46 - Oliver Jill - Namiętny romans.pdf
(
528 KB
)
Pobierz
191758155 UNPDF
JILL
OLIVER
NAMI
Ę
TNY
ROMANS
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Padało i padało. Jean wydawało się, że już nigdy nie przestanie.
Wczesnym rankiem obudziły ją jednostajnie stukające o parapet krople.
Teraz spoglądała przez szyby taksówki na okazałe wille w Marinie kryjące
się za srebrzystą ścianą deszczu. Niebo jeszcze bardziej pociemniało. W
dniu, w którym miało zmienić się całe jej życie, mroczno zrobiło się już
późnym popołudniem. Za kilka minut stanie przed swoją siostrą Lilian.
Usta Jean poruszyły się. Prawie niesłyszalnie wyszeptała obce dla niej
imię, tak obce jak kobieta, którą odwiedzi w weekend. Lilian.
Nigdy jej przedtem nie widziała, chociaż obie mieszkały w San
Francisco. Ona w jednym z maleńkich mieszkań starego, szarego domu w
centrum, a Lilian w jednej z tych wielkich willi w Marinie - ekskluzywnego
przedmieścia nad zatoką, przez które właśnie przejeżdżała Jean. Ale dzieliły
je nie tylko mile, lecz również całe światy.
Jean zamknęła oczy, gdy przypomniała sobie ten wczorajszy,
zaskakujący telefon. W ciągu kilku sekund przeżyła to ponownie. W piątek
wieczorem wypakowała w kuchni zakupy. Położyła je przed sobą i
wpatrywała się w nie. Od kiedy rozstała się z Haroldem, nienawidziła tych
samotnych weekendów, tych dni ciągnących się w nieskończoność, tych
godzin pełnych smutku. O, jak cicho było w całym mieszkaniu! Nie słyszała
ani głosów, ani kroków. Telewizor milczał. Nawet w rurach nie szumiała
woda. Prawdopodobnie wszyscy sąsiedzi wyjechali na weekend, aby
cieszyć się dwoma wolnymi dniami. Dla Jean były one jak senny koszmar.
Miała właśnie zatrzasnąć drzwi lodówki, gdy zadzwonił telefon. Czyżby
ktoś źle wykręcił numer? Podniosła słuchawkę.
- Webster - powiedziała zmęczonym głosem. Była pewna, że to pomyłka
i że zaraz odłoży słuchawkę. - Jean Webster? - usłyszała niski głos kobiecy.
- Tak.
- O, jak cudownie, że pani jest dzisiaj w domu, moja droga. Prawie w
ogóle na to nie liczyłam.
- Przepraszam, z kim mam przyjemność? - spytała Jean zmieszana. W
słuchawce rozległ się cichy śmiech.
- Nazywam się Lilian Clark i jestem pańską siostrą.
- Ale... to niemożliwe - odparła zaskoczona Jean. Znowu usłyszała
śmiech, tym razem rozbawiony i bardzo zarozumiały. Potrząsnęła głową. -
Proszę mi wierzyć, ja nie mam żadnej siostry!
- Och nie, moja droga - stwierdziła nieznajoma. - Ja jestem pańską
siostrą.
2
- Ale ja pani nie znam - wyrzuciła z siebie bezradnie Jean.
- Nic dziwnego. Gdy była pani dzieckiem, zostałyśmy rozdzielone.
- Ale moi rodzice ...
- To nie byli pani rodzice, moja droga - przerwała jej kobieta podająca
się za jej siostrę.
Nogi ugięły się pod Jean. Opadła ciężko na sofę. Ci ludzie, których tak
bardzo kochała aż do ich przedwczesnej śmierci, nie byli jej rodzicami? Jak
mogła ta Lilian Clark twierdzić coś tak nieprawdopodobnego?
- Ale ...
- Websterowie adoptowali panią - mówiła dalej nieznajoma.
Jean przełknęła ślinę. Nie, nie mogła w to uwierzyć. Jaką beztroską i
szczęśliwą była dziewczynką! Czy można tak kochać i rozpieszczać obce
dziecko? Gdy była chora, matka siedziała przy niej dzień i noc. Jak mogła
teraz nagle przestać być jej matką?
- Wiem, że to dla pani szok, moja droga - niski głos dotarł do niej jakby z
oddali. - Dla mnie to też było zaskoczeniem, gdy moja przybrana matka
opowiedziała mi o wszystkim tuż przed swoją śmiercią.
Jean nie była w stanie wydobyć z siebie słowa.
- Postanowiłam panią, odnaleźć i wynajęłam do tego najlepszego
detektywa w mieście. W końcu chciałam poznać moją, dotąd mi nieznaną,
siostrę.
Jean poczuła, że coś ściska ją w gardle. Nie mogła już nic powiedzieć.
- Proszę mi wierzyć. Obie zostałyśmy wychowane przez przybranych
rodziców, ale w końcu odnalazłyśmy się. Na kilka sekund zapanowała cisza.
Jean usłyszała w oddali cichy trzask i muzykę, a potem dotarł do niej męski
głos, niecierpliwie wołający Lilian.
- To mój mąż - z lekkim westchnieniem powiedziała jej siostra.
- Muszę już kończyć. Za chwilę spodziewamy się gości.
A więc jej siostra była mężatką. Może miała również dzieci. Z pewnością
była szczęśliwą kobietą, może nawet bardziej szczęśliwą niż ona.
- Przyjedź jutro do mnie - zaproponowała Lilian. - Zapraszam cię na
weekend. Będziemy miały więcej czasu, żeby się lepiej poznać.
Jean poczuła w sobie pewną radość. Nagle te dni, które miała wypełnić
pustka, staną się dla niej okazją do przeżycia czegoś niewiarygodnego.
- Lilian! - ponownie usłyszała głos nieznajomego mężczyzny. Jeszcze go
nie zna, ale jutro będzie miała okazję bliżej go poznać. Przecież w końcu to
jej szwagier. Teraz nie była już sama, miała rodzinę.
- Przyjedziesz? - zapytała Lilian.
3
- Chętnie! - powiedziała Jean, zadowolona. To uczucie radości stawało
się coraz mocniejsze. Szybko sięgnęła po kartkę i zapisała sobie adres w
Marinie. Nigdy w życiu nie oczekiwała tego, że pozna swoją siostrę. Teraz
stało się to rzeczywistością.
Jean otworzyła oczy i patrzyła na deszcz przez szyby samochodu. Jechali
właśnie szeroką aleją. Za starymi drzewami stały ogromne białe wille, które
wydawały się być zbyt duże jak dla jednej rodziny. W jednej z nich
mieszkała jej siostra. Może stoi już w oknie i wygląda jej przyjazdu.
Umówiły się na piątą po południu.
Jean zerknęła niespokojnie na swój filigranowy zegarek. Było już kilka
minut po piątej. Ze względu na deszcz taksówkarz nie mógł przyspieszyć.
Lilian mogła się już niecierpliwić.
Znów poczuła w sobie tę falę radości, gdy pomyślała o siostrze. Miała
wrażenie, jak gdyby rozpoczynała nowe, pełne radości życie. Te ostatnie
smutne miesiące pozostaną dla niej tylko mglistym wspomnieniem. Jak
wspaniale jest czuć, że ma się rodzinę i nie jest się samym!
Taksówkarz zatrzymał się przed domem. Z zapartym tchem Jean
wpatrywała się w pompatyczną willę, która była widoczna za kutą z żelaza
bramą. Tutaj mieszkała jej siostra. Za chwilę zobaczy ją po raz pierwszy w
życiu.
Jean zapłaciła szybko, sięgnęła po swój bagaż i bukiet kwiatów, po czym
wysiadła z taksówki. Deszcz padał jej w twarz, podmuchy wiatru targały
chustką na głowie i rozwiewały płaszcz. Nie zwracała na to uwagi.
Przepełniona gorączkowym oczekiwaniem pospieszyła w kierunku
wspaniałej żelaznej bramy.
I wtedy to się stało.
Nagle poślizgnęła się na mokrych płytkach chodnika w butach na
wysokim obcasie. Nie miała czego się chwycić, aby utrzymać równowagę.
Wydała z siebie cichy rozpaczliwy okrzyk. Torba i kwiaty upadły na ziemię.
Ręce bezradnie uniosły się wysoko, a nogi ugięły się pod nią. Ale Jean nie
upadła na chodnik. Dwie silne ręce chwyciły ją i przytrzymały mocno.
Zdyszana znalazła się nagle w ramionach wysokiego mężczyzny. Jej
policzek był przyciśnięty do jego piersi. Poczuła gruby materiał i obcy
zapach, trochę cierpki i zapierający dech. To szczupłe, wysportowane ciało,
które poczuła blisko swojego, było dla niej równie obce jak i bliskie, i to na
tyle, że słyszała bicie jego serca. Wydawało się, że ciepło jego ciała
przenika przez płaszcz. Z trudem złapała oddech, gdy poczuła raptownie
jakby elektryczny wstrząs. Gorący dreszcz wstrząsnął nią i serce zaczęło
raptownie bić szybciej.
4
Wydawało się, że mężczyzna coraz mocniej przyciska ją do siebie. Jean
zaczęła drżeć. Jeszcze kilka takich mocnych uderzeń serca i zaraz upadnie
na kolana.
Wtedy raptownie oderwała się od niego.
Chustka zaczepiła się o guzik jego płaszcza. Szarpnęła nią, a ta zsunęła
się z głowy, uwalniając jej płomiennorude włosy. Cofnęła się o krok i
spojrzała na nieznajomego, który w ciągu sekundy obudził w niej tak
nieprawdopodobne uczucie.
Jean zobaczyła ciemne, mokre włosy i opaloną twarz. Zaskakująco
namiętne usta otworzyły się jakby do krzyku. Szeroko otwarte, brązowe
oczy wyrażały zdumienie.
- Ty? - wyrzucił z siebie.
Jean wpatrywała się wciąż w niego, próbując zapanować nad swoim
nierównym oddechem. Jej serce dudniło, a policzki płonęły. Teraz widziała
to wszystko w zwolnionym tempie w jego błyszczących oczach. Zaśmiał się
drwiąco.
- Kochanie, czyżbyś tak bardzo zatęskniła za mną, że po moim powrocie
z długiej podróży tak nagle i gwałtownie wpadasz w moje ramiona?
Co on powiedział? Przecież ona go nigdy przedtem nie widziała.
- Ale... my się nie znamy - wyjąkała zdziwiona.
Mężczyzna spojrzał na nią skonsternowany. Na jego twarzy malowało
się zakłopotanie. Kiwnął głową.
- Tak, rzeczywiście się nie znamy - odparł. - Ale te włosy i zielone oczy!
To niesamowite podobieństwo!
Jean przełknęła z trudem ślinę.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy się kiedykolwiek spotkali - wyjaśniła
tonem, który w jej własnych uszach brzmiał jakoś obco. Jej policzki płonęły
teraz jeszcze bardziej, a serce biło szybko i nieregularnie.
- Teraz i ja to zauważyłem - stwierdził powoli.
Jego głos był niepewny, a to zdradzało, podobnie jak wyraz jego oczu,
głębokie poruszenie. Wyglądał tak, jakby chciał uporządkować swoje myśli.
- To podobieństwo nie może być jednak przypadkowe - powiedział.
- Pani jest z pewnością krewną Lilian.
- Lilian - powtórzyła i teraz dopiero zaczynała rozumieć tę całą sytuację.
Oczywiście. Przecież stoi przed domem swojej tajemniczej siostry, do
której przypuszczalnie jest bardzo podobna. Dlaczego od razu nie przyszło
jej to do głowy? Ale ten obcy mężczyzna całkowicie wyprowadził ją z
równowagi.
Nadal jednak przyglądał jej się tak, jakby nie wierzył własnym oczom.
Plik z chomika:
czarownica71
Inne pliki z tego folderu:
01 - Cook Heidi - Lawina miłości.doc
(487 KB)
29 - Moore Diana - Japońskie noce.rtf
(218 KB)
46 - Oliver Jill - Namiętny romans.pdf
(528 KB)
Inne foldery tego chomika:
__Romanse Sprzed Lat
♥Silhouette Special Edition♥ (Kaajjaa)
Ach, co to był za ślub
Angelika (LadyHenrietta)
Antologia Biurowe sekrety (aneczka119)
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin