Julie Garwood - Róża 1 - Róża.pdf

(1589 KB) Pobierz
JULIE GARWOOD
JULIE GARWOOD
Róża
Tytuł oryginału
FOR THE ROSES
Żaden człowiek nie jest samoistną, wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu, część
lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak
gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną Śmierć każdego
człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością:
Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon; bije on tobie.
John Donne
Prolog
Nów Jork 1860
Znaleźli ją w śmieciach. Mieli szczęście; szczury jeszcze się do niej nie dobrały. Dwa
gryzonie wdrapały się na wieko zamkniętego koszyka i zapamiętale drapały pazurami
wiklinę, a trzy inne ostrymi zębami gryzły ściany koszyka.
Szczury, czując zapach mleka i delikatnej, słodko pachnącej skóry, wpadły w szał.
Zaułek ten był dla gangu domem. Trójka z czterech chłopców spała właśnie w
drewnianych skrzyniach wysłanych starą słomą, które służyły im za łóżka.
Przez całą noc ciężko pracowali: kradli, naciągali i bili się. A teraz byli zbyt zmęczeni,
by usłyszeć płacz niemowlęcia.
Douglas stał się więc jej wybawicielem. Jemu właśnie, czwartemu członkowi gangu,
przypadła dzisiaj straż u wąskiego wylotu zaułka. Od jakiegoś już czasu obserwował kobietę
w czarnym płaszczu. Gdy z koszykiem w ręku szła szybko w stronę zaułka, cichym
gwizdnięciem ostrzegł resztę gangu o możliwych kłopotach i wycofał się do kryjówki za
stertą starych, wypaczonych baryłek po whisky. Kobieta zatrzymała się w sklepionym
przejściu, zerknęła ukradkiem na ulicę, a potem wbiegła na sam środek zaułka. Nagle się
zatrzymała, a fałdy spódnicy podwinęły się wokół jej kostek. Chwyciła za rączkę koszyka,
zamachnęła się, po czym rzuciła koszyk na górę śmieci, piętrzącą się pod przeciwną ścianą.
Upadł bokiem, prawie na samej górze śmietnika. Kobieta cały czas mamrotała coś pod
nosem. Douglas nic jednak nie rozumiał, bo jej głos zagłuszał inny dźwięk, dochodzący z
wewnątrz koszyka. Brzmiało to według niego jak miauczenie kota. Koszykowi poświęcił
tylko chwilę, skupiając uwagę na kobiecie.
Wyraźnie się bała. Zauważył, że trzęsą jej się ręce, gdy naciągała kaptur płaszcza, by
zasłonić twarz. Pomyślał, że może się czuć winna, bo pozbywa się zwierzęcia. Było już
pewnie stare i chore i nikt go nie potrzebował. Ludzie są właśnie tacy, pomyślał Douglas. Nie
chcą się też zajmować dziećmi i starcami. To pewnie dlatego, że za dużo z nimi kłopotów.
Pokiwał głową z dezaprobatą. Mało brakowało, by wyraził głośno swoją opinię na temat
kiepskiej sytuacji na świecie w ogóle, a na temat tchórzostwa kobiety w szczególności. Jeśli
nie chciała tego zwierzęcia, to czemu go komuś nie oddała? Nie miał czasu, by rozmyślać nad
możliwą odpowiedzią, bo kobieta obróciła się nagle i pobiegła w stronę ulicy. Gwizdnął
jeszcze raz, gdy dotarła już prawie do rogu, tym razem głośno i przenikliwie. Najstarszy
członek gangu, zbiegły niewolnik imieniem Adam, skoczył na równe nogi, zwinny i szybki
niczym drapieżne zwierzę. Douglas wskazał koszyk i ruszył w pogoń za kobietą.
Zauważył grubą kopertę wystającą z jej kieszeni i postanowił załatwić wreszcie swoje
interesy. Był wszakże najlepszym jedenastoletnim kieszonkowcem na Market Street.
Adam obserwował odchodzącego Douglasa, po czym zajął się koszykiem.
Wiedział, że nie pójdzie mu z nim łatwo.
Szczury nie chciały zostawić zdobyczy. Jednego uderzył prosto w głowę zaostrzonym
kamieniem. Kiedy paskudne stworzenie uciekło z piskiem w głąb ulicy, Adam zapalił
pochodnię i zaczął nią machać nad koszykiem, by odstraszyć pozostałe gryzonie. Dopiero gdy
był pewien, że wszystkie szczury uciekły, wziął koszyk. Podniósł go ze śmieci i zaniósł w
stronę skrzyń, w których ciągle spali pozostali członkowie bandy.
O mało nie upuścił koszyka, gdy usłyszał odgłosy dochodzące ze środka.
- Travis, Cole, wstawajcie! Douglas coś znalazł.
Minął posłania i doszedł do końca zaułka. Usiadł na ziemi, zakładając długie, chude
nogi jedna na drugą, i położył koszyk na ziemi. Oparł się o ceglaną ścianę czekając, aż
dołączą do niego pozostali dwaj chłopcy.
Cole usiadł na prawo od Adama, a Travis przykucnął po lewej, głośno ziewając.
- Szefie, co znalazłeś? - zwrócił się Travis do Adama zaspanym głosem.
Pozostali trzej członkowie gangu uznali miesiąc temu zbiegłego niewolnika za
przywódcę. Tak mówił im zarówno rozsądek, jak i serce. Adam był najstarszy, miał już
prawie czternaście lat. Rozsądek nakazywał więc, by to on przewodził reszcie. Poza tym był
najinteligentniejszy z całej czwórki. Ponadto istniał jeszcze jeden, bardziej istotny powód.
Adam, ryzykując własne życie, uratował ich od pewnej śmierci. W bocznych uliczkach
Nowego Jorku, gdzie jedynym przykazaniem, na które zwracano uwagę, była zasada, że
przeżyje ten, kto silniejszy, nie było miejsca na uprzedzenia. Głód i przemoc, które rządziły w
nocy, nie rozróżniały koloru skóry.
- Szefie! - niecierpliwił się Travis.
- Nie wiem, co to jest - odparł Adam.
Chciał dodać, że nie zaglądał jeszcze do środka, ale przeszkodził mu Cole.
- To jest koszyk, ot co - mruknął pod nosem. - Zasuwka zamykająca wieko wygląda,
jakby była że złota. Myślisz, że to rzeczywiście złoto?
Adam wzruszył ramionami. Travis, najmłodszy z chłopców, powtórzył gest kolegi.
Wziął od niego pochodnię i uniósł ją tak, by wszyscy widzieli koszyk.
- Czy nie powinniśmy zaczekać z otwarciem tego na Douglasa? - spytał Travis.
Spojrzał przez ramię na wylot zaułka. - Dokąd on poszedł?
Adam sięgnął po zasuwkę.
- Zaraz tu będzie.
- Szefie, zaczekaj - ostrzegł Cole. - Słychać jakieś odgłosy że środka. - Sięgnął po nóż.
- Słyszysz, Travis?
- Słyszę. Nie wiem, czy to coś w środku nas nie ugryzie. Myślisz, że to ^ może być
wąż?
- Oczywiście, że to nie wąż. - Cole był wyraźnie rozdrażniony. - Pieprzysz, jakbyś w
ogóle nie myślał. Węże nie piszczą jak koty.
Travis poczuł się dotknięty i spuścił wzrok.
- Jeżeli tego nie otworzymy, to nigdy się nie dowiemy, co tam jest - mruknął.
Szef zgodził się. Odsunął zasuwkę i uniósł wieko o parę centymetrów. Ale z koszyka
nic nie wyskoczyło. Adam wypuścił powietrze, które cały czas trzymał w płucach, i podniósł
wieko do końca. Zawiasy zaskrzypiały, a klapka opadła na tył koszyka.
Trzej chłopcy stali przyciskając łokcie mocno do ściany, a potem pochylili się, by
zajrzeć do środka.
Nagle wszyscy wstrzymali oddech. Nie wierzyli własnym oczom: w koszyku
smacznie spało niemowlę piękne jak aniołek. Miało zamknięte oczy, a w buzi trzymało
maleńką piąstkę. Od czasu do czasu ssało ją i kwiliło - to był właśnie ten dźwięk, który
chłopcy słyszeli.
Adam pierwszy przyszedł do siebie.
- O, Boże! - szepnął. - Jak ktoś mógł wyrzucić coś tak cudownego?
Kiedy Cole zobaczył dziecko, upuścił nóż. Teraz chciał go podnieść, ale zauważył, że
ręka drży mu ze zdenerwowania. Zorientowawszy się, że przyczyną tego jest lęk przed
zawartością koszyka, zawstydził się swego tchórzostwa.
- Jasne, że mogli wyrzucić dziecko. - Mówił nieprzyjemnym tonem, chcąc ukryć
zażenowanie. - Ludzie ciągle to robią, bez różnicy, biedni czy bogaci.
Jak im się coś znudzi, to wyrzucają, jak śmiecie. Prawda, Travis?
- Prawda - przytaknął Travis.
- Szefie, czy nie słyszałeś tych historii o sierocińcach, które opowiadali Douglas i
Travis?
- Widziałem tam dużo niemowląt - rzekł Travis, zanim Adam zdążył odpowiedzieć na
pytanie Cole’a. - No, może nie dużo, ale trochę - sprostował, by być całkiem ścisły. -
Trzymali je na trzecim piętrze i, o ile pamiętam, żaden z tych dzieciaków nie przeżył.
Umieszczali je w tym przytułku i czasami po prostu zapominali, że one tam są. Przynajmniej
tak mi się wydaje. - Jego głos zadrżał na wspomnienie okresu, który spędził w miejskim
sierocińcu przeznaczonym dla podrzutków. - Ten berbeć nigdy by tam nie przeżył - dodał. -
Jest jeszcze za mały.
- Widziałem jeszcze mniejsze na Main Street. Ta dziwka, Nellie, też miała takiego. A
dlaczego myślisz, że to chłopiec?
- Chyba widzisz, że jest łysy. Tylko chłopcy rodzą się łysi.
Argument był najwyraźniej przekonujący. Cole pokiwał głową, po czym odwrócił się
do przywódcy.
- Co z nim zrobimy?
- Przecież go nie wyrzucimy - oznajmił Douglas tak stanowczym tonem, że pozostali
trzej chłopcy cofnęli się zaskoczeni. On jednak pokiwał głową, by dać im do zrozumienia, że
powiedział dokładnie to, co miał na myśli, i dodał: - Widziałem, jak to się stało. Jakiś
wystrojony facet we fraku z połami wysiadł z eleganckiej karety z tym koszykiem pod pachą.
Stał pod uliczną lampą, więc oczywiście widziałem dobrze jego twarz. Później zobaczyłem
twarz tej kobiety. Wyglądało na to, że czeka na niego za rogiem. Wysiadł z powozu i
podszedł do niej. Naciągnęła kaptur na twarz, by się ukryć, ale nie myślę, żeby to była zła
kobieta, chyba się po prostu bała. Facet zaczął się wściekać i od razu zgadłem dlaczego.
- No więc dlaczego tak się złościł? - zapytał Cole, gdy Douglas zawiesił na chwilę
głos.
- Dlatego, że nie chciała wziąć koszyka - wyjaśnił Douglas. Ukucnął obok Travisa, po
czym ciągnął dalej. - Ona cały czas kręciła głową, a on zaczął na nią krzyczeć i wymachiwać
jej palcem przed nosem. Potem wyciągnął grubą kopertę i pokazał jej. Wtedy ta kobieta
podeszła i błyskawicznie wyrwała mu ją z rąk. Dlatego myślę, że w tej kopercie musiało być
coś bardzo ważnego.
W końcu ona wzięła ten koszyk, a kiedy facet wsiadł z powrotem do powozu,
wepchnęła sobie kopertę do kieszeni.
- No i co było potem? - spytał Travis.
- Zaczekała, aż kareta zniknęła za rogiem - odpowiedział Douglas. - Potem zakradła
się na naszą uliczkę i wyrzuciła koszyk. Wtedy w ogóle nie zwróciłem na niego uwagi.
Myślałem, że w środku jest jakiś stary kot. Nigdy bym się nie domyślił, że tam jest dziecko.
Chyba bym nie odszedł, gdybym wiedział...
- A gdzie poszedłeś? - przerwał Cole.
- Strasznie byłem ciekaw, co jest w tej kopercie, więc poszedłem za nią.
- No i co? Udało ci sieją zwinąć? - dopytywał się Travis.
Douglas prychnął.
- Jasne. Chyba nie na próżno uważają mnie za najlepszego kieszonkowca na Market
Street? Ta kobieta strasznie się spieszyła, ale sięgnąłem do jej kieszeni w dumie ludzi, którzy
pchali się do pociągu odjeżdżającego o północy.
Nawet nie zauważyła, że jej dotknąłem. Głupia baba. Założę się, że dopiero teraz
zobaczyła, co się stało.
- A co jest w tej kopercie? - spytał Cole.
- Nigdy byście nie uwierzyli.
Cole zaczął przewracać oczami. Douglas uwielbiał przedłużać swe opowieści, co
doprowadzało wszystkich do szału.
- Przysięgam na Boga, Douglas, jeżeli natychmiast...
Travis przerwał mu.
- Mam coś ważnego do powiedzenia - wyrzucił z siebie. Zupełnie nie interesowała go
zawartość koperty, natomiast przez cały czas myślał o dziecku.
- Uzgodniliśmy, że nie wyrzucimy tego smarkacza, więc teraz zastanawiam się, komu
go damy.
- Nie znam nikogo, kto chciałby mieć dziecko - rzekł Cole. Potarł swój gładki
podbródek tak, jak to podpatrzył u starszych i bardziej doświadczonych rzezimieszków.
Wydawało mu się, że ten gest doda mu powagi. - A na co on komu?
- Pewnie na nic - odrzekł Travis. - W każdym razie jeszcze nie teraz. Ale może jak
trochę urośnie...
- No to co wtedy? - spytał Douglas zaintrygowany.
- Pomyślałem, że moglibyśmy nauczyć go paru sztuczek.
- Na przykład jakich? - Douglas wyciągnął rękę i palcem wskazującym pogładził
czoło niemowlęcia. - Ma skórę delikatną jak atłas.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin