12 Cook Robin - Sfinks.doc

(1489 KB) Pobierz

ROBIN COOK

 

 

 

SFINKS

Tłumaczyła Małgorzata Pacyna


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jeśli chodzi o sam Egipt,

moje uwagi będą dość długie;

nie ma bowiem innego kraju

o tylu wspaniałościach,

spośród których tak wiele

nie poddaje się prostemu

ludzkiemu opisowi.

 

Herodot, Historia


Prolog

 

1301 r. p.n.e., Grobowiec Tutenchamona

Dolina Królów, nekropolia Teb

Rok 10 panowania Jego Wysokości,

Króla Górnego i Dolnego Egiptu,

Syna Re, Faraona Setiego I

Czwarty miesiąc pory wylewu Nilu

Dzień 10

 

 

Emeni wsunął miedziane dłuto między szczelnie przylegające wapienne bloki i poczuł, jak uderza ono w twardą zaprawę. Dla pewności powtórzył tę czynność. Nie miał wątpliwości, że dotarł do wewnętrznych drzwi. Tuż za nimi kryły się skarby, jakich nie potrafił sobie wyobrazić; tu wznosił się dom wieczności młodego faraona Tutenchamona pochowanego przed pięćdziesięcioma laty.

Ze wzmożonym entuzjazmem przystąpił do kopania w gęstym tłuczniu. Kurz uniemożliwiał mu oddychanie, a pot spływał strumieniem po jego kanciastej twarzy. Egipcjanin leżał na brzuchu w mrocznym tunelu, zbyt wąskim nawet jak na jego wychudzone, żylaste ciało. Złożył dłonie, wygrzebał spod siebie kawałki wapienia i przesunął je pod stopy. Następnie niczym ryjący insekt wypchnął za siebie kamienne odłamki, a nosiwoda Kemese zebrał je do trzcinowego koszyka. Emeni nie poczuł bólu, gdy jego otarta dłoń natrafiła w ciemnościach na gipsową ścianę. Palce przesuwające się po zablokowanych wrotach wyczuły pieczęć Tutenchamona, nie naruszoną od czasu pochówku młodego faraona.

Opierając głowę na lewym ramieniu, Emeni rozluźnił osłabione ciało. Ból rozpłynął się po jego członkach. Za sobą słyszał ciężki oddech Kemese wrzucającego kamienie do kosza.

- Dotarliśmy do wewnętrznych drzwi - odezwał się Emeni z uczuciem lęku i podniecenia.

Bardziej niż czegokolwiek pragnął, aby ta noc dobiegła wreszcie końca. Nie był złodziejem, a jednak przedzierał się do wiecznego sanktuarium nieszczęsnego Tutenchamona.

- Niech Iramen przyniesie mój drewniany młotek.

Emeni zauważył, że w wąskim tunelu jego głos przypomina ptasi szczebiot.

Słysząc to, Kemese aż zapiszczał z zachwytu i wygramolił się z tunelu, ciągnąc za sobą trzcinowy kosz.

Potem nastała cisza. Emeni czuł, jak ściany tunelu ściskają go ze wszystkich stron. Przez chwilę walczył z klaustrofobicznym lękiem, wspominając swego dziadka, Amenemheba, który kierował budową tego małego grobowca. Emeni zastanowił się, czy Amenemheb dotykał znajdującej się nad nim powierzchni. Obracając się na plecy, przytknął dłonie do twardej skały i uspokoił się. Plany grobowca Tutenchamona, które Amenemheb podarował swemu synowi, Per Neferowi, ojcu Emeniego, a który z kolei przekazał je synowi, okazały się dokładne. Emeni wykopał tunel głęboki na dwanaście łokci i natrafił na wewnętrzne drzwi. Za nimi znajdował się przedsionek. Żmudna praca, która zajęła im dwie noce, miała być ukończona przed świtem. Emeni pragnął jedynie zabrać cztery złote statuetki, których położenie zlokalizował na planie. Jedną przeznaczył dla siebie, pozostałe dla współtowarzyszy spisku. Potem zamierzał zapieczętować drzwi. Miał nadzieję, że bogowie okażą zrozumienie. Nie kradł dla siebie. Złota statuetka potrzebna była na zabalsamowanie i pogrzeb rodziców.

Do tunelu wcisnął się Kemese, popychając przed sobą trzcinowy kosz, w którym znajdował się drewniany młotek i oliwna lampka. Na dnie leżał brązowy sztylet z drewnianym uchwytem. Kemese był prawdziwym rabusiem, w swej żądzy złota całkowicie pozbawionym skrupułów.

Wprawne dłonie Emeniego uzbrojone w młotek i dłuto szybko poradziły sobie z zaprawą murarską utrzymującą kamienne bloki. Znikome rozmiary grobowca faraona Tutenchamona w porównaniu z przepastnym grobowcem Setiego I,

przy którego budowie aktualnie pracował, pozostawały dla niego tajemnicą. A jednak nikłe rozmiary budowli miały swe zalety; w przeciwnym razie Emeni nigdy nie dotarłby do celu. Formalny edykt faraona Horemheba zabraniający czcić pamięć Tutenchamona znosił regularną straż kapłanów Ka z Amen. Emeni przekupił jedynie wartownika strzegącego chat robotników, oferując mu dwie miski ziarna i piwo. Prawdopodobnie i to było zbędne, gdyż wyprawę do krypty Tutenchamona zaplanował na czas wielkiego święta Ope. Cała służba nekropolii, w tym większość mieszkańców wioski Emeniego, Miejsca Prawdy, zabawiała się w Tebach, na wschodnim brzegu potężnego Nilu. Nie zważając na środki ostrożności, jak szalony wymachiwał młotkiem i dłutem. Przez całe życie nie doznał takiego podniecenia. Skalny blok zazgrzytał i z głuchym łomotem zwalił się na podłogę przedsionka.

Serce Emeniego zamarło na chwilę. Spodziewał się, że otoczą go demony świata zmarłych. W nozdrzach poczuł aromatyczną woń cedrowego drewna i kadzidła, w uszach dźwięczała mu pustka wieczności. Z lękiem ruszył do przodu i z pochyloną głową wkroczył do krypty. Panująca w niej cisza ogłuszyła go, jego wzrok błądził w ciemnościach. Spojrzał na siebie, w kierunku tunelu, i dostrzegł słabe, niewyraźne światło księżyca. Usłyszał kroki Kemese, który poruszając się jak ślepiec, próbował podać mu lampkę oliwną.

- Czy mogę wejść? - rzucił w mrok Kemese, podawszy lampkę i hubkę.

- Jeszcze nie teraz - odparł Emeni, próbując wskrzesić ogień. - Wracaj i przekaż Iramenowi i Amasisowi, że za pół godziny zaczniemy zasypywać tunel.

Kemese mruknął coś pod nosem i tyłem wycofał się z tunelu.

Pojedyncza iskra przeskoczyła na hubkę. Zwinnym ruchem Emeni zapalił knot lampki. Rozbłysło światło i przeszyło ciemność niczym nagłe ciepło rozchodzące się po zimnej komnacie. Egipcjanin zamarł w bezruchu na ugiętych nogach. W migocącym półświetle ujrzał twarz boga Amnuta - pożeracza zmarłych. Oliwna lampka zakołysała się w drżących dłoniach Emeniego, a on sam oparł się plecami o ścianę. Ale bóg ani drgnął. Gdy światło przesunęło się po złotej głowie bóstwa, odsłaniając zęby z kości słoniowej i stylizowane, smukłe ciało, Emeni uświadomił sobie, że widzi przed sobą sarkofag. Były tam jeszcze dwa inne - jeden z głową krowy, drugi z głową lwa. Z prawej strony, pod ścianą stały dwa posągi naturalnej wielkości przedstawiające młodego króla Tutenchamona, które strzegły wejścia do komnaty grobowej. Podobnie złocone posągi Emeni widział już wcześniej w warsztacie mistrzów.

Ostrożnie ominął wieniec z zasuszonych kwiatów zawieszony na progu. Poruszał się szybko, rozsuwając pozłacane pudła. Z namaszczeniem otworzył drzwiczki i podniósł z piedestału złote posążki. Jeden z nich był wizerunkiem bogini Górnego Egiptu, Nechebet; drugi przedstawiał Izydę. Żaden z nich nie był oznaczony imieniem Tutenchamona, a to było istotne.

Emeni chwycił młotek i dłuto, prześliznął się pod sarkofagiem Amnuta i pewnym ruchem otworzył komorę boczną. Zgodnie z planem Amenemheba pozostałe dwie statuetki, których poszukiwał, znajdowały się w skrzyni w tej maleńkiej komnacie. Nie zważając na złe przeczucia, Emeni wszedł do komory, trzymając przed sobą oliwną lampkę. Na szczęście nie dostrzegł nic przerażającego. Ściany zbudowane były z chropowatych bloków skalnych. Po wspaniałym wizerunku na przykrywie Emeni rozpoznał skrzynię, na której mu zależało. Płaskorzeźba przedstawiała młodą królową ofiarowującą faraonowi Tutenchamonowi bukiety kwiatów lotosu, papirusu i maków. Pojawił się jednak problem. Wieko zamknięte było w niezwykle wyrafinowany sposób i nie można go było otworzyć. Ostrożnie postawił lampkę na czerwono-brązowym stojaku z cedrowego drewna i baczniej przyjrzał się skrzyni. Nie miał pojęcia, co działo się w tunelu.

Kemese dotarł właśnie do skraju wykopu, tuż za nim kroczył Iramen. Amasis, potężny Nubijczyk, został z tyłu, gdyż z trudem przeciskał swe opasłe cielsko przez wąskie przejście. Dwaj pozostali widzieli już cień Emeniego tańczący groteskowo na posadzce i na ścianie przedsionka. Kemese zacisnął w zepsutych zębach brązowy sztylet i pochylony prześliznął się z tunelu na podłogę grobowca. W milczeniu pomógł Iramenowi stanąć na równe nogi. Obaj czekali teraz z zapartym tchem na Amasisa, który strącając kilka drobnych kamyków, wcisnął się do komory. Gdy tylko ich oczom ukazały się niewyobrażalne bogactwa, ich strach przerodził się w dziką zachłanność. Nigdy przedtem nie widzieli tak wspaniałych okazów, które czekały tylko, aby je zabrać. Jak stado wygłodniałych wilków rzucili się na starannie ułożone przedmioty, otworzyli szczelnie zapakowane skrzynie i spenetrowali ich zawartość. Z mebli i rydwanów zdarli złoto.

Emeni usłyszał pierwszy łoskot i serce zabiło mu mocniej. Był pewien, że przyłapano go na gorącym uczynku. Po chwili jednak dotarły do niego wrzaski podnieconych towarzyszy i zdał sobie sprawę z przebiegu wydarzeń. Koszmar.

- Nie! Nie! - krzyknął, chwytając oliwna lampkę i przeciskając się do przedsionka. - Zatrzymajcie się! W imię wszystkich bogów, zatrzymajcie się!

Jego głos odbił się echem w maleńkiej komorze, zaskakując na chwilę złodziei. Kemese w mgnieniu oka pochwycił swój sztylet. Na ten widok Amasis uśmiechnął się. Był to uśmiech pełen okrucieństwa; światełko oliwnej lampki odbijało się w jego potężnych zębach.

Emeni nie miał pojęcia, jak długo leżał bez czucia, ale kiedy odpłynęła ciemność, koszmar powrócił. W pierwszej chwili usłyszał stłumione głosy. Ze szpary w ścianie wydobywała się złocista poświata. Odwrócił głowę, by złagodzić ból i wbił wzrok w komorę grobową. Przykucnąwszy między posmołowanymi posągami Tutenchamona, dostrzegł sylwetkę Kemese. Wieśniacy plądrowali święty przybytek, miejsce najświętsze ze świętych.

Emeni spróbował bezszelestnie poruszać kończynami. Lewe ramię i dłoń pozostawały bez czucia, lecz poza tym czuł się świetnie. Potrzebował pomocy. Ocenił odległość do wylotu tunelu. Był blisko, ale nie mógł dotrzeć do niego, nie czyniąc hałasu. Skulił się czekając, aż minie zawrót głowy. Niespodziewanie powrócił Kemese, trzymając małą, złotą statuetkę Horusa. Zauważył Emeniego i zastygł w bezruchu. Po chwili z przeraźliwym rykiem skoczył na środek przedsionka, w stronę oszołomionego kamieniarza.

Nie zważając na ból, Emeni zanurkował w tunelu, ocierając piersi i brzuch o gipsowe krawędzie. Kemese jednak poruszał się zwinniej - chwycił go za kostkę i zawołał Amasisa. Emeni obrócił się na plecy i silnym ruchem kopnął Kemese wolną nogą, trafiając go w szczękę. Uchwyt zelżał, a Emeni zdołał przecisnąć się przez tunel, nie zważając na liczne rany zadawane przez wapienne bloki. Poczuł suche, wieczorne powietrze i pędem rzucił się w stronę strażnicy nekropolii przy drodze do Teb.

W grobowcu Tutenchamona wybuchła panika. Trzej grabieżcy wiedzieli, że ich jedyną szansą jest natychmiastowa ucieczka, choć wkroczyli dopiero do pierwszej złotej krypty grobowej. Amasis niechętnie opuścił to miejsce chwiejnym krokiem, ściskając pod pachą złote posążki. Kemese zawinął kilka potężnych, złotych pierścieni w skrawek materii, lecz w zamieszaniu upuścił zawiniątko na pokrytą żwirem posadzkę. Gorączkowo pakowali swe łupy do trzcinowych koszy. Iramen postawił oliwną lampkę i wepchnął swój kosz do tunelu. Za nim ruszyli Kemese i Amasis, gubiąc na progu alabastrowy puchar w kształcie kwiatu lotosu. Gdy tylko wydostali się z grobowca, rozpoczęli wędrówkę na południe, jak najdalej od strażnicy nekropolii. Amasis uginał się pod ciężarem swych zdobyczy. Aby oswobodzić prawą dłoń, schował pod skałą niebieski fajansowy puchar i dołączył do pozostałych. Minęli szlak wiodący do świątyni Hatszepsut i skierowali się w stronę wioski robotników pracujących w nekropolii. Opuścili dolinę i ruszyli na zachód, wkraczając na niezmierzone przestrzenie Pustyni Libijskiej. Byli wolni i bogaci, bardzo bogaci.

 

Emeni nie miał pojęcia, co znaczą tortury, choć czasami zastanawiał się, czy byłby w stanie je znieść. Doszedł do wniosku, że nie jest to możliwe. Ból wzmagał się z zadziwiającą prędkością aż do granic wytrzymałości. Powiedziano mu, że zostanie przebadany kijem. Nie miał pojęcia, co to znaczy, do chwili gdy czterech potężnych strażników złożyło go na niskim stoliku, rozciągając szeroko jego kończyny. Piąty zaczął smagać podeszwy stóp Emeniego.

- Przestańcie, wszystko opowiem - wydusił z siebie Emeni.

Prawdę mówiąc, wszystko opowiedział już pięćdziesiąt razy. Pragnął umrzeć, ale to nie było łatwe. Czuł, że stopy płoną mu niczym rozżarzone węgle. Męczarnie wzmagało jeszcze palące słońce południa. Emeni wrzeszczał jak zarzynany pies. Próbował ugryźć dłoń ściskającą jego prawy nadgarstek, ale ktoś szarpnął go za włosy.

Kiedy już był pewny, że oszaleje, Prince Maya, dowódca straży nekropolii, machnął niedbale swą wypielęgnowaną dłonią, nakazując przerwanie tortur. Strażnik trzymający pałkę raz jeszcze uderzył Emeniego. Prince Maya, rozkoszując się zapachem kwiatu lotosu, zwrócił się do swych gości: Nebmare-nahkta, zarządcy Teb Zachodnich i Nenephty, nadzorcy i głównego architekta jego wysokości Setiego I. Żaden z nich nie odezwał się ani słowem, więc Maya odwrócił się do Emeniego, który uwolniony leżał na plecach z płonącymi z bólu stopami.

- Kamieniarzu, odpowiedz raz jeszcze, w jaki sposób poznałeś drogę do grobowca faraona Tutenchamona.

Emeni zdołał usiąść, a przed nim zamajaczyły postacie trzech dostojników. Powoli ich obraz stawał się bardziej wyraźny. Rozpoznał wysoko postawionego architekta Nenephtę.

- Mój dziadek - wydusił z siebie Emeni. - To on przekazał plany grobowca memu ojcu, a ten z kolei podarował je mnie.

- Twój dziadek był kamieniarzem w grobowcu faraona Tutenchamona?

- Tak - odparł zapytany i zaczął wyjaśniać, że potrzebował jedynie pieniędzy na zabalsamowanie rodziców. Błagał o litość, podkreślając, że oddał się w ręce strażników, gdy tylko zauważył, jak jego kompani bezczeszczą grobowiec.

Nenephta obserwował sokoła, który w oddali szybował lekko na szafirowym niebie. Przez moment zapomniał o przesłuchaniu. Grabieżca grobu zaniepokoił go. Zaszokowany architekt uświadomił sobie, iż wszelkie wysiłki mające na celu zabezpieczenie grobowca Setiego I mogą pójść na marne. Niespodziewanie przerwał Emeniemu w pół słowa.

- Czy jesteś kamieniarzem w grobowcu faraona Setiego I?

Emeni skinął głową. Jego błagania ustały. Bał się Nenephty. Wszyscy bali się Nenephty.

- Czy uważasz, że grobowiec, który wznosimy, może stać się obiektem grabieży?

- Każdy grobowiec może być ograbiony, jeśli nie jest strzeżony.

Nenephtę ogarnął gniew. Z trudem powstrzymał się od własnoręcznego wychłostania tej ludzkiej hieny, która uosabiała wszystko to, czego tak bardzo nienawidził.

Emeni wyczuł wrogość i skulił się ze strachu.

- A jak, według ciebie, możemy ochronić faraona i jego skarby? - spytał architekt głosem drżącym z hamowanej złości.

Emeni nie wiedział, co powiedzieć. Zwiesił głowę i pogrążył się w milczeniu. Pomyślał, że należy wyjawić prawdę.

- Faraona nie można ochronić - odezwał się w końcu. - Podobnie jak w przeszłości, tak i w przyszłości grobowce będą okradane.

Z szybkością niezwykłą dla tak korpulentnego ciała Nenephta poderwał się z miejsca i uderzył Emeniego.

- Ty śmieciu! Jak śmiesz tak zuchwale wyrażać się o faraonie? - Zamierzył się po raz drugi, ale ból, który czuł w ręce po pierwszym ciosie, powstrzymał go. Poprawił swe lniane szaty i rzekł: - Skoro jesteś ekspertem w grabieniu grobów, to dlaczego twoje przedsięwzięcie zakończyło się taką porażką?

- Nie jestem ekspertem. Gdybym nim był, przewidziałbym wpływ skarbów faraona Tutenchamona na moich pomocników. Zachłanność doprowadziła ich do szaleństwa.

Mimo jasnego światła źrenice Nenephty rozszerzyły się a mięśnie twarzy zwiotczały. Zmiana była tak widoczna, że zauważył ją nawet ospały Nebmare-nahkt, zatrzymując daktyla w połowie drogi między miseczką a rozdziawionymi ustami.

- Czy Ekscelencja czuje się dobrze? - Nebmare-nahkt pochylił się, by lepiej przyjrzeć się twarzy Nenephty.

Ale w mgnieniu oka oblicze Nenephty zmieniło się całkowicie. Słowa Emeniego okazały się nagłym olśnieniem. Na ustach pojawił się półuśmiech. Obracając się w stronę stołu, odezwał się w podnieceniu do Mayi:

- Czy grobowiec faraona Tutenchamona został ponownie zapieczętowany?

- Oczywiście - odpowiedział Maya. - Natychmiast.

- Otwórzcie go! - nakazał Nenephta, kierując swój wzrok ku Emeniemu.

- Mamy go otworzyć? - zdziwił się Maya.

Nebmare-nahkt z wrażenia upuścił daktyla.

- Tak. Chcę osobiście wejść do tego nędznego grobowca. Słowa kamieniarza przypomniały mi wielkiego Imhotepa. Teraz już wiem, jak ustrzec skarbów naszego faraona Setiego I na wieki. Nie mogę uwierzyć, że nie przyszło mi to wcześniej do głowy.

Po raz pierwszy w umyśle Emeniego zaświtał promyk nadziei. Ale uśmiech Nenephty zniknął, gdy tylko spojrzał na więźnia. Źrenice zwęziły się, a twarz pociemniała jak niebo, gdy nadchodzi burza.

- Słowa twoje okazały się pomocne - stwierdził architekt - ale nie usprawiedliwiają one twych niecnych czynów. Będziesz osądzony, a ja będę twym oskarżycielem. Zginiesz w bardzo wyjątkowy sposób; zostaniesz żywcem wbity na pal na oczach twych towarzyszy, a twoje zwłoki rzucone będą hienom na pożarcie. - Nakazał sługom, by przynieśli lektykę i zwrócił się do pozostałych dostojników: - Dziś bardzo dobrze przysłużyliście się faraonowi.

- Panie, to zawsze jest mym gorącym pragnieniem - zabrał głos Maya. - Nic jednak nie rozumiem.

- Nie musisz niczego rozumieć. Odkrycie, którego dziś dokonałem, będzie najściślej strzeżonym sekretem we wszechświecie. Trwać będzie wiecznie.


26 listopada 1922 r.

 

Grobowiec Tutenchamona, Dolina Królów,

nekropolia Teb

 

 

Podniecenie stało się zaraźliwe. Nawet słońce Sahary płonące na bezchmurnym niebie nie było w stanie osłabić napięcia. Fellachowie przyśpieszyli kroku, wynosząc z wejścia do grobowca Tutenchamona kosze pełne wapiennych bloków. Dotarli już do drugich drzwi, trzydzieści stóp poniżej pierwszego wejścia. One także zapieczętowane były przez trzy tysiące lat. Jakie kryły tajemnice? Czy i ten grobowiec okaże się pusty jak wszystkie pozostałe ograbione w starożytności? Tego nikt nie był w stanie przewidzieć.

Sarwat Raman, nadzorca w turbanie, wspiął się na wysokość szesnastu stóp i wydostał się na powierzchnię. Jego twarz pokryta była warstwą pyłu. Szybkim krokiem ruszył w stronę wielkiego namiotu, który w tej bezlitośnie słonecznej dolinie był jedynym cienistym schronieniem.

- Śmiem oznajmić Waszej Ekscelencji, że górny korytarz uprzątnięty został z kamieni - oświadczył Raman, pochylając się lekko. - Dostęp do drugich drzwi stoi otworem.

Howard Carter odstawił lemoniadę i spojrzał spod czarnego, filcowego kapelusza, który nosił mimo palącego skwaru.

- Świetnie, Raman. Sprawdzimy te drzwi, jak tylko opadnie kurz.

- Będę czekał na zaszczytne instrukcje. - Nadzorca odwrócił się i wyszedł.

- Jesteś niezwykle opanowany, Howardzie - odezwał się lord Carnarvon, o imionach George Edward Stanhope Molyneux Herbert. - Jak można siedzieć tu, popijając lemoniadę, nie wiedząc, co jest za tymi drzwiami? - Carnarvon uśmiechnął się i mrugnął do swej córki, lady Evelyn Herbert. - Teraz rozumiem, dlaczego Belzoni posłużył się taranem, gdy odkrył grobowiec Setiego I.

- Moje metody różnią się diametralnie od metod stosowanych przez Belzoniego - bronił się Carter. - Jego wysiłki nagrodzone zostały odkryciem pustego grobowca, w którym stały jedynie sarkofagi. - Jego wzrok powędrował mimowolnie w stronę wejścia do grobowca Setiego I. - Carnarvon, nie jestem pewien, jakiego dokonaliśmy odkrycia. Moim zdaniem nie powinniśmy się zbytnio podniecać. Nie jestem nawet pewien, czy jest to prawdziwy grobowiec. Model nie jest typowy dla faraona z osiemnastej dynastii. Być może jest to tylko kryjówka skarbów Tutenchamona sprowadzonych z Achetaton. Co więcej, ubiegli nas grabieżcy grobów, i to nie raz, lecz dwa razy. Mam nadzieję, że przybytek ten ograbiony został w starożytności i ktoś uznał go za tak ważny, by ponownie zapieczętować drzwi. Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, co tam znajdziemy.

Zachowując angielską pewność siebie, Carter ogarnął wzrokiem spustoszoną Dolinę Królów. Coś jednak ściskało go w żołądku. Przez czterdzieści dziewięć lat swego życia nigdy nie był tak podniecony. W ciągu sześciu poprzednich jałowych sezonów wykopaliskowych niczego nie odkrył. Wydobyto dwieście tysięcy ton piachu i żwiru; wszystko na darmo. A teraz, zaledwie po pięciu dniach kopania... Nagłość odkrycia była paraliżująca. Mieszając lemoniadę, starał się nie myśleć i nie żywić żadnej nadziei. Czekali. Czekał cały świat.

Kurz pokrywał równą warstwą pochyłą podłogę korytarza. Wchodząca grupa starała się nie czynić zamieszania. Na przodzie kroczył Carter, za nim Carnarvon, jego córka i A. R. Callender, asystent Cartera. Raman podał Carterowi żelazny drąg i stanął przy wejściu. Callender trzymał w dłoniach ogromną pochodnię i świece.

- Jak już wspomniałem, nie jesteśmy pierwszymi ludźmi, którzy naruszyli ten grobowiec - odezwał się Carter, wskazując nerwowo na lewy górny róg korytarza. - Ktoś przeszedł przez te drzwi i zapieczętował je na tym małym skrawku. - Pośrodku dostrzegł jeszcze jeden większy krąg. - I na tym szerszym również. To bardzo dziwne.

Lord Carnarvon pochylił się, by spojrzeć na królewską pieczęć nekropolii przedstawiającą szakala z dziewięcioma związanymi więźniami.

- Wokół podstawy drzwi widnieją ślady oryginalnej pieczęci Tutenchamona - ciągnął archeolog. Światło pochodni oświetliło drobny pył wiszący w powietrzu, a następnie ukazało starożytne pieczęcie na gipsie. - A teraz - nakazał chłodnym tonem Carter, jakby proponował popołudniową herbatkę - przekonamy się, co jest za tymi drzwiami.

Żołądek podchodził mu do gardła, a wrzód dawał o sobie znać ze wzmożoną siłą. Dłonie miał wilgotne; nie z powodu panującego upału, lecz z napięcia. Chwiejąc się na nogach, uniósł drąg i stuknął kilkakrotnie w starożytny gips. Wapienne odłamki spadły u jego stóp. W końcu dał upust emocjom, a jego uderzenia stawały się coraz silniejsze. Nagle łom przebił gipsową ścianę. Carter wpadł na drzwi. Z maleńkiego otworu dobywało się ciepłe powietrze. Archeolog, mocując się z zapałkami, zapalił świecę i przytknął płomień do dziury. Był to najprostszy test na obecność tlenu. Świeca płonęła nadal.

Nikt nie odezwał się ani słowem, kiedy Carter podał świecę Callenderowi i zajął się łomem. Ostrożnie powiększył otwór, pilnując, aby odłamki gipsu i kamienia spadały na korytarz, a nie do wnętrza komnaty. Ponownie wziął świecę i włożył ją w otwór. Płonęła równym płomieniem. Następnie wsunął tam głowę, wytężając w ciemnościach wzrok.

Na chwilę stanął czas. Kiedy oczy przywykły do mroku, trzy tysiące lat zgasło w ciągu minuty. Z ciemności wynurzyła się złota głowa Amnuta, szczerząc w uśmiechu zęby z kości słoniowej. Ukazały się też inne złocone przedmioty, migocące w świetle świecy.

- Widzisz coś? - spytał podniecony Carnarvon.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin