Christina Dodd - Słoneczny skarb 4 - Tajemniczy spadkobierca.pdf

(1282 KB) Pobierz
The Greatest Lover in All England
Christina Dodd
Tajemniczy
spadkobierca
(The Greatest Lover In All England)
Przełożyła Anna Bielska
Część 1
Świat jest teatrem, aktorami ludzie.
Jak wam się podoba
(Komedie II, przełożył Leon Ulrich), s. 126
ROZDZIAŁ 1
Anglia, jesień, rok 1600
- Łapać tych aktorów, psia ich mać!
Krzyki pięciu mężczyzn sprawiły, że sir Danny jeszcze bardziej przyspieszył kroku. Nogi
grzęzły mu w błocie nędznych uliczek Londynu. Jednym susem wyminął żerującą
w odpadkach świnię.
- Łapać ich, hrabia Essex wam to wynagrodzi.
Gapie odwrócili głowy za sir Dannym i jego podopiecznym uciekającymi za róg, nikt
jednak nie przeszkodził żołnierzom w pościgu. Tupot butów i krzyki zbliżały ich coraz
bardziej do spełnienia krwawego mordu.
Sir Danny'emu podobał się dramatyzm sytuacji. Wśród intryg czuł się jak ryba w wodzie,
wiatru w skrzydła dodawał mu zgiełk życia. Odpowiedzialność była dla maluczkich;
powołaniem sir Daniela Plymptona był śmiech, walka i aktorstwo. Widząc tłum żebraków,
pijaków i prostytutek zebranych u wejść do tawern i izb mieszkalnych, mężczyzna zwolnił
i wzniósł dłoń ku niebu.
- Bądź przeklęte o bezwstydne słońce! Niech Bóg, którego wszechmogące oblicze skrywa
londyńskamgła, ukryje nas przed naszymi wrogami... - Zawołał tak głośno, aby wszyscy go
usłyszeli.
- Zamknij się i biegnij.
Dłoń jego towarzysza pchnęła go mocno w głąb słonecznej uliczki. Drogi Rosenkrantz,
pomyślał sir Danny, zawsze tak się o niego troszczył, zawsze dbał, by ich przygoda nie
okazała się ostatnią. Czy Rosenkrantz nie widział, że w ciągu swych pięćdziesięciu lat sir
Danny nie wypełnił jeszcze swego przeznaczenia? Że widzowie nadal z niecierpliwością
oczekiwali na jego aktorskie wyczyny? Że nie zdołał jeszcze ocalić królowej Elżbiety?
Że nie zdołał nawet ocalić losu samego Rosenkrantza?
-
Zaśmiał się, słysząc przerażenie w głosie Rosenkrantza, który dźgnął go chudym
ramieniem w plecy.
Sir Danny wpadł w ciemną, wąską uliczkę, zacienioną przez gzymsy dwupiętrowych
zabudowań. Przemknął obok potężnej praczki wieszającej pościel na sznurze, zignorował jej
krzyk i zanurkował pod łopoczące, białe płachty.
Nadal grając przed zostawioną z tyłu widownią, oświadczył:
- To cuchnące błoto pod naszymi stopami nawet teraz przypomina o naszej
śmiertelności! Nad naszym sprawiedliwym miastem zawisł odór śmierci...
Praczka, która złapała Rosenkrantza pomiędzy rozwieszoną pościelą, wrzasnęła:
- A teraz, nicponiu, zapłacisz mi za zniszczenie prania.
- Puść mnie! - W głosie Rosenkrantza słychać było strach.
Tu, w uliczkę. Szybko, Danny, pospiesz się!
Kiedy sir Danny z powrotem wyjrzał spod bielizny, ujrzał swego towarzysza pojmanego
przez zwalistą praczkę.
Rosenkrantz walczył dzielnie, ale kobieta uniosła go do góry i potrząsając nim, rzekła:
-
To jest moja uliczka i nikt nie będzie mi po niej biegał, jeśli sama nie pozwolę.
- Tak, pani, ale teraz zabiją nas żołnierze. - Rosenkrantz machał nogami w powietrzu.
- Żołnierze?
Praczka puściła młodzieńca i odwróciła się w stronę wylotu uliczki, zasłaniając swym
potężnym ciałem jedyny, docierający tu promyczek słońca.
Wykorzystując suszące się pranie niczym teatralną kurtynę, sir Danny ostrzegł:
- Nadchodzą. Uwaga, nadchodzą! Bezbożne niebiosa nawet teraz przeklinają nas swym
gorącym oddechem, a sprawiedliwy Jupiter...
Nurkując pod pościel, Rosenkrantz chwycił dłoń sir Danny'ego i odciągnął go na bok,
akurat w chwili, kiedy pojawili się ludzie Essexa.
- Zmiatać, ołowiane kłody! To moja ulica! - wrzeszczała wściekła praczka.
Żołnierze pchnęli ją z taką siłą, że wpadła do kałuży. Jej obfite biodra wzburzyły falę,
która zostawiła mokry ślad na ścianie pobliskiego domu, a kobieta zaczęła siać bluźnierstwa,
jakich świat nie słyszał.
Żołnierze zignorowali ją; cięli pranie mieczami i tratowali je buciorami. Sir Danny
i Rosenkrantz usiłowali zbiec w odległy koniec ulicy, ale drogę zagrodziło im lśniące ostrze
miecza. Głowy zakute w hełmy przesłoniły delikatne światło; na twarzach malowały się
szydercze uśmieszki.
- Jak wściekłe psy - rzekł sir Danny. - Na waszych obliczach wypisane jest wasze
pochodzenie i rodowody.
- Danny, nie, przestań... - Rosenkrantz ze strachu ledwie zdołał wydusić kilka słów. - Nie
prowokuj ich.
Sir Danny spojrzał na górujących nad nim mężczyzn. Patrzył na ich skórzane zbroje,
blizny i miecze i po raz pierwszy poczuł strach. To nie było przedstawienie, niewymyślone
zagrożenie, które miały pokonać dzielne słowa. Zrobił najgorszą rzecz, jaką mógł zrobić
zwykły człowiek. Naraził się szlachcicowi i bez względu na to, iż słuszność była po jego
stronie, miał zginąć za zuchwalstwo, jakiego się dopuścił.
Ale Rosenkrantz nie mógł umrzeć. Na Boga, on, sir Daniel Plympton, nie mógł do tego
dopuścić.
Przypominając sobie teatralne umiejętności, rozluźnił wszystkie mięśnie. Zażywny
pięćdziesięciolatek zmienił się w potulną ofiarę. Z przekonaniem raczej niż patosem w głosie,
rzekł:
- A więc modlitwy moje zostały wysłuchane i słońce zachodzi oto nad zbyt długim
życiem, jakie dane mi było spędzić na łonie błogosławionej matki Ziemi. - Odepchnął od
siebie Rosenkrantza, chcąc umożliwić mu ucieczkę. - Ale młodość wymyka się zagrożeniom
i znów wzrasta ku lepszym czasom.
Sir Danny nagle stracił całą elokwencję.
- Do diabła, jeśli te głąby odkryją...
- Głąby? - Dowódca żołnierzy, kolos o jednym oku, złapał Rosenkrantza za długi
warkocz. - Nie mówisz chyba o nas, no nie? - Wykręcił mu brązowe włosy aż ten upadł
w błoto z jękiem. - No nie?
- Nie! Nie! - Zgodził się sir Danny, patrząc z przerażeniem, jak potwór chwyta jego
towarzysza za gardło i zaciska palce. - Nie chciałem w niczym uchybić, szanowny panie.
Dzielny, przezacny panie. - Dotknął palcem ramienia żołnierza z udawanym po aktorsku
podziwem dla jego muskułów, jednocześnie wprawnie oceniając, iż chroni je tylko nędzna
wełna. Wzmocniona skórzana kamizelka osłaniała jedynie pierś i plecy, a wytłaczany
skórzany pancerz okrywał przed ciosami biodra. Reszta ciała była bezbronna.
Bezbronna? Jednooki górował nad sir Dannym o dobre trzydzieści centymetrów
i uśmiechał się rozkosznie niczym rzeźnik przed poćwiartowaniem owieczki. Zrywając krezę,
sir Danny wskazał na odsłonięte gardło.
- Spójrz, proszę, na moją szyję i zobacz, panie, że lepiej nada się dla twoich celów.
- Ale nam się podoba ten ładniutki młodzieniec. Głowa twego syna będzie dobrze
wyglądać na wieży London Bridge. - Żołnierz ponownie wzmocnił uścisk, a Rosenkrantz
chwycił się go, usiłując złapać oddech.
- Lepiej jego niż tego starego. - Inny żołnierz pchnął sir Danny'ego na ścianę i ostrze
miecza przytknął do jego obnażonej szyi.
Zaraz zginie. Razem zginą, a wraz z nimi wszystkie sny o chwale. Po cichu zaczął modlić
się o wybawienie. Obiecywał poprawę, porzucenie nadmiernego pijaństwa, palenia tytoniu,
uganiania się za dziewczętami, grania. No dobrze, grania może nie. Ani spódniczek. Za
bardzo kochał kobiety.
Wszystko inne... Zrobiłby wszystko inne, aby tylko nadeszło ocalenie... a jeszcze lepiej,
aby nadeszło ono dla Rosenkrantza.
Ocalenie, które nadeszło, było zgoła niespodziewane. Z otwartego w górze okna, przy
akompaniamencie kobiecego rechotu, chlusnął ciepły mocz.
- To was nauczy, zakute pały, zaczynać z Małą Mary!
Po pierwszym smrodliwym ataku nastąpił kolejny.Zaskoczeni żołnierze wypuścili swoje
ofiary.
Spoglądając w górę, sir Danny ujrzał kobiety, w różnych stadiach negliżu, wychylające się
z każdego okna.
- Spróbujcie jeszcze raz popchnąć tę kobitkę - krzyknęła jakaś niewiasta.
Sir Danny roześmiał się głośno.
Ależ głupiec z niego! Dopiero teraz rozpoznał tę uliczkę. I rozpoznał wielką praczkę.
Razem z Rosenkrantzem znaleźli się w pobliżu jednego z najsłynniejszych burdeli
w Londynie, a żołnierze zaatakowali najbardziej lubianą burdel-mamę w branży.
Mokrzy żołnierze wykonywali niemal taneczne kroki, usiłując uniknąć cuchnących
zawartości kolejnych nocników. Nigdy nie widzieli Małej Mary szalejącej niczym rozjuszony
byk. Trzech mężczyzn padło niczym zmiecione drewnianą kulą kręgle. Dwóm udało się ustać
Zgłoś jeśli naruszono regulamin