Ross JoAnn - Magia miłości 01 - Oczarowanie.pdf

(399 KB) Pobierz
34047651 UNPDF
ROZDZIAŁ 1
To na pewno nie był konwencjonalny początek rozmowy.
Choć w pierwszej chwili miała ochotę rozmazać mu ten aro¬gancki uśmieszek na przystojnej gębie,
musiała przyznać, że ten wysoki, ciemnowłosy mężczyzna zrobił na niej wrażenie.
- Przepraszam, co takiego?
- Pytałem, czy to pani jest tą małą spryciarą, którą stary McIntyre dorzuca mi do interesu. -
Otaksował ją rozbawionym spojrzeniem. - No, no ... Jeżeli tak, to na pewno będziemy mieli o czym
porozmawiać.
Carly Ashton mieszkała w Waszyngtonie od siedmiu lat, ale dotąd nie spotkała się z podobną
impertynencją. Wiedziała, że będzie wyglądało idiotycznie, jeśli wstanie i wyjdzie. Czuła się
jednak, jakby ktoś ją opluł, uśmiechając się przy tym z wdziękiem i spoglądająl,: niewinnie
niebieskimi oczami.
- Obawiam się, że to jakaś pomyłka - powiedziała lodowatym tonem, patrząc w przestrzeń. - O
czym mówiliśmy, Bill? - Przeniosła spojrzenie na milczącego wspólnika.
Tymczasem intruz nie wydawał się zbity z tropu:
- Mówię przecież z Cady Ashton? Nie pomyliłem się, prawda? - Zerknął na nią spod oka.
Carly czuła narastającą irytację, tym bardziej że mężczyzna, nie pytając nikogo o zgodę, rozsiadł
się bezceremonialnie na krześle naprzeciwko niej.
- Owszem - odpowiedziała spokojnym głosem, odrzucając ciemnoblond włosy niecierpliwym
ruchem głowy.
- Jestem Patrick Ryan.
- Ach, tak, .. - Uniosła w górę brwi. - Ten wielki finansista, który ma zamiar wysłać nas na zieloną
trawkę. - Wydęła usta w grymasie pogardy.
Jej odpowiedź nie zrobiła na Ryanie najmniejszego wrażenia. Za to Bill McIntyre poruszył się
niespokojnie na swoim krześle.
- Carly - wtrącił. - Zaprosiłem dziś wieczór pana Rya¬na na drinka, żebyście mogli się poznać i
spokojnie poroz¬mawiać.
Carly wydawało się, że Bill położył zbyt mocny nacisk na słowo "spokojnie". Mógł sobie to
darować, pomyślała z rozdrażnieniem. Nic jednak nie powiedziała. Wiedziała, że ta rozmowa i jego
musi dużo kosztować. Jeżeli teraz ona będzie zachowywać się demonstracyjnie wrogo, to z
pewnością skomplikuje całą sytuację. Ale ten arogant Ryan dał jej do zrozumienia, że może tu
chodzić o coś więcej niż o wspólnego drinka. Była wściekła, że pozwala sobie wobec niej na
podobną bezczelność.
- Myślę, Bill, że pan Ryan wie o nas wszystko, co powinien wiedzieć - powiedziała, cedząc słowa. -
Bądź co bądź, siedzi w.j2apierach Capitol Airlines od trzech miesięcy.
Ignorując znaczące kaszlnięcie wspólnika, pozwoliła sobie na ironiczne spojrzenie, wytrzymując
spokojnie wzrok Ryana.
- Ma pan chyba wystarczająco dużo informacji, prawda? - Uśmiechnęła się zimno.
_ Lubię dokładnie rozpatrzeć się w sytuacji, zanim podejmę decyzję. Takie mam zwyczaje, panno
Ashton - odparł swobodnie. - Dokumenty i liczby to nie wszystko ... _ zawiesił głos, wpatrując się
ostentacyjnie w jej usta. ¬W interesach polegam bardziej na osobistych kontaktdch.
_ Ciekawe - prychnęła early. - Wprawdzie upłynęło trochę czasu od moich szkolnych lekcji
biologii, ale, jeśli dobrze pamiętam, rekiny to podobno pozbawione uczuć, zimnokrwiste
stworzenia.
- Rzecz w tym, że jestem rekinem mutantem, panno Ashton - z uśmiechem odparował Patrick.
Carly wydęła usta, uznając, że już dosyć. Bill miał rację. Nie było sensu rozpoczynać wojny. W
końcu ten facet jest ich ostatnią deską ratunku. Wprawdzie idea po¬szerzenia spółki nie zachwycała
jej, ale cóż, w ostateczności to lepsze, niż gdyby mieli zwinąć interes, albo gdyby połknęły ich
jakieś wielkie linie lotnicze. Patrick Ryan nie był z pewnością bohaterem jej powieści, ale na razie
nie mieli wyboru.
Patrick zdawał sobie sprawę, że zraził do siebie dziewczynę•
_ Panno Ashton - zaczął, starając się zatrzeć pierwsze, nie najlepsze wrażenie.
Carly, ciągle zamyślona, spojrzała na niego roztargnionym wzrokiem. Zauważył, że jej dłonie bez
przerwy są w ruchu. Teraz przesuwała palcem po brzegu kieliszka z martini, by za chwilę potem
machinalnie zacząć obracać kieliszek.
_ ... chodzi po prostu o to, że dane, które posiadam, są być może już nieaktualne i pani fI:logłaby mi
podać bieżące.
Tembr jego głosu nie uszedł uwagi Carly, choć w wypełnionej po brzegi restauracji panował
zwykły o tej porze gwar. Prawie wszystkie stoliki były zajęte. Dookoła tłoczyli się ludzie interesu,
urzędnicy z Departamentu Stanu, dziennikarze z telewizji, ale kiedy Patrick się uśmiechnął, poczuła
się nagle tak, jakby siedzieli tu tylko we dwoje. Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, ale
jakoś nic nie przychodziło jej do głowy. Na szczęście zjawił się kelner z wiadomością o pilnym
telefonie do Billa.
- Carly, moja droga, bądź tak miła i zamów panu Ryanowi coś do picia - powiedział Bill, wstając od
stolika. - Zaraz wracam.
Patrzyli za nim, jak przedziera się między stolikami w kierunku baru, gdzie stał już kelner z
wyciągniętą w je¬go stronę słuchawką.
- To chyba właśnie pani problem - zauważył cicho Patrick, usmiechjąc się smutno.
- Jaki problem? - żachnęła się, chwytając badawcze spojrzenie jego stalowoniebieskich oczu,
rzucone spod długich rzęs.
- McIntyre, oczywiście - wzruszył ramionami Patrick.
- Nic dziwnego, że Capitol Airlines upada, skoro w taki sposób zarządza nim od dwóch lat.
- Nie wiem, o czym pan mówi, panie Ryan.
- Bez żartów. - Patrick zmrużył oczy. - Jest pani bez wątpienia bardzo inteligentną kobietą, ale
widzę, że również wstrętną kłamczuchą.
Przez dłuższą chwilę Caily w milczeniu sączyła drinka, rozpamiętując rozmowę, jaką
przeprowadziła z Billem, zanim Ryan pojawił się w restauracji.
- Nie wiem - powiedziała wtedy - dlaczego spotykamy się tutaj i dlaczego właśnie dzisiaj. Myślę, że
w zupełności wystarczyłoby spotkanie w poniedziałek, w biurze.
_ W poniedziałek Ryan tam właśnie jest z nami umówiony. - Bill rozłożył ręce. - Tu, w Monoklu,
tak miło się zazwyczaj rozmawia... Pomyślałem sobie, że dobrze będzie zamienić parę słów, zanim
przystąpimy
do rzeczy.
_ Nie rozumiem. - Popatrzyła na niego uważnie.
Wtedy spojrzenie Billa uciekło gdzieś w bok, tak jakby miał coś na sumieniu.
_ Nie będziemy teraz o tym mówić. Ryan zaraz się tu zjawi.
_ Bill- uparła się - chcę, żebyś mi to wyjaśnił.
Był wyraźnie zmieszany. Spojrzał na nią spod oka i westchnął ciężko.
_ Zrozum, Carly - zaczął z wysiłkiem, jakby dobierał słowa - wszystko co mam, włożyłem w linie
Capitol. Jak wiesz, przedsiębiorstwo jest na skraju bankructwa. Jeżeli upadnie, ze mną koniec.
Carly pokiwała głową. Domyślała się- choć Bill nigdy o tym nie mówił - że rachunki, jakie płacił za
leczenie córki po wypadku samochodowym, musiały być astronomiczne. Do tego dochodziło
utrzymanie domu w tak eleganckiej dzielnicy jak Chevy Chase, nie mówiąc już o domku letnim i
stajni, w której trzymał dwa konie pod wierzch.
To fakt, miał się o co martwić. Ale nie tylko on. W końcu ona też zainwestowała w Capitol
większość swoich pieniędzy. Jechali na tym samym wózku .
_ Tak, Bill - powiedziała cicho i popatrzyła na niego ze zrozumieniem.
Ton jej głosu i spojrzenie podniosły go na duchu.
Z wdzięcznością poklepał jej dłoń spoczwającą na stoliku i uśmiechnął się smutno.
- Carl y, nawet nie wiesz, jak ładnie dzisiaj wyglądasz.
- Ujął jej dłonie i zajrzał w oczy. - Słuchaj, nie ma takiego mężczyzny na świecie, który by zdołał
się oprzeć temu fiołkowemu spojrzeniu.
- Niebieskiemu - poprawiła. - Ale jeżeli ci się zdaje, Bill ...
- Złotko, nie mówię, że masz z nim pójść do łóżka - obruszył się. - Chodzi po prostu o to, żebyś
zorientowała
się, co on właściwie zamierza.
- A jeżeli zorientuję się, że on zamierza nas puścić w trąbę, tak jak to zrobił z Houston Electronics?
- To postarasz się go przekonać, że nas powinien potraktować inaczej.
Carly szczerze lubiła Billa, który jeszcze dwa lata temu, przed nieszczęsnym wypadkiem córki,
tryskał energią i kipiał pomysłami. W tej chwili jednak walczyła z chęcią, by wylać mu drinka na
łysiejącą głowę i wstać od stolika. I właśnie wtedy nadszedł Patrick Ryan. A teraz siedziała z nim i
czekała, aż Bill wróci od telefonu.
- Widzi pan, panie Ryan - zaczęła wreszcie, by przerwać kłopotliwe milczenie - nie wiem, co Bill
panu powiedział, ale nie jestem jedną z tych ...
- Ani na moment mi nie postało w głowie, że jest pani kimś takim! - żywo zaprzeczył Patrick.
Carly spojrzała nieufnie.
- Więc dlaczego ...
Wsparł się łokciami o stolik. Ma piękne oczy, pomyślał. Ciemnobłękitne, właściwie prawie
fiołkowe, ocienione długimi rzęsami, na których osiadły czarne pyłki tuszu. ze sposobu, w jaki
McIntyre ją opisał, odniósł wrażenie, że byli kochankami. McIntyre już się nią nacieszył, więc
teraz, kiedy znalazł się w trudnej sytuacji, podsuwa ją jemu. Patrick doszedł do przekonania, że bez
względu na sytuację powinien zrobić wszystko, żeby mieć dziewczynę po swojej stronie. Popełnił
idiotyczny błąd, kiedy - zirytowany stręczycielstwem McIntyre'a - przeniósł na nią niechęć, jaką
żywił do niego. Zwykle był bardziej opanowany. Co się z nim dzieje?
- Czy wie pani, dlaczego zachowałem się tak okropnie na początku naszej rozmowy?
Wzruszyła ramionami, wodząc palcem po blacie stolika.
_ Brawo. To właściwa ocena, panie Ryan - odezwała się po chwili. - Choć mój dziadek nazwałby to
jeszcze dosadniej.
_ Mój ojciec pewnie też - zgodził się Patrick. - Za takie zachowanie wobec damy urwałby mi ucho.
Carly zaśmiała się. Senator Michael Ryan był dżentelmenem w każdym calu i ta cecha zjednywała
mu wyborców, zwłaszcza płci żeńskiej.
_ Tak za coś takiego pewnie postawiłby pana do kąta - przyznała.
- Pani, zna mojego ojca? - ożywił się Patrick.
- A kto go nie zna? Politycy przychodzą i odchodzą, ale Mike Ryan trwa. Jest częścią krajobrazu
Waszyngtonu niczym pomnik Lincolna - uśmiechnęła się•
Patrick mruknął coś w odpowiedzi. Carly nie dosłyszała i już chciała poprosić, żeby powtórzył, gdy
zjawił się kelner z wiadomością: wydarzyło się coś nieoczekiwanego i Bill musiał natychmiast
pojechać do domu.
Tchórz, przebiegło Carly przez myśl. Skrzywiła się z niezadowoleniem.
- Wcale mu się nie dziwię - stwierdził Patrick. - Jest w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Sam już
nie wie, gdzie uciekać.
- Kiedyś taki' nie był - powiedziała Carly z westchnieniem.
Ta uwaga znowu kazała mu zadać sobie pytanie o charakter związku, jaki może łączyć tych dwoje.
Czy naprawdę Bill chciał się nią posłużyć, żeby sobie coś załatwić?
Carly tymczasem wzięła jego milczenie za oznakę zaciekawienia.
- Kiedyś nazwisko McIntyre było gwarancją sukcesu - wyjaśniła ze smutnym uśmiechem. -
Wszystko, czego się dotknął, zamieniało się w złoto, a przynajmniej w wysokie dywidendy.
Patrick z niechęcią skinął głową. Sympatia, z jaką mówiła o wspólniku, wcale nie budziła jego
entuzjazmu. Cie¬kawe, jak daleko posuwa się w tym swoim uwielbieniu, pomyślał.
- Ostatnie lata były dla niego bardzo ciężkie.
Patrick milczał. Nie zamierzał roztkliwiać się nad Billem McIntyre'em.
- Miał dużo problemów i zmartwień.
- I z tego powodu linie Capitol znalazły się w tak opłakanym stanie? Jeżeli sobie nie radzi, czemu
nie ustąpi miejsca komuś innemu?
- A pan, jeśli zdecyduje się przystąpić do spółki, chciałby się go pozbyć? - Carly spojrzała mu
otwarcie w twarz.
Patrick tak właśnie zamierzał postąpić, ale uznał, że nie powinien na razie zdradzać swoich planów.
Uśmiechnął się jedynie w odpowiedzi.
- Hm ... Jest piątek wieczór. Oboje mamy za sobą ciężki tydzień. Zdążymy jeszcze o tym wszystkim
porozmawiać w poniedziałek. Proponuję więc, żebyśmy przestali już mówić o interesach i zjedli
razem kolację.
- Zgoda - powiedziała sucho - ale ostrzegam: jeżeli w poniedziałek powie nam pan, że się wycofuje,
przyślemy panu ten rachunek do zapłacenia.
- Czy zawsze jest pani taka szczera? - zapytał z rozbawieniem.
- Zawsze. Mam opinię osoby maniakalnie uczciwej.
- I przy•tym wielce utalentowanej. Już wcześniej, kiedy pani pracowała jako pośrednik, słyszałem o
pani wiele do¬brego. Pani własne przedsiębiorstwo prosperowało, zdaje się, całkiem nieźle?
Carly wcale nie dziwiła jego dociekliwość. W końcu to normalne, że zbiera i o niej informacje.
- Tak - przyznała. - Miałam kilku poważnych odbiorców. Ale - zawahała się - produkowanie filtrów
powietrza to nie jest moje wymarzone zajęcie na resztę życia. Dlatego sprzedałam firmę.
Przechyliła pusty już kieliszek i złapała wargami oliwkę. Rozgryzła ją ze smakiem.
- Mniejsza o martini, ale uwielbiam oliwki - powiedziała z porozumiewawczym uśmiechem.
Roztarła oliwkę na języku, przełknęła ją, a potem lekko wydęła wargi.
- I wdała się pąni w spółkę z McIntyre'em?
- Wtedy Capitol Airlines były małymi, lokalnymi liniami. Miały jedynie kilka połączeń. Bill
zaproponował mi stanowisko wiceprezesa. Zajęłam się również marketingiem, kontaktami z
kooperantami, zdobywaniem nowych połączeń. Wszystkie pieniądze po sprzedaży własnej firmy
zainwestowałam w Capitol. Zrobiłam tam kawał dobrej roboty i - spojrzała mu w oczy - nie
skłamię, jeżeli powiem, że kładę się spać z czystym sumieniem. Nie mam sobie nic do zarzucenia.
Czy pan może to samo powiedzieć o sobie, panie Ryan?
Bez wątpienia ta dziewczyna rąbie prawdę prosto w oczy, pomyślał Patrick.
- Ja też nie mam kłopotów z zaśnięciem. Może dlatego, że, jak niektórzy mówią, jestem
człowiekiem bez sumienia. - A mają rację? - spytała, wytrzymując jego kpiące spojrzenie.
- Och, nie roztrząsajmy tego. Może zreszt!l będzie pani miała okazję dojść do własnego wniosku w
tej kwestii.
- Słusznie - zgodziła się Carly ze śmiertelnie poważną miną, chociaż Patrickowi zdawało się, że w
jej oczach zapaliły się wesołe ogniki. - Ostrzegam, panie Ryan, że mam dar oceniania ludzi.
- Hm ... No cóż, zaryzykuję-powiedział Patrick z udanym grymasem rezygnacji. - Skoro zanosi się
na bliską współpracę, może będziemy mówić sobie po imieniu?
- Właściwie, czemu nie? - Jej palce znowu tańczyły po krawędzi blatu.
Patrick poprawił się nieco na krześle. On, potomek rodziny, która tradycyjnie, od dziesięcioleci,
odgrywa znaczącą rolę w świecie polityki, zadziwił wszystkich, kiedy postanowił zająć się
interesami. Natychmiast po otrzymaniu dyplomu na Columbia University podjął pracę na Wall
Street. Zaczął od stanowiska konsultanta finansowego w firmie Klein, Gotbaum i Albright. Dość
szybko jednak zorientował się, że w tej wielkiej machinie trudno mu będzie znaleźć miejsce, które
by go satysfakcjonowało. Otworzył więc własną firmę, która przejmowała upadające
przedsiębiorstwa, porządkowała je, a kiedy zaczynały znowu przynosić dochód, odsprzedawała z
zyskiem. Ostatnio jednak było o to coraz trudniej - konkurencja nie zasypiała
gruszek w popiele. W dodatku dawała się we znaki zarówno jemu, jak i wszystkim dookoła
postępująca recesja. Coraz więcej przedsiębiorstw upadało i coraz mniej zjawiało się potencjalnych
inwestorów i nabywców. Zainteresował się więc formą akcjonariatu pracowniczego i do tego
przekonywał innych. Kilka razy udało mu się odnieść spektakularny sukces. Firma konsultingowa,
którą założył przy okazji tej nowej działalności, stała się jedną z najbardziej poważanych i ostatnio
prosperowała znakomicie.
Zanim podjął rozmowy z Billem McIntyre'em, zrobił bardzo dokładny wywiad. Bez trudu
zorientował się, że niezwykle korzystne warunki, jakie mu tu oferowano, były prostą konsekwencją
fatalnej kondycji Capitol Airlines.
Doszło do jego uszu, że kilku członków rady nadzorczej Capitol Airlines wystąpiło z oskarżeniami
wobec niego. Utrzymywali, że gra na zwłokę, wyczekując upadku firmy, aby przejąć ją za jak
najrnniejsze pieniądze. Niewykluczone, że pośród jego przeciwników była również Carly Ashton.
Tak czy inaczej, udało mu się postawić na swoim. Decyzją rady nadzorczej Bill McIntyre na czas
reorganizacji firmy miał udać się na urlop. Dowie się o tym dopiero w poniedziałek. Prawdę
mówiąc, gdyby to od niego zależało, zwolniłby go i tyle. Nie miał wątpliwości, że gdyby się uparł i
sprawę odejścia McIntyre'a postawił jako warunek swojego finansowego zaangażowania w Capitol
Airlines, rada nadzorcza przystałaby na to. Nie będzie się jednak śpieszył. Chociażby ze względu na
Carly.
Rozmowa toczyła się gładko, choć właściwie o niczym.
Najpierw dyskutowali o znanym telewizyjnym show, potem o nowym prawie podatkowym, by
wreszcie przejść do wydarzeń na Bliskim Wschodzie.
Carly, co go miło ujęło, angażowała się w rozmowę i nawet jeżeli tematy jej nie interesowały, nie
dawała tego po sobie poznać. Jej żywa gestykulacja świadczyła o czymś wręcz przeciwnym. Ma
dłonie tancerki, pomyślał. Może raczej pianistki.
Pili już kawę, gdy przy ich stoliku zatrzymało się nagle dwóch mężczyzn.
- Carly! Miło cię widzieć! Wyglądasz fantastycznie.
- Wysoki blondyn pochylił się w jej stronę.
Odstawiła uniesioną do ust filiżankę i jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu.
- Proszę, proszę, nasz drogi redaktorek! - zawołała. ¬A któż to się zarzekał, że jego noga więcej tu
nie postanie? - O! To tak się mówi o dziennikarzu najbardziej wpływowego dziennika w tym kraju?
- Blondyn zmarsztzył brwi w grymasie udanego oburzenia.
- Alex! I ty też tutaj! - Carly przeniosła wzrok na drugiego mężczyznę. - Zadajesz się z tym
renegatem?
Alexander Bedare pochylił się i pocałował Carl y w policzek.
- Wiesz, jak łatwo wpadam w złe towarzystwo ¬uśmiechnął się porozumiewawczo.
Carly zwróciła się do Patricka.
- Pozwól, że ci przedstawię moich znakomitych przyjaciół: Brent DanieIs, szara eminencja w
Białym Domu, od lat czołowy komentator polityczny "New York Timesa", oraz Alexander
Bedare":" skinęła głową w stronę przystojnego bruneta - attache ambasady Egiptu. A to, moi
panowie, jest pan Patrick Ryan.
Brent z wprawą rasowego dziennikarza, który błyskawicznie ocenia rozmówcę, natychmiast
przeniósł swoją uwagę na Patricka.
- Bardzo mi miło pana poznać! - Wyciągnął do niego rękę. - Zawsze podziwiałem pańskiego ojca.
Patrick uniósł się i uścisnął dłoń Brenta, a potem przywitał się z egipskim dyplomatą jak ze starym
znajomym. - Alex, ty stary poganiaczu wielbłądów, myślałem, że spotkam cię dopiero jutro. Co
słychać?
_ Wszystko świetnie, jak zwykle. - Alex skłonił się z uśmieszkiem. - Właśnie wpadliśmy na siebie
na korytarzu w Departamencie Stanu - zwrócił się w stronę Danielsa - i obaj stwierdziliśmy, że
mamy ochotę coś przekąsić. Polityka to bardzo wyczerpujące zajęcie.
- Tak, bardzo wyczerpujące. - W głosie Patricka dała się słyszeć nutka sarkazmu.
- Znacie się? - spytała ze zdumieniem Carly.
Alex błysnął w uśmiechu zębami pod czarnym wąsem. - Znamy się ze szkoły. Zawdzięczam mu
wszystkie
moje złe przyzwyczajenia oraz wady.
- No nie! Co za pomówienia! - Patrick rozłożył ręce. _ Ohydne kłamstwa. Oto co robi z człowieka
praca w dyplomacji.
- Chyba raczej świat biznesu - odparował Alex. - Miej się na baczności, Carly. To niebezpieczny
facet.
Popatrzyła na Patricka z filuternym uśmiechem.
- Zdążyłam się zorientować - powiedziała.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin