Agatha Christie - Morderstwo to nic trudnego.pdf

(823 KB) Pobierz
AGATHA CHRISTIE
MORDERSTWO TO NIC TRUDNEGO
PRZEŁOŻYŁA GRAŻYNA WOYDA
TYTUŁ ORYGINAŁU: "MURDER IS EASY"
Rosalind i Susan,
pierwszym recenzentkom tej książki
I
TOWARZYSZ PODRÓŻY
Anglia!
Anglia po tylu latach!
Ale jak będę się w niej czuł?
Luke Fitzwilliam zadawał sobie to pytanie, schodząc po trapie ze statku.
Kołatało się ono w jego umyśle, gdy czekał na odprawę celną. A kiedy w
końcu wsiadł do pociągu, wypłynęło nagle na pierwszy plan.
Czuł się zupełnie inaczej, przyjeżdżając do kraju na urlopy. Miał mnóstwo
pieniędzy (przynajmniej na początku), więc ochoczo je wydawał, odwiedzał
starych przyjaciół, spotykał się z kolegami, którzy też przyjechali tu na
wypoczynek po pobycie w koloniach. Mówił sobie: To nie potrwa długo.
Wkrótce wracam do pracy. Dlaczego nie miałbym się zabawić!
Ale teraz nie zamierzał nigdzie wracać. Pożegnał już na dobre upalne noce,
oślepiające słońce, piękną tropikalną roślinność i samotne wieczory,
spędzane na lekturze starych numerów "Timesa".
Wrócił do Anglii po zakończeniu zaszczytnej służby dla kraju. Poza tym
posiadał niewielki kapitał, mógł się więc uważać za człowieka niezależnego
materialnie. Ale nie miał pojęcia, jak spędzić resztę życia.
Anglia! Anglia w czerwcu. Szare niebo i silny, przenikliwy wiatr. W taki
dzień nie wydawała się gościnnym krajem! A ci ludzie! Boże, co za ludzie!
Wszyscy mieli szare, zatroskane twarze... szare jak niebo. I te okropne małe
domki, wyrastające wszędzie jak grzyby po deszczu, jak kurniki,
zaśmiecające cały krajobraz!
1
803577116.002.png
Luke Fitzwilliam z trudem oderwał wzrok od migającego za oknem wagonu
krajobrazu i zajął się gazetami. "Times", "Daily Clarion" I "Punch".
Zaczął od "Daily Clarion", który poświęcony był w całości wyścigom
konnym w Epsom. Szkoda, że nie przyjechałem wczoraj - pomyślał. Ostatni
raz widziałem gonitwę Derby, kiedy miałem dziewiętnaście lat.
Obstawił wysoko pewnego konia i teraz chciał sprawdzić, jak typuje jego
szansę "Clarion". Znalazł tylko lakoniczną notatkę: Mało prawdopodobne, by
wygrał któryś z koni takich jak Jujube II, Mark's Mile, Santony czy Jerry
Boy. Na zwycięstwo nie ma chyba szans...
Ale Luke'a nie interesował koń, który miał najprawdopodobniej przegrać
gonitwę. Rzucił okiem na typowania. Na Jujube II stawiano zaledwie 40 do l.
Luke zerknął na zegarek. Była za kwadrans czwarta.
No cóż - pomyślał. Już po wszystkim! Szkoda? że nie postawiłem na
Clarigolda, którego typowano jako drugiego faworyta.
Potem rozłożył "Timesa" i zatopił się w lekturze poważniejszych artykułów.
Nie trwało to jednak długo, ponieważ groźnie wyglądający pułkownik, który
siedział w przeciwległym kącie przedziału, był tak zirytowany tym, co
właśnie przeczytał, że musiał się podzielić swym oburzeniem z towarzyszem
podróży. Dopiero po półgodzinie znużyło go rozprawianie o "tej cholernej
komunistycznej propagandzie".
Wyczerpawszy temat pułkownik zasnął z otwartymi ustami. Niebawem
pociąg zwolnił, a potem się zatrzymał. Luke wyjrzał przez okno i dostrzegł
dużą, opustoszałą stację z wieloma peronami. Zauważył kiosk, na którym
wisiał afisz z napisem: WYNIKI GONITWY DERBY. Otworzył drzwi,
wyskoczył na peron i pobiegł w kierunku kiosku. Po chwili wpatrywał się z
szerokim uśmiechem w krótką wiadomość z ostatniej chwili.
Wyniki Gonitwy Derby
JUJUBE II
MAZEPPA
CLARIGOLD
Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Sto funtów do roztrwonienia! Dobry,
kochany Jujube II, którego wszyscy znawcy wyścigów tak nonszalancko
zlekceważyli.
Złożył gazetę, odwrócił się i zobaczył pustkę. Podczas gdy on upajał się
zwycięstwem Jujube II, jego pociąg niepostrzeżenie zniknął ze stacji.
- Kiedy, do licha, ten pociąg odjechał? - zagadnął jakiegoś bagażowego.
2
803577116.003.png
- Jaki pociąg? - spytał bagażowy ze zdziwieniem. - Od piętnastej czternaście
na tej stacji nie zatrzymał się żaden pociąg.
- Przecież stał tu przed chwilą. Właśnie z niego wysiadłem. To ekspres
mający bezpośrednie połączenie z portem.
- Ten ekspres nie zatrzymuje się nigdzie w drodze do Londynu - wyjaśnił
bagażowy obcesowo.
- Ale zatrzymał się - zapewnił go Luke. - Przecież z niego wysiadłem.
- Aż do Londynu nigdzie się nie zatrzymuje - powtórzył bagażowy
obojętnym tonem.
- Mówię panu, że się zatrzymał dokładnie przy tym peronie, a ja z niego
wysiadłem.
W obliczu tych faktów bagażowy zmienił front.
- Nie powinien był pan tego robić - powiedział z wyrzutem. - On się tu nie
zatrzymuje.
- Ale zatrzymał się.
- Stanął pod semaforem, a nie "zatrzymał się na stacji", jak pan to określił.
- Nie znam się na tych subtelnych różnicach tak dobrze jak pan - oznajmił
Luke. - Chodzi mi o to, co mam teraz zrobić.
- Nie powinien był pan wysiadać - powtórzył z uporem bagażowy, który nie
był człowiekiem przesadnie rozgarniętym.
- To prawda - przyznał Luke. - Ale co się stało, to się stało. Chodzi mi tylko
o to, co pan jako doświadczony pracownik kolei radzi mi teraz zrobić.
- Pyta mnie pan, co najlepiej zrobić?
- Tak - odparł Luke - o to właśnie mi chodzi. Chyba istnieją pociągi, które
zatrzymują się tu zgodnie z rozkładem?
- Niech pomyślę - powiedział bagażowy. - Najlepiej niech pan wsiądzie do
tego o szesnastej dwadzieścia pięć.
- Jeśli ten o szesnastej dwadzieścia pięć jedzie do Londynu - postanowił Luke
- to właśnie do niego wsiądę.
Uspokojony tą wiadomością zaczął się przechadzać tam i z powrotem po
peronie. Na dużej tablicy informacyjnej przeczytał, że znajduje się w Fenny
Clayton, stacji węzłowej Wychwood-under-Ashe. Wkrótce mały staroświecki
parowóz powoli wepchnął na stację pociąg składający się z jednego wagonu i
ciężko sapiąc ustawił go na bocznym torze. Wysiadło z niego sześcioro czy
siedmioro pasażerów, którzy przeszli po mostku na peron Luke'a. Ponury
bagażowy ożywił się nagle i zaczął popychać duży wózek pełen paczek i
koszy. Przyłączył się do niego inny bagażowy, który przewoził pobrzękujące
bańki z mlekiem. Fenny Clayton ożyło.
3
803577116.004.png
W końcu na stację wtoczył się wyniośle pociąg do Londynu. Wagony trzeciej
klasy były zatłoczone, ale w trzech wagonach klasy pierwszej siedziało
niewiele osób. Luke zaczął zaglądać do przedziałów. W pierwszym,
przeznaczonym dla palących, siedział z cygarem w ustach jakiś mężczyzna o
wyglądzie wojskowego. Luke doszedł do wniosku, że ma już na dziś dosyć
angielskich pułkowników z Indii. Następny przedział zajmowała elegancka
młoda kobieta o zmęczonej twarzy, najprawdopodobniej guwernantka, z
ruchliwym, mniej więcej trzyletnim chłopcem. Luke szybko poszedł dalej.
Drzwi kolejnego przedziału były otwarte. Podróżowała w nim tylko jakaś
starsza pani. Przypomniała Luke'owi jego ciotkę Mildred, która pozwoliła mu
hodować zaskrońca, kiedy miał dziesięć lat. Była zdecydowanie dobrą ciotką.
Luke wszedł do środka i usiadł.
Po jakichś pięciu minutach ożywionego ruchu furgonetek przewożących
bańki z mlekiem, wózków bagażowych i nerwowej krzątaniny pociąg powoli
wytoczył się ze stacji. Luke rozłożył gazetę i zajął się lekturą wiadomości,
mogących zainteresować człowieka, który przeczytał już poranną prasę.
Nie liczył na to, że uda mu się czytać długo. Miał wiele ciotek, więc
domyślał się, że towarzyszka podróży nie będzie milczeć aż do Londynu.
Miał rację. Starsza pani przymknęła okno, zrzucając swoją parasolkę, i
zaczęła się rozwodzić nad zaletami pociągu, którym właśnie jechali.
- Zaledwie godzina i dziesięć minut. To bardzo dobry pociąg. Znacznie
lepszy niż ten poranny, który jedzie godzinę i czterdzieści minut. Oczywiście
- ciągnęła - niemal każdy podróżuje tym porannym. Kiedy bilety są tańsze, to
znaczy w weekendy i dni świąteczne, tylko człowiek nierozsądny jedzie po
południu. Zamierzałam wyruszyć dziś rano, ale Puszek... mój perski kot,
gdzieś przepadł... jest bardzo piękny, a ostatnio bolało go uszko... no i,
oczywiście, nie mogłam wyjść z domu, dopóki go nie znalazłam!
- Naturalnie - bąknął Luke, ostentacyjnie opuszczając wzrok na gazetę. Ale
na nic się to nie zdało. Potok słów nie ustawał.
- Więc po prostu zrobiłam dobrą minę do złej gry i wsiadłam do pociągu
popołudniowego. No i okazało się to błogosławieństwem, bo nie ma w nim
takiego okropnego tłoku... oczywiście to bez znaczenia, kiedy podróżuje się
pierwszą klasą. Ale zazwyczaj tego nie robię. Uważam to za ekstrawagancję,
zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy podatki rosną, dywidendy spadają, a
służba ciągle domaga się podwyżek... ale naprawdę byłam bardzo
zdenerwowana, bo, widzi pan, jadę w pewnej niezwykle ważnej sprawie i po
prostu chciałam w spokoju dokładnie przemyśleć, co mam powiedzieć... -
Luke z trudem stłumił uśmiech. - A kiedy w przedziale jest pełno ludzi, ktoś
4
803577116.005.png
może się okazać nieuprzejmy... więc pomyślałam, że tym razem mogę sobie
pozwolić na taki wydatek... choć uważam, że dzisiaj wszyscy trwonią
pieniądze, a nikt nie myśli o przyszłości. Szkoda, że zlikwidowano drugą
klasę... to było mimo wszystko trochę taniej. Rozumiem, oczywiście -
ciągnęła, przyglądając się opalonej twarzy Luke'a - że wojskowi jadący na
urlop muszą podróżować pierwszą klasą. Zwłaszcza jeśli są oficerami...
Luke wytrzymał przez chwilę badawcze spojrzenie jej jasnych, błyszczących
oczu. Ale od razu skapitulował. Wiedział, że w końcu do tego dojdzie.
- Nie jestem wojskowym - wyjaśnił.
- Och, przepraszam. Nie zamierzałam... po prostu przyszło mi do głowy...
pan jest taki opalony... być może jedzie pan ze Wschodu, by spędzić urlop w
kraju.
- Owszem, wracam do domu ze Wschodu - powiedział Luke. - Ale nie na
urlop. Jestem policjantem - oznajmił krótko, chcąc zapobiec dalszym
dociekaniom.
- Pracuje pan w policji? To naprawdę niezwykle interesujące. Syn mojej
serdecznej przyjaciółki wstąpił właśnie do palestyńskiej policji.
- Służyłem nad Zatoką Mayang - ponownie uciął krótko Luke.
- Och, mój Boże... bardzo ciekawe. To prawdziwy zbieg okoliczności...
chodzi mi o to, że pan wsiadł akurat do tego przedziału. Bo, widzi pan, ta
sprawa, w związku z którą wybrałam się do Londynu... no cóż, w istocie jadę
do Scotland Yardu.
- Naprawdę? - spytał Luke.
Zastanawiał się, czy starsza pani zatrzyma się jak nie nakręcony zegar, czy
też będzie mówiła przez całą drogę do Londynu. Ale w istocie niezbyt mu to
przeszkadzało, ponieważ uwielbiał swoją ciotkę Mildred i pamiętał, że
kiedyś dała mu pięć funtów. Poza tym takie stare damy jak jego towarzyszka
podróży i ciotka Mildred miały w sobie coś niezwykle miłego i typowo
angielskiego. W Mayang Straits nie spotykał takich kobiet. Kojarzyły mu się
ze śliwkowym puddingiem na Boże Narodzenie, krykietem na wsi i
płonącym kominkiem. Były czymś, co człowiek docenia dopiero wtedy, gdy
jest na drugim końcu świata. Mogły też na dłuższą metę być śmiertelnie
nudne, ale Luke stanął na angielskiej ziemi zaledwie przed trzema czy
czterema godzinami.
- Tak, zamierzałam wyruszyć dziś rano - szczebiotała pogodnie starsza pani -
ale potem, jak już panu mówiłam, zaczęłam się okropnie niepokoić o Puszka.
Czy myśli pan, że zdążę na. czas? Scotland Yard nie ma chyba sztywnych
godzin urzędowania.
5
803577116.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin