Bezdomność na granicy człowieczeństwa.doc

(36 KB) Pobierz
Bezdomność na granicy człowieczeństwa

Bezdomność na granicy człowieczeństwa

Już niebawem rozpocznie się zima. Ośrodki dla osób bezdomnych przygotowane są na przyjmowanie kolejnych pensjonariuszy, jednak wielu z tych, których przywiezie Straż Miejska, ucieknie. Dlaczego wybiorą dworce?

Widok bezdomnego z kolejowego dworca zna chyba każdy. Brudny i śmierdzący jest tak odmienny od podróżnych, że zastanawiają się, czy „człowiek” to jeszcze odpowiednie dla niego określenie. Jednak dla takich osób istnieje alternatywa: prowadzone przez różne organizacje pozarządowe domy dla bezdomnych. Dlaczego większość osób pozbawionych miejsca zamieszkania wybiera życie na granicy człowieczeństwa?

Dworzec – ośrodek, ośrodek – dworzec

Przyczyny bezdomności są niezwykle różnorodne. W rządowych raportach najczęściej wymieniane są: alkoholizm i narkomania, utrata kontaktów z rodziną, zamykanie hoteli robotniczych, eksmisje. Człowiek, który traci dach nad głową zazwyczaj nie wie, gdzie może się udać po pomoc i w ten sposób trafia na dworzec. Jeśli nie będzie uciekał przed służbami porządkowymi, te odwiozą go do któregoś z ośrodków dla bezdomnych. Wydawałoby się, że to najlepsze rozwiązanie. Jednak, jak pokazuje praktyka, nowi pensjonariusze nie zawsze są zadowoleni z faktu zakwaterowania ich w ośrodku.
– Zawsze, kiedy jest zima, wygląda to w ten sposób: Straż Miejska przywozi bezdomnych do nas, ja tych brudasów kąpię, kierownik ich przebiera w czyste ubrania. Straż Miejska odjeżdża, a oni wychodzą za nią – relacjonuje Marek, mieszkaniec domu przy ul. Rudnickiego. – Nowym ciężko jest się przystosować do tego, że muszą coś robić, więc wracają na dworzec, żeby wegetować...

Życie w ośrodku

– Bezdomni mieszkają w domkach przy ogródkach działkowych, na dworcach, w pomieszczeniach pod torami kolejowymi. Sypiają w rurach. Oczywiście mogliby zostać u nas, ale tutaj istnieje regulamin, który zakazuje picia i ćpania. Oni wolą się nachlać, a potem żebrać na bułkę i wino – irytuje się Maria, która w domu przy ul. Rudnickiego najprawdopodobniej spędzi resztę życia. Jej renta inwalidzka wynosi 250zł.

Stali mieszkańcy ośrodków dla bezdomnych mają wiele obowiązków, których wykonywanie wpisuje się w ich życie codzienne. Kierownicy domów zgodnie przyznają, że bez tego nie udałoby się utrzymać porządku.
– Jesteśmy podzieleni rejonami pracy wedle możliwości. Śmiechu warte byłoby wynajmowanie ludzi do takiej pracy jak sprzątanie czy gotowanie – mówi Maria. – Oczywiście wszystko jest rozdzielone z głową, pan Józef (bezdomny, któremu amputowano nogę – przyp. red.) nie może zamiatać podwórka, więc na przykład pomaga przy wycieraniu talerzy. Generalnie ci, którzy mogą jeszcze sprawnie chodzić myją podłogi, pomagają budować nowy budynek. Reszta pomaga w kuchni, wyciera kurze – tłumaczy.

Nie wszyscy bezdomni prezentują taką postawę. Zazwyczaj do ośrodków przychodzą ludzie kompletnie zrezygnowani, negatywnie nastawieni do świata i prezentujący roszczeniową postawę.
– Dzisiaj miałem małe spięcie z tym chłopakiem na bramie, który Panią do nas wpuszczał. Poprosiłem go żeby pozamiatał, a on odmówił. Dobrą godzinę mu tłumaczyłem, że to jego obowiązek, który musi spełniać, żeby tu zostać. Zmiękł dopiero kiedy mu pokazałem, co robią starsi od niego – mówi Bolesław Sameryt, kierownik ośrodka przy ul. Kijowskiej. – Bezdomnym generalnie jest obojętny los innych bezdomnych – dodaje.

Za niestosowanie się do zasad przyjętych w ośrodku, można zostać z niego wydalonym. Kierownicy jednak niechętnie sięgają po takie narzędzie, wolą zapytać społeczności, co sądzi na ten temat. W większości domów to mieszkańcy orzekają czy ktoś zasługuje na drugą szansę.

Pomoc nie tylko doraźna

Pracownicy domów dla bezdomnych starają się nie przywiązywać ich zbytnio do ośrodków. Prawdziwą wartością jest każda osoba, która potrafi po pobycie w takim miejscu stanąć na własnych nogach. Dlatego władze starają się organizować jak najwięcej form pomocy dla osób chcących zacząć żyć na nowo.
– Na dzień dzisiejszy mamy 15 osób, które pracują na zewnątrz, odkładają pieniądze, starają się znaleźć sobie sublokatorów i wynająć mieszkanie. Ci, którzy nie radzą sobie z problemami chodzą na psychoterapię – mówi Barbara Łukasik, kierowniczka ośrodka przy ul. Rudnickiego. I z radością dodaje – Jesteśmy z nich dumni. 

Kierownik ośrodka przy Kijowskiej po to, by pomagać stanąć ludziom na nogi zmienił profil swojej placówki. Teraz nie jest to już zwykła noclegownia, a ośrodek readaptacyjny dla mężczyzn. Pracownicy pomagają mieszkańcom się kształcić, wysyłają na kursy przygotowawcze do zawodu, załatwiają formalności związane z dokumentami, prowadzą sprawy sądowe.
– Moim marzeniem jest odremontowanie ośrodka, zrobienie tutaj pracowni komputerowej, do której przychodziliby biedni ludzie szukać pracy przez Internet (pewnie uda nam się na wiosnę, bo mamy już cztery komputery). No i oczywiście prowadzenie dla naszych podopiecznych kursów blacharskich, po których mogliby znaleźć pracę w warsztacie – wymienia Bolesław Sameryt, który z zawodu jest mechanikiem – blacharzem.

Wybieram wolność

Ci, którzy opuszczają domy, nie cieszą się szacunkiem ich mieszkańców. „Brudasy”, jak się ich czasem nazywa, są według nich wygodni i leniwi.
– Ich życie składa się z tego, że piją i śpią. Nawet jadłospis mogą mieć urozmaicony, bo w wielu miejscach Warszawy wydawane są posiłki. Jeśli się ktoś się uprze to i 10 talerzy zupy może za darmo zjeść – ocenia Barbara, która przez kilka lat kierowała jednym z ośrodków Monaru.

Jednak ze strony nocujących na dworcach sytuacja wygląda nieco inaczej. Wielu z tych, którzy wybrali życie poza ośrodkami ma za sobą przygody z takimi placówkami. Dla nich domy dla bezdomnych kojarzą się z wykorzystywaniem, ciężką pracą, kradzieżami, ścisłą hierarchią. Jak Rafałowi – wysokiemu, przeraźliwie chudemu bezdomnemu. Czysty i schludnie ubrany jeździ tramwajem od pętli do pętli.
– Mam 40 lat. Jestem inwalidą, nie mogę pracować, ale nie dostaję renty. Mieszkałem kiedyś w jednym z ośrodków dla bezdomnych. Tam rządziła klika. Okradli mnie z dokumentów i sprzedali je na stadionie, żeby mieć na wino, które i tak musieli ukrywać. Teraz mieszkam w małym domku działkowym. A do ośrodka nie wrócę nigdy.

 

Mieszkańcy ośrodka przy ul. Rudnickiego, zapytani o podobne sytuacje nieśmiało zaprzeczają, lub spuszczają oczy. Jedynie Marek niejasno tłumaczy.
– Za tego kierownictwa trochę się zmieniło. Kiedyś były inne układy… Teraz nie ma już tych układów. Jest kierownictwo, są pensjonariusze. Wszystko tak, jak być powinno.

http://www.wiadomosci24.pl/artykul/bezdomnosc_na_granicy_czlowieczenstwa_12662.html

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin