjęła sztylet z pochwy i potrząsnęła nim zamaszyście.

 Wasza Królewska Mość… drogi ojcze — pozwól mi walczyć! Wolę paść w boju u twego boku zamiast ukrywać się z biadolącymi kobietami, podczas gdy ci dranie podbijają Ruwendę!

Królowa i wielmoże jęknęli słysząc te słowa, a księżniczka Anigel i damy dworu ze zdumienia przestały zawodzić.

Księżniczka Haramis zaś tylko uśmiechnęła się zimno i powiedziała:

 Myślę, siostro, że przeceniasz swoje umiejętności. To nie są poczwarki raffinów uciekające przed twoją małą włócznią, ale uzbrojeni po zęby żołnierze króla Voltrika, chronieni czarami złego Orogastusa.

 Odmieńcy mówią, że kobieta z królewskiego rodu Ruwendy spowoduje upadek Labornoku zabijając jego króla! — odparowała Kadiya.

 I ty mianowałaś się naszą wybawicielką? — Haramis roześmiała się gorzko, a potem łzy popłynęły z jej oczu, połyskując jak wezbrany potok omywający lodowiec. — Przestań, głuptasie! Oszczędź nam swoich póz. Czy nie widzisz, jak twoje słowa zmartwiły naszą matkę?

Królowa wyprostowała się dumnie. Tak jak Anigel miała na sobie tradycyjny dworski strój z atłasu z wyszywanymi rękawami i stanikiem. Szata księżniczki była różowa. Kalanthe zaś kazała odziać się w szkarłatną jak krew suknię i czepek.

 Moje serce wypełnia smutek i strach o nas wszystkich, znam jednak swoje obowiązki — powiedziała. — Kadiyo, nie wierz w przepowiednie Odmieńców. Nasi słudzy z ludu Nyssomu uciekli z Cytadeli, szukając schronienia w Błotnym Labiryncie, i pozostawili nas samych w obliczu wroga. A co do twoich wojowniczych zamiarów… — Zakrztusiła się dymem, gdyż wystrzelone przez wrogów ogniste kule podpaliły drewniane zabudowania wewnętrznego dziedzińca. — Musisz pozostać z nami, jak przystało na księżniczkę.

 W takim razie będę bronić ciebie i moich sióstr! — zawołała Kadiya. — Jeśli bowiem król Voltrik zna przepowiednię Odmieńców, nie ośmieli się pozostawić przy życiu żadnej z nas! Zamierzam drogo sprzedać swoje życie. Przyłączę się więc do pana Monoparo i Zaprzysiężonych Towarzyszy, którzy będą was bronić. I zginę z nimi, jeśli tak chce los.

 Nie możesz tego zrobić, Kadiyo! — zaszlochała Anigel. — Musimy się ukryć i modlić, by ocaliła nas Biała Pani.

 Biała Pani to legenda! — odparła Kadiya. — Możemy ocalić się same.

 Ona nie jest legendą — szepnęła Anigel tak cicho, że zgiełk walki toczącej się dwadzieścia elli niżej prawie zagłuszył jej słowa.

 Możliwe, że nie, ale wydaje się, iż przestała strzec naszego nieszczęsnego kraju — przyznała Haramis. — Jakże inaczej labornockie zastępy zdołałyby przejść przez Przełęcz Vispir, przebyć Błota i bezkarnie napaść na Cytadelę?!

 Zamilczcie, córki! — zgromił je król. — Wrogowie w każdej chwili mogą zaatakować zamek i wkrótce będę musiał was opuścić.

Rozkazał wszystkim zejść z balkonu i schronić się w kobiecych pokojach. Obrońcy odrzucili kopniakami barwne jedwabne poduszki i złocone krzesła, przewrócili krosna z nie ukończonym kobiercem, które upadły obok wygasłego kominka, książek i ozdobionego malowidłami parawanu.

Władca Ruwendy przemówił z wielką surowością do swej drugiej córki:

 Kadiyo, źle postępujesz. Straszysz matkę i siostry swym nierozważnym postępowaniem i paplaniną o przepowiedniach Odmieńców. Czy król Voltrik poprosiłby o rękę Haramis, gdyby dawał wiarę bajkom o wojowniczkach? Moim obowiązkiem, jako władcy tego kraju, jest bronić go albo zginąć w jego obronie. Twoim zaś — przeżyć i pocieszać matkę i siostry. Bądź pewna, że twoje brzemię jest lżejsze niż biednej Haramis, która w końcu na pewno będzie musiała ulec Voltrikowi.

Słysząc to damy dworu znów zaczęły zawodzić, a rycerze krzyczeć tak głośno: — Nie, nigdy! — że w powstałym zgiełku ledwie usłyszano następne wybuchy na zewnątrz, szczęk broni oraz wrzaski rannych i umierających.

 Uspokójcie się! Uspokójcie wszyscy! — zawołał król Krain.

Nie posłuchali go, i nic w tym dziwnego, gdyż zawsze zachęcał swoich poddanych, by traktowali go jak ojca i doradcę.

 

Przez czterysta lat od nieudanej labornockiej inwazji pod wodzą króla Pribinika zwanego Lekkomyślnym, Ruwendianie żyli w pokoju. Zbrodnie i wojny domowe rzadkością były w ich kraju; ład i porządek czasem tylko zakłócali nieliczni złodzieje, maniakalni mordercy i napady Skriteków, które dawały rycerzom okazję do okazania swego męstwa. Podczas tak długiego pokoju sztuka wojenna podupadła i Zaprzysiężeni Towarzysze zapomnieli o wszystkim, co kiedykolwiek wiedzieli o strategii czy taktyce. Królowie Ruwendy pozwalali swoim poddanym robić to, co chcą, dbając jednakże, by w kraju panowały sprawiedliwość i ład, a zwyczajem przyjęte podatki regularnie wpływały do królewskiego skarbca. Ruwenda nigdy nie utrzymywała stałej armii. Zaprzysiężeni Towarzysze byli jedynym zbrojnym ramieniem władcy, a górskie forty obsadzali na zasadzie rotacji wolni mieszkańcy Kraju Dyleks, dzięki temu zwolnieni z płacenia podatków. Ruwendiańska szlachta rządziła swoimi lennami łagodnie, idąc za przykładem władców. W państwie panował dobrobyt; pomyślność nie sprzyjała tylko leniom — i ci na nią nie zasługiwali.

Izolowana, maleńka Ruwenda sprawiała wrażenie najszczęśliwszej krainy na Półwyspie, jeśli nie na całym świecie, dopóki czary Orogastusa nie otwarły Przełęczy Vispir zaborczym Labornokom i nie ujawniły tajemnej drogi armii króla Voltrika, która poprzez Błotny Labirynt dotarła do ruwendiańskiej Cytadeli.

Labornokom zabrało to zaledwie dziesięć dni. Voltrikowi nie przeszkodziła żadna magiczna burza, mgliste widma ani inne klęski, które ongiś spadły na króla Pribinika. Szeptano nawet, że sprzymierzyli się z nim ohydni Skritekowie! Pod osłoną czarów Orogastusa labornockie wojska szybko zdobyły górskie forty, złupiły pobliskie miasta Krainy Dyleks (ich mieszkańcy ratowali się ucieczką do wschodnich prowincji Ruwendy) i prawie bez przeszkód dotarły do zewnętrznych fortyfikacji Cytadeli. Już wkrótce wpadnie ona w ręce Voltrika, a wraz z nią samo królestwo.

Kiedy w oblężonej twierdzy rodzina królewska i dworzanie kłócili się i lamentowali, nagle jeszcze jeden oślepiający błysk rozdarł powietrze, a zaraz po nim rozległ się potężny grzmot. Grube mury zamku zatrzęsły się jak drewniana chata pod uderzeniami wiosennego monsunu. Na moment w Cytadeli zaległa głęboka cisza. Po chwili z dziesięciu tysięcy piersi wydarł się ryk triumfu, zagrały rogi i trąbki. Stało się jasne, że wielka brama centralnej budowli została wysadzona i że najeźdźcy wdarli się do wnętrza.

Teraz pan Sotolain przyniósł królowi zbroję i pomógł mu ją przywdziać. Krain westchnął podnosząc ciężki miecz swojego praprapradziadka Karaborlo, wiedząc — tak jak wiedzieli jego Towarzysze — iż będzie używał go odważnie, lecz niezręcznie. Ani wspaniały pancerz z błyszczącej stali wysadzany szafirami, ani zwieńczony koroną hełm z wizerunkiem lammergeiera nie mogły uczynić z króla Kraina kogoś innego niż był. A ten mężczyzna w średnim wieku o łagodnym usposobieniu, wielkim sercu i bystrym umyśle, zupełnie nie nadawał się na wojownika.

Zapiawszy hełm władca Ruwendy po raz ostatni pożegnał się z rodziną.

 Byłem uczonym, a nie żołnierzem, i nie żałuję tego. Przez wiele pokoleń nasz ukochany kraj znał tylko pokój. Chroniła nas — albo kazano nam w to wierzyć — Arcymagini Binah, ta, którą nazywają Białą Damą, Panią Zaklętego Kwiatu, Wielką Strażniczką Ruwendy, Opiekunką Czarnego Trillium. Wielu spośród nas ją widziało i słyszało, kiedy czarowała przy narodzinach naszych księżniczek — trojaczków. Arcymagini oświadczyła wtedy, że wszystko będzie dobrze, ale wypowiedziała też tajemnicze słowa o niezwykłym losie i ciężkich zadaniach, jakie czekają na królewskie córki. Nie zrozumieliśmy jej słów i większość z nas — nawet ja sam — prawie o nich zapomniała. Zastanówmy się jednak teraz nad nimi, gdyż dają nam odrobinę nadziei. Szczerze mówiąc, nie wiem, gdzie jeszcze moglibyśmy jej szukać.

Wziął w ramiona królową i pocałował ją lekko. Później podeszła do niego Haramis, jedyna, której twarz nie była zalana Izami, Kadiya, która na koniec postanowiła być posłuszna, i złotowłosa Anigel, która nie przestała płakać.

Pożegnawszy się z przyjaciółmi, Krain jeszcze raz uroczyście powierzył swoją rodzinę panu Monoparo i jego czterem rycerzom, którzy uderzyli się w piersi, powtarzając przysięgę lenną, i wyciągnęli miecze. Potem król, w towarzystwie swojego szlachetnie urodzonego giermka imieniem Barnipo, wielkimi krokami wyszedł z komnaty, a za nim większość Towarzyszy. Nadszedł czas, kiedy miało się dopełnić przeznaczenie, i wszyscy obecni wiedzieli, co czeka króla.

 

Po zapadnięciu zmroku ognie Cytadeli przygasły i zmieszały swoje dymy z wyziewami unoszącymi się znad Błot. Pagórek, na którym znajdowała się stolica Ruwendy, wyglądał jak wyspa w morzu mgieł. Labornoccy rycerze pod wodzą generała Hamila, który wyszedł zwycięsko z ostatniej potyczki z Zaprzysiężonymi Towarzyszami, zaprowadzili pokonanego władcę Ruwendy i jego giermka Barnipo przed króla Voltrika, następcę tronu księcia Antara i czarownika Orogastusa. Kilkudziesięciu innych szlachetnie urodzonych jeńców, zakutych w ciężkie kajdany, znajdowało się pod strażą w sali tronowej. Mieli być świadkami kapitulacji swojego narodu. Szkarłatny sztandar Labornoku z trzema skrzyżowanymi złotymi mieczami zawisł za tronem, na którym zasiadał teraz Voltrik.

Krain był bliski śmierci, osłabiony upływem krwi z odniesionych ran. Podtrzymywało go dwóch rycerzy Hamila prowadząc przed oblicze Voltrika; potem zmusili rannego, by przed nim ukląkł. Jeden cisnął na posadzkę poszczerbioną lazurową tarczę Kraina z ledwie widocznym wizerunkiem Czarnego Trillium, drugi zaś rzucił na tarczę złamany miecz pokonanego władcy. Hamil osobiście zerwał z hełmu Kraina platynową koronę wysadzaną szafirami i bursztynem i podniósł ją do góry, by wszyscy mogli ją zobaczyć. Giermek Barnipo, który nie był ranny i nie nosił więzów, drżał stojąc za swoim panem w twardym uścisku pana Osorkona, zastępcy Hamila, olbrzymiego rycerza w okrwawionej czarnej zbroi.

 Witaj, królewski bracie — powiedział Voltrik. Podniósł zakończoną kła...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin