!Arthur C. Clarke - Kowboje oceanu.pdf

(671 KB) Pobierz
Clarke Arthur - Kowboje Oceanu
Arthur C. Clarke
Kowboje oceanu
Przełożył Lech Jęczmyk
The Deep Range
Data wydania oryginalnego - 1957
Data wydania polskiego - 1978
 
Mike’owi, który uczył mnie morza
 
OD AUTORA
Pozwoliłem sobie wysunąć w tej powieści przypuszczenia co do
maksymalnych rozmiarów pewnych zwierząt morskich, które mogą być
kwestionowane przez część biologów. Nie oczekuję jednak takiej krytyki ze strony
badaczy podwodnego świata, którzy nierzadko spotykają ryby kilkakrotnie
przekraczające rozmiarami największe egzemplarze odnotowane w nauce.
Mam również nadzieją, że Uniwersytet Queenslandu wybaczy mi pewną
ekstrapolację jego urządzeń na Wyspie Czapli.
Wszystkie postacie występujące w tej książce, z wyjątkiem wielkiego
strzępiela z rozdziału trzeciego, są fikcyjne.
 
CZĘŚĆ PIERWSZA - UCZEŃ
 
I
Na pastwiska wdarł się drapieżca. Patrol powietrzny Południowego Pacyfiku
wypatrzył martwego wieloryba kołysanego falami i barwiącego morze wokół siebie
na czerwono. W ciągu kilku sekund został wprawiony w ruch skomplikowany system
alarmowy; od San Francisko do Brisbane ludzie dyżurujący przy mapach przesuwali
chorągiewki i mierzyli odległości. Zaś Don Burley, przecierając zaspane oczy,
pochylił się nad tablicą kontrolną swojej patrolowej łodzi podwodnej numer pięć,
płynącej na głębokości dwudziestu sążni.
Don był zadowolony, że alarm ogłoszono właśnie w jego rewirze; po raz
pierwszy od wielu miesięcy zdarzyło się coś naprawdę interesującego. Wpatrywał się
w przybory, od których zależało jego życie, jednocześnie wybiegając myślą daleko
przed siebie. Co mogło się zdarzyć? Krótki komunikat nie zawierał szczegółów;
stwierdzał tylko, że znaleziono świeżego trupa wieloryba, pływającego na
powierzchni morza o dziesięć mil za głównym stadem, które wciąż jeszcze uciekało
w panice na północ. Najprawdopodobniej stado drapieżnych orek zdołało w jakiś
sposób przedrzeć się przez bariery otaczające pastwisko. Jeśli rzeczywiście tak było,
Don i pozostali inspektorzy będą mieli pełne ręce roboty.
Konstelacja zielonych światełek na tablicy kontrolnej była widomym
symbolem bezpieczeństwa. Dopóki ich wzór nie ulega zmianie, dopóki żadna z tych
szmaragdowych gwiazdek nie rozbłyśnie na czerwono, Don i jego mała łódeczka są
bezpieczni. Powietrze, paliwo, energia - od tych trzech elementów zależało jego
życie. Jeśli zabraknie choć jednego z nich, głębina pochłonie go wraz z jego stalową
trumną, jak pochłonęła dwa lata temu Johna Tyndalla. Na razie nie było jednak
żadnych powodów do obaw, a poza tym Don uspokajał się myślą, że wypadki, które
się przewiduje, nigdy się nie zdarzają.
Pochylił się nad małą tablicą kontrolną i przemówił do mikrofonu. Jego piątka
była jeszcze na tyle blisko statku bazy, że łączność radiowa była możliwa; wkrótce
będzie musiał przejść na ultradźwięki.
- Kurs dwieście dwadzieścia pięć, szybkość pięćdziesiąt węzłów, głębokość
dwadzieścia sążni. Stacja hydroakustyczna nastawiona na obserwację okrężną.
Przypuszczalne dotarcie do wyznaczonej strefy - czterdzieści minut. Do czasu
wykrycia celu będę się zgłaszał co dziesięć minut. Przechodzę na odbiór.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin