Christie Agatha - Hercules Poirot - Tajemnicza historia w Styles.pdf

(587 KB) Pobierz
Christie Agatha - Tajemnicza historia w Styles
1
AGATHA CHRISTIE
TAJEMNICZA HISTORIA
W STYLES
2
I. JADĘ DO STYLES
Ostatnio przygasło nieco zainteresowanie opinii publicznej sprawą nazwaną w swoim czasie "tajemniczą historią w
Styles". JednakŜe z racji jej światowego rozgłosu mój przyjaciel Poirot oraz członkowie rodziny Cavendishów prosili
mnie, abym opisał przebieg wydarzeń, co, jak się spodziewam, połoŜy wreszcie kres krąŜącym jeszcze plotkom.
Rozpocznę od zwięzłego naszkicowania okoliczności, które uwikłały mnie w całą sprawę.
Jako inwalida zostałem odesłany z frontu do kraju* i po kilku miesiącach w ponurym Domu Ozdrowieńców
otrzymałem urlop zdrowotny. Nie miałem bliskich krewnych ani przyjaciół, więc zastanawiałem się, co robić, gdy
spotkałem przypadkiem Johna Cavendisha. Od lat widywałem go bardzo rzadko, a prawdę mówiąc nigdy nie znałem
go bliŜej. Był starszy ode mnie o dobre piętnaście lat, chociaŜ nie wyglądał na swoje czterdzieści pięć. Ale w szkolnych
czasach często odwiedzałem Styles w hrabstwie Essex - wiejską posiadłość matki Johna. Przyjemną pogawędkę o
dawnych czasach zakończyła propozycja, abym urlop spędził w Styles.
- Mamę ucieszy to spotkanie. Po tylu latach!
- A matka czuje się dobrze? - zapytałem.
- O tak! Wiesz pewnie, Ŝe niedawno wyszła za mąŜ? Obawiam się, Ŝe zbyt jawnie okazałem zdziwienie. Panią
Cavendish, która w swoim czasie poślubiła ojca Johna - wdowca z dwoma synami - pamiętałem jako przystojną osobę
w średnim wieku. Obecnie musiała mieć co najmniej siedemdziesiątkę. Zawsze robiła na mnie wraŜenie nieprzeciętnej
władczej indywidualności, damy interesującej się Ŝywo działalnością charytatywną i Ŝyciem towarzyskim, która
przepada za otwieraniem kiermaszy i rolą szczodrobliwej wielkiej pani. Odznaczała się hojnością i miała pokaźny
majątek osobisty.
Rezydencję wiejską - Styles Court - pan Cavendish nabył w początkowym okresie drugiego małŜeństwa. Wpływom
Ŝony ulegał tak dalece, Ŝe umierając zostawił jej w doŜywocie zarówno majętność, jak i lwią część rocznych
dochodów, co niewątpliwie krzywdziło synów. Ale macocha odnosiła się do nich Ŝyczliwie i nie szczędziła niczego
chłopcom, którzy w chwili powtórnego ślubu ojca byli tak mali, Ŝe przywykli uwaŜać panią Cavendish za własną
matkę.
Młodszy z nich, Lawrence, był delikatny i wraŜliwy. Ukończył medycynę, rychło jednak zniechęcił się do lekarskiego
fachu i mieszkał w domu folgując zamiłowaniem literackim. JednakŜe jego wiersze nie osiągnęły nigdy powodzenia.
John zajmował się przez czas pewien praktyką adwokacką, ostatecznie jednak wybrał spokojniejszy Ŝywot osiadłego
na wsi ziemianina. Przed dwoma laty oŜenił się i sprowadził Ŝonę do Styles. Podejrzewałem jednak, Ŝe rad by skłonić
macochę do zapewnienia mu większych dochodów, dzięki czemu mógłby załoŜyć własny dom. Nic z tego! Stara pani
Cavendish lubiła decydować sama i uwaŜała, Ŝe wszyscy winni ulegać jej woli, a w kaŜdym razie mocno ściskała
sakiewkę.
John spostrzegł, Ŝe zaskoczyła mnie wiadomość o ponownym małŜeństwie jego matki. Uśmiechnął się niewesoło.
- Taki łajdaczyna małego kalibru! - burknął gniewnie. - Rozumiesz, Hastings, jak to nam wszystkim skomplikowało
Ŝycie. A jeŜeli chodzi o Evie... Pamiętasz Evie, prawda?
- Nie pamiętam.
- Widocznie pojawiła się później. To dama do towarzystwa mamy, jej totumfacka, powiernica. Poczciwa, zacna Evie!
Ani ładna, ani młoda, ale prawdziwy skarb w domu.
- Chciałeś mi coś powiedzieć... - wtrąciłem dyskretnie.
- Aha. O tym facecie. Wziął się nie wiedzieć skąd, pozorem, Ŝe jest kuzynem czy czymś tam Evie, chociaŜ ona
niechętnie przyznaje się do pokrewieństwa. Istny cudak! Ma czarną brodę i bez względu na pogodę chodzi w
lakierkach. Ale mamie przypadł do serca. Z miejsca przyjęła go na sekretarza. Wiesz, matka ma zawsze na głowie setki
towarzystw dobroczynnych.
- Wiem.
- Widzisz, wojna zmieniła setki w tysiące. Facet był istotnie przydatny. Ale wyobraŜasz sobie nasze miny, kiedy przed
trzema miesiącami mama oznajmiła o swoich zaręczynach z Alfredem. Jest od niej młodszy o dobre dwadzieścia lat!
Rozumiesz? To łowca posagów pierwszej wody! Co było robić? Mama jest panią własnej woli, więc ślub się odbył.
- Trudną macie sytuację - wtrąciłem.
- Trudną?! - obruszył się John. - Raczej niemoŜliwą!
W trzy dni później wysiadłem z pociągu na małej, zagubionej stacyjce Styles, która bez widocznej racji tkwi samotnie
pośród zielonych pól i labiryntu wiejskich dróŜek. John Cavendish czekał na peronie i zaraz poprowadził mnie do
samochodu.
- Mam jeszcze trochę benzyny - powiedział. - Zawdzięczam ją głównie społecznej pracy mamy.
Osadę Styles dzieliły od przystanku dwie mile, a Styles Court, siedziba Cavendishów, leŜała jeszcze o milę dalej. Był
spokojny, ciepły dzień na początku lipca. Pośród rozległych równin Essexu, drzemiących w blasku południowego
słońca, nie chciało się wierzyć, Ŝe niezbyt daleko wielka, okrutna wojna sunie wytkniętym szlakiem. Odnosiłem
wraŜenie, Ŝe zabłądziłem nagle do innego świata. Kiedy skręciliśmy ku bramie Styles Court, John powiedział:
- Pewnie wyda ci się tutaj diabelnie cicho i spokojnie.
- Mój drogi! Niczego bardziej nie pragnę - zawołałem.
3
- Ha, moŜna urządzić się u nas przyjemnie i beztrosko. Dwa razy tygodniowo odbywam ćwiczenia z ochotnikami.
Trochę gospodaruję. Moja Ŝona zaciągnęła się do Pomocniczej SłuŜby Rolnej. Co dzień wstaje o piątej rano. Doi
krowy i haruje do południa. Ogólnie biorąc, Ŝycie byłoby znośne, gdyby nie ten przeklęty Alfred Inglethorp.
Zahamował gwałtownie, spojrzał na zegarek.
- Myślałem, Ŝe zdąŜymy wstąpić po Cyntię. Ale nie. Na pewno wyjechała juŜ ze szpitala.
- Kto to jest Cyntia? Twoja Ŝona?
- Nie. Protegowana mamy. Córka jej koleŜanki szkolnej, która wydała się za jakiegoś adwokacinę spod ciemnej
gwiazdy. Ojciec zbankrutował i gdzieś przepadł, matka umarła. Dziewczyna została sierotą bez pensa. Moja matka
przyszła jej z pomocą i Cyntia mieszka u nas od dwu lat. Pracuje w Szpitalu Czerwonego KrzyŜa w Tadminster,
siedem mil stąd.
Zajechaliśmy przed piękny stary dom. Kobieta w spódnicy z grubego tweedu, pochylona dotąd nad grządką kwiatów,
wyprostowała się na nasz widok.
- Dzień dobry, Evie! - zawołał John. - Oto nasz ranny bohater. Pan Hastings, panna Howard - dokończył prezentacji.
Poczułem mocny, prawie bolesny uścisk dłoni i przede wszystkim spostrzegłem niebieskie oczy - bardzo jasne na tle
ogorzałej twarzy. Panna Howard była osobą mniej więc czterdziestoletnią, o miłej powierzchowności i głębokim,
stentorowym głosie, niemal męskim w najniŜszych rejestrach. Krzepkiej budowie jej ciała odpowiadały stosownie duŜe
stopy obute w solidne trzewiki. Wkrótce miałem sposobność zauwaŜyć, Ŝe rozmowę zwykła prowadzić w telegraficzny
stylu.
- Chwasty jak choroba. Nie daję rady. Proszę uwaŜać. Mogę zapędzić pana do roboty.
- Ę całą przyjemnością będę słuŜył pomocą - odpowiedziałem uprzejmie.
- Nic z tego. Obiecanki cacanki. JuŜ ja się na tym znam.
- Weredyczka z ciebie, Evie - roześmiał się John. - Gdzie dziś herbata? W domu czy na świeŜym powietrzu?
- Na dworze. Za ładny dzień, Ŝeby się dusić w domu.
- Chodźmy. Starczy na dziś dłubaniny. Ogrodniczka zarobiła dniówkę. Chodźmy. Musisz się pokrzepić.
- Niech będzie! - panna Howard ściągnęła brezento1 rękawice. - Co racja, to racja. Spiesząc za nią przeszliśmy na tyły
domu, gdzie pod rozłoŜystym, starym platanem nakryto stół do podwieczorku. Na nasz widok z wiklinowego fotela
wstała młoda kobieta i postąpiła kilka kroków.
- Moja Ŝona, Hastings - szepnął John.
Nigdy nie zapomnę pierwszego spotkania z Mary Cavendish. Wysoka, smukła postać zarysowana na tle jasnego nieba;
utajony ogień, który znajduje wyraz tylko w tych cudownych piwnych oczach - niezwykłych i tak bardzo róŜnych od
oczu kobiecych, jakie dotąd widywałem. Bezmierny spokój Mary Cavendish był mimo wszystko wyrazem
szaleńczego, nieposkromionego ducha uwięzionego w doskonale ukształtowanym cywilizowanym ciele. Wszystko to
wryło się głęboko w moją pamięć i pozostanie tam utrwalone na zawsze.
Usłyszałem kilka miłych słów powitania, wypowiedzianych niskim, dźwięcznym głosem, i zapadłem w wiklinowy
fotel z uczuciem głębokiego zadowolenia, Ŝe skorzystałem z zaprosin Johna. Pani Cavendish podała mi herbatę, a
początek zdawkowej rozmowy potwierdził moje pierwsze wraŜenie, Ŝe to kobieta naprawdę fascynująca. Pilny
słuchacz stanowi zawsze czynnik .pobudzający, więc udało mi się opowiedzieć o paru wydarzeniach z Domu
Ozdrowieńców w sposób Ŝartobliwy, który, jak pochlebiam sobie, szczerze ubawił młodą panią domu. John to
oczywiście zacny przyjaciel, lecz człowiek, któremu trudno przypisać błyskotliwe zalety towarzyskie.
W pewnym momencie za uchylonymi oszklonymi drzwiami tarasu rozbrzmiał dobrze znajomy głos.
- Ty, Alfredzie, napiszesz do księŜniczki zaraz po podwieczorku, dobrze? Ja wystosuję list do lady Tadminster w
sprawie otwarcia kiermaszu w drugim dniu. A moŜe lepiej zaczekać na odpowiedź księŜniczki? W razie odmowy lady
Tadminster wystąpi pierwszego dnia, a pani Grosbie drugiego. Starej księŜnie moŜna pozostawić uroczystość w szkole.
Jak sądzisz?
Męski głos odpowiedział coś niedosłyszalnie i pani Inglethorp nagle podjęła znów głośniej:
- Oczywiście. ZdąŜysz, mój drogi, po herbacie. Jak ty o wszystkim pamiętasz, najdroŜszy Alfredzie!
Drzwi na taras otwarły się szerzej i na trawnik weszła przystojna, siwowłosa dama w podeszłym wieku i o bardzo
stanowczym wyrazie twarzy. Za nią pojawił się męŜczyzna, którego postawa i ruchy świadczyły o pełnej szacunku
serdeczności.
Pani Inglethorp powitała mnie wylewnie.
- JakŜe mi miło zobaczyć cię po tylu latach. To pan Hastings kochany Alfredzie. Mój mąŜ.
Z nie tajoną ciekawością spojrzałem na "kochanego Alfresa" Bez wątpienia stanowił tutaj dysonans. Nie zdziwiła mnie
odraza Johna do jego brody - jednej z najdłuŜszych i najczarniejszych, jakie miałem okazję widzieć w Ŝyciu. Jegomość
nosił okulary w złotej oprawie i miał twarz o zdumiewająco biernym wyrazie. Przyszło mi na myśl, Ŝe wyglądałby
naturalnie na scenie i Ŝe w realnym Ŝyciu zdaje się dziwnie nie na miejscu. Głos miał niski, pełen namaszczenia, a dłoń,
którą poczułem w swojej ręce, sprawiała wraŜenia drewnianej.
- Miło mi pana poznać - powiedział i zwrócił się do Ŝony. - Ta poduszka, najdroŜsza Emilio, jest chyba trochę
wilgotna.
"NajdroŜsza Emilia" rozpromieniła się i tkliwie spoglądała na męŜa, gdy ów zmieniał poduszkę na fotelu, nie
szczędząc oznak daleko posuniętej troski. Co za szczególne zadurzenie u kobiety tak trzeźwej i rozumnej!
4
Obecność pana Inglethorpa narzuciła towarzystwu niejakie skrępowanie i nastrój tłumionej niechęci. Widoczne to było
zwłaszcza u panny Howard, która nie próbowała nawet maskować uczuć. JednakŜe starsza dama zdawała się nie
dostrzegać nic osobliwego. Nie straciła na wymowności w ciągu wielu minionych lat, toteŜ swobodnie podtrzymywała
konwersację, przede wszystkim na temat organizowanego przez siebie kiermaszu, który miał odbyć się w najbliŜszych
dniach. Raz po raz pytała męŜa o rozmaite szczegóły, a uniŜone, pełne troski maniery brodacza przez cały czas nie
uległy zmianie. Przyznaję, Ŝe z miejsca poczułem doń Ŝywą, głęboką niechęć, a pochlebiam sobie - moje pierwsze
wraŜenia bywają zazwyczaj trafne.
Niebawem pani Inglethorp zwróciła się do panny Howard, aby wydać jej polecenie w sprawie jakichś listów.
Tymczasem małŜonek jął mnie indagować swoim matowym głosem.
- Czy jest pan zawodowym wojskowym?
- Nie. Przed wojną pracowałem u Lloyda.
- I wróci pan tam po wojnie?
- Nie wiem. MoŜe wystartuję jakoś od nowa.
Mary Cavendish pochyliła się ku mnie.
- Jaki obrałby pan zawód, gdyby w grę wchodziło wyłącznie zamiłowanie?
- Hm... To zaleŜy.
- Nie ma pan skrytego hobby? - podjęła. - Proszę się przyznać. Z pewnością jest coś, co pana pociąga. KaŜdy
pielęgnuje jakieś pragnienia, często całkiem bezsensowne!
- MoŜe wydam się pani komiczny... - bąknąłem.
- MoŜe... - odpowiedziała z uśmiechem.
- OtóŜ w skrytości serca marzę od dawna, Ŝeby zostać detektywem.
- Prawdziwym detektywem? Takim ze Scotland Yardu czy raczej Sherlockiem Holmesem?
- Oczywiście Sherlockiem Holmesem. Mówię powaŜnie. To pociągało mnie zawsze i pociąga. Na domiar złego w
Belgii poznałem słynnego detektywa. Ten dopiero rozognił moje pragnienia. Cudowny człowiek! Twierdzi uparcie, Ŝe
dobra robota w jego fachu polega tylko na właściwej metodzie. Wyszedłem z tego załoŜenia i oczywiście posunąłem
się nieco dalej. To zdumiewająco inteligentny jegomość, chociaŜ trochę zabawny. Wie pani, taki elegant bardzo małego
wzrostu.
- Lubię dobre kryminały - wtrąciła nagle panna Howard. - Ale przewaŜnie to brednie. Sprawca ujawnia się w ostatnim
rozdziale. Wszyscy są ślepi. Co innego prawdziwa zbrodnia. Wtedy od razu wiadomo.
- Bardzo wielu zbrodni nie wykryto - zaoponowałem.
- Nie mówię o policji. Chodzi mi o osoby zainteresowane, krewnych. Tych niepodobna oszukać. I tak będą wiedzieli.
- Czy to ma znaczyć - podjąłem nie bez ironii - Ŝe gdyby pani została uwikłana w zbrodnię, dajmy na to w morderstwo,
bez wahania potrafiłaby pani wskazać sprawcę?
- Naturalnie. MoŜe nie zdołałabym dowieść tego wobec gromady prawników. Ale wiedziałabym swoje. Gdyby taki
zbliŜył się do mnie, poczułabym przez skórę.
- Mogłaby to być "taka" - wtrąciłem.
- Mogłaby. Ale morderstwo jest aktem gwałtownym. Kojarzy się raczej z męŜczyzną.
- Ale trucizna to broń kobiet - zdziwił mnie rzeczowy ton głosu pani Cavendish. - Doktor Bauerstein mówił mi
wczoraj, Ŝe lekarze nie mają na ogół pojęcia o działaniu mniej rozpowszechnionych trucizn. Dlatego niejedna zbrodnia
mogła nawet nie obudzić podejrzeń. - Daj spokój, Mary - powiedziała pani Inglethorp. - Zimno się robi przy takiej
makabrycznej rozmowie. O! Jest Cyntia!
Młoda dziewczyna w mundurze SłuŜby Sanitarnej nadeszła lekkim krokiem.
- Czemu tak późno, Cyntio? Pan Hastings, panna Murdoch. Nowo przybyła wyglądała ładnie i świeŜo. Sprawiała
wraŜenie istoty pełnej temperamentu i Ŝycia. Energicznym ruchem zrzuciła z głowy małą furaŜerkę. Zdumiała mnie
obfitość jej lśniących rudawych włosów i biel drobnej dłoni, którą wyciągnęła po herbatę. Byłaby pięknością, gdyby
miała ciemne oczy i rzęsy. Zajęła miejsce na murawie obok Johna; uśmiechnęła się do mnie, kiedy podałem jej talerz z
kanapkami.
- Czemu nie siądzie pan na trawie, jak ja? - zapytała. - To o wiele przyjemniej.
Posłusznie zastosowałem się do dobrej rady i zagaiłem rozmowę.
- Pracuje pani w Tadminster?
- Nie wiem, za jakie grzechy.
- Dają tam pani szkołę? - podchwyciłem z uśmiechem.
- Niechby spróbowali! - zawołała groźnie.
- Mam kuzynkę pielęgniarkę - podjąłem. - Okropnie boi się "sióstr".
- Wcale jej się nie dziwię. Siostry to... jak by tu powiedzieć... No siostry. Rozumie pan? Ale ja, dzięki Bogu, nie jestem
pielęgniarką. Pracuję w szpitalnej aptece.
- Ile ludzi pani otruła? - zapytałem z uśmiechem.
Uśmiechnęła się równieŜ.
- Ile? Setki!
- Cyntio - odezwała się pani Inglethorp - czy będziesz mogła mi pomóc? Chodzi o kilka krótkich listów.
5
- Naturalnie, ciociu Emilio.
Panna Murdoch podniosła się Ŝywo. W całym jej zachowanie było coś, co świadczyło, Ŝe zajmuje w domu pozycję
wątpliwą, a pani Inglethorp, mimo swojej dobroci, dyryguje nią i nie pozwala zapomnieć o tym protegowanej.
Tymczasem starsza dama zwróciła się do mnie:
- John wskaŜe ci drogę do pokoju gościnnego. Kolacja jest o wpół do ósmej. Ostatnio zrezygnowaliśmy z późnego
obiadu. Tak samo lady Tadminster, Ŝona naszego deputowanego do Parlamentu. Wiesz, to córka świętej pamięci lorda
Abbotsbury. Lady Tadminster zgodziła się ze mną, Ŝe naleŜy osobiście dawać przykład oszczędności. My prowadzimy
naprawdę wojenne gospodarstwo. Nic się nie marnuje. Zbieramyet naw makulaturę do ostatniego świstka i odsyłamy w
workach, gdzie naleŜy.
Dałem wyraz uznaniu dla chwalebnego stanowiska i John poprowadził mnie na szerokie schody, które rozwidlały się w
połowie, wiodąc do dwu skrzydeł obszernej budowli. Mój pokój, z widokiem na park, znajdował się w lewym.
John zostawił mnie tam i w kilka minut później zobaczyłem go przez okno. Szedł powoli trawnikiem, ramię w ramię z
Cyntią Murdoch. Nagle dobiegł mnie głos pani Inglethorp.
- Cyntio! - zawołała gniewnie.
Dziewczyna drgnęła, odwróciła się i pobiegła w kierunku domu Jednocześnie drugi męŜczyzna wyszedł z cienia drzew
i bez pośpiechu ruszył w tę samą stronę - mniej więcej czterdziestoletni brunet o gładko wygolonej, melancholijnej
twarzy. Odniosłem wraŜenie, Ŝe jest wzburzony, a kiedy spojrzał ku oknu, poznałem go mimo piętnastu lat, które
upłynęły od naszego ostatniego spotkania. Był to młodszy brat Johna, Lawrence Cavendish. Począłem zastanawiać się
mimo woli, czemu przypisać szczególny wyraz jego twarzy.
Niebawem jednak zapomniałem o tym i wróciłem myślami do własnych spraw.
Wieczór minął przyjemnie, a w nocy śniłem o Mary Cavendish, która wydała mi się kobietą sfinksem.
Następny ranek był jasny, słoneczny. Zdawał się wróŜyć wiele miłych chwil w czasie odwiedzin w Styles Court. Pani
Cavendish nie widziałem do lunchu, potem jednak zaproponowała mi spacer i spędziliśmy urocze popołudnie. Długo
wędrowaliśmy pośród pól i lasków i do domu wróciliśmy około piątej.
W obszernym hallu John zaprosił nas gestem do sąsiedniej palarni. Jego mina świadczyła, Ŝe musiało zajść coś
niepokojącego. Poszliśmy za nim zamykając drzwi.
- Słuchaj, Mary - zaczął. - Mieliśmy tu prawdziwe piekło. Evie zrobiła awanturę Alfredowi. WyjeŜdŜa.
- Evie? WyjeŜdŜa? John posępnie skinął głową.
- Tak, wygarnęła wszystko i... OtóŜ i ona.
Do pokoju wkroczyła panna Howard. Usta miała zaciśnięte. W ręku trzymała niewielką walizkę. Wyraz twarzy miała
surowy, stanowczy, jak gdyby trochę przegrany.
- W kaŜdym razie - wybuchnęła - powiedziałam, co miałam do powiedzenia.
- Evie! Kochana! - zawołała pani Cavendish. - WyjeŜdŜasz? To niemoŜliwe!
- MoŜliwe. Wyrąbałam Emilii róŜne rzeczy. Nie zapomni prędko ani przebaczy. Pewno prawda nie trafiła głęboko.
Spłynie jak woda po psie. Mniejsza o to. Powiedziałam prosto z mostu: .Jesteś stara, Emilio, a nikt nie potrafi zgłupieć
bardziej niŜ stary.
On ma o dwadzieścia lat mniej. Nie łudź się, dlaczego został twoim męŜem. Dla pieniędzy. Nie dawaj mu ich za duŜo.
Farmer Raikes ma bardzo ładną, młodą Ŝonkę. MoŜe zapytasz Alfreda, ile czasu z nią spędza, co?" Strasznie się
wściekła. Zrozumiałe! A ja dalej swoje: "Muszę cię przestrzec, chcesz czy nie chcesz. Ten człowiek zamorduje cię
kiedy we śnie. Zobaczysz! To szubrawiec. Zwymyślaj mnie. Bardzo proszę. Ale zapamiętaj moje słowa. To
szubrawiec!"
- Co ona na to?
Panna Howard wykrzywiła się z niesmakiem.
- Co ona na to? "Kochany Alfred, najdroŜszy Alfred!" śe to niby podłe kalumnie, obrzydliwe kłamstwa. śe tylko zła
kobieta moŜe tak oczerniać "najlepszego z męŜów". Im prędzej wyjadę, tym lepiej. Więc się zbieram.
- Chyba nie zaraz?
- Zaraz! W tej chwili!
Staraliśmy się odwieść pannę Howard od szaleńczego pomysłu. Wreszcie John, przekonawszy się, Ŝe wszelkie
perswazje na nic, wyszedł, by sprawdzić rozkład pociągów. Mary pospieszyła za nim mamrocząc, Ŝe pani Inglethorp
mogłaby mieć więcej oleju w głowie.
Kiedy zostaliśmy sami, Evie zwróciła się do mnie zupełnie innym tonem.
- Pan jest uczciwy. Mogę panu zaufać, prawda? Zdziwiłem się. PołoŜyła mi dłoń na ramieniu i ciągnęła zniŜywszy głos
prawie do szeptu:
- Niech pan strzeŜe mojej biednej Emilii. To stado rekinów. Oni wszyscy. Wiem, co mówię! KaŜde z nich tylko węszy,
jak wydusić pieniądze z Emilii. Robiłam, co mogłam. Teraz rzucą się na nią. Wszyscy!
- Oczywiście, proszę pani - bąknąłem. - Będę się starał... Ale pani zanadto się niepokoi. Moim zdaniem...
Przerwała podnosząc rękę ostrzegawczym gestem.
- Proszę mi ufać, młody człowieku. śyję na tym świecie dłuŜej niŜ pan. Zaklinam tylko, Ŝeby miał pan oczy otwarte.
Sam się pan przekona.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin