DeAnna Talcott - Szczęśliwa chwila.pdf

(315 KB) Pobierz
374416215 UNPDF
DeAnna Talcott
Szczęśliwa chwila
374416215.002.png
Rozdział 1
Whitney Bloom zatrzymała się, żeby poprawić Byronowi ręcznie
robiony sweter. Byron był jej ulubionym pluszowym misiem. Zawsze
siedział obok kasy w jej niezwykłym sklepie „Raj Pluszowego Misia". Przez
ostatnie sześć lat, niczym cichemu wspólnikowi, zwierzała mu się z marzeń i
rozczarowań.
– Wiesz – szepnęła do Byrona – jeśli tego lata urobimy sobie ręce po
łokcie, to w ciągu sześciu miesięcy znów będziemy wypłacalni.
Oparła się o ladę i sięgnęła po kolejną śrubkę z przekonaniem, że
błyskawicznie uda jej się złożyć ławeczkę dla misia.
– Przewiduję – przerwała na chwilę i machnęła śrubokrętem – że latem
przyjedzie do Melville rekordowo dużo turystów i każdy będzie chciał kupić
misia, żeby zawieźć go dzieciom. Gdzieś nawet w tej chwili ktoś myśli, że
najlepiej byłoby kupić im misia, żeby mogły go pieścić i kochać.
Zadźwięczał dzwonek przy drzwiach od frontu. Whitney uniosła wzrok.
Nie mogła uwierzyć, że jej przewidywania już zaczęły się spełniać. Śrubka
wypadła jej z ręki i potoczyła się po podłodze.
Sylwetka mężczyzny oświetlona od tyłu słońcem rzucała długi cień,
który sięgał aż do lady. Whitney od razu rozpoznała szerokie ramiona,
szczupłe biodra i umięśnione uda. To Logan Monroe. Natychmiast nasunęły
się jej tysiące wspomnień i ugięły się pod nią kolana. Serce gwałtownie
przyspieszyło rytm, jak zawsze, gdy go widziała. Uśmiechnął się do niej.
Był to ten sam uśmiech, który widniał na zdjęciu w rubryce ogłoszeń w
każdym niedzielnym wydaniu „Melville Post". Podpis był zawsze ten sam:
Logan Monroe, sprzedaż nieruchomości, specjalność: działki letniskowe w
Melville, nad jeziorem Justice i w południowo-wschodnim Tennessee.
Straciła opanowanie. Poczuła ucisk w żołądku, zaschło jej w ustach. Nie
widziała go od dwunastu lat. Nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa.
– Bardzo przepraszam – powiedział Logan. Pochylił się i podniósł
śrubkę.
Whitney zauważyła, że ubranie było na niego za luźne, jakby właśnie
trochę schudł.
– Nie chciałem nikogo przestraszyć – wyjaśnił. Ominął komplet
374416215.003.png
dziecięcych mebelków rozstawionych na środku pomieszczenia i położył
śrubkę na ladzie.
Nie patrzył na Whitney. Spoglądał na regał za nią. Były tam wystawione
drogie, niepowtarzalne misie dla kolekcjonerów.
– Potrzebuję misia.
Dzieliły ich teraz dwa metry. Z tej odległości Logan wyglądał jak
dawniej. Był tylko trochę starszy, ale nadal wysoki, postawny, z ciemnymi,
krótko przystrzyżonymi włosami. Twarz prostokątna z silnie zaznaczoną
szczęką, pełne wargi, które drgały, gdy był rozbawiony.
– W takim razie dobrze trafiłeś – udało jej się wydobyć głos, gdy
rozglądał się wśród regałów.
Zatrzymał się i spojrzał na nią. W jego spojrzeniu zauważyła uśmiech i
przeszły ją ciarki. Był nieprzyzwoicie przystojny.
– Whitney? – zapytał z niedowierzaniem. – To naprawdę ty?
Powoli skinęła głową. Zastanawiała się, czy powinna przeprosić za to, co
stało się przed laty. Nie wiedziała, czy jeszcze o tym pamiętał.
– Do diabła, dlaczego nic nie powiedziałaś?
– Sama nie wiem – odpowiedziała, wzruszając ramionami. – Kiedy
wszedłeś, nie sądziłam, że przyjrzysz mi się na tyle dokładnie, żeby mnie
poznać. Nie wiedziałam, czy powinnam, bo...
– Whitney, daj spokój – powiedział karcącym tonem. Spojrzał na nią
uważnie. Zauważył starannie uczesaną fryzurę, perłowe klipsy w uszach,
złotą bransoletkę na ręku, elegancki sweter i dobrane do niego spodnie. –
Teraz przyglądam się już naprawdę bardzo dokładnie – podkreślił.
– Whitney uśmiechnęła się niepewnie.
– Minęło dużo czasu.
– Tak, Whitney, zbyt dużo.
Rozstali się w bardzo nieprzyjemnych okolicznościach. Przykre słowa,
groźby i oskarżenia. Logan się wściekał, Whitney próbowała się bronić. Na
dodatek jej były mąż przytaczał kiepskie argumenty, żeby wyjaśnić,
dlaczego nie można było zbilansować rachunków Logana i brakowało
niewielkiej sumy. Był to jedyny raz, kiedy Whitney słyszała, że Logan
podnosi głos i jedyny raz, gdy publicznie się rozpłakała.
Sytuacja stawała się niezręczna. Oboje nie wiedzieli, co powiedzieć.
– Słuchaj...
– Zawsze chciałam... Roześmiali się.
374416215.004.png
– Myślę, że powinienem cię objąć. – Uniósł ramiona trochę nieporadnie,
jak ktoś, kto nie wie, jak się powinno zachować dwoje dawnych przyjaciół,
gdy czas zatarł już nieporozumienia. Spojrzał na oddzielającą ich szklaną
ladę.
Przez chwilę Whitney wyobrażała sobie, że Logan, jak w komiksie, z
szybkością pocisku chwyci ją w ramiona i pokona wszelkie dzielące ich
przeszkody. Szybko jednak otrząsnęła się z marzeń i wyciągnęła rękę na
powitanie. Mocną dłonią odwzajemnił uścisk. Obeszła ladę. Nadal trzymał
jej rękę.
– Wyglądasz naprawdę wspaniale – powiedział. – Wiele razem
przeżyliśmy – dodał.
– Choć nie zawsze było miło. – Nie mogła się powstrzymać od
przypomnienia prawdy.
Logan skrzywił się i lekko ścisnął jej palce.
– Pamiętasz ten dzień, kiedy cała firma pojechała na piknik, a my
wpadliśmy na siebie podczas gry w piłkę i zegarkiem skaleczyłem cię w
policzek? – spytał, zmieniając temat.
– Jak mogłabym zapomnieć trzy szwy i zastrzyk przeciwtężcowy? –
Odruchowo dotknęła niewielkiej blizny.
Objął jej twarz i uważnie obejrzał jasny ślad.
– Niechcący podciąłem cię, biegnąc za piłką.
Doskonale pamiętał chwilę, gdy na nią wpadł i cichy zgrzyt, gdy zegarek
przejechał jej po kości policzkowej. Jednak najgorsze było to, że mąż
szarpnął ją, żeby wstała, otrzepał z kurzu i oświadczył, że nic nie szkodzi,
przecież nic się nie stało. Powtarzał sobie, że trzeba o tym zapomnieć, to nie
jego sprawa, ona jest mężatką i należy do kogoś innego. Jednak nie mógł
uwolnić się od tego wspomnienia.
– Czy te trzy szwy i zastrzyk były w ramach ubezpieczenia?
Pokręciła przecząco głową.
– To było tak dawno, że już nie ma znaczenia.
Patrzył na nią niebieskimi oczami tak intensywnie, jakby chciał ją
przejrzeć na wylot.
– Jednak został ślad – szepnął, delikatnie dotykając bliznę kciukiem.
– Jest prawie niewidoczny.
Logan cofnął rękę i znów zmienił temat.
– Przejeżdżałem tędy setki razy. Aż nie chce mi się wierzyć, że to należy
374416215.005.png
do ciebie.
– Tylko wynajmuję – wyjaśniła Whitney.
– Jesteś więc – powiedział ciepłym tonem – panią od misiów.
Whitney potrząsnęła głową.
– Proszę cię, tylko nie mów, że to milutkie zajęcie. Lubię tę pracę i
zapewnia mi utrzymanie. Mam wszelkie rodzaje i odmiany misiów, jakie
mógłbyś sobie wymarzyć.
– W to nie wątpię – odparł, rozglądając się wokół.
Wszędzie tłoczyły się misie. Na obrotowym stojaku wisiały szczoteczki
do zębów w kształcie misiów. Książki o misiach stały na półkach w
kształcie misiów. Kształt lub wzór misia miały wystawione zegary,
biżuteria, nalepki i materiały piśmienne, gumki, ołówki, pióra i linijki. Były
misie w ramkach i misie do kąpieli, na zasłonach, prześcieradłach i
ścierkach.
Zachichotał.
– Nie zamierzałem powiedzieć, że to milutkie. Jestem pod wrażeniem.
Chętnie wykupiłbym cały sklep.
– Żeby pozbyć się tego towaru? – zapytała.
– Whitney, ten sklep jest świetny. Tylko ty mogłaś wymyślić coś
takiego.
Pochwały zaskoczyły ją, aż zaróżowiły się jej policzki.
– Co? – zapytał, starając się naśladować jej głos.
– Czyżbym przesadził? – Nie czekał na odpowiedź.
– Mówię poważnie. W szkole zawsze miałaś najlepsze pomysły.
– Życie mnie do tego zmusiło.
– Pamiętasz, jak urządzano oficjalny bankiet, a ty zaproponowałaś,
żebyśmy raczej pojechali na piknik? Dzięki tobie był to najwspanialszy
dzień. Rzucaliśmy plastikowym talerzem, graliśmy w siatkówkę, kąpaliśmy
się.
Whitney poczuła się winna. Wstydziła się przyznać, że nie miała wtedy
dwudziestu pięciu dolarów na bilet wstępu na ten bankiet.
– To ty wymyśliłaś bal absolwentów w strojach z lat pięćdziesiątych –
przypomniał sobie.
Nie zamierzała wyjaśniać, że jedyny kostium, jaki miała do dyspozycji,
to odświętne ubranie babci właśnie z tamtych lat.
– W końcu jednak nie zjawiłaś się na balu, a szukałem cię, bo miałem
374416215.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin