Kubek gorącej czekolady (całość).doc

(125 KB) Pobierz
Moim życiem rządziła rutyna

 

 

Kubek gorącej czekolady

Autorka: Suhak

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

Moim życiem rządziła rutyna.

              Chciałbym napisać, że „dzień zaczynałem...”, tak jak napisałby normalny człowiek. Ale ja nie zaczynałem dnia. Mój dzień się nie zaczynał, bo się nie kończył. Mój dzień trwał zawsze. Teraz. Zaraz. Za godzinę. W nocy, w dzień.

              Tak więc - dnia mojego nie zaczynałem, ale mogę opowiedzieć, co robiłem o świcie.

              Codziennie rano otwierałem okno mojego malutkiego domku na wzgórzu. Patrzyłem przez nie. Bardzo długo. Bo wciąż miałem nadzieję...

              Następnie czytałem.

              A potem zmierzchało, więc siadałem do pianina.

              I grałem.

              Wiecznie tę samą melodię.

              Wiecznie to samo życie.

              Wiecznie taki sam dzień.

              Taki los.

              A potem pojawiła się Ona.

 

Świt    pierwszy

Pewnego świtu wstałem i otworzyłem okno.

              Dlaczego drzewa szumią tak spokojnie?

              Zamknąłem okno. Jak zwykle nic. Ile jeszcze będę czekał? Ale przecież miałem nie czekać. Przecież nie mam na co.

              Wziąłem jakąś książkę do ręki.

              Wydawało mi się, że minęła minuta, ale chyba znacznie więcej - słońce już zachodziło.

              Pukanie. Pukanie? Wstałem i nabrałem powietrza do płuc. Człowiek.

              Nie wiem, jak to się stało, ale pięć minut później jakiś Anioł siedział przy moim stole w kuchni i popijał gorącą czekoladę.

              - Dziękuję - szeptał.

              Spojrzałem tylko na nią spode łba.

              - Jesteś chyba bardzo nieszczęśliwym człowiekiem.

              - Nikt na tym świecie nie jest szczęśliwy.

              - Prawdziwe szczęście można osiągnąć, wierząc, że nic więcej nam do niego nie potrzeba.

              Machała nóżką i rozglądała się wokoło.

              - Wiesz... Wędrowałam już bardzo długo. Nagle zrobiło się tak strasznie zimno...

              Milczałem, stukając palcami w blat.

              - Ale cóż, sami sobie na to zapracowaliśmy - wymamrotała do kubka czekolady.

              Każdy jest kowalem własnego losu.

              - Jak masz na imię?

              Uniosłem jedną brew.

              - A czy to ważne?

              - Nie. Jak mi nie powiesz, sama jakieś wymyślę.

              Milczałem.

              - No to mogę cię nazwać... Hm, Odysem.

              - Odysem?

              - Też masz ciężką wędrówkę za i przed sobą.

              Odstawiła pusty kubek na stół, oblizując wargi. Dawno minęły czasy, kiedy cokolwiek mnie obchodziło. Anioły już nie robiły na mnie wrażenia.

              Dlaczego zaczął padać deszcz? Zrządzenie losu?

              Ułożyła się na kanapie i usnęła. Przykryłem ją kocem.

Świt    drugi

O świcie otworzyłem okno i spojrzałem w dal. Stałem tak chyba długo, nie wiem.

              - Ładnie - usłyszałem. - Słonecznie.

              - Tam są twoje ubrania - powiedziałem oschle, wskazując na krzesło.

              Posmutniała.

 

              - Czemu nie zapytałeś się, jak mam na imię?

              Nigdy nie pytałem ludzi o imiona, bo je znałem. Z ich myśli.

              Zaraz. Z ich myśli.

              Słyszałem jej myśli. Dlaczego mój mózg się na nich nie skupiał? Poczułem nieprzyjemne ukłucie w skamieniałym sercu. Z czyimiś myślami już miałem problem. Ale te wyraźnie słyszałem. Tylko dlaczego nic nie rozumiałem?

              - A chciałaś, abym zapytał?

              - Dlaczego patrzysz przez okno?

              - Dobrze spałaś?

              - Umiesz grać na pianinie?

              - Czujesz się na siłach, aby wyruszyć w dalszą wędrówkę? - I w ten sposób uciąłem naszą konwersację składającą się z samych pytań, na które żadne z nas nie odpowiedziało.

              A potem zniknęła.

Świt     trzeci

O     świcie otworzyłem okno i spojrzałem w słońce, które już nikogo nie raziło.

              Przyjrzałem się swojemu odbiciu w szybie. Spoglądał na mnie wrak istoty, którą byłem dawniej.

              Czemu rzeczy muszą się zmieniać?

              Czemu ludzie musza się zmieniać?

              Czemu świat musi się zmieniać?

Świt     czwarty

O świcie otworzyłem okno i spojrzałem we mgłę. Spodziewałem się zobaczyć tym razem nie tylko TO.

              Oto oni.

              - Tęskniłam. - Mała, czarna istotka wtuliła się w moją marmurową pierś.

              Wyglądasz strasznie.

              - Jak się masz, brachu? - Poczułem, jak czyjeś silne ramiona oplatają mnie zdecydowanie za mocno.

              Stary, zrób coś z tymi czarnymi oczami...

              - Cześć. - Para złotych oczu okalanych czarnymi rzęsami zaszczyciła mnie spojrzeniem.

              Miło cię widzieć.

              - Witaj. - Znajomy mi blondyn uścisnął moją dłoń.

              Trzymaj się.

              - Kochany. - Jakieś miękkie usta musnęły mój policzek.

              Boże najdroższy...

              - Synu. - Czyjaś dłoń poklepała mnie po ramieniu.

              Nie ma?...

              - Nie ma - wyszeptałem, nie patrząc nikomu w oczy.

 

 

              Sześć par oczu koloru czystego złota przewiercało mnie spojrzeniem.

              Nie słuchałem ich myśli - były zbyt bolesne. Obrazy bardziej ranią niż słowa.

              - Czy...? - zaczął mój ojciec.

              - Nie. Nic się nie zmieniło. - Te słowa mniejszej z moich sióstr brzęczały w powietrzu jak jakieś natrętne insekty. Zbyt często zadawane pytanie.

              - Ładne miejsce.

              - Z góry są piękne widoki.

              - Dni tu są na pewno piękne, prawda?

              - Skąd wytrzasnąłeś taką miejscówę, brachu?

              - Łał, spójrzcie na niebo...

              Milczałem, przysłuchując się temu zlepkowi słów. Matczyna dłoń gładziła mnie po ręce.

 

 

              Patrzyłem, jak odchodzą. Ułamek sekundy.

              A potem usłyszałem bicie serca. Bynajmniej nie moje.

              Pukanie. Pukanie?

              - Odysie! - usłyszałem.

              „Aniele” pomyślałem.

              - Zagrasz mi? - dopytywała.

              Zagrałem.

Świt     piąty

O  świcie otworzyłem okno i spojrzałem w deszczowe chmury.

              Anioł nucił wesoło melodię, którą dla niej grałem. Uśmiechnąłem się. Naprawdę się uśmiechnąłem.

 

 

              Gdzie ona wędruje?

Świt     szósty

O świcie otworzyłem okno i je zamknąłem.

              Podszedłem do pianina.

              Wróci?

              Nie wróci.

Świt     siódmy

O świcie otworzyłem okno. Usiadłem na parapecie i otworzyłem Szekspira.

              Niech smutek będzie dla nas kiedyś miłym wspomnieniem.

              Oby, ma Julio, oby.

              Wstałem i spojrzałem w lustro. Jakieś ciemne, czarne jak węgiel ślepia świdrowały mnie spojrzeniem. Tak dawno nie czułem pragnienia. Żadnego - pragnienia krwi, pragnienia miłości...

              Może trzeba je znaleźć?

 

              - Czego szukasz?

              Kubek z gorącą czekoladą parował, rozlewając po całym pokoju słodką - przynajmniej dla ludzkiego węchu - woń.

              - A ty?

              - Pierwsza zapytałam.

              Milczałem, patrząc na jej ciemne loki.

              - No, czego szukasz?

              - Szczęścia...

              Zmarszczyła brwi.

              - A ty? - zapytałem nagle. - Czego szukasz?

              Ale ona milczała.

 

              - A gdzie go szukasz? Tego szczęścia?

              Wzruszyłem ramionami.

              - To tu, to tam...

              - Nieprawda. - Mój Anioł zatrząsł lokami. - Szukasz ciągle w tym samym miejscu.

              - To znaczy?

              Patrzyła na mnie badawczo.

              - Na Ziemi.

              Cokolwiek to znaczyło.

 

              - Jak masz na imię? - zapytałem.

              - A jak mnie nazywasz?

              Aniołem.

              - Nie nazywam.

              - Oczywiście.

Świt     ósmy

O   świcie spojrzałem w niebo i uświadomiłem sobie, że życie ma kolory.

              Kilka metrów ode mnie, na łóżku, na którym nikt nigdy nie spał, spoczywała drobna, niewinna istotka. Jej ciemne loki rozsypane były po pościeli wokół niej. Podszedłem bliżej.

              Z zamkniętymi powiekami, rozchylonymi ustami i kompletnie gołą, niczym nie zasłoniętą szyją ta istota wydawała się bezbronna w każdym calu. Jej brzuch powoli podnosił się i opadał. Och, Morfeuszu. Nabrałem powietrza do płuc i uświadomiłem sobie bardzo ważną rzecz - pachniała całkiem apetycznie.

              Położyłem się obok. Głowę miała przechyloną na prawo. Mogłem wręcz widzieć krew pulsującą w jej tętnicy na szyi. Dotknąłem jej. Dziewczyna drgnęła i obudziła się. Na mój widok kąciki jej ust powędrowały do góry.

              - Cze-eeeść... - mruknęła, ziewając.

              Patrzyłem na nią uważnie, a ona na mnie. Nagle zmarszczyła brwi.

              - Dlaczego masz taką zimną skórę?

              Milczałem. Ona także, wyczekując odpowiedzi, której nie uzyskała.

              - A dlaczego masz takie... czarne oczy?

              Nie dawałem po sobie poznać, że usłyszałem.

              - Odysie... Dlaczego ty masz...

              Zamilkła na chwilę, wahając się.

              - ...kły?

              Żeby cię zjeść, Czerwony Kapturku.

              W milczeniu przysłuchiwałem się biciu jej serca.

Świt     dziewiąty

P ewnego dnia otworzyłem okno i zobaczyłem Anioła.

              - Jak miała na imię? - zapytała kilka minut później.

              - Kto? - udawałem głupiego.

              - Kobieta.

              A może to ona czyta w moich myślach?

              - Jaka kobieta?

              - Ta, przez którą jesteś nieszczęśliwy.

              - To nie ona uczyniła mnie nieszczęśliwym, a ja ją.

              Zmarszczyła brwi w milczeniu.

              Stukałem palcami w blat, próbując wkraść się do jej umysłu. Zlepek niewyraźnych, rozmazanych kształtów...

              - Jak masz na imię? - zapytałem.

              Milczała.

              - Jak masz na imię? - powtórzyłem pytanie.

              - A ty?

              Chyba pierwszy raz od wielu, wielu lat poczułem jakieś mocniejsze uczucie - irytację.

              - Dlaczego tylko ty rościsz sobie prawo do zadawania pytań?

              - Przecież ty też je zadajesz.

              - Ale ty na nie nie odpowiadasz.

              - Ty na moje też nie.

              Milczałem.

 

Świt     dziesiąty

O świcie otworzyłem okno i zobaczyłem zbliżający się do mojego domu najgorszy kawałek swojego życia.

              - Edwardzie. - W jej oczach widziałem żal.

              - Zniknij wreszcie z mojego życia... Skoro z pamięci nie potrafisz.

              Spuściła wzrok, aby po chwili go podnieść z ogniem w oczach.

              - Ale wiesz, Edwardzie - zaczęła twardo - to nie tylko moja wina.

              Nieistniejąca krew zagotowała się w moich żyłach.

              - Bezczelna - powiedziałem bezgłośnie.

              Zastanów się... Ja cię do niczego nie zmuszałam.

              - Wynoś się, Tanya. Natychmiast! - warknąłem.

              - Prawda boli - syknęła na odchodnym.

Świt     jedenasty

Któregoś ranka to nie ja otworzyłem okno.

              - Ładnie tu - wyszeptał Anioł.

              - Gdzie mieszkasz? - zapytałem, podchodząc.

              Zaśmiała się.

              - To tu, to tam...

              Postanowiłem spróbować skupić się na jej myślach.

              Musiałem zamknąć oczy. Czułem się, jakbym szedł jakimś labiryntem... W końcu chyba doszedłem do celu. Ale nie, to tylko jakieś rozmazane kształty. Skupiłem się.

              - Kubek gorącej czekolady? - wymamrotałem sam do siebie.

              - Bardzo chętnie - odparła, rumieniąc się.

              Głowa. Moja głowa.

              Moja głowa mnie bolała...

 

              - A ty? Nie pijesz?

              - Nie.

              - Dlaczego?

              - Nie lubię czekolady.

              Zaśmiała się....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin