Żerdziński Załóż swoje łyżwy bracie.txt

(57 KB) Pobierz
Maciej �erdzi�ski

Za�� swoje �y�wy, bracie

Je�li kiedykolwiek spodziewa�em si� spotka� Andy`ego, to 
na pewno nie w tym miejscu. Zapami�ta�em go z czas�w szko�y 
podstawowej i, wierzcie mi, by� to biedak i obszarpaniec, 
jakich ma�o. W dodatku jedna z jego n�g by�a kr�tsza i Andy 
chodzi� w taki �mieszny dla nas spos�b. Dla nas, czyli dla 
bandy ma�ych, bezlitosnych drani - dzieci prawnik�w i 
lekarzy, programist�w i wokalist�w muzyki pop, potomk�w 
drobnych ciu�aczy i facet�w steruj�cych nowojorsk� gie�d�.  
Ka�dy z nas tylko czeka� na okazj� do szyderczego 
�miechu. Takie okazje cz�sto stwarza� w�a�nie Andy. Andy 
"The Leg" Browner. Syn pijaka i kobiety z brudnymi pazurami.  
Kobieta ta zostawi�a ich, jeszcze kiedy Andy by� dzieckiem.  
Wiedzia� o matce, �e mia�a brudne, poszarpane paznokcie. 
Tylko tyle powiedzia� mu ojciec.  
- Tak - mrukn��em przeciskaj�c si� w jego stron�. - To 
rzeczywi�cie on.  
Problem z Andym polega� na tym, �e jako ch�opiec lubi� 
zwierza� si� ze wszystkiego. Jak gdyby zupe�nie zatraci� 
instynkt samozachowawczy. M�wi�, a my ryczeli�my �ami�cymi 
si� g�osami, i nie by�o wtedy nic �mieszniejszego nad 
g�upoty, kt�re prawi�.  
- Cze�� - dobrn��em wreszcie przed jego ogromn� posta� i 
stukn��em palcem w kieliszek, kt�ry trzyma� grub� d�oni�. 
Paznokcie mia� czyste i r�wno przyci�te; wida� nie wda� si� 
w matk�. - Kop� lat, Andy. Wyros�e�, nie ma co.  
Andy przechyli� g�ow�. Przygl�da� mi si� czas jaki�, a� 
wreszcie co� b�ysn�o w jego szarych oczach.  
- Obawiam si�, �e nie bardzo wiem, gdzie pana umie�ci�. W 
swojej g�owie, ma si� rozumie�. - Jego g�os by� cichy i 
ci�ki.  
Si�gn��em za siebie i z�apa�em przechodz�cego kelnera.  
Zatrzyma� si� natychmiast i wyci�gn�� w moj� stron� tac� 
pe�n� smuk�ych kieliszk�w. Wybra�em taki bardziej kolorowy, 
nie mia�o to dla mnie wi�kszego znaczenia. Ka�de �wi�stwo, 
kt�re nam tu podawali, przepe�nia�o mnie dreszczem wstr�tu. 
By�em zwolennikiem trunk�w surowych i czystych.  
- Kopa lat, Andy - powt�rzy�em. - Nic dziwnego, �e mnie 
nie pami�tasz. Mia�em wtedy rudawe w�osy i ka�dy cholerny 
zegarek, jaki pojawia� si� na mie�cie. I mia�em Georgie 
Kaddiloth. Ju� w si�dmej klasie.  
Nalana twarz przyblad�a lekko. Andy potar� gruby nos i 
�wisn�� przez wargi. �wista� tak przez chwil�, a potem 
powiedzia�: 
- Rocky. Benedict Verhowlen. Teraz ci� poznaj�. 
Wyci�gn�� d�o�, ale ja mrugn��em tylko i wyla�em sw�j 
kieliszek na dywan. Andy znowu za�wista� i patrzy�, jak 
wyci�gam zza pazuchy srebrn� butelczyn�, p�ask� jak g�owy 
naszych polityk�w.  
- Nie pijam tego kolorowego g�wna - wyja�ni�em, 
nape�niaj�c kieliszek w�dk�. - Nikt nie patrzy?  
- Nikt - odpowiedzia� i schowa� sw�j kieliszek za plecy.  
Pewnie si� wstydzi�, �e pije to, co w�a�nie wyla�em.  
Powinienem wcze�niej o tym pomy�le�.  
Mia� r�wno obci�te w�osy - ani kr�tko, ani d�ugo i 
grzywk� podobn� do tej, jak� zwyk�y nosi� teatralne 
kukie�ki. Spod tych w�os�w wy�azi�o mu blade czo�o, a ni�ej 
zadomowi�y si� ma�e okr�g�e oczy. Te oczy patrzy�y na mnie i 
tylko w nich widzia�em �ycie. Przypomina�y dwa kolorowe 
guziki, kt�re kto� zostawi� na kartce papieru i obrysowa� 
niesforn� g�ow�. Kiedy Andy m�wi�, nie mog�em dopatrze� si� 
z�b�w; wiecie, s� tacy go�cie - cho�by nie wiem co gadali -  
nie otworz� ust na tyle, �eby tam zajrze�. A ja, kiedy tylko 
z kim� rozmawiam, patrz� w�a�nie na z�by. Nie, �ebym lubi�.  
Jestem stomatologiem. P�ac� mi za to.  
- Znasz Nojaha? - zapyta�em. W ko�cu tylko wi�ksze rekiny 
mog�y sobie pozwoli� na zakup jego grafik. Czy�by Andy by� 
teraz jednym z nas?  
Przest�pi� z nogi na nog�. Kieliszek wci�� trzyma� za 
plecami.  
- Nie... Widzisz, Ben. Ja niewiele wiem o malarstwie. Dla 
mnie to kupa kresek i tyle. A te s� zreszt� takie szare, 
smutne. Nie wiem, co mo�na by o nich powiedzie�.  
- Nic - za�mia�em si� i klepn��em go w rami�. Wci�� by� w 
formie. - To si� kupuje. Wskazujesz palcem, si�gasz po czek 
i ju�. A twoja stara w domu b�dzie cmoka� ustami tak d�ugo, 
�e w ko�cu jej kole�anka zmusi i swojego m�a do kupna 
podobnej grafiki. Potem p�jd� sobie do kawiarenki nad 
oceanem, a ty b�dziesz mia� akurat tyle czasu, �eby 
przymaca� sekretark�. Teraz ju� �apiesz po co kupuje si� 
grafiki Nojaha?  
- Widzisz - powiedzia� troch� �mielej - ja tam nie mam 
ani �ony, ani sekretarki. Robi� przy oknach. Poci�gam ramy 
lakierem. Raz w jedn� stron�, potem prostopadle i za� w t� 
sam� stron�. W t�, co poprzednio, �apiesz, co?  
Wzi�o go. Wyci�gn�� przed siebie ramiona i macha� nimi 
wykonuj�c oniryczne ruchy. Wtedy zauwa�y�em, �e r�kawy jego 
marynarki s� przykr�tkie, a koszula, cho� bia�a, bia�� nie 
by�a. By�a biedna.  
- Zaraz - cofn��em si� o krok. 
Tak jest. Ca�y Andy by� biedny. Ludzie przechodzili obok 
nas i przygl�dali si� grafikom, a ja kr�ci�em g�ow� i 
przygl�da�em si� jego podrapanym, zakurzonym butom i spodniom
zam�czanym �elazkiem.
- Andy... - chcia�em go zapyta�, co w�a�ciwie robi w tym 
�mierdz�cym dolarami miejscu, ale kto� wszed� mi�dzy nas.  
- Ben. Wiedzia�em, �e ci� tu z�api�. 
To by� sam Wielki Pisarz. Ulubieniec samotnych kobiet i 
p�g��wk�w potrafi�cych smakowa� jego barwne, po wielokro� 
z�o�one zdania. M�wi� za to ma�o. Tyle dobrego, pomy�la�em.  
- Ben. Ruszaj za mn�. Na pi�tro. Brakuje nam s�dziego.  
Babki m�wi�, �e ty si� nadasz.  
- Kochany m�j... - stara�em si� go odsun��. - Jakim znowu 
s�dzi�. Spotka�em si� w�a�nie ze starym druhem, wiesz...  
Wielki Pisarz obj�� mnie jowialnie i zacz�� szepta�. Sz�o 
o istotne rozmiary czy co� takiego. By�em ju� podchmielony i 
nie s�ucha�em. Stara�em si� dojrze� Andy`ego. Kto� 
wyprowadza� go z sali. Zdaje si�, �e by� to doktor Libnitz.  
- Halo! - zawo�a�em za nimi. - Halo... 
T�umek przes�oni� wyj�cie. 
- No i co? - zapyta� Wielki. - Dobre? Wchodzisz w to? 
Andy z Libnitzem? A to niby dlaczego? Nic nie rozumia�em. 
- Co mam nie wchodzi�. B�d� s�dzi�. 
Wielki Pisarz u�miechn�� si� oble�nie. Jego lisia twarz 
zmusi�a mnie do zamkni�cia powiek. Przy Andym wygl�da� jak 
ma�y szalbierz.  
I takim te� by�. 
Sk�d to wiem? Bo i ja takim jestem.  
Cokolwiek powiedzie�, wypi�em tamtego wieczora za du�o. 
Ju� dawno zauwa�y�em, �e �atwiej mi przychodzi znosi� 
pomys�y takich jak Wielki Pisarz po setce dobrej gorza�y. Po 
dw�ch setkach powoli w��cza�em si� w zabaw�, a cho� wstyd 
si� przyzna�, po trzeciej setce sam wymy�la�em regu�y, a 
nawet now� gr�. St�d te�, nast�pnego dnia, nie mog� patrze� 
ani na siebie, ani na moj� �on�. Siebie nie znosz�. Jej si� 
wstydz�.  
- I co? - zapyta�a, kiedy wr�ci�em z �azienki. - Znowu 
�e�cie popili. Stare ch�opy i m�ode babki. Oj, bije wam, 
bije.  
�ona moja po�wi�ca mi niewiele uwagi. Bywa, �e w og�le 
nic nie m�wi, bywa, �e m�wi du�o, ale nie do mnie. Do 
s�uchawki. Ona lubi telefony. Powiem wam, �e dziwna z niej 
kobieta. Wie, �e j� zdradzam i nic. Nawet nie musz� udawa� 
ani si� �asi�. A �asi� si� nie znosz�. Tak jak ona nie znosi 
zwierz�cego mi�sa. Je inne �wi�stwa i to w�a�nie przez to 
musia�em wynaj�� kuchark�. Po roku m�czarni zacz��em je��, 
jak trzeba, i zauwa�y�em te�, �e kucharka potrafi wi�cej ni� 
tylko dobrze gotowa�. Tamtego te� dnia wst�pi�em na mroczn� 
drog� zdrady. B�dzie z dziesi�� lat, jak po niej id�.  
- Ale ro�liny te� trzeba zabija� - powiedzia�em tkni�ty 
nag�� my�l�. - Mo�e i wi�cej je nawet boli. Sk�d wiesz?  
- Nie wiem - odpowiedzia�a sennym g�osem. - I nie pr�buj 
nawet zaczyna� tej dyskusji. Kupi�e� mi jak�� grafik�?  
- Nie - odpowiedzia�em rozz�oszczony. �ona jednym 
pytaniem dotar�a do tego, od czego chcia�em si� wywin��.  
By�a mistrzem celnych pyta�. Mo�e dlatego m�wi�a do mnie tak 
ma�o.  
- Szkoda. 
I tyle. Unios�a jeszcze brwi i przez chwil� my�la�em, �e 
wzlec� jak ma�a jask�ka i umkn� z jej wysmarowanej 
�wi�stwami twarzy. Ale zosta�y.  
�upa�o mnie w g�owie. Nie mog�em si� skoncentrowa�.  
Chcia�em zebra� si� w sobie i wyskoczy� z ��ka jak torpeda, 
ale nie mia�em nawet na tyle ikry, �eby rozchyli� �aluzje.  
Mo�e spad� ju� pierwszy �nieg? Ca�� sobot� si� zanosi�o.  
�ona chodzi�a po salonie. Podlewa�a kwiaty, by�em pewien, 
�e robi to tylko dlatego, �eby pokaza� s�u��cej, �e i ona 
daje sobie z tym rad�. Jej bose stopy szybko porusza�y si� 
po dywanie, a ja siedzia�em na skraju ��ka, tar�em �upi�ce 
skronie i bezmy�lnie przygl�da�em si�, jak jej spi�te w�osy 
podskakuj� na wszystkie strony. Czasem, kiedy wchodzi�a na 
krzes�o, widzia�em jej pulchne �ydki wychylaj�ce si� spod 
nocnej koszuli niczym dwie najedzone ryby. Podobne �ydki 
mia� nasz syn, Johnny. W og�le musz� wam powiedzie�, �e ca�y 
nasz syn by� jak najedzona ryba.  Gruby, niezdarny, a� 
wstyd.  
- Ciekawe, jak tam John? - zapyta�em. 
- Jak to John. Pewno gra w swoje gry i m�czy babci� o 
nowe - wzruszy�a ramionami. - Ma wakacje.  
- Nie to mia�em na my�li. Interesuje mnie, czy zrobi� si� 
jeszcze bardziej gruby. Twoja mama ju� wie, jak si� robi 
takie rzeczy.  
Nic nie odpowiedzia�a. Zawsze, kiedy milcza�a, czu�em, �e 
dzia�am jej na nerwy. Ja lubi�em omawia� wszystkie sprawy, 
kt�re mnie niepokoi�y, ona wi�kszo�ci z nich w og�le nie 
zauwa�a�a. Kiedy, na przyk�ad, �ar�em si� z facetem, kt�ry 
wymusi� pierwsze�stwo na skrzy�owaniu 44-ej z Kingstone 
Road, patrzy�a w drug� stron� i nie wspiera�a mnie. Albo 
zakupy. Lubi�em robi� te cholerne zakupy, przyznaj�. Ale nie 
mog�em wprost �cierpie�, jak jaka� gnida wje�d�a�a mi 
w�zkiem w dup�. Dzia�o si� to najcz�ciej przy kasie.  
- W�a�nie - powiedzia�em. - Dlaczego ty nigdy mnie nie 
popierasz. Byle gnida wje�d�a mi w dup�, a ty nic. Czasem 
my�l� sobie, �e ciebie w og�le nie ma. Nie popierasz mnie.  
Nie mog� na ciebie liczy�.  
I tym razem nie odpowiedzia�a. Zosta�em z tym wszystkim 
sam. Pewnie: najcz�ciej wybucha�em za po�no. W domu czy na 
spacerze. Albo w teatrze. Albo w galerii.  
Wsta�em z ��ka, bo nagle p...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin