HISTORIA POMOCY BEZDOMNYM W PRL.doc

(69 KB) Pobierz
PIERWSZE STARANIA I POSTULATY

PIERWSZE STARANIA I POSTULATY

PRZYJŚCIA Z POMOCĄ BEZDOMNYM W PRL.

 

    „Problem ludzi bezdomnych w Polsce nasilił się po II wojnie światowej. Jedną z przyczyn było zagubienie psychiczne wielu z powodu nieszczęść wojennych i utraty rodziny oraz mieszkania, także wysiedlenie zza Buga. Kolejną przyczyną było rozpijanie Polaków przez okupantów niemieckich oraz wprowadzenie przez władze PRL w 1947r. nadzwyczaj liberalnej ustawy o rozwodach, co wzmogło kryzysy i rozpad wielu rodzin. Wszystko to przyczyniało się do wzrostu zagubionej i często wykolejonej rzeszy bezdomnych... Władze PRL, głoszące szczytne hasła socjalizmu jako ustroju sprawiedliwości społecznej i ustroju troszczącego się o wszystkich obywateli, zanegowały istnienie problemu bezdomnych. Braciom Albertynom, którzy prowadzili przytuliska dla bezdomnych, powiedziano, że w socjalizmie bezdomnych nie będzie, wobec czego ich powołanie się skończyło i powinni rozejść się do domu. Mogą jedynie być pracownikami państwowych domów pomocy społecznej dla umysłowo chorych i kalek. Fakt istnienia bezdomnych ukrywano przed społeczeństwem.”1/

        „Zwłaszcza na Ziemiach Zachodnich a szczególnie we Wrocławiu zgromadziła się duża liczba bezdomnych, zagubionych ludzi o spalonej opinii, którzy przywędrowali z Polski centralnej. Nic więc dziwnego, że we Wrocławiu zasiedlonym przez ludzi wypędzonych ze swojej ojcowizny, repatriowanych, przybyłych z emigracji z Zachodu, zrodziła się myśl, aby starać się rozwiązywać problem ludzi bezdomnych jako pewnego problemu społecznego o większym zasięgu.”2/

        „Prawdopodobnie pierwszą próbą zorganizowania pomocy dla bezdomnych były starania sędziego wojewódzkiego Władysława Kupca.”3/ Sędzia W. Kupiec tak pisał w swoim artykule pt. ”I w Polsce są bezdomni”: Skazani po odbyciu kary pozbawienia wolności dość często nie mają dokąd wrócić, a zerwane kontakty rodzinne uniemożliwiają im normalną adaptację społeczną. Dotyczy to głównie osób, które z uwagi na zły stan zdrowia albo wiek nie mogą podjąć zatrudnienia w zakładach pracy dysponującymi hotelami pracowniczymi (robotniczymi). Nie wszyscy bezdomni, nawet niezdolni do pracy, mogą znaleźć schronienie w Państwowych Domach Opieki Społecznej z uwagi na stały brak miejsc w tych placówkach...

        Także w tej sprawie zostało wydane w 1969r. zarządzenie prezesa Rady Ministrów o koordynacji i finansowaniu pomocy postpenitencjarnej, które zobowiązywało Radę ds. Pomocy Postpenitencjarnej przy ministrze sprawiedliwości do organizowania w miarę potrzeby domów okresowego pobytu dla osób zwalnianych z zakładów penitencjarnych.

        Takich placówek w tym czasie nie było. Ministerstwo Sprawiedliwości już w 1970r. zwróciło się do wojewódzkich zespołów ds. pomocy postpenitencjarnej przy prezesach sądów wojewódzkich o wytypowanie odpowiednich obiektów. Jako sekretarz wojewódzkiego zespołu we Wrocławiu podjąłem starania, aby budynek położony w Świdnicy a uprzednio użytkowany przez OPW (Ośrodek Pracy Więźniów), mógł być przekazany na dom czasowego zakwaterowania.

        Niestety, przedstawiciele Rady przy ministrze sprawiedliwości odmawiając uzasadnili, że pobyt w takim domu mógłby być traktowany jako dalsze przedłużenie kary dla osób zwolnionych z zakładów penitencjarnych, zaś Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej, że mają pilniejsze potrzeby i nie mogą się zajmować sprawami marginalnymi. Również nie zgodzili się na prowadzenie takiego domu przedstawiciele Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej oraz Polskiego Czerwonego Krzyża. Ostatecznie budynek wraz z meblami i pościelą kompletnie przygotowany do zakwaterowania około 100 osób, został przekazany władzom terenowym.

        „Nikt nie chciał takiego zakładu dla bezdomnych prowadzić i nie było osoby, która by takim domem kierowała i tam zamieszkała. Na udział osób duchowych, a nawet Kościoła nie wyrażano zgody.”5/

        Tak więc starania sędziego wojewódzkiego Władysława Kupca człowieka mądrego, szlachetnego i dobrego, spotkały się z obojętnością i wykrętami władz i organizacji, chociaż „artykuł 34 kodeksu karnego wykonawczego, obowiązujący od stycznia 1970r., zobowiązuje organa władzy terenowej i zainteresowane organizacje społeczne do zapewnienia w razie potrzeby czasowego zakwaterowania osób bezdomnych opuszczających zakłady penitencjarne.”6/

        Drugą podobną próbą – podjętą prawdopodobnie na przełomie lat 1960/1970 był projekt zorganizowania pomocy dla bezdomnych opuszczających zakłady karne, a nie mających dokąd się udać i przynajmniej chwilowo niezdolnych do włączenia się w życie społeczeństwa, zainicjowany przez docenta Zbigniewa Bożyczko. Był on pracownikiem Wydziału Prawa na Uniwersytecie Wrocławskim i wykładowcą na katedrze kryminalistyki. Napisał też doskonałą książkę pt. ,,Przestępstwo i życie.”

        „Jako docent kryminalistyki, który napisał pracę naukową o technice złodziejstwa. Musiał krążyć po zakładach karnych, rozmawiać z więźniami, wyciągać od nich tajemnicę kunsztu złodziejskiego. Podczas tej pracy zapoznał się, a nawet zaprzyjaźnił z wieloma więźniami i starał się, im pomagać po wyjściu z więzienia.”7/

        „Zbigniew Bożyczko pragnął, aby jeden z podwrocławskich PGR-ów zamienić na ośrodek dla więźniów opuszczających zakłady karne, nie mających gdzie się podziać; aby tam mogli mieszkać, coś sobie zarobić pracując w gospodarstwie rolnym, ubrać się należycie i potem pójść w świat do jakiejś pracy. Ze swoim pomysłem chodził do różnych dygnitarzy. Jednak wyśmiano go i nazwano jego słuszny pomysł – utopia.”8/

        „Przekonywał, że nie chodzi tutaj o rentowność owego PGR-u, że trzeba liczyć się z trudnościami personalnymi i dyscyplinarnymi, ale że podjęcie takiej inicjatywy będzie miało ogromną wartość moralną i społeczną. Wyśmiano go jednak, nazwano utopistą i – wszystko się skończyło. Tłumaczył mi (już po roku 1972 – przyp.mój), choć sam należał do partii, że nie warto zwracać się do różnych szyszek w sprawach ludzi biednych, gdyż oni wygłaszają tylko piękne slogany na mównicach, ale myślą o karierze, o wygodach i rozrywkach.”9/

        „Wydawało się więc, że w systemie komunistycznym nie ma mowy pomocy bezdomnym, tym bardziej że samo słowo ''bezdomni'' zostało obojętne cenzurą. Władze komunistyczne zatajały przed opinią społeczną fakt istnienia bezdomnych.” 10/

        Wyjątkowo w pracach naukowych można było spotkać kilka słów o problemie bezdomnych. Taką wzmiankę o bezdomnych spotkałem w „Archiwum Kryminologii” t. VI w artykule Prof. Stanisława Batawii z r. 1974.

        Prof. Stanisław Batawia wysunął słuszny postulat pomocy dla bezdomnych alkoholików, którzy po szpitalnym leczeniu przeciwalkoholowym nie mają dokąd się udać.

        „Stanisław Batawia postuluje utworzenie zakładów opiekuńczych dla zdegradowanych alkoholików, którzy odbyli leczenie w szpitalach odwykowych. Dochodzi mianowicie do następujących wniosków. Kategoria alkoholików z objawami znacznej degradacji społecznej, zwykle ludzi samotnych, niejednokrotnie faktycznie samotnych i bezdomnych nie mających żadnego oparcia w rodzinie, niezdolnych właściwie do systematycznej pracy w zwykłych zakładach pracy, wymaga koniecznie pomocy w postaci umieszczenia ich po przebytym leczeniu w domach przejściowej opieki (hostele), w których mogliby przebywać przez dłuższy czas.(...) W stosunku do starszych alkoholiczek, przebywających często już tylko w środowisku osób z marginesu społecznego i będących w znacznym odsetku prostytutkami, niezbędne są małe schroniska o profilu leczniczo-opiekuńczo-rehabilitacyjnym.”11/

        „Konieczność utworzenia jakiegoś zakład opiekuńczego (dla byłych więźniów chorych psychicznie – przyp.mój) dostrzegło kierownictwo Zakładu Karnego w Oleśnicy Śląskiej dla Więźniów z Odchyleniami Psychicznymi. Kierownictwo zwróciło się z tym projektem do władz w Warszawie. Niestety odpowiedź brzmiała, że choć projekt jest słuszny, w obecnych planach gospodarczych nie będzie można przydzielić odpowiednich materiałów budowlanych na ten cel.”12/ Informację powyższą otrzymałem od mgr Jana Zięby, który był zatrudniony w tymże Zakładzie Karnym jako psycholog.

        „Trzecią nieudaną próbą była inicjatywa zorganizowania we Wrocławiu Tymczasowego Domu Noclegowego dla Bezdomnych. Twórcami tej inicjatywy byli mgr filozofii Tadeusz Rylke i ja (Jerzy Adam Marszałkowicz - przyp.mój).”13/ Pracując na furcie seminaryjnej jako portier w latach 1962-1971 poznałem problem bezdomnych nędzarzy, gdyż przychodzili do furty seminaryjnej po prośbie. Odwiedzał mnie wieczorami Tadeusz Rylke i prowadziłem z nim długie rozmowy na temat społecznego problemu bezdomności.

        „Uznaliśmy, że konieczne jest założenie tymczasowego domu noclegowego. Często, żeby kogoś wysłać do szpitala, czy zaprowadzić do lekarza, to trzeba, aby ten człowiek gdzieś mógł się umyć miał się przebrać, mógł się przespać choć jedną noc. To wszystko co dla nich robiłem, to są takie ochłapy rzucone tym biednym. Przyniesie im się jakąś koszulę, czy się da tę kromkę chleba i butelkę herbaty, czy da parę rogalików, czy parę złotych, czy załatwi się nawet im jakiś dowód osobisty, ale on jest bezdomnym ciągle i ciągle narażony na ten powrót do nałogu. Z tym mgr T. Rylke w 1971r. myśmy postanowili, że udamy się do władz Miasta Wrocławia i przedstawimy prośbę, żeby nam zezwolono prowadzić tymczasowy dom noclegowy.”14/

        „Ułożyliśmy pismo do przewodniczącego Prezydium Rady Narodowej m. Wrocławia, w którym czytamy: W obliczu tego właśnie problemu ludzi bezdomnych wnosimy prośbę (...) o udzielenie nam zezwolenia na stworzenie noclegowego prowadzenie schroniska noclegowego dla ludzi bezdomnych oraz o przydział odpowiedniego lokalu...”

        W pamiętnym dniu 14 lipca 1971 roku (żegnani życzliwie przez Ks. Józefa Pazdura ówczesnego ojca duchownego Seminarium – przyp.mój) zanieśliśmy to pismo na ręce wiceprzewodniczącego RN Jana Michalskiego, który przyjął nas bardzo uprzejmie i długo z nami rozmawiał. Obiecał zwołać konferencję, która przedyskutuje tę sprawę. Jednak po upływie kilku miesięcy otrzymaliśmy pismo, że utworzenie schroniska dla bezdomnych jest niecelowe.

        Jeszcze później po przedwczesnej śmierci J. Michalskiego w r. 1972 w tej samej sprawie zwróciliśmy się do jego następcy Jana Czumy, ale również otrzymaliśmy podobną odpowiedź.''15/

        Może jednak wyżej wymienione starania miały tę korzyść, że „po raz pierwszy opinia publiczna mogła się dowiedzieć o istnieniu w PRL bezdomnych z artykułu red. S. Pogody-Kalickiego we wrocławskim tygodniku <<Wiadomości>> w lecie 1971r. Artykuł ten popierał inicjatywę ludzi dobrej woli (T. Rylce i J. Marszałkowicza – przyp.mój) utworzenia tymczasowego domu noclegowego dla bezdomnych we Wrocławiu. Pomysł ten jednak nie spotkał się z aprobatą władz miasta Wrocławia i nie został zrealizowany.”16/

        Następną czwartą inicjatywą podjętą w Warszawie w r. 1977 przez docent Jadwigę Skierczyńską, Stanisława Kleczyńskiego i Marię Jarkiewicz były bohaterskie starania, których uwieńczeniem było utworzenie Domu Przyjaźni w Warszawie przy ul. Knyszyńskiej 1. Długa to i dość skomplikowana historia, dowodząca, że można coś dobrego dla bliźnich na dziko robić.

        „Dom przyjaźni... powstał spontanicznie z inicjatywy trzech osób. Była wśród nich matka upośledzonego psychiczną chorobą syna (doc. Jadwiga Skierczyńska -przyp.mój) uczulona na niedolę podobnych. Chciała, by powstał dom dla upośledzonych dzieci. W 1977r. wraz z grupką towarzyszących jej osób rozpoczęła poszukiwania lokalu. Znalazł się na Powązkach – stara zdewastowana, ale nadająca się jeszcze do zamieszkania plebania. Po kilku miesiącach parafia św. Józafata udostępniła ją do adaptacji na przyszły dom. Budynek odnowiono, oszklono, wyremontowano piece. Cel przeznaczenia jednak się zmienił. Poszło w innym kierunku, gdyż pojawili się bezdomni.

        Wigilia 1977r. ulica Długa. Na śmietniku znaleziono starszego człowieka. Około sześćdziesiątki. Bez dachu nad głową. Zniszczony alkoholem, z odmrożonymi nogami, zmęczony, chory, prawie niedołężny, w brudnych łachmanach. Zawieźli go do pogotowia. Po wielu dniach szpitala doszedł do siebie. Zabrali go na Powązki. Tak się zaczęło. Pocztą pantoflową o schronisku dowiadywali się inni. Mury byłej plebanii zaczęły się wypełniać... (Dyżury w schronisku spełniali doc. Skierczyńska i St. Kleszczyński – przyp.mój).

        Organizatorzy domu długo wydeptywali ścieżki do różnych urzędów, by uzyskać wsparcie, akceptację władz, pomoc finansową, legalizację placówki. Marzyli także o nowym większym lokalu. Wszyscy rozkładali ręce. Nowy twór nie mieścił się w strukturach żadnych instytucji, organizacji, w żadnych przepisach. Nie pomogły Ministerstwo Zdrowia, Towarzystwo Przyjaciół Dzieci itd. W Polskim Komitecie Pomocy Społecznej powiedzieli, iż nie będą popierać prywatnych hoteli robotniczych. A ludzi znajdujących się bez wyjścia było coraz więcej. Samotni, bez rodzin lub nie utrzymujący kontaktu z najbliższymi. Chorzy psychicznie nie objęci żadną opieką. Opuszczający szpitale i zakłady karne, nie mający dokąd pójść. Niezdolni do pracy starcy i inwalidzi. Zgłaszali się rezydenci klatek schodowych i strychów. Mieszkańcy dworców, ogródków działkowych i zsypów na śmieci. Tragedie, łzy, beznadzieja...

        Nieugięci społecznicy szukali pomocy. Częściowo znaleźli ją w Episkopacie. Nawiązali kontakt z Zakonem Orionistów. W listopadzie 1978r. dowiedzieli się, iż na Zaciszu ktoś sprzedaje budynek. Zakon zapłacił, potem wydzierżawił potrzebującym za złotówkę. W grudniu przyjechali, by pomalować podłogi, ściany. Wkrótce się przeprowadzili... Do końca 1979r. trwała przebudowa. Pracowali wszyscy mieszkańcy... Niewielkie pieniądze wpływały z zakonu. Spali w jednym pokoju, jedli na dworzu... Starą ruderę zamienili w dom.”7/

        Dom ten nazwano Domem Przyjaźni. Funkcjonował on nieformalnie pod skrzydłami Zgromadzenia Księży Orionistów przez kilka lat, aż w końcu w dniu 4 marca 1982r. wszedł w struktury Towarzystwa Pomocy im. Adama Chmielowskiego i został nazwany Schroniskiem Św. Brata Alberta.

        Nieudaną „próbą niesienia pomocy bezdomnym była inicjatywa Marka Jerzego Kubasika, pracownika Opieki Społecznej z Gdańska. Wpadł on na znakomity pomysł - razem z zespołem swoich kolegów - aby w ramach Opieki Społecznej powołać Pogotowie Opiekuńcze dla Dorosłych, które zbierałoby bezdomnych, starców, inwalidów i chorych, tułających się po dworcach, parkach, itp.

        W roku 1980-tym grupa Marka Kubasika z Gdańska zwróciła się w tej sprawie do Ministerstwa Zdrowia i Opieki Społecznej. Ministerstwo odpowiedziało jeszcze w tym roku, obiecując powołać takie pogotowie. Po upływie jednak pół roku przyszło następne pismo, w którym w sposób wykrętny wycofano się z poprzednich obietnic.”18/

        „Marek Kubasik dalej starał się zrealizować swój pomysł, chcąc uzyskać zgodę Zarządu Miasta Gdańska. Ostatecznie stan wojenny 13. 12. 1981r. znieweczył wszystkie jego zamierzenia.”19/

        Gdy 24. 12. 1981r. powstało Schronisko Brata Alberta we Wrocławiu przy ul. Lotniczej 103/5, Marek Kubasik przyjechał do Schroniska, aby złożyć gratulacje. Opowiedział mi też z goryczą dzieje jego nieudanych starań zorganizowania pomocy bezdomnym.

        Kolejnym dążeniem, aby bezdomni zostali objęci samarytańską opieką było utworzenie w roku 1981 grupy ludzi dobrej woli we Wrocławiu z inicjatywy radcy prawnego Kazimierza Piotrowskiego. „Ten szlachetny i człowiek uważał, że trzeba zająć się bezradnymi i bezdomnymi ludźmi, chociażby byli alkoholikami czy ludźmi marginesu. Grupa ta, do której weszli m.in. Kazimierz Piotrowski i jego żona Helena, prof. Mieczysław Cena, doc. Dionizy Zięba i jego żona Maria (oraz Sławomir Gutowski i Jerzy Marszałkowicz - przyp.mój) opracowała list i wysłała go w dniu 22.XI.1980 r. do Komisji Wspólnej do Rozmów między Episkopatem a Rządem Rzeczypospolitej Polskiej.”20/ Był to List Otwarty w sprawie Caritasu, zaadresowany do Kancelarii Prymasa Polski. Wiadomo było, że w tej Komisji Wspólnej Episkopat będzie się starał o restytuowanie kościelnego Caritasu. Dlatego też ów List Otwarty zwracał się z prośbą, aby na bazie Caritasu tworzyć miejsca schronienia dla bezdomnych.

        W liście tym czytamy:” W imieniu tych, którzy są niezdolni, aby podnieść swój głos we własnej sprawie, to znaczy w imieniu ubogich, opuszczonych, nieszczęśliwych, bezdomnych i upośledzonych zwracamy się z apelem o wyjednanie u Rządu PRL wolności dla charytatywnej działalności Kościoła. Tysiące ludzi jest zmuszonych do upokarzającego żebractwa. Liczba bezdomnych wzrosła do stu albo dwustu tysięcy... Nie ma żadnych tymczasowych schronisk noclegowych dla bezdomnych, nawet w większych miastach. Nie wolno prowadzić żadnych kuchni ludowych... Bezdomnym, czyli ludziom bez adresu, nie należącym do żadnego rejonu, praktycznie nie przysługuje żadna pomoc ze strony Opieki Społecznej... Najbardziej jednak przekonujące są słowa Sługi Bożego Brata Alberta: << Potrzeba, owszem konieczność, szczególnej po większych miastach, schronisk każdemu ubogiemu otwartych, jest dziś najpowszechniej stwierdzona... Jeśli więc nie ma w mieście dla poratowania takich odpowiedniego zakładu, zostaje tylko do zastosowania względem nich działanie policji, sądów, więzień lub szpitali; takie zaś zastosowania są na tyle fałszywe, na ile w skutkach ujemne >>.”21/

        „Tym pismem zainteresowała się wrocławska grupa Maitri, która zebrała w swoich ośrodkach we Wrocławiu, Gdańsku i Warszawie co najmniej tysiąc czterysta podpisów.(Pismo to oraz - przyp. mój) listy z tymi podpisami zostały w lutym 1981r. zawiezione (przeze mnie - przyp.mój) na ręce ks. biskupa Domina, przewodniczącego Komisji Charytatywnej Episkopatu.”22/ „Powiedział, że to jest delikatna sprawa, bo Episkopat z Rządem prowadzi rozmowy na temat przywrócenia w ogóle Caritasu, żeby z powrotem mógł rozwinąć swoją działalność i że gdyby te rozmowy się nie udały, to wtedy on rozgłosi i puści w obieg tę naszą petycję i zrobi z niej użytek. A dopóki te rozmowy trwają, to żeby nie drażnić niedźwiedzia źle wychowanego. Na razie biskup nie będzie z tego pisma robił użytku. To już był gdzieś luty 1981r., wtedy nastał ten <<groźny>> okres Solidarności.”23/

        „Wiadomo wszystkim, że rozmowy między Episkopatem a Rządem w sprawie przywrócenia kościelnej instytucji Caritas zostały przerwane przez ogłoszenie stanu wojennego. Dlatego też inicjatywa tworzenia schronisk dla bezdomnych na bazie kościelnego Caritasu upadła całkowicie.”24/

        Ostatnia nieudana próba starań o przyjście z pomocą bezdomnym była inicjatywa warszawskich działaczy, związanych z Domem Przyjaźni w Warszawie, działaczy PAX-u i Zgromadzeń Albertyńskich.

        „Inicjatywa ta dała początek działaniom zmierzającym do restytuowania - na odmiennych niż uprzednio to miało miejsce zasadach – istniejącego przed wojną Towarzystwa Przyjaciół Dzieła Brata Alberta, które obecnie jako Związek Przyjaciół Dzieła Brata Alberta pragnie czynnie, a nie tylko przez swoją wspierającą i propagatorską, kontynuować i rozwijać wielką społeczno-charytatywną myśl i działanie krakowskiego biedaczyny w sposób dostosowany do współczesnych potrzeb i warunków.''25/

Podczas swego pobytu w Krakowie w dniu 25 czerwca 1981r warszawscy działacze związani z Domem Przyjaźni, m.in. doc. Jadwiga Skierczyńska, Stanisław Kleszczyński i Czesław Kwiecień spotkali się w domu generalnym Braci Albertynów przy ul. Krakowskiej z Bratem Marcinem Wójtowiczem przedstawicielem Zgromadzenia Braci Albertynów z Krakowa, działaczami PAX-u i grupa Krakowia, którzy zgłosili akces do Związku. Brat Marcin przedstawił zebranym życiorys i działalność brata Alberta, kładąc szczególny nacisk na te formy działalności Brata Alberta,które zamierzało kontynuować powołane do życia w 1938 r. Towarzystwo Przyjaciół Dzieł Brata Alberta. Przedstawiono cele działalności przyszłego Związku. Adw.Maciej Bednarkiewicz przedstawił formalno-prawne aspekty mającego się utworzyć Związku. Zebranie założycielskie postanowiło wystąpić z wnioskiem o zarejestrowanie Związku do Urzędu Wojewódzkiego m. Krakowa i przyjęcie jego statutu. Po informacji Brata Marcina o istnieniu na terenie Krakowa grupy osób wykazujących duże zainteresowanie tego rodzaju działalnością charytatywną zebrani postanowili przyjąć siedzibę Związku-miasto Kraków. Pragnieniem Związku było organizowanie dalszych Domów Przyjaźni i tworzenia niewielkich wspólnot świeckich zwalczających biedy naszych czasów: alkoholizm, narkomanię, agresję, a co za tym idzie bezdomność.

        Jednak w związku ze stanem wojennym, jaki nastał w grudniu 1981 r. sprawa tego dążenia pomocy ludziom bezdomnym upadła.

        Wszystkie podobne inicjatywy sprzed 13.X.81 prócz warszawskiej i wrocławskiej nie udały się.

        Zachęcona przykładem nieformalnie działającej inicjatywy warszawskiej wrocławska grupa ludzi dobrej woli, działających z potrzeby serca, doprowadziła szczęśliwie tuż przed wybuchem stanu wojennego w dniu 2 listopada 1981 roku do zarejestrowania stowarzyszenia dobroczynnego z osobowością prawną, mogącego działać na terenie całej Polski. Stowarzyszenie to otrzymało nazwę Towarzystwo Pomocy im. Adama Chmielowskiego. W późniejszych latach zmieniło nazwę na Towarzystwo im. św. Brata Alberta już po jego kanonizacji 21.11.1989 r.

       ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin