Berry McCue Noelle - W poszukiwaniu radości.doc

(529 KB) Pobierz

 

 

 

 

Noelle Berry McCue

 

W POSZUKIWANIU RADOŚCI


Rozdział 1

Lekka jak pianka mgiełka pokrywała bladoniebieskie niebo, a promienie słońca gasły nad doliną Sacramento. W stojącym powietrzu można było wyraźnie dostrzec migoczące fale upału, układające się w równoległych warstwach od nawierzchni drogi aż po horyzont. W powietrzu nie czuło się najmniejszego nawet powiewu. Wsiadając do samochodu, Joy Barton westchnęła z ulgą. Ulga ta błyskawicznie zamieniła się w jęk protestu, kiedy jej ciało zetknęło się z rozgrzaną skórą siedzenia. Natychmiast opuściła obie szyby, aby przewietrzyć duszne wnętrze. Kiedy ruszyła, pęd powietrza zaczął rozwiewać na jej skroniach wilgotne pasma ciemnych włosów.

Długimi, wysmukłymi palcami wystukiwała na kierownicy niecierpliwy rytm, przedzierając się w ten czwartkowy wieczór przez gęstniejący na drodze ruch. W końcu zatrzymała swego małego niebieskiego triumpha na długim, zakręconym podjeździe przed domem rodziców. Jej niepokój osiągnął szczyt. Matka i ojciec wyjechali na tydzień do San Francisco i Joy zgodziła się zaopiekować ich domem, dopóki nie wrócą. Na początku cieszyła się z tego, że może im pomóc, zwłaszcza że wiedziała, jak bardzo oboje potrzebują tego urlopu. Jednak po tygodniu błąkania się po ich pustym domu własne, małe, lecz przytulne mieszkanko zaczęło się jej wydawać utraconym rajem.

- Ty idiotko - upominała się w duchu. - Nie tęsknisz za swoim malutkim pudełeczkiem, ale za wspaniałym, chłodnym basenem, z którego możesz korzystać razem z innymi lokatorami.

Uśmiechnąwszy się lekko, szybko wbiegła na schodki z czerwonawego piaskowca prowadzące na werandę. Kiedy się poruszała, jej bawełniana spódniczka muskała lekko nogi w nylonowych rajstopach. Przypomniało jej to, że jeszcze niedawno była w zwykłych szortach i górze od kostiumu kąpielowego.

Osłonięta weranda zapewniała przyjemne wytchnienie po oślepiającym blasku popołudniowego słońca. Rozłożysty dąb, ocieniający większą część podjazdu, dodatkowo utrudniał jej znalezienie kluczy. Czekając, aż wzrok przystosuje się do półmroku, wsunęła niemal głowę do trzymanej na ramieniu torby, tak że nie zauważyła milczącej postaci wyłaniającej się z drugiego końca werandy. Głęboki męski głos zabrzmiał dokładnie nad jej pochyloną głową:

- Może w czymś pomóc?

Gwałtownie łapiąc powietrze, odwróciła się tak raptownie, że opuściła torebkę. Podnosząc zakłopotane spojrzenie, najpierw zauważyła czarne spodnie z ostrymi jak brzytwa kantami, które zdawały się same rozprasowywać na silnych, muskularnych udach. Duże dłonie opierały się niedbale na biodrach i Joy wpatrywała się przez chwilę jak zahipnotyzowana w czarne włoski miękko wijące się na nadgarstkach.

Zdawała sobie sprawę, że przygląda się nieznajomemu aż nazbyt dokładnie, więc podniosła oczy w górę, musnęła wzrokiem koszulę uwypuklającą zarys muskularnej klatki piersiowej i spojrzała mu prosto w twarz. Słowa, które miała zamiar powiedzieć, uwięzły jej w gardle, gdy tylko utkwiła pełne niedowierzania oczy w mężczyźnie stojącym nad nią. Gęste, czarne włosy opadały miękko na jego szczupłą, opaloną twarz. Wystające kości policzkowe nadawały jej męskim rysom nieco jastrzębi wyraz i tylko pełna dolna warga pozwalała domyślać się czulszej, zmysłowej strony jego natury.

- Brent?

Jej szept był ledwie słyszalny. Zadrżała, blade policzki zarumieniły się, a w piwnych oczach zalśniło wzruszenie. Jego stalowoniebieskie oczy zamigotały w odpowiedzi, kiedy z uśmiechem rozpostarł ramiona. Joy już nie potrzebowała żadnej innej zachęty, by rzucić mu się w objęcia.

- Brent, wróciłeś do domu. - Splotła dłonie na jego mocnym karku i wtuliła się w niego ze wszystkich sił.

- Co za powitanie, Kędzierzawy Łepku! - wykrztusił, z trudem łapiąc powietrze.

Schwycił ją mocno za ramiona i odsunął trochę, by lepiej ją obejrzeć. Jego wzrok błądził po jej włosach barwy czekolady, przetykanych pasmami koloru złocistego miodu, a następnie przeniósł się na ocienione gęstymi rzęsami piwne oczy. Głębie jej nakrapianych złotem, brązowych tęczówek skrywały namiętną, gorącą naturę.

- Kędzierzawy Łepku! - jęknęła nadąsana. - Czyżbyś nie zauważył, Brencie Tyler, że co nieco urosłam od czasu, kiedy mnie po raz ostatni widziałeś?

- Mmmm, byłaś wtedy słodką szesnastolatką?

- Raczej chudą siedemnastolatką, i ty dobrze o tym wiesz, gadzie! Przyjrzał się jej badawczo, bez pośpiechu.

- Masz rację - odpowiedział, a jego oczy wyrażały prawdziwe męskie uznanie. - Nie zauważyłem.

Roześmiała się, ale zabrzmiało to nienaturalnie. Ta ostentacyjna ocena jej ciała wytrąciła ją z równowagi. Poczuła ucisk w dołku, a ze zdenerwowania zrobiło się jej gorąco. W jednej chwili uświadomiła sobie, że wpływ, jaki Brent od tak dawna wywierał na nią, wzrósł jeszcze bardziej po tych wszystkich latach. Rozpaczliwie usiłowała przypomnieć sobie swą dawną radość, jaką odczuwała, gdy ujrzała go po raz pierwszy, ale uczucie to zagubiło się gdzieś na dnie jej pamięci. To był Brent, myślała coraz bardziej zdenerwowana, a koniuszki palców aż piekły ją na wspomnienie silnych ramion, których dotykały przed chwilą. Z narastającym bólem uświadomiła sobie własną odpowiedź na tę pełną wigoru męskość. To był jej brat!

Przybrany brat, dodawał wewnętrzny głos, człowiek, który od dzieciństwa wywierał na nią stały wpływ. Jak drogi i bliski był Brent jako chłopiec, jaki dobry i kochany był jako młody mężczyzna i jak często w ostatnich latach o nim myślała... a teraz zastąpił go ktoś obcy, ktoś, kto odbierał jej pewność siebie.

Schyliła się po torbę. Ten ruch ciała był jej potrzebny jako obrona przed ogarniającym ją zakłopotaniem. Powkładała do niej z powrotem kilka rozrzuconych drobiazgów i wyprostowała się. Miała nadzieję, że Brent uzna, iż zarumieniła się z wysiłku.

- Kiedy przyjechałeś do miasta? - starała się bardzo, by powiedzieć to chłodnym, beznamiętnym tonem. Od razu jednak uświadomiła sobie, że się jej to nie udało, kiedy Brent, z trudem opanowując śmiech, dotknął wnętrzem dłoni jej rozpalonych policzków.

- Nie chciałem sprawić ci kłopotu - powiedział.

Oderwała się od niego i odwróciła plecami. Odetchnęła z ulgą, kiedy czubkami palców wyczuła nieuchwytny dotychczas klucz od domu. Brent pozbierał z werandy kilka sztuk bagażu i wszedł za nią do środka. Znów się uśmiechnął, widząc w jej oczach całkowite osłupienie i otwarte ze zdumienia usta.

- Zamknij pyszczek, rybko! - zażartował i z westchnieniem ulgi postawił walizy na podłodze w korytarzu - Widzisz tu wszystkie moje doczesne dobra, ale nie przejmuje się. Mam serdecznie dość pokoi hotelowych i pomyślałem sobie, że rodzina nie będzie miała nic przeciw temu, jak pomieszkam tu przez jakiś czas. Tyle razy twoi rodzice prosili mnie, żebym przyjechał. Mogłem napisać lub zadzwonić, ale podjąłem decyzję w ostatniej chwili. Twoja matka zawsze narzekała na moją impulsywność. Pamiętasz?

Serce biło jej coraz szybciej; żeby je uspokoić, kilkakrotnie zaczerpnęła głębiej powietrza, podczas gdy Brent ustawiał bagaże pod ścianą. Nie mogła oderwać oczy od płynnych ruchów jego ciała, dopóki na nią nie spojrzał. Pod wpływem jego pytającego wzroku, zamknęła wreszcie drzwi, jej zwilgotniałe ze zdenerwowania dłonie ślizgały się po drewnie.

- Czy to znaczy, że wróciłeś do domu na stałe?

Odwróciła się do niego tyłem i gdy w napięciu czekała na odpowiedź, czuła się zupełnie sparaliżowana. Cisza, która zaległa po jej pytaniu, była wprost nie do zniesienia, przerwał ją dopiero odgłos jego kroków. Na ramionach poczuła jego silne ręce, lecz gdy odwrócił jej twarz ku sobie, jego spojrzenie było łagodne.

Ze wzruszenia poczuła mrowienie w żołądku. Kiedy zmrużył oczy, jakby skrywając przed nią swoje myśli, poczuła, że nie może opanować nerwowego uśmiechu. Powoli pokręcił głową

- Czy aż tak bardzo się zmieniłem, Joy?

W pytaniu tym był smutek, który ją zranił. Spojrzała na niego uważnie i zauważyła zmiany spowodowane przez czas. Linie po bokach usta pogłębiły się, wskazując na narzucaną sobie dyscyplinę, w oczach czaiła się szorstkość, której dawniej nie było. Rysy jego twarzy stały się bardziej ostre, a sama twarz wydawała się teraz niemal wychudzona, pod oczami widoczne były ślady wielu nieprzespanych nocy.

Im dłużej się w niego wpatrywała, tym szybciej ulatniała się jej początkowa niepewność. Nawet cienie pod oczami, które widziały zbyt wiele śmierci i zniszczenia, nie mogły przesłonić jej człowieka, którego pamiętała tak dobrze. W jego poważnym spojrzeniu były te same co zawsze miłość i zrozumienie, pojawiła się także iskierka cierpienia, która ją trochę zawstydziła.

- Tak, zmieniłeś się - szepnęła, dotykając lekko delikatnej bruzdy obok jego ust. - Ale nie ma to żadnego znaczenia.

Napięcie między nimi opadło wreszcie, kiedy na chwilę wziął ją serdecznie w ramiona. Gdy tak objęci szli do salonu, czuła się naprawdę szczęśliwa.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie - powiedziała. - Kiedy przyjechałeś do miasta?

- Mój samolot wylądował przed jakimiś czterema godzinami i przyjechałem z lotniska prosto tutaj.

- To znaczy, że czekałeś tu tyle czasu?

Wyminął ją i rzucił się na kanapę. Wyglądał na bardzo zmęczonego.

- Nie przejmuj się, w mojej pracy przyzwyczaiłem się długo czekać, aż coś się zdarzy. - Omiótł pokój szybkim spojrzeniem i uśmiechnął się. - Niewiele się tu zmieniło przez te cztery lata.

W jego cichym głosie wyczuła aprobatę.

- Znasz matkę! Nie czułaby się dobrze, gdyby nie była otoczona starymi, dobrze sobie znanymi przedmiotami - mówiła - Tata stale powtarza, że jedynie z tego powodu trzyma go przy sobie. Udało nam się osiągnąć tylko tyle, że zgodziła się zmienić obicia mebli.

Mówiąc to, zsunęła pantofle i usiadła obok Brenta. Wtuliła plecy w oparcie kanapy i podwinęła nogi pod siebie.

- Uwierz mi, namówić ją na to było trudniej niż wspiąć się na Mount Everest - opowiadała. - Tata, Keith i ja nabawiliśmy się już zapalenia krtani, nie mówiąc o załamaniu nerwowym, kiedy nam się to w końcu udało!

Donośny, głęboki śmiech Brenta wypełnił cały pokój, odbijając się echem od pomalowanych na kremowo ścian. Joy patrzyła na niego zafascynowana. Mimo woli wróciła myślą do momentu ich powitania, kiedy żywiołowo rzuciła mu się w ramiona. Niemal namacalnie czuła ten krótki kontakt swoich ust z jego ciepłym ciałem. Zaciskając zęby, stwierdziła w duchu, że nie jest w stanie oderwać od niego oczu. Było to, to samo nie wypowiedziane pragnienie, które zakłócało ich bliską przyjaźń przed czterema laty. Dobry Boże! Czy nigdy nie przestanie nienawidzić siebie samej za przeszłość? Dawniej był to po prostu Brent, jej najukochańszy Przybrany brat, który pojawiał się i znikał w jej życiu, od kiedy sięgała pamięcią. Ilekroć przybywał do domu, zaczynało się zamieszanie i śmiechy, tak jakby każdy z członków rodziny odzyskiwał dzięki niemu zagubioną cząstkę swojego życia. Tyle razy Brent trzymał ją na kolanach, gładząc ręką jej splątane loki. Dlaczego więc nie mogła wrócić do niewinnych uczuć z dawnych lat? Dlaczego patrząc na niego, odczuwała wręcz zmysłową przyjemność? To Prawda, że Brent zmienił się przez ten czas. Zdawała sobie jednak sprawę, że te zmiany spotęgowały tylko jej dawną, głęboko zakorzenioną fascynację. Teraz nie była już zdolna patrzeć na niego dłużej jasnym spojrzeniem dziecka. Spoglądała na niego oczami kobiety, wiedziała o tym i to ją podniecało. Te przejrzyste, niebieskie oczy mógłby ktoś uznać za zimne, ale ona czuła, że płonie pod tym spojrzeniem. Patrząc na zakłopotaną twarz Brenta, mogłaby przysiąc, że i on jest świadom zmysłowego napięcia, które tak trudno było jej ukryć.

Z powodu jej własnej głupoty poczuł się niezręcznie w jedynym domu, jaki kiedykolwiek miał. Ta myśl zawstydziła ją. Czy nigdy się niczego nie nauczy? Odetchnęła głęboko, by się opanować, starając się zetrzeć z twarzy ślady odczuwanych emocji.

Poruszyła się niespokojnie, kiedy przyłapał jej utkwione w nim spojrzenie. Błyskawicznie opuściła oczy na ręce, tak jakby nagle zafascynował ją ruch jej własnych palców na zaokrąglonym oparciu kanapy.

- Joy, kręcisz się jak kotka na gorącym dachu - zauważył, a w jego głosie zabrzmiała nutka niepokoju. - Powiedz mi, co cię gnębi.

- Nic mi nie jest, Brent - odpowiedziała, uśmiechając się niepewnie. - Po prostu cieszę się, że wróciłeś. - Przełknęła ślinę. Mama i tata będą mieli wspaniałą niespodziankę, gdy wrócą do domu.

Pochylił się do przodu i z kieszeni leżącej na stoliku marynarki wyciągnął zmiętą paczkę papierosów i zapalniczkę.

- Twoja matka żywcem obdarłaby mnie ze skóry, gdyby wiedziała, że tutaj palę - powiedział osłaniając dłonią płomień. - O której rodzice wracają?

- Mają wrócić w niedzielę.

- W niedzielę!

- Pojechali do Keitha do San Francisco. Tato wyglądał ostatnio na zmęczonego, więc mama uznała, że powinien część urlopu wykorzystać wcześniej, nie czekając na swoje zwykłe trzy tygodnie w sierpniu.

- A cóż porabia teraz nasz brat?

- Och, to samo, co zawsze. Pracuje jako prawnik dla jednego z dużych przedsiębiorstw przemysłowych.

Brent potrząsnął głową, a jego twarz przybrała wyraz rozbawienia.

- Matka pisała mi o tym. Nie mogą jakoś wyobrazić sobie naszego kochanego Keitha jako oddanego swemu zawodowi statecznego prawnika. Kiedy byłem tu po raz ostatni, interesował się głownie dziewczętami, a nie studiami prawniczymi.

Joy uśmiechnęła się.

- O ile pamiętam, był w owych czasach niesłychanie uczuciowy, nieprawdaż? Matka, uważała, że prawie wszystkie siwe włosy zawdzięcza zachowaniu Keitha podczas studiów, do czego on się oczywiście nie przyznawał, kiedy przyjeżdżał do domu. Podejrzewam, że nadal rolę zapracowanego prawnika odgrywa wyłącznie dla mamy. Kilka miesięcy temu podsłuchałam, jak mówił do jednego z przyjaciół, że kobiety w San Francisco są znacznie bardziej wyzwolone niż tutaj. Ze sposobu, w jaki to mówił, wywnioskowałam, że wie to z doświadczenia.

Brent zaciągnął się głęboko i powoli wypuścił dym. Przysunął do siebie ulubiony kryształowy talerzyk jej matki i strzepnął na niego popiół.

- Masz rację - zgryźliwie zauważyła Joy. Teraz mama obdarłaby cię ze skóry! Roześmiał się, a ona z troską dostrzegła grymas napięcia na jego twarzy. Nawet rozbawienie

nie mogło całkowicie zatrzeć rzucających się w oczy oznak wyczerpania. Ze smutkiem spostrzegła siwe pasemka na jego skroniach. Gorzki grymas ust wskazywał, że nie jest to tylko zmęczenie fizyczne. Joy odczuła silne pragnienie pocieszenia go.

- Wyglądasz na bardzo zmęczonego - westchnęła.

- Jestem zmęczony - przyznał. Zaciągnął się szybko papierosem i odłożył go.

- Teraz moja kolej, chciałaby cię o coś zapytać - jej uśmiech był wymuszony i zawahała się przez chwilę zanim powiedziała:

- Masz jakieś kłopoty, Brent?

- Nie martwię się, Joy - szepnął wpatrując się w swoje splecione dłonie. - Mam już dość tego wyścigu szczurów, to wszystko.

Brent był korespondentem zagranicznym i przez ostatnie kilka lat zdobył sobie solidną pozycję. Przysyłał reportaże, których inni nie byli w stanie lub nie chcieli napisać. Jego relacje z najbardziej zapalnych punktów globu ukazywały się na pierwszych stronach gazet. Był jednym z niewielu reporterów podejmujących tak ryzykowne zadania. Ta niebezpieczna praca, w ciągu ostatnich kilku lat, przysporzyła Joy i jej rodzinie wiele zmartwień.

- Mogłeś przyjechać do domu już dawno, Brent.

- Zdaje mi się, że wyczuwam w tym cień wymówki.

Poruszyła się, niemile zaskoczona opryskliwym tonem jego głosu. Po raz pierwszy spojrzała na Brenta tak, jak musieli go widzieć inni, na twardego mężczyznę, bezwzględnie walczącego zawsze o pierwsze miejsce.

Zerwał się nagle na równe nogi i podbiegł do okna. Wpatrując się w jego plecy, zastanawiała się, na co on patrzy?

- Dlaczego nie miałabym robić ci wymówek - powiedziała. - Cztery lata to dosyć długo. Spostrzegła, że jego ramiona nieznacznie opadły, a ręka powędrowała na kark. Wiedząc, jak bardzo jest zmęczony, pożałowała tych pochopnych słów. Bez zastanowienia wstała i szybko przeszła przez pokój, gruby dywan tłumił jej kroki. Zesztywniał, kiedy objęła go w pasie, a ona przytuliła się do niego, żeby go uspokoić.

- Przepraszam cię - powiedziała zdławionym głosem. Jej oczy pełne były łez, ale starała się powstrzymać płacz. - Nie sądziłam, że to zabrzmi tak paskudnie. Tak bardzo za tobą tęskniłam. Ty nie wiesz, co to znaczy mieć nadzieję i czekać, że być może w tym roku znajdziesz czas, żeby przyjechać, choćby na krótko, i tylko czytać w listach, że znowu podjąłeś się nowego zadania, że czeka cię nowe ryzyko. W końcu starałam się, jak mogłam, żeby wymazać z pamięci wszelkie myśli o tobie...

- Może tak byłoby lepiej, Joy.

- Nie - szepnęła przestraszona, wtulając się w jego szerokie plecy. - Nie, nie, bo nigdy nie udało mi się wyzbyć obawy, że cię już nigdy nie zobaczę.

Odwrócił się bez pośpiechu i mocno chwycił ją w ramiona. Słyszała równe bicie jego serca tuż przy swoim policzku i zadrżała, kiedy pogładził ją po głowie.

Jego klatka piersiowa powiększyła się od głębokiego wdechu. - Masz rację. Mogłem przyjechać już dawno.

- To dlaczego tego nie zrobiłeś, Brent, dlaczego? - jęknęła, wtulając twarz w jego koszulę. Odpowiedzią było pełne zakłopotania milczenie. Jego wahanie wskazywało, jak wiele

było między nimi niedomówień, jak wiele spraw pozostawało bez wyjaśnienia. Coraz mocniej nerwowo naciskał dłonią jej kark. Potem, jakby zdając sobie sprawę, że przyciśnięte do delikatnej skóry palce mogą równie dobrze sprawiać ból, jak i przyjemność, pogłaskał ją po policzku. Jego kciuk ocierał się rytmicznie o jej skórę, kiedy Brent dłonią dotykał jej podbródka. Zmysły Joy i cała jej istota oczekiwały odpowiedzi w tej napiętej ciszy.

- Nie wiesz?

Jego spojrzenie było ciepłe i głębokie; intensywność jego wzroku odebrała jej resztki odwagi. Automatycznie potrząsnęła głową, a odpowiedź nasunęła się jej sama. W jego twarzy było tyle cierpienia...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin