Przybyszewski Stanisław - Requiem aeternam.pdf

(265 KB) Pobierz
5693136 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
5693136.001.png 5693136.002.png
STANISŁAW PRZYBYSZEWSKI
REQUIEM
AETERNAM...
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
2
trzecia księga Pentateuchu
Na początku była chuć. Nic prócz niej, a wszystko w niej.
To nieskończoność Anaksymandra , co wszystko z siebie wyłoniła, święty ogień
Heraklita, który pochłania niknące światy i nowe byty z nich wyprowadza, Duch Boży, co
się unosił nad wodami, gdy jeszcze nic nie było prócz Mnie.
Chuć to prasiły życia, rękojmia wiecznego rozwoju, wiecznego odchodzenia i
wiecznego powrotu, jedyna istota bytu.
To siła, co sprowadza mieszanie się i rozdzielanie, twórczyni, pokarm i niszczycielka.
To siła, z którą Ja-Bóg, gdym świat ze siebie wyrzucił, atomy na siebie ciskałem, to
zaciekłość, z jaką się z sobą sprzęgały, w pierwiastki się wiązały i w światy całe łączyły.
To siła, co w eterze się rozpaliła pragnieniem, by morze swych fal rozkiełznać, jedną
falę z drugą połączyć w wściekłym uścisku, wprawić je w rozkoszne drgania, rozszaleć je
w podrywach krzyczącej lubieży, kurcze pragnienia ukajać w czołgających się dreszczach
upojenia, aż się światło z nich porodziło.
To powrotna siła, z jaką się strumień elektryczny sam ze sobą spaja, drobinom pary od
siebie odbijać się każe - i takoż jest chuć życiem, światłem, ruchem.
I bez granic rozszalała się jej potęga. Stworzyła sobie tysiączne ramiona, którymi
wszystko zagrabiała i w siebie wchłaniała, stworzyła tysiączne naczynia, lejki, otwory,
potworne usta i narządy, by cały świat wssać w siebie, stworzyła sobie plazmę, by
nieskończoną powierzchnią rozkosz w się wdychać, wszystkie siły życiowe skupiła, w
jeden węzeł je w sobie spętała, swą wolą ujarzmiła, by jej tylko były poddane i wieczny
głód jej żądz koiły.
I ciskała się w konwulsjach bezgranicznych porodów i wiecznych rozwojów,
wczołgała się w bezliczne formy, rozbijała je jak skorupy i w nowe łączyć jęła,
przetwarzała się w wiecznie nowych i odmiennych kształtach, a zaspokoić się nie mogła.
Szalała za szczęściem, gdy sobie trochita stworzyła, rżała za rozkoszą, gdy rozdarła
pierwsze żyjątko i z siebie samej odrębną płeć stworzyła, by w wiecznej męce, gniewie a
bólu znowu się łączyć i w wiecznych zmianach coraz to nowe kształty, nowe istoty, coraz
wyższe, coraz doskonalsze wytworzyć, co by jakąś nową i doskonalszą orgią lubież jej
nasycić mogły.
Aż wreszcie stworzyła mózg.
To było arcydzieło jej żądnego pragnienia. Gniotła go, kręciła, tworzyła zwoje,
rozdzieliła i znowu połączyła bez; licznymi pasmami, pojedyncze części przeistoczyła na
zmysły. rozerwała ciągłość, rozdarła całość na cząstki, jeden zmysł rozczłonkowała na
zmysły pojedyncze, rozcięła ich związki i więżby pomiędzy sobą, by móc jedno wrażenie
odczuwać we wszystkich przemianach, jeden świat wchłaniać w siebie pięcioraką,
tysiąckrotną rozkosz, a pierś matczyna, która kiedyś jedne siłę karmiła, tysiące sił teraz
sycić musi.
3
Tak się dusza porodziła.
A siła wiecznych przemian i rozrodów ukochała duszę. Siliła ją karmnym mlekiem
swej piersi, była dla niej tętnicą, przez którą krew wszechbytu silną falą się przelewała,
tysiącem spójni przywiązała ją do wszechłona matczynego, była dla duszy ogniskiem
soczewnym, przez które patrzała, zaklętym kołem, w którym krążyła i w powrotnych
kołowaniach swą najwyższą rozkosz i najwyższy ból odczuwała, była objętością, w jakiej
się świat cały jako dźwięki, barwa, ruch w duszy przeobrażał.
O biedna, głupia chuć, o biedna, niewdzięczna dusza.
Chuć, co świałto z siebie wyłoniła, wszystkiemu życiu początek dała, duszę stworzyła,
miała skonać w miażdżącym uścisku zdradliwego dziecka.
Co miało być środkiem, stało się celem dla siebie, władcą i panem.
Spoisty granit mego bytu począł się rysować i kruszyć.
Zmysły, które miały posłużyć ku doskonalszemu doborowi płciowemu, by nowy i
doskonalszy rodzaj wytworzyć, poczęły być samoistne, jęły się z sobą łączyć i pętać
nierozerwalnie. To, co było górą, stało się dołem, dźwięk - barwą, środowisko -
objętością, powonienie - wrażeniem mięśni, porządek - anarchią, i rozpoczęła się wściekła
walka pomiędzy matką a dzieckiem.
Pomnę, pomnę tę rozpaczną walkę biednej matki z swym dzieckiem.
Chciała je opanować, ujarzmić; wpiła swe szpony matczyne w jego ciało, szarpała je,
nęciła rozkoszą, syciła lubieżą i żądzą, rozpościerała obrazy najwyuzdańszej rozpusty,
rzuciła je w namiętne, krzyczące uściski rodzącej bestii, ten jeden wielki narząd płciowy -
zalewała mu oczy nawrotami krwi, ogłuszała go hukiem jej spienionych fal, głos jego
obniżała do dyszących, bezdźwięcznych rzężeń, to znowu wściekłych krzyków i
zgrzytów, kurczyła jego mięśnie, a poprzez ciało puszczała gorące drgania gdyby stado
czołgających się żmij - ale wszystko, wszystko na próżno.
Ale krwawą ofiarą okupiła dusza moja swe zwycięstwo.
Chorzała, więdła, schła.
Sama się oderwała od matczynego łona, sama przecięła tętnice, sama zatamowała
źródło swej mocy.
Żyje wprawdzie - żyje jeszcze treścią siły, którą pożarła, przetwarza jeszcze w sobie
środki, które do doboru i rozrodu służą, może jeszcze upajać się obrazami, które żądze
drażnią, może w sobie wywołać ekstazę śmiesznego okłamywania się chuci, co mniema,
że może kobietę stopić w sobie, ale wszystko, co sama tworzy, jest zbytkiem, tak jak
sztuka jest zbytkiem i nadmiarem pragnień rozrodczych i jest bezpłodną, czym sztuka nie
jest, bo bije w niej olbrzymi puls drgającej chuci, nasienny golf światła i żądzy ciągłych
powrotów.
Ale choć zginąć muszę, kocham tę straszną potężną siłę, co jedyną kosmiczną potęgę
zmogła, ją w siebie wchłonęła, kocham moją duszę, moją wielką umierającą duszę, co mi
chuć pożarła, by bez niej umrzeć.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin