Barbara McMahon - Znalazłem dom.pdf

(617 KB) Pobierz
6607061 UNPDF
BARBARA McMAHON
Znalazłem
dom
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Hawk Blackstone zatrzymał się w drzwiach restauracji. Nim
wszedł do środka, uważnie obejrzał całe wnętrze. Trudno pozbyć się
starych nawyków. Zdarzało mu się bywać w miejscach, w których
należało zachować ostrożność. Dlatego lubił zorientować się, kto jest
wewnątrz i gdzie są wyjścia.
Omiótł spojrzeniem siedzących przy stolikach i przy długim kon­
tuarze. Kowboje, ranczerzy, komiwojażerowie, jedna czy dwie ko­
biety. Tak samo jak we wszystkich miastach, w których żył do tej
pory. Śniadanie jak setki innych w jego życiu.
Skrzywił twarz i skierował się do kontuaru. Bolały go wszystkie
kości. Zawsze siadał przy kontuarze. Zwykle bywała tam lepsza
obsługa. I mógł przyglądać się barmance. Miałby samotnie siedzieć
przy stoliku!
Wybrał jedno z czterech wolnych miejsc. Tuż obok jedynej przy
barze kobiety. Z drugiej strony starszy mężczyzna czytał gazetę nad
filiżanką kawy. Obrzucił sąsiadkę krótkim spojrzeniem. Usiadł cięż­
ko i sięgnął po kartę. Poruszał się powoli i ostrożnie. Każdy ruch
przeszywał mu bólem całe ciało. Omal nie jęknął głośno, kładąc dłoń
na jadłospisie. Poranione palce bolały okropnie. Potłuczone i poka­
leczone, były cichym świadectwem walki, którą stoczył poprzednie­
go dnia. Bójka. Cóż za idiotyczny sposób świętowania trzydziestych
urodzin! Kiedy wreszcie uda mu się wyzbyć tego przyzwyczajenia,
by najpierw nacierać pięściami, a dopiero potem zadawać pytania?!
- Jak wygląda ten drugi? - usłyszał. Rudowłosa barmanka po­
stawiła przed nim filiżankę z kawą. Uśmiechała się przyjaźnie.
- Znacznie gorzej - mruknął. Uśmiechnął się, pomimo bólu obi­
tych szczęk. Muszę kiedyś nauczyć się panować nad sobą, pomyślał.
6
ZNALAZŁEM DOM
Jak setki razy przedtem. A przecież za każdym razem dłużej musiał
dochodzić do siebie. Do diabła! Czyżby się starzał?!
Trzydzieści lat! Wprost nie mógł uwierzyć, że osiągnął taki wiek.
Nie podobało mu się to, lecz cóż mógł na to poradzić? Czym mógł
poszczycić się po tych trzydziestu latach? Dom? Nie było miejsca,
które mógłby nazwać w ten sposób. Pozostało mu jedynie trochę
pieniędzy w banku.
Poczuł raczej, niż zobaczył, że siedząca obok dziewczyna przy­
gląda mu się. Wolno odwrócił się ku niej. Była naprawdę ładna.
Zapatrzył się na nią, zapomniawszy nawet o głodzie. Chyba nie jest
jeszcze aż tak stary. Dziewczyna była młoda i świeża, lecz wcale mu
to nie przeszkadzało. Długie, kasztanowe włosy zaplecione w war­
kocz połyskiwały w słońcu. Szare oczy kryły się za niezwykle cie­
mnymi rzęsami. Mocna opalenizna i skóra schodząca trochę z nosa
sprawiały, że wyglądała jeszcze młodziej. Uśmiechnął się przyjaźnie,
gotów wdać się w pogawędkę, lecz ona odwróciła się szybko.
- Co podać? - ponagliła go barmanka.
Złożył zamówienie i sięgnął po filiżankę z kawą. Dziewczyna
obok siedziała nieruchomo. Dziwne. Dziewczyna, sama w barze, tak
wcześnie rano. Przyglądał się jej kątem oka. Miała na sobie spraną
flanelową koszulę i dżinsy. Nie widział stóp, lecz był pewien, że
miała na nogach kowbojskie buty. Tylko takie pasowały do całości
obrazu. Na oparciu jej stołka wisiał zakurzony stetson.
Odsunął własny kapelusz na tył głowy i rozejrzał się dookoła.
Może była córką ranczera, czekającą na ojca? Nie moja sprawa,
pomyślał. I tak dla niego była za młoda. Wolał raczej nieco starsze.
Po śniadaniu zamierzał pójść do sklepu i sprawdzić, czy na tab­
licy ogłoszeniowej nie ma jakiejś oferty pracy. Bójka nie tylko na­
ruszyła mu ręce i całe ciało. Skończyła także jego pracę na farmie
„Circle J". Po raz piąty w ciągu czterech lat wyleciał z pracy za
bijatykę. Czy nigdy nie nauczy się panować nad sobą? Z okazji
urodzin zorganizował pokazowe pijaństwo. Wtedy to właśnie pię­
ściami skwitował złośliwe uwagi Jasona Johnsona. Powinien był
znaleźć sobie przeciwnika innego niż syn szefa.
Wypił kolejny łyk kawy. Co się stało, to się nie odstanie. Teraz
ZNALAZŁEM DOM
7
musiał znaleźć pracę. Może uda mu się tutaj, w miasteczku Tagget
w stanie Wyoming. A może nie. Wtedy pojedzie dalej.
- Proszę, kowboju. Jeśli będziesz chciał jeszcze czegoś, zawo­
łaj. - Barmanka postawiła przed nim pełny talerz i wsunęła pod
brzeg rachunek. Dolała mu kawy i szybko ruszyła do następnego
klienta.
- Czy mogę prosić o sól? - powiedział do sąsiadki. Podsunęła
mu solniczkę i prędko cofnęła rękę. Jakby bała się, że jej dotknie.
- Ładne miasto - zagaił. Może jej ojciec słyszał o jakiejś pracy?
Wzruszyła ramionami. Nie odezwała się. Nie przerwała jedzenia.
Jakby w ogóle go nie dostrzegała.
Jego ciekawość rosła. Nie umiał postępować z kobietami. Nie
ufał im. Podejrzliwość ową zawdzięczał matce. Tym razem poczuł
jednak ochotę, by przekonać się, do czego będzie umiał skłonić tę
małą. Czy zdoła wciągnąć ją w rozmowę? A może zabroniono jej
rozmawiać z obcymi?
Normalnie dałby sobie spokój. Lecz tym razem było inaczej.
Dziwny impuls kazał mu brnąć dalej.
- Od dawna mieszkasz w tych stronach? - spytał.
Popatrzyła nań podejrzliwie i sięgnęła po filiżankę z kawą.
- Przez całe życie - odparła.
Niskie, matowe, wibrujące witalnością i... seksem brzmienie jej
głosu zmroziło Hawka. W jego wyobraźni pojawiły się wizje pełne
namiętnych pocałunków i rozrzuconej pościeli. Zapragnął wciąż słu­
chać jej głosu.
- W mieście czy na ranczu? Po stroju sądząc, chyba raczej na
ranczu.
- Zgadza się.
Bardzo rozmowna dziewczyna, pomyślał.
- Być może mogłabyś mi pomóc... - zaczął.
W tym właśnie momencie zwalisty kowboj zatrzymał się tuż
obok. Chwycił jej warkocz i zaczął nim targać. Dziewczyna szarpała
się rozpaczliwie.
- Odczep się, Brent - rzuciła głosem ochrypłym z wściekłości.
Gniewne ogniki zapaliły się w jej oczach.
8
ZNALAZŁEM DOM
- Hej, hej, słodziutka! Może umówisz się ze mną na sobotę, co?
Potańczymy, wypijemy kilka piw, a potem pojedziemy do mnie.
Raniutko odwiozę cię do domu.
Hawk dostrzegł jego pożądliwe spojrzenie. Poczuł ogarniającą
go wściekłość. Zapragnął rozkwasić tamtemu jego lubieżną gębę,
walnąć go pięścią w nos i otworzyć nim drzwi.
- Idź sobie. Nie jestem zainteresowana. - Dziewczyna pochyliła
się nad talerzem.
- Daj spokój, słodziutka. Mogłaś z innymi, to możesz i ze mną
- prawie zaskomlał natręt.
Położył dłoń na jej ramieniu. Szarpnęła się gwałtownie. Hawk
zauważył rumieniec zażenowania na jej policzkach. Wciąż wpatry­
wała się w talerz.
Hawk nie wytrzymał. Nie zastanawiając się, zerwał się ze stołka
i stanął przed intruzem. Popatrzył na tamtego z góry, z trudem ha­
mując wściekłość.
- Ta pani powiedziała, żebyś sobie poszedł. Radzę ci usłuchać.
Natychmiast! - Odruchowo zacisnął pięści. Ból przeszył mu pora­
nione palce. Ostatnią rzeczą, o której marzył, była kolejna bijatyka.
Ale ten prostak przekroczył wszelkie granice.
Zrobiło się cicho. Nieruchome spojrzenia wszystkich obecnych
zawisły na Hawku i Brencie. Na mgnienie oka gniew rozbłysnął
w oczach rywala i zaraz zgasł. Rzucił okiem na dziewczynę, potem
spojrzał na Hawka.
- Ach, więc to tak - rzucił. - Teraz nie moja kolej. - Powolnym
krokiem obszedł Hawka i ruszył do wyjścia.
Hawk potoczył po sali zamglonym wściekłością wzrokiem.
Wszyscy obecni natychmiast odwrócili oczy. Po chwili w lokalu
zapanował zwykły gwar.
- Dziękuję - usłyszał - ale to naprawdę nie było konieczne.
Umiem dać sobie radę. - Dziewczyna spojrzała nań hardo.
- Nie znoszę, gdy mężczyzna zaczepia kobietę. - Hawk wypił
łyk kawy. Uspokajał się powoli.
A przecież kilka chwil wcześniej przyrzekał sobie, że zacznie
bardziej panować nad sobą.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin