WIKINGOWIE - PRZYBYSZE Z KRAINY CHŁODÓWDzielni wojownicyByła to jedna z tych deszczowych, jesiennych niedziel,kiedy chętnie siedzi się przed telewizorem. Kreskówka dladzieci, serial familijny, sport, a potem stary film przygodowyz czasów świetności Hollywood: saga o wikingach! W roligłównej Kirk Douglas jako syn normańskiego króla walczyo prawo do korony z podstępnym przeciwnikiem - i oczy-wiście wygrywa. Jest też urocza księżniczka, którą trzebauratować z rąk bezwzględnych Anglików. Jednym słowem- miłosna historia z happy endem, zawierająca wszystkiestereotypowe cechy nordyckiego bohatera: odwagę, ognistytemperament, nieokiełznaną żądzę poznawania świata i nie-dźwiedzią siłę.Przypomniałem sobie wówczas skandynawskie sagi, przy-godowe historie, które pochłaniałem jako dziecko, wychowanena północy Niemiec. Właściwie były mi one o wiele bliższeniż mitologia grecka i rzymska, którą poznałem w gimnazjum.Jednak w oczach dorosłych eposy antyczne zdawały się miećwiększe znaczenie. Eryk Rudy, Egil, Leif Erikson - te imionanie brzmiały dla nich równie szlachetnie jak Odyseusz czyHerakles.Wiele lat później zrozumiałem, że legendy o ludziach Pół-nocy skaziło zainteresowanie, jakim darzyła je propagandanarodowosocjalistyczna. Nieszczęsna ideologia "nordyckiejrasy panów" przyćmiła historyczne przekazy; po roku 1945owe sagi nie były więc mile widziane. Chociaż historyczniwikingowie nie mieli nic wspólnego z nazizmem, wciąż zda-rzają się odrażające próby łączenia tych dwóch pojęć. Pewne, młodzieżowe ugrupowanie skrajnej prawicy zwie się na przy-kład "wikińską młodzieżą" (Viking-Jugend). Biedni Norma-nowie!Na domiar złego okazuje się, że w dalszej przeszłościrównież nie przejmowano się zanadto historyczną prawdą.Patriotyczne uniesienie ubiegłego stulecia wytworzyło typSkandynawa-pioniera, zwycięskiego "supermana" średnio-wiecza, płynącego okrętem po wzburzonym morzu i pod-bijającego świat. Tak przynajmniej przedstawiały go histo-ryczne malowidła o wielkich formatach. Nawet współczesnareklama uległa - już od dawna - modnemu trendowi:wikingowie symbolizują to, co prawdziwe, nie podrobione.Na ozdobnych kuflach, duńskim pasztecie z wątróbek, kisieluowocowym, w witrynach biur podróży i wszędzie tam, gdziechodzi o morze, żeglugę i "prawdziwych mężczyzn", wid-nieje normański wojownik w "rogatym" hełmie. W rzeczywis-tości żaden wiking nie przytwierdzał do hełmu rogów - boi po co?Czy owe stereotypy są jednak całkiem wyssane z palca, czymożna traktować je jako wytwór fantazji, czy też mają w sobieziarnko prawdy? kim byli naprawdę bohaterowie naszej opo-wieści?Chłód i nędza
Wizyta w Muzeum Wikingów Haithabu (Hedeby), niedale-ko miasta Szlezwik, pozbawia wielu złudzeń. kustosz muze-um, pani Drews, gorąco popiera mój zamiar poszukiwaniahistorycznej prawdy. "Jednym z naszych głównych celów jestsprostowanie fałszywych wyobrażeń o Normanach" - mó-wiąc to, stawia na stole duży karton ze znaleziskami archeo-logicznymi, reliktami tamtej epoki. Znajdują się wśród nichfragmenty kości i czaszek z wykopalisk na terenie dawnejosady.Jeden z eksponatów, który pani Drews bierze do ręki, todolna szczęka. "Wyraźnie widać, że korzeń zęba był tak zro-piały, iż chroniczne zapalenie doprowadziło do zaniku kościżuchwowej. Ten człowiek musiał cierpieć straszliwe bóle"- dodaje współczującym tonem. Obok leży częściowo strzas-kana kość ramienia z wyraźnymi śladami ciosów. To oczywiste- lud wojowników przy ówczesnym stanie medycyny stawałsię z czasem także ludem inwalidów i kalek. Kustoszka wska-zuje na fragment kręgosłupa, zgięty w kształcie odwróconejlitery u. Tak ekstremalne skrzywienie pozwalało człowiekowiraczej pełzać niż chodzić - żałosna egzystencja w świeciewymagającym walki o przetrwanie.Życie wikingów nie było najwidoczniej pasmem triumfów,jak głoszą dawne eposy i współczesne stereotypy. Na ogółbyło całkiem zwyczajne, odheroizowane. Potwierdzało sięto szczególnie w regionach, których deszczowy i zimnyklimat nie pozwalał prowadzić beztroskiego "dolce vita".Tutaj każda chwila wypełniona była walką z naturą- o wiele bardziej bezlitosną niż w gajach słonecznegoPołudnia.Życie we wczesnośredniowiecznej Skandynawii oznaczałowegetację wśród deszczu i śniegu. Niewielki błąd w uprawie,minimalny kaprys pogody zagrażał i tak już skąpym zbiorom,a tym samym egzystencji całego rodu. Nie znano jeszczeziemniaków, buraków cukrowych, orientalnych przypraw, ku-kurydzy ani obficie obradzających jeżyn, mięso było rzadko-ścią. Jedynie najbogatsi mogli sobie pozwolić na miód - luk-susową słodycz. Ilość płodów rolnych zmieniała się z roku narok, systematyczne zaopatrzenie zależało więc w dużej mierzeod starannego konserwowania ży-wności: suszenia, wędzenia, pek-lowania. Jak mało wydajne byłoówczesne rolnictwo, dowodzi na-stępujące porównanie: ok. roku800 zbierano zaledwie podwójnąilość wysiewanego ziarna, obecnieplony z zasiewu wzrosły dwudzies-topięciokrotnie. Chleb uchodził zaartykuł luksusowy, a podstawowy-mi składnikami pożywienia były ry-by, papka zbożowa oraz bogatyw białko bób, zwany "mięsem bie-daków". A gdy zabrakło nawet te-go, pozostawały jeszcze koradrzew i morszczyn.Najtrudniej było przetrwać zimęze względu na prawie całkowity brakwitamin. Schronienie dawały wy-grzebane w ziemi jamy, chaty z da-rni lub z drewna. Dym z ogrzewa-jącego wnętrze ogniska czasami uchodził otworami w dachu,najczęściej jednak zalegał w izdebkach, gęsty i gryzący.Przeciętna długość życia ludzi wynosiła niewiele ponad 30lat, tylko co drugie dziecko dożywało lat 14. Natura, narzu-cająca wszystkie reguły gry, była nie tyle okrutna, ile twardai bezkompromisowa. Kto chciał jeść ryby, musiał ryzykowaćżyciem, wypływając na lodowate morze, często podczasburzy. Szerzyły się choroby. Kogo w chłodną i wilgotnązimową noc dopadło zapalenie płuc lub nabawił się gruźlicy- ten miał niewielkie szanse przeżycia. Lęk przed starością,z jej nieskończonymi cierpieniami, prowadził do tego, żewysoko ceniono sobie bohaterską śmierć w boju. Z gorzkichdoświadczeń życiowych tych ludzi skorzystało chrześcijań-stwo. Nauka o ziemskim padole łez, przez który trzebaprzebrnąć, aby na tamtym świecie odebrać nagrodę za trudy,odpowiadała dokładnie ich wyobrażeniom. Nic więc dziw-nego, że wikingowie nadzwyczaj szybko i bez oporów przyjęliwiarę chrześcijańską.Nieustające zmagania z przeciwnościami losu sprawiały, żerybacy i rolnicy nie mieli zbyt wiele czasu na zajmowanie sięsztuką, muzyką i literaturą. Dlatego też nie zachowały się aniwybitne dzieła sztuki, ani przekazy literackie, nie licząc skąpych,wyrytych w kamieniu tekstów runicznych. Słynne sagi powsta-wały dopiero na przełomie XII/XIII w. O muzyce zaś donosiłkupiec i podróżnik arabski at-Tartusi, który odwiedził Hedebyok. roku 950. "Nigdy nie słyszałem ohydniejszego śpiewu niżten mieszkańców Szlezwiku. Z ich gardeł wydobywa się po-mruk, podobny wyciu psów" - brzmiała miażdżąca krytyka.Cóż więc w oczach potomnych uczyniło z tego ubogiegoludu, zamieszkującego krańce świata, tryskających siłą boha-terów, uczestników niesamowitych przygód? Po wizycie w Hait-habu powstaje pytanie - kim byli właściwie wikingowie?"Wikingowie (prawdopodobnie od staronordyckiego ~~wilv~,zatoka) - średniowieczni piraci skandynawscy, ukrywającysię po napaściach na niedostępnych odcinkach wybrzeża,wcześniej nazywani często Normanami. ich zbrojna ekspansjarozpoczęła się w 793 r. napadem na angielski klasztor Lin-disfarne, a zakończyła w roku 1066 podbojem Anglii przezWilhelma Zdobywcę. Byli postrachem chrześcijańskiej Europy."Tak lub podobnie brzmią encyklopedyczne hasła. Wysuwajązwykle na pierwszy plan "krwawe najazdy", przemilczającożywioną działalność handlową Normanów, a także fakt, iżchrześcijańscy przeciwnicy w niczym nie ustępowali im podwzględem okrucieństwa. Studiując historyczne relacje, niemożna zapominać o jednym: we wczesnym średniowieczuczytać i pisać potrafili najczęściej tylko duchowni. Mnisi i księżauważali zaś pogan z Północy za "bicz boży", wysłany, byukarać grzeszną ludzkość. Owa plaga powodowała wprawdziestraty i cierpienia, ale była doskonałym tematem kazań. Współ-cześni historycy dawno zauważyli, że Skandynawów najzwy-czajniej oczerniano. Teraz spotykamy nową teorię, któraprzedstawia ich raczej jako zapalonych kupców niż wojow-ników. Prawda, jak zwykle, leży zapewne pośrodku.Cały sukces normańskich przedsięwzięć - czy to zbrojnychnapadów, czy handlu - opierał się w dużym stopniu na pew-nej technicznej nowince: konstrukcji słynnych statków, nadają-cych się i do walki, i do przewozu towarów.Genialny wynalazeklZnawca problematyki wikingów, Ole Crumlin-Pedersen, któ-rego wraz z ekipą filmową odwiedziłem w jego muzeum w Ro-skilde koło Kopenhagi, z dumą prezentuje rekonstrukcję statku:"Smukły, zwrotny, osiąga do 20 km/h. Odpowiednio manew-rując sterem i żaglem rejowym, można płynąć nawet podprąd i pod wiatr! Płaski kadłub pozwala szybko wylądowaćna brzegu i szybko odpłynąć. Wszystko przemyślane w naj-drobniejszych szczegółach: podczas bitwy tarcze wojownikówpodwyższały ochronne nadburcie, członkowie załogi spełnialiróżne funkcje - napędzali łódź siłą mięśni, w razie potrzebyprzenosili ją na własnych barkach, nawigowali i walczyli. Otooptymalne wykorzystanie zasobów energii ludzkiej!"'W Muzeum Okrętów Wikińskich na wyspie Bygd~y w po-bliżu Oslo podziwiać można najwspanialsze chyba znalezisko- tzw. statek z Osebergu. Jakże kunsztownie rzeźbiona jestdziobnica, jak umiejętnie ułożone są na zakładkę klepki po-szycia, a stewa dziobowa i rufowa - doskonałe w formie.Nietrudno wyobrazić sobie tę łódź, z wydętym na wietrzeżaglem, majestatycznie tnącą fale. Cudo średniowiecznegoszkutnictwa z pewnością nie było przeznaczone do walki,zbyt dużym kosztem je wykonano. Odnalezione w kurhaniew norweskim Osebergu, na zachodnim brzegu Oslofjordu,służyło do celów reprezentacyjnych i podkreślało szacunekdla zmarłych. Pochówki łodziowe nie były niczym nadzwyczaj-nym, odkryto jeszcze wiele innych okrętów pełniących takąfunkcję - choć już nie tak pięknie wykonanych. Być możewikingowie uważali, iż dusze zmarłych potrzebują środkatransportu, aby przedostać się w zaświaty. W każdym razie,łodzie odgrywały ważną kulturową rolę, często używano jewięc w rytuałach pogrzebowych. Szczególnym przykłademtego zwyczaju jest duże cmentarzysko w Lindholm Hoje, w po-bliżu duńskiego miasta Aborg. Z setek głazów narzutowychułożono tam kontury statków.Jednak okręt z Osebergu pozwala najlepiej wyobrazić sobiepracę nordyckich szkutników. Gdy podejdziemy blisko do ty-siącletnich, poczerniałych dębowych burt i popuścimy wodzefantazji, być może ukażą się nam sceny ze średniowiecznejstoczni. W wielkich drewnianych wiadrach gotuje się smoła,nasączone nią włosie zwierzęce służyło do uszczelniania po-szycia. Snycerz żłobi w twardym drewnie ozdobne girlandyi postacie zwierząt, inni spajają burty żelaznymi nitami. Z gięt-kiej wierzby struga się drewniane gwoździe, z lekkiego jesionupowstają wewnętrzne nadbudówki. Najbardziej doświadczonyszkutnik stoi po pas w wodzie obok zwodowanej już łodzi,by silnymi uderzeniami wbić najważniejszy trzpień - ten,który musi utrzymać precyzyjnie zmontowany ster, i to nawetpodczas największej burzy. Pozostali budowniczowie stawiająpotężny, sosnowy maszt - wysoki na dobre 20 metrów,który uniesie 100 m2 powierzchni żagla. Przemyślną technikęstosuje się do produkcji z wielkich pni dębowych cienkichdesek, znacznie lepszych niż nasze współczesne. W nowo-czesnym tartaku piłuje się pnie bez zwracania uwagi na prze-bieg słojów, w tamtych czasach natomiast rozszczepiano drze-wo wzdłuż słojów, wbijając weń liczne kliny. Tak uzyskanedeski - mokre czy suche - nie paczą się i nie trzeba ichpoddawać długotrwałemu suszeniu.Max Vinner, szkutnik z muzeum w Roskilde, który na zrekon-struowanej "długiej łodzi" dopłynął do Ameryki, powiedział:"Wikingowie posiadali najwspanialsze i najszybsze okręty tam-tej epoki - i to przyniosło im sukcesy".2Na morzuCiemne, ołowiane chmury wiszą nisko nad głowami, ośnie-żone wierzchołki gór rozpływają się, nikną we mgle, nosyi uszy marzną na jednostajnie silnym wietrze. Na szczęścieprzed wypłynięciem z portu włożyliśmy grube, wełniane swet-ry, chroniące też przed ciągłą mżawką.Ta scena rozgrywa się w pełni lata, na zachodnim wybrzeżuLofotów, archipelagu w północnej części Norwegii. Znajdujemysię na pokładzie niewielkiego kutra rybackiego, znacznie jednakwiększego od zwyczajnych statków normańskich. Nasz kuterjest wyposażony w elektroniczne urządzenia - tutejsze morzeuchodzi bowiem za szczególnie niebezpieczne. "Tam dalej- pokazuje kapitan - zaczyna się osławiony malstrom3, nie-bezpieczny prąd morski, który już niejeden statek zniósł naskały". Pływać zaś w tej lodowatej wodzie nie da się zbytdługo.Szyper i załoga to rybacy z Lofotów - wykonują jedenz najcięższych zawodów na świecie. Latem żegluga w tychszerokościach geograficznych jest jeszcze znośna, ale sezonrybacki zaczyna się zwykle na początku stycznia i trwa dokwietnia. Wtedy bowiem pojawiają się ławice dorszy, ryb wy-znaczających rytm życia tutejszych mieszkańców. Czas wiel-kich połowów przypada więc na miesiące, gdy słupek rtęcispada znacznie poniżej zera, szaleją zimowe sztormy, a dzieńza kołem polarnym niewiele różni się od nocy. Morze huczywówczas w mroku, a mały kuter podskakuje na falach.Obserwując lofockich rybaków, można sobie wyobrazić życiewikingów. Czterej członkowie naszej załogi są zresztą potom-kami owych pionierów morza. Poorane zmarszczkami twarze,spracowane dłonie - z natury przyjaźni, ale małomówni.Wycie wiatru nie zachęca zresztą do pogawędek.Podobnie działo się przed tysiącem lat - w tym świecieniewiele się zmieniło. Te same manewry siecią, te same ruchy,gdy rybie wyrywa się z pyska ciężki hak. Tutaj nietrudno zro-zumieć, dlaczego niewiele narodów opanowało żeglugę tak,jak wikingowie. Tylko ktoś, kto wzrósł wśród wszechobecnościmorskiego żywiołu, miał szansę przezwyciężyć zimne noce,gwałtowne sztormy i wzburzone fale. Łatwo też pojąć, dla-czego Normanowie, którzy trudzili się całe lata w takich warun-kach, szukali szans szybszego i łatwiejszego zarobku. Moż-liwość wypraw łupieżczych zauważyli w cieplejszych porachroku, gdy ryb brakowało, a na morzu panowały korzystnewarunki. Przez stulecia połowów doskonalili swe żeglarskieumiejętności, aż wreszcie postanowili zbić na nich majątek.Historia pewnego sukcesuPewnego ciepłego, mglistego ranka w czerwcu 793 r. opatklasztoru w Lindisfarne udawał się do zakrystii, gdy dosięgnąłgo cios topora bojowego. Oszczędziło mu to strasznegowidoku: w ciągu zaledwie godziny wszyscy mnisi zostali zma-sakrowani, klasztor - splądrowany i spalony.Nie wiadomo, kto doniósł o katastrofie - być może jakiśzakonnik jednak ocalał - lecz wiadomość poruszyła całąchrześcijańską Europę, dotarła nawet na dwór karola Wiel-kiego. Klasztor na małej wysepce uchodził przecież za jednąz największych świętości owych czasów. Teolog Alkuin z Yorkupisał przerażony: "Już przed 350 laty nasi przodkowie zamie-SzkiWalj ten przepię-kny kraj. Nigdy dotądBrytanii nie ogarnęłataka trwoga, nie wie-rzono w możliwośćnapaści z morza". ToBył dopiero począ-tek! W lecie 794 r.Normanowie zrów-nali z ziemią osadęJarrow, 80 km
Lindisfarne i spalili kolejne dwa klasztory. W rok później nor-wescy wikingowie urządzili krwawą rzeź w Irlandii. Wszystkowskazywało na to, że przybysze z Północy zasmakowali w roz-bojach. W roku 797 zaatakowali wyspę Man, następnie klasz-tor na południe od Jarrow i jeszcze jeden - na zachodnimwybrzeżu Szkocji. Te błyskawiczne napady stanowiły jednaktylko przedsmak tego, co miało nastąpić.Początkowo wydawało się, iż owe grabieże stanowią jedy-nie uboczne - choć lukratywne - zajęcie dla rybaków,którzy latem nie mają co robić. Jednak setki dobrze zapla-nowanych najazdów w wieku IX przeczą temu - zjawiskozaczyna przybierać rozmiary zorganizowanego, systematy-cznego piractwa. Wikingowie wypracowali taktykę wojennązwaną "strandhagg", bazującą głównie na zaskoczeniu. Napłaskodennych łodziach podpływali do brzegu, wysadzając"desant". Oddział bitnych wojowników szturmował natych-miast którąś z najbliższych posiadłości - najczęściej klasz-tor. Najeźdźcy, bezlitośnie łamiąc ewentualny opór, pląd-rowali domy, stajnie, składy i skarbce, następnie wzniecalipożar i znikali równie szybko jak przybyli. ich łupem padałozłoto, srebro, klejnoty, ale także bydło i ludzie nadający siędo sprzedaży w niewolę."Boże chroń nas przed Normanami" - to błaganie rozlegałosię coraz częściej w nadbrzeżnych miastach. Mieszkańcy niewierzyli już widocznie w jakąkolwiek skuteczną pomoc bezudziału sił nadprzyrodzonych. Mieli zresztą rację. Po śmierciKarola Wielkiego (814 r.) w rozległym państwie Franków po-wstała militarna próżnia, co sprzyjało najeźdźcom. W roku840 wojska Duńczyków, złożone ze specjalnie wyszkolonych,elitarnych oddziałów, rozpoczęły atak na północne rubieżeosłabionego imperium Karolingów. Małe grupki łupieżcówz Norwegii dotarły wzdłuż wybrzeży Atlantyku do Portugalii,a nawet do północnej Afryki, natomiast w państwie zachod-niofrankijskim nikt nie potrafił stawić czoło agresji duńskiej.Wikingowie plądrują Hamburg, zdobywają Rouen, Chartresi Tours, 30 000 wojowników płynie w górę Sekwany, w kierun-ku Paryża. Późniejsza stolica Francji, wówczas jeszcze niewiel-kie miasto, jest właściwie bezbronna. Załoga to żałosna garstka- zaledwie dwustu rycerzy.Gdy zawiodły rozwiązania militarne, trzeba było podjąćrokowania. Karol Łysy, Karol Gruby, Karol Prosty - wszyscytrzej próbowali odwrócić niebezpieczeństwo, płacąc ogrom-ny trybut, tzw. danegeld. Duńczycy brali pieniądze... i grabilitereny sąsiadów. Ta niezwykle uciążliwa na dłuższą metęsytuacja wymagała niekonwencjonalnych rozwiązań. "Jeśli niemożesz pokonać wroga, obejmij go", mówi stare porzekadło.Karol Prosty (893-929), nowy król państwa Franków, wziąłje sobie do serca. W traktacie z Saint-Clair-sur-Epte uczyniłwodza wikingów o imieniu Rollo oficjalnym władcą Neustrii,krainy odpowiadającej dzisiejszej Normandii. Było to rozsąd-ne posunięcie: nowo mianowany wasal respektował auto-rytet króla, a przede wszystkim chronił go przed innymiintruzami.Przed otrzymaniem godności książęcej Rollo musiał wszakżespełnić kilka "drobnych" warunków. Wykazał się jednak elas-tycznością i zdolnością adaptacji do nowych realiów. Na po-czątek przyjął chrzest, zamienił skandynawską demokrację nafrankijski feudalizm, a w końcu uczynił ze swych wojownikówosiadłych chłopów. Zuchwały wiking przemienił się w arysto-kratę i spieszył na pomoc suwerenowi, nawet gdy ten po-chopnie wdał się w zbrojne utarczki z burgundzkim sąsiadem.Taka właśnie umiejętność przystosowania się ułatwiła normań-skie sukcesy w następnych stuleciach, przede wszystkim zaśumocniła dotychczasowe zdobycze. Ukoronowanie podbojównastąpiło w 1066 r., gdy książę Normandii zasiadł na tronieAnglii. Był nim nie kto inny, jak Wilhelm Zdobywca, praprawnukRollona.Szczęśliwe życieWieki IX i X były dla wikingów "złotą epoką". Wierszowanesagi o bohaterach, jakie przetrwały do naszych czasów,sławią ich nieposkromione męstwo i strategiczną wyższość.Wspaniałe zwycięstwa nie były przecież jedynie wynikiemnagle rozbudzonego bohaterstwa ani też wyłącznie rezul-tatem słabości przeciwników. Badania statystyczne wskazująna doniosłe zmiany w ówczesnych społeczeństwach nordyc-kich. Pod koniec VIII stulecia pustkowia Północy zamiesz-kiwało niewiele ponad dwa miliony ludzi, ale wkrótce potemnastąpiło gwałtowne zwiększenie przyrostu ludności. Przy-czyn tego zjawiska szukać należy w samym środowiskunaturalnym.Badacze stwierdzili, iż w połowie VIII w. klimat na DalekiejPółnocy wyraźnie się ocieplił. Oznaczało to automatycznieobfitsze plony - a więc lepsze odżywienie mieszkańców.Przesadą byłoby mówić o rosnącym luksusie, w każdymrazie jednak liczba potomstwa wzrastała, a średnia życiawydłużała się.Po pewnym czasie Normanom zaczęło doskwierać przelud-nienie. Wielu młodych ludzi musiało szukać szczęścia gdzieindziej, tylko najstarszy syn dziedziczył ojcowskie gospodars-two. Na dodatek zbrodniarzy skazywano często na banicjęzamiast kary śmierci. Oni właśnie odkrywali nowe krainy i za-siedlali je, świadomi, że nie mają dokąd wracać.Wyspa ognia i loduNikt pośród wikingów nie wiedział tak naprawdę, gdzie mależeć owa tajemnicza wyspa, o której opowiadali starcy. Pe-wien Norweg o imieniu Naddod i Szwed Gardar odkryli jąpodobno przypadkiem na północnym Atlantyku. Po najwięk-szych targowiskach Norwegii rozeszła się pogłoska o niejakimThorulfie. Ten marynarz widział rzekomo na własne oczy, jaktrawa rosnąca na wyspie spływała kroplami prawdziwego mas-ła Jednym słowem - kraj mlekiem i miodem płynący. Być
...
NYGP