Stone_Katherine_-_Melodie_miłości.doc

(1435 KB) Pobierz

Katherine Stone Melodie miłości

 

Przełożył

 

– [a-ząćęłńóśżź]

1

Southampton, Long Island, Nowy Jork

czerwiec ą989

Kiedy Paige Spencer pojawiła się nagle w drzwiach Sali Azaliowej,

wszyscy w pół słowa przerwali rozmowy i zwrócili na nią pełne zachwytu, zaintrygowane spojrzenia.

Co robi Paige w restauracji eleganckiego Klubu Southampton w poniedziałek? W samo południe? W sobotni wieczór Paige mogłaby tu pełnić honory pani domu na eleganckiej kolacji, z której dochód zostałby póżniej przeznaczony na cele dobroczynne, uczestniczyć w gali Muzeum Sztuki albo w przyjęciu na cześć dyrygenta orkiestry symfonicznej. Ale w poniedziałek, w porze lunchu?

Co, a raczej kto był na tyle ważny, by Paige oderwała się od swych licznych obowiązków i przyjęła zaproszenie na lunch w środku dnia?

Paige Barclay Spencer, wspaniały symbol nowego pokolenia kobiet, nie tylko z Southampton, które było z niej dumne, ale kobiet w ogóle. Zręcznie, w sposób całkiem naturalny potrafiła pogodzić rolę żony, matki, pani domu z najlepszych sfer, bojowniczki o słuszne sprawy, patronki sztuk pięknych i wziętego architekta z Manhattanu.

Nie ulegało jednak wątpliwości, że sprostanie temu wszystkiemu wymagało od niej dużego wysiłku i surowej dyscypliny. Dlatego też zgromadzone w Sali Azaliowej panie nie przypominały sobie, by przyszła kiedykolwiek na lunch w środku tygodnia. Zazwyczaj w tym czasie, kiedy Amanda była w szkole, Paige pracowała w swojej zacisznej pracowni w Somerset, gdzie robiono projekty eleganckich budynków, które stanowiły przeciwwagę dla potężnych budowli ze szkła i metalu, i zmieniały surowe oblicze Manhattanu. Paige przenosiła swoje artystyczne wizje

na papier, a Chase Andrews nadawał im realny kształt. Rezultaty ich współpracy zapierały dech w piersiach.

Może Paige jest dziś umówiona z Chase'em? Może zaczną lunch od szampana, wznosząc toast za sukces ich kolejnego przedsięwzięcia? Paige Spencer, znakomity architekt, i Chase Andrews, znany deweloper, na lunchu w Sali Azaliowej, w Klubie Southampton! Jakie to fascynujące! A może będzie jeszcze ciekawiej... Może dołączy do nich żona Chase'a, sławny kardiochirurg Diana Sheperd?

A jeśli nawet Paige zje lunch sama, będzie to równie intrygujące i rzuci nieco światła na życie tej niezwykłej kobiety. Może postanowiła po prostu odprężyć się trochę przy jedzeniu, oderwać na chwilę od swoich obowiązków? A może, jako artystka, szuka inspiracji wśród pięknych klubowych ogrodów i widoków na pomarszczone łagodnym wiatrem morze? Może uczesała złotoblond włosy we wdzięczny kok, podkreśliła dyskretnie niebieskie oczy i ubrała się w jedwabną błękitną suknię tylko dla siebie?

Paige dosłyszała cichy pomruk, którym powitano ją w restauracji, dostrzegła zdumione, zaciekawione spojrzenia. Spojrzała w stronę stolika przy oknie, by upewnić się, czy Julia już przyszła. Przy zarezerwowanym stoliku nie było nikogo, Paige rozejrzała się więc po sali. Przechodząc wolno między stolikami, pozdrawiała każdą z pań, zwracając się do nich po imieniu.

Usiadła, wypiła łyk wytrawnego martini i wyjrzała przez okno. Był wspaniały czerwcowy dzień. W ogrodach poniżej kwitły azalie, róże i lilie. W oddali wody zatoki migotały pod bezchmurnym, bladym błękitem nieba ozłoconego promieniami słońca, które obiecywało długie, piękne lato.

Dzień był ciepły, pogodny, jasny. Pasował do nastroju Paige.

Jestem szczęśliwa, pomyślała. Mam czterdzieści dwa lata, cieszę się życiem i jestem bardzo, bardzo szczęśliwa.

Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie czasów, kiedy szczęście wydawało się wrogiem marzeń, symbolem stagnacji. Paige była weteranką lat sześćdziesiątych. Walczyła wtedy o prawa kobiet, odważnie angażując się całym sercem we wszystkie toczone boje. Teraz nadawała realny kształt swoim własnym marzeniom, wprowadzała w czyn idee, o których kiedyś nawet nie śmiała marzyć. Teraz szczęście było cudownym sprzymierzeńcem, darem przynoszącym radość i siłę.

Mając czterdzieści dwa lata, Paige czuła się świetnie. Nigdy nie wydawała się sobie młodsza, piękniejsza i bardziej twórcza.

Paige urodziła się w Southampton. Pochodziła ze znanej rodziny Barclayów, co oznaczało, że należała do śmietanki towarzyskiej i miała 6 duże pieniądze. W wieku lat piętnastu podjęła decyzję wielkiej wagi postanowiła zostać architektem. Miała niemałe ambicje. Marzyła o wznoszeniu pięknych, kamiennych konstrukcji sięgających nieba.

Ukończywszy Yale, Paige przeniosła się na Manhattan. Pierwsze lata nie były łatwe, ale wierzyła w swój talent. Powoli, konsekwentnie realizowała założony plan, a jej stylowe, eleganckie projekty zaczęły przyciągać uwagę i przynosić pierwsze zyski. Hołdowała tradycyjnym stylom architektonicznym i to spodobało się Edmundowi Spencerowi. Edmund, utalentowany, błyskotliwy prawnik, chciał właśnie przerobić swój strych. Za sprawą Paige ciemne, ponure pomieszczenie przeistoczyło się w przytulne, zaciszne gniazdko, prawdziwe dzieło sztuki. A pewnego póżnego wieczora Paige i Edmund, siedząc na drewnianej podłodze, popijając wino i przeglądając przygotowane przez Paige szkice, nagle zrozumieli, że są w sobie zakochani.

Pasowali do siebie idealnie. Uzbrojeni w marzenia, talent i energię, a teraz także w łączącą ich miłość, wyruszyli razem na podbój Manhattanu. I podbili go. Kancelaria adwokacka Spencer i Quinn zdobyła renomę jednej z najlepszych w Nowym Jorku, a znakomite projekty Paige wkrótce zaczęły zmieniać jego pejzaż.

Dziesięć lat temu państwo Spencer postanowili opuścić hałaśliwy Manhattan i osiąść w zacisznej posiadłości w Southampton. Decyzję tę podjęli przede wszystkim dlatego, że nagle odczuli nieodpartą biologiczną potrzebę: chcieli mieć dziecko. Oboje sądzili, że nie może być miłości silniejszej i głębszej niż łączące ich uczucie. A przy małej Amandzie wciąż uczyli się czegoś nowego. Bez wahania ustalili priorytety. Najważniejsza była córka. Cała reszta musiała zostać jej podporządkowana.

Edmund dojeżdżał do pracy do Nowego Jorku, a Paige zostawała w Somerset z Amandą, tworząc nowe projekty. Teraz, kiedy była w domu z córką, zniknął bezustanny niepokój towarzyszący jej mimo odnoszonych sukcesów w rywalizacji o palmę pierwszeństwa i Paige złagodniała, dojrzewając z wiekiem jak dobre wino.

Była spokojna, choć miała teraz więcej obowiązków niż kiedykolwiek. Z każdym rokiem jej projekty zdobywały większe uznanie. Starannie dobierała realizatorów i w końcu zdecydowała się na pracę tylko z Chase'em, który podzielał jej przywiązanie do klasycznego stylu i elegancji. Paige była architektem, utalentowaną artystką, kochającą i kochaną żoną i matką, co uważała za cud, o jakim nawet nie marzyła.

Była taka szczęśliwa. I miała tyle szczęścia.

7

Nagłe poruszenie w restauracji wyrwało Paige z zamyślenia. Cichy szum rozmów ustał nagle i w Sali Azaliowej zapanowała cisza. W łuku wejścia pojawiła się bowiem inna piękna, nienagannie ubrana kobieta. Nikt jednak nie patrzył na nią z podziwem i sympatią, nikt się do niej nie uśmiechnął.

Co tu robi Julia Lawrence? Z kim może się spotykać? Oczywiście z Jeffreyem. Ale przecież niezwykle przystojny i bogaty mąż Julii, prezenter jednej z czołowych ogólnokrajowych stacji telewizyjnych, powinien być teraz w studio na Manhattanie, przygotowując się do wieczornych wiadomości. Kto inny jednak chciałby zjeść lunch z tą kobietą?

Szokująca odpowiedż na to pytanie pojawiła się natychmiast, kiedy piękne fiołkowe oczy Julii odnalazły Paige. Julia była umówiona z Paige! Odpowiedż zrodziła dalsze, jeszcze trudniejsze pytania.

Dlaczego? Dlaczego, na Boga, Paige postanowiła poświęcić swój cenny czas, który zazwyczaj spędzała w pracowni, na lunch z Julią?

Owszem, były pewne powody, dla których Paige musiała utrzymywać z Julią kontakty, podobnie jak wszyscy inni. Nazwisko Jeffreya Lawrence'a pojawiało się na czele każdej listy gości zapraszanych na wszystkie przyjęcia wydawane w Southampton. I choć Jeffrey rzadko przyjmował zaproszenia, stale je przysyłano, bo nawet bardzo krótka jego obecność na imprezie zapewniała sukces. Natomiast obecność Julii zawsze groziła katastrofą.

Paige miała także inny powód, by kontaktować się z Julią. Ich córki Merry Lawrence i Amanda Spencer były najlepszymi przyjaciółkami. Z powodu tej przyjażni Paige musiała, oczywiście, rozmawiać czasami z Julią. Ale przecież takie sprawy załatwia się przez telefon. Paige nie musiała umawiać się z Julią na towarzyski lunch w Klubie, jakby całkowicie ją akceptowała.

Paige uśmiechała się do Julii, ale w środku cała wrzała gniewem, widząc, z jaką niechęcią panie spoglądają na Julię, która kluczyła między stolikami tak, jak ona sama przed chwilą. Ją jednak powitały tu ciepłe spojrzenia i przyjazne uśmiechy, a Julię... Na Julię wszystkie obecne w restauracji kobiety patrzyły lodowatym, pełnym pogardy wzrokiem.

Julia z gracją omijała stoliki, z opuszczonymi skromnie oczami, jakby zażenowana własną oszałamiającą urodą.

Julia ciągle jeszcze nie była w Southampton mile widziana. Paige po prostu nie zdawała sobie z tego sprawy. Bywała wprawdzie na najświetniejszych przyjęciach, wydawanych w Southampton, często pełniąc na nich honory pani domu, ale w jej ruchliwym, wypełnionym wieloma obowiązkami życiu brakowało czasu na pogawędki przy herbatce. Nie 8 słyszała plotek, ale domyślała się, dlaczego Julia wzbudza taką niechęć u tutejszych kobiet. Po prostu panicznie bały się, że Julia Lawrence, jeśli tylko zechce, odbierze im wszystko, co posiadają.

Kiedy Julia przybyła do Southampton sześć lat temu, miała zaledwie dwadzieścia lat. Kiedy wprowadziła się do Belvédère z babką męża, Meredith Cabot, była od trzech i pół roku żoną trzydziestoletniego Jeffreya i matką trzyletniej córki. Ale zanim jeszcze pojawiła się w Southampton, niektórzy już słyszeli o niej i jej godnych politowania występkach.

Wiadomości tych niestrudzenie dostarczała teściowa Julii, Victoria Lawrence. Victoria od dobrych trzydziestu lat mieszkała w Bostonie, ale jej macki nadal sięgały rodzinnego domu w Southampton.

Julia to osoba znikąd, poinformowała Victoria swe przyjaciółki w Southampton. W jej żyłach płynie bardzo pospolita krew. Julia uwiodła Jeffreya i zmusiła go do małżeństwa z powodu dziecka. Nie tracąc czasu na dostarczanie dowodów, Victoria z absolutną pewnością twierdziła, że Julia dopuściła się w dodatku ohydnego, skandalicznego kłamstwa, gdyż nie było to dziecko Jeffreya. Julia oszukała go, a potem omamiła też Meredith Cabot, najbardziej szanowaną grandmère w Southampton. Julia wraz z tym dzieckiem zamieszkała w Belvédère z grandmère, podczas gdy Jeffrey przez cztery lata przebywał na Bliskim Wschodzie jako korespondent. Wtedy, gdy on ryzykował życie w Bejrucie, Kairze, Damaszku i Trypolisie, Julia zdołała oczarować grandmère, przekonać tę dobrotliwą, pełną wdzięku staruszkę, by nauczyła ją, jak być damą - żoną arystokraty i panią domu tak świetnego jak Belvédère. Z Bliskiego Wschodu Jeff wrócił cały i zdrowy i otrzymał natychmiast propozycję doskonałej pracy w charakterze prezentera wiadomości ogólnokrajowej stacji telewizyjnej. Julia także wyszła zwycięsko ze swej próby, a nagrodą, jedynym w swoim rodzaju trofeum, był Belvédère, ponieważ kiedy grandmère umarła, pozostawiła swą wspaniałą posiadłość Julii.

Victoria bez trudu przekonała swoje przyjaciółki, że jej synowa jest pozbawioną skrupułów uwodzicielką. Ale przyjaciółki Victorii należały do jej pokolenia i tkwiły od lat w hermetycznym, elitarnym, żyjącym własnym życiem światku. Reszta mieszkanek Southampton nie miała pojęcia o zbrodniach, jakich Julia dopuściła się wobec rodziny Cabot. Wyrobiły sobie zdanie na jej temat na podstawie tego, co same widziały. A Julia była taka inna, taka niebezpieczna.

Julia nigdy nie nosiła futer. Jej biżuteria ograniczała się do ślubnej obrączki i kolczyków z diamentów i szafirów, które otrzymała od

9 grandmère. Jej ubrania były skromne - szyte w domu. Kiedy wrócił Jeffrey, musiała zacząć się ubierać tak, jak wymagała tego jej pozycja żony telewizyjnej gwiazdy. Jej ubrania nadal różniły się od tego, co nosiły elity towarzyskie. Były eleganckie, ale rzadko pochodziły z kolekcji Diora, St. Laurenta, Givenchy czy Chanel. Niektóre własnoręcznie przerobiła z sukni grandmère.

Ale to nie wszystko. Julia zmieniła wystrój Belvédère wydobywając ze starej rezydencji całe jej piękno i urok bez pomocy de Santisa, Buatta czy Hadleya. Julia gotowała, uprawiała ogród i sprzątała. Nigdy nie uciekała do modnych uzdrowisk, nie czuła takiej potrzeby, bo zawsze wolała być razem z córką i mężem. Mieszkała z nimi w Southampton, gdzie stworzyła im szczęśliwy, piękny dom.

Czy przedkładanie ciepła domowego ogniska ponad wszystko inne było aż taką zbrodnią? Czy było nią odejście od tradycji nieodłącznie związanej z bogactwem, rozrywkami i przywilejami? Czy Julia Lawrence nie mogła być dobrą żoną i dobrą matką, nie ściągając na siebie nienawistnych spojrzeń wszędzie tam, gdzie tylko się pokazała?

Oczywiście. Gdyby tylko... Gdyby nie była taka młoda - dwadzieścia sześć lat! - i taka zdumiewająco piękna. Gdyby jej niewinne fiołkowe oczy, czarne lśniące włosy i nieskazitelna porcelanowa cera nie wydawały się tak cudownie bajeczne dzieciom i tak nieodparcie pociągające mężczyznom.

Wszystkie dzieci były zawsze mile widziane w Belvédère. Julia przeobraziła dostojną rezydencję w czarodziejski zamek z baśni, pachnący świeżo upieczonym ciastem, ogrzany płonącym na kominku ogniem, wypełniony magią snutych przez Julię opowieści. Historie te powstawały w jej bogatej wyobrażni, a ich autorka opowiadała je dzieciom swym miękkim głosem z takim przekonaniem, że słuchały jak zahipnotyzowane. Dzieci biegły do Belvédère każdego dnia po szkole i w dni wolne. Najbardziej nieśmiałe przyłączały się do zabaw, największe urwisy potulniały pod jej łagodnym spojrzeniem. Cichły spory, wszystkich ogarniał nastrój spokoju i harmonii.

Świetnie, niech Julia będzie sobie Królewną Śnieżką z Southampton.

Ale ona stwarza zagrożenie większe niż to wynikające z bezkrytycznego uwielbienia dzieci. Mężczyżni także pozostają pod jej urokiem.

Julia poruszała jakiś pierwotny element ich natury, docierając do tego, co odróżnia kobietę od mężczyzny. Julia roztaczała wokół siebie aurę zmysłowości, delikatności i namiętności. Sprawiała takie wrażenie, jakby pragnęła, by ją zdobywano po to tylko, żeby potem mogła wspólnie ze zdobywcą smakować rozkosz jego zwycięstwa. ą0

Mężczyżni patrzyli na Julię głodnymi oczyma. Póżniej, leżąc w łóżkach ze swymi żonami, czuli wciąż ten sam głód, bolesny, dręczący głód, który tylko Julia mogłaby zaspokoić.

Julia to tygrysica. Jej pazury i kły pozostają na razie w ukryciu, ale kiedy tylko zechce, kiedy tylko uzna, że nadszedł już czas, rozszarpie na strzępy ich cenne tradycje, ich przywileje i wyszukane rozrywki, odbierze im miłość ich dzieci, a potem, podstępnie, wkradnie się do serc ich mężów...

Nie ma w niej nic z tygrysicy, pomyślała Paige, patrząc na nadchodzącą Julię. Jest kobietą, która każdą chwilę swojego życia poświęca na to, by stworzyć szczęśliwy dom ukochanemu mężczyżnie i ich jedynemu dziecku.

A czy jej się to udaje? Według mieszkanek Southampton Julia zawsze wygrywała i śmiało ruszała na podbój nowych dzieci i kolejnych mężczyzn. Jednak Paige wiedziała, że Julia nie była pewna nawet tego, czy należycie wypełnia swe obowiązki wobec Jeffreya i Merry.

- Dzień dobry, Paige - szepnęła cicho Julia, ukończywszy wędrówkę przez salę pod obstrzałem zimnych, pogardliwych spojrzeń.

- Dzień dobry, Julio. Witaj.

- Przepraszam za spóżnienie.

- Nic się nie stało.

Paige wiedziała, dlaczego Julia, która nigdy się nie spóżniała ani o minutę, przyszła dopiero teraz. Nie chciała pojawić się tu pierwsza.

Paige znowu poczuła, że ogarnia ją gniew, który odczuwała zawsze, kiedy spotkała się z jakimkolwiek przejawem niesprawiedliwości. W głębi serca, zawsze była gotowa podjąć walkę w słusznej sprawie. A czyż sprawa jej drogiej przyjaciółki Julii, tak żle osądzonej już na samym początku, nie należała do tych najsłuszniejszych?

Paige chciała naprawić krzywdę. Chętnie porozmawiałaby ze wszystkimi obecnymi w restauracji klubowej kobietami, ze wszystkimi kobietami w Southampton, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Paige znała je, lubiła, wiedziała, że są miłe i rozsądne.

Czy kiedykolwiek odwiedziły Julię w Belvédère, kiedy żyła jeszcze grandmère? Nikt nie odwiedzał Julii z wyjątkiem Paige, która chodziła do nich, ponieważ tereny Belvédère przylegały do Somerset, ponieważ słyszała różne rzeczy i martwiła się o grandmère. Mieszkała tam mała dziewczynka w wieku Amandy, a Paige chciała przekonać się osobiście, jak się sprawy mają. I natychmiast doszła do przekonania,

ąą że w złośliwych pomówieniach Victorii Lawrence nie ma ani żdżbła prawdy. W Belvédère panowała miłość, nie było tam żadnych oszustw, kłamstw, podstępów.

Paige szybko włożyła więc między bajki mit o okrutnej, pozbawionej skrupułów łowczyni majątków.

Czy kiedykolwiek widziały, aby Julia próbowała uwodzić cudzych mężów? Nie, Julia nie próbowała nikogo uwieść ani oczarować. Nie pragnęła miłości żadnego mężczyzny poza Jeffreyem. Na przyjęciach, na których wzbudzała takie zainteresowanie, nigdy nie oddalała się od męża, a jej fiołkowe oczy tylko jemu słały czułe spojrzenia. Nie chciała uwodzić, ale mimochodem uwodziła. Kiedy pojawiała się w drzwiach, zaczynała działać jakaś magia. Magia związana z tym, kim była, związana z jej naturą, pragnącą chronić i dawać. Nic nie mogła na to poradzić.

Kobiety z Southampton mogłyby zapytać Paige, jak by się czuła, gdyby Amanda wolała być z Julią, a nie z nią. Jak by się czuła, gdyby Edmund jej pragnął?

Cokolwiek Edmund poczuł, kiedy po raz pierwszy zobaczył Julię a z całą pewnością coś poczuł - stłumił to szybko, a potem całkiem zdławił. Teraz, kiedy patrzył na Julię, w jego oczach było tylko ciepło i sympatia, nigdy pożądanie.

Ale gdyby Edmund nie oparł się urokowi Julii? Gdyby Amanda czuła się szczęśliwsza w Belvédère? Czy Paige nie zachowałaby spokoju? Czy i ona nie spoglądałaby wtedy na Julię zimno swymi błękitnymi jak niebo oczyma? Czy w niej samej nie obudziłaby się tygrysica, gotowa na wszystko, by bronić swej rodziny?

Mogła wytłumaczyć sobie, spokojnie i rozsądnie, że Julia nie próbuje nikomu odebrać męża ani dzieci. Nie jest żadną tygrysicą, tylko kotką domową - łagodną, niewinną, bezbronną. Jednak tak czy owak jej magia nadal będzie działać - niebezpieczna, grożna, niewytłumaczalna.

Paige gotowa była stoczyć tę bitwę dla Julii. Stopiłaby lód zimnych kobiecych oczu, ale byłoby to puste zwycięstwo. Julia i tak nie nawiązałaby tu żadnych prawdziwych przyjażni. Paige wiedziała, że Julia nie szuka w Southampton nowych przyjaciół. Wąski krąg miłości i przyjażni - obejmujący Jeffreya, Merry, Paige, Edmunda i Amandę - zupełnie jej wystarczał. Julia niczego więcej nie pragnęła.

Nie należy zmuszać Julii do wojny o zasady. Ona zupełnie nie dba o to, czy ją lubią, czy się jej boją, czy ją akceptują, czy odrzucają. Ma inne troski, inne problemy.

- No więc ile razy mówiliście dziś o jeżdzie konnej, zanim Merry wyszła do szkoły? - spytała Paige, uśmiechając się do Julii, która była ą2 dużo bardziej zatroskana tym nowym pomysłem córki niż lodowatym przyjęciem przez zebrane w restauracji towarzystwo.

- Milion trylionów - odparła Julia, używając ulubionego określenia Amandy i Merry. Uśmiechnęła się z czułością na wspomnienie córki biegającej kłusem po całym domu przed wyjściem do szkoły. - Dziewczynki naprawdę postanowiły nauczyć się jeżdzić konno tego lata.

- Wiem. Szkoła kończy się drugiego. To jeszcze pięć dni. Co o tym sądzisz?

Paige i Julia musiały podjąć tę samą decyzję dotyczącą ich córek, które były najlepszymi przyjaciółkami. Paige i Edmund już tę decyzję podjęli. Oczywiście Amanda mogła rozpocząć naukę jazdy konnej.

Paige bała się trochę, jak zawsze, kiedy w życiu jej dziecka pojawiało się coś nowego. Jednak czuła, że musi podejmować ryzyko, tak jak wszystkie matki. Dla Julii podjęcie takiego ryzyka wydawało się znacznie trudniejsze, jakby tak naprawdę nie miała prawa go podejmować, jakby Merry nie była jej córką, lecz dzieckiem oddanym na wychowanie, za które ponosiła odpowiedzialność tak długo, aż pojawi się jego matka, by je zabrać.

Przed podjęciem każdej z dotychczasowych decyzji Julia zbierała tyle informacji, ile zdołała, a potem uważnie zestawiała to, czego się dowiedziała, z tym, co ciągle było dla niej tajemnicą. A dla Julii większość tych spraw była tajemnicą. Jej własne dzieciństwo bardzo różniło się od dzieciństwa Merry, nie było w nim pieniędzy, luksusów i rozrywek. Pływanie, żeglarstwo, łyżwy i konie - to wszystko było Julii obce, obce i dziwnie przerażające.

Każda decyzja była trudnym przeżyciem, z którym jednak Julia musiała uporać się sama, ponieważ Jeffrey nie brał udziału w rozwiązywaniu codziennych problemów, dotyczących córki. Paige starała się służyć pomocą, udzielając wskazówek, nigdy jednak nie próbując przeforsować swojego zdania. Nie powiedziała nigdy, że jest od Julii o szesnaście lat starsza i wie wszystko lepiej. Paige miała dużo więcej od Julii doświadczenia życiowego, ale jako matki dziewięcioletnich dziewczynek były tak samo niedoświadczone.

- Mamy się spotkać z instruktorem o wpół do drugiej? - Julia odpowiedziała Paige pytaniem. Nie podjęła jeszcze decyzji, ponieważ najpierw chciała poznać człowieka, który miałby uczyć dziewczynki.

- Tak, o wpół do drugiej. Kierownik klubu zawsze bardzo starannie dobiera pracowników i mówi, że ten człowiek jest pierwszorzędnym fachowcem.

Ale uspokajające słowa Paige nie rozproszyły troski w oczach Julii. Paige chętnie zjadłaby lunch w Sali Azaliowej wraz z Julią tak, żeby wszyscy to widzieli, ale Julia była zbyt niespokojna. Po chwili zaproponowała więc, patrząc na Julię współczująco:

- Może wolałabyś teraz pójść do stajni? Jeśli go tam nie zastaniemy, pospacerujemy do wpół do drugiej.

- Nie miałabyś nic przeciw temu, Paige?

- Oczywiście, że nie. A potem, Julio, jeśli zechcesz, możemy zjeść lunch na tarasie w Somerset. I ch wysokie obcasy stukały głośno na wyłożonym kamieniami podjeżdzie przed stajniami. Teraz, w poniedziałek, na pięć dni przed zakończeniem roku szkolnego było tu pusto, ale już w przyszłym tygodniu zaroi się od koni i młodych, pełnych zapału jeżdżców.

W oddali Paige i Julia słyszały ciche parskanie, plusk wody i szelest siana - co oznaczało, że stajenni są zajęci przy koniach. Paige i Julia przeszły przez podjazd i weszły do biura. Instruktor siedział przy biurku, przeglądając oprawną w skórę księgę z rozkładem lekcji. Dżwięk wysokich obcasów, tak różny od głuchego stukotu końskich kopyt, uprzedził go o przybyciu obu pań.

I to ma być ten starannie wybrany, najlepszy instruktor? Paige była trochę zaskoczona. Oczekiwała, że zobaczy człowieka o schludnie ostrzyżonych włosach, w nieskazitelnie czystych, kremowych bryczesach, granatowym golfie i lśniących jak lustro butach do konnej jazdy. Jej zdaniem, dobry instruktor jazdy konnej powinien być dżentelmenem około pięćdziesiątki, o wyrafinowanych manierach i dyskretnym brytyjskim akcencie.

Tymczasem stał przed nimi mężczyzna najwyżej trzydziestoparoletni, w drelichowej koszuli z zawiniętymi do łokci rękawami, w spłowiałych dżinsach i zniszczonych kowbojskich butach. Taki strój bardziej pasował do rodeo niż do polowania na lisy; do ranczo, a nie eleganckiego klubu w Southampton.

A on sam? Był przystojny, bardzo przystojny, miał czarne jak heban włosy i śmiałe szarozielone oczy, w których kryła się jakaś dzikość, a smukłe ciało zdradzało dużą, choć w pełni kontrolowaną siłę. Jakby w środku cały czas gotował się do skoku. Jak pantera, doszła do wniosku Paige. Dzika, silna, piękna. Oczy tej pantery mieniły się różnymi odcieniami szarości i zieleni - granitu i ciemnego lasu, szmaragdu i stali... oceanu ą4 smaganego zimowym wiatrem. Patrzył na nią spokojnie i uprzejmie wzrokiem pozbawionym wyrazu. Jednak Paige odniosła wrażenie, że ten człowiek, podobnie jak Julia, może wzbudzać płomienną namiętność i palący głód. W przeciwieństwie jednak do Julii ten dziki drapieżnik dobrze wiedział, jakie wrażenie robią na innych jego szarozielone oczy i aura nieokiełznanego erotyzmu, jaką roztaczał.

- Witam. W czym mogę paniom pomóc?

Kolejna niespodzianka! Nie był to głos kowboja. Zdawałoby się, że słowa te wypowiedział arystokrata.

- Szukamy instruktora jazdy konnej - powiedziała Paige, usiłując przypomnieć sobie nazwisko, podane przez kierownika klubu. Chyba nazywa się Patrick James.

- To ja.

- Moje nazwisko Spencer, a to jest pani Lawrence. Byłyśmy z panem umówione o wpół do drugiej

- Istotnie. Ale możemy zająć się tym teraz.

Kiedy Paige przedstawiła Julię, uprzejmie przeniósł na nią wzrok. Paige obserwowała go bacznie, ciekawa, jak ten drapieżnik zareaguje na magiczną urodę Julii. Czy będzie to milczące spotkanie łowcy i ofiary, zdobywcy i kusicielki, Adama i Ewy?

Ale szarozielone oczy nie wyrażały niczego poza uprzejmym, zdawkowym zainteresowaniem. Ponownie spojrzał na Paige.

- To panie są zainteresowane lekcjami?

- Chodzi o nasze córki. Amanda i Merry mają po dziewięć lat.

- Jeżdziły już konno?

- Nie.

- Interesują panie lekcje indywidualne czy w grupie?

- Indywidualne, tylko dla nich dwóch.

Patrick kiwnął głową i zajrzał do swojej książki.

- Pierwszej lekcji mógłbym im udzielić w sobotę o dziesiątej rano. Potem wolałbym spotykać się z nimi w tygodniu, jeśli nie mają panie nic przeciw temu. Staram się umawiać w weekendy z tymi uczniami, którzy nie mogą przychodzić kiedy indziej.

- Doskonale - odparła Paige.

Patrick zaczął pisać w książce. Decyzja została podjęta. Nagle Paige zdała sobie sprawę, że Julia nie odezwała się jeszcze ani słowem, nie wyraziła swojej zgody.

- Julio?

- Czy to bezpieczne? - Julia zwróciła się do Patricka. - Czy jazda konna jest bezpieczna dla dziewięcioletnich dziewczynek?

ą5

Patrick spojrzał na Julię, zaskoczony tonem jej głosu, brzmiącą w nim troską. W pierwszej chwili wydało mu się, że to fałszywa egzaltacja, ale fiołkowe oczy patrzyły poważnie, a na zadziwiająco pięknej twarzy widniał wyraz lęku, podkreślający delikatność jej urody.

- Tak, to całkiem bezpieczne, pani Lawrence. - Była to prawda. Niczego więcej nie musiał mówić. Ale te słowa i łagodny, uspokajający ton jego głosu powiedziały nieco więcej o tym, jakim jest człowiekiem. Konie to zupełnie niegrożne zwierzęta.

- Merry i Amanda są jeszcze takie małe - odparła Julia.

- To zupełnie bezpieczne. Naprawdę. Będę na nie bardzo uważał.

- Czy możemy im towarzyszyć na lekcjach?

- Oczywiście. Kiedy tylko panie zechcą.

- Dziękuję.

W drodze ze stajni na parking Paige zapytała Julię, co sądzi o Patricku.

- Wydaje się miły, prawda? - odparła Julia z roztargnieniem, ciągle zaabsorbowana decyzją, którą podjęła.

- Tak - odparła Paige.

Miły, ale też trochę niebezpieczny. Jak radzi sobie z pierwotnymi żądzami, które wzbudza? Czy zaspokaja apetyty kobiet? A może tylko bawi się, zwodzi i dręczy swoje ofiary, a potem pożera to, co upoluje? Może prowokuje całkiem nieświadomie? Czy oddał serce i duszę jednej tylko osobie, jak Julia, która kocha wyłącznie Jeffreya?

Paige przez chwilę rozmyślała o tym, po czym wzruszyła ramionami. Nie obchodziło jej właściwie, czy Patrick James był amoralnym drapieżnikiem, szlachetnym dzikusem, czy kowbojem arystokratą. Nieważne, jak spędza swój wolny czas, nawet jeśli będzie przebojem sezonu, w co Paige nie wątpiła, i najbardziej intrygującą rozrywką pań z Southampton. Liczy się tylko to, że jest bardzo dobrym instruktorem jazdy konnej. A ona przyjdzie kilka razy na lekcje, dobrze mu się przyjrzy, upewni się co do jego kompetencji. Ponieważ pierwsza lekcja odbędzie się w sobotę, przyjdzie także Edmund.

- Może Jeffrey także przyjdzie w sobotę na lekcję? - zasugerowała, kiedy doszły już do parkingu.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin