Trujące Sekrety.doc

(693 KB) Pobierz
Tytułem wstępu:

Tytułem wstępu:
Hej! Ten FF ma aż trzy autorki: Emily Strange, Naginii (która w tej chwili, niestety, nie kontynuuje z nami pisania, bo ma skopany komp) i mnie.
Mamy dopiero dwa rozdziały, więc prosimy o cierpliwość związaną z, prawdopodobnie długimi, odsępami czasu między odcinkami.
Pozdrawiam i życzę miłej lektury:)

Prolog

Mrok powoli przebijał się przez okna siedziby Zakonu Feniksa. Dochodziła dziewiąta wieczorem i był pogodny wrześniowy dzień. Wewnątrz przebywały jedynie dwie osoby. Stary Auror Alastor Moody i jeszcze bardziej sędziwy założyciel Zakonu, najpotężniejszy mag swoich czasów, Albus Dumbledore.
- Napijesz się czegoś, Alastorze? – nienaturalnie wesoły głos starca zakłócił ciszę panującą w pomieszczeniu. – Herbatki?
Moody spojrzał nieco podejrzliwie na Albusa.
‘Przecież on wie, że piję tylko z własnej piersiówki’ – pomyślał. Ale zaraz potem się uspokoił. To tylko jego stary przyjaciel Dumbledore, a nie ktoś obcy. Zna Albusa od tylu lat...
‘Przecież kto, jak kto, ale on nie chciałby mnie otruć’ – zadrwił sam z siebie.
- Chętnie Albusie. Miętowej, jeśli można.
Staruszek odwrócił się w stronę dębowego kredensu i wyjął puszkę z herbatą. Nasypał ostrożnie do szklanki, po czym zalał wrzątkiem. Usiadł na krześle naprzeciw Alastora i podał mu przykrytą talerzykiem filiżankę.
- Co u ciebie? – zapytał dyrektor Hogwartu nieco nerwowym tonem.
- Jesteś jakiś nieswój, Albusie. Czy coś się stało? - Auror odpowiedział pytaniem na pytanie. - Nie, skądże. Czemu pytasz?
- Zachowujesz się inaczej niż zwykle. Na pewno wszystko w porządku?
- Tak. Jestem tylko nieco zmęczony. Sam wiesz ile mam na głowie. No pij już – Albus niecierpliwie wiercił się na krześle.
Moody powąchał podejrzliwie herbatę i uniósł filiżankę do ust. Czuł jak ciepły płyn, przyjemnie rozlewa się w jego wnętrzu. Poczuł się swobodnie. Był całkowicie odprężony. Po kilku minutach niepewnie podniósł się z krzesła.
- Muszę już iść do Ministerstwa, Albusie. Mam przeprowadzić poważną rozmowę z Malfoyem. Znowu mi podpadł. Zresztą, mówiłem ci już o tym.
- A tak... Coś wspominałeś.
- Co sądzisz na ten temat?
- Uhm. Nie wiem. Porozmawiaj z nim po prostu – Albus wydawał się być nieco skrępowany.
- Wpadnę jutro. A teraz przejdę się kawałek, bo mam jeszcze trochę czasu.

Przyjaciele pożegnali się. Albus wrócił do kuchni i dokładnie wymył filiżanki. Alastor natomiast szedł ciemnymi uliczkami Londynu. Niektóre z nich były nieprzyjazne i ciemne, stary Moody jednak nigdy nie obawiał się ciemności, on obawiał się mroku, który spowija dusze.
Kręciło mu się w głowie i nie czuł się najlepiej. Jego magiczne oko uciekło w tył głowy, a on sam oparł się o ścianę jednej z kamienic. Oddychał ciężko. Czuł napierające na jego żołądek nudności. Osunął się na wilgotny chodnik. Ostatnim wrażeniem było niejasne poczucie, że ulatuje z niego życie.
‘Dałem się podejść jak żółtodziób’ – prawie żałosna myśl przeleciała przez jego umysł niczym błyskawica, po czym stracił przytomność.

 

Pani Detektyw

Miłość upokarza cię jak hazard swoją grą
Uczysz się każdego dnia rozumieć ją
[Bajm, Dziesięć przykazań]

Hermiona zapięła teczkę z ostatnią sprawą i odłożyła na półkę. Od trzech lat pracowała w dziale zajmującym się przestępstwami w świecie magicznym. Był to specjalny odłam aurorskiej działalności, podobny nieco do mugolskiej dochodzeniówki, ale tu działano na nieco innych zasadach.
Panna Granger jako pracowita osóbka szybko okazała się dobrym detektywem i niektórzy czarodzieje nazywali ją Sherlockiem Holmesem Magicznego Świata. Do takich czarodziejów należał między innymi Arthur Weasley, wielki miłośnik mugoli i ich wytworów.
Ostatnio dostała awans i teraz czekała z niecierpliwością na pierwszą sprawę, którą miała poprowadzić samodzielnie. Miała nadzieję, że będzie to dostatecznie trudne zadanie. Nie bała się wyzwań i nieustannie starała się podnosić własne kwalifikacje. Nauka i praca stały się dla niej najważniejszą w świecie rzeczą, zwłaszcza pod koniec siódmego roku w Hogwarcie, kiedy obiecała sobie, że nigdy z nikim się nie zwiąże.

Niewinny flirt, który łączył ją przez krótki czas z Draco Malfoyem zakończył się płaczem w poduszkę i wielkim rozczarowaniem.
Spotykali się niecały miesiąc, a wszystko oczywiście ukrywali w tajemnicy przed resztą szkoły. Wychodziło im to świetnie, zwłaszcza, że Draco w obecności kolegów ze swojego Domu nie omieszkał jej odpowiednio dokuczyć i z czasem stało się to dla niej bardzo przykre i mocno ją raniło.
Kiedy poskarżyła mu się na którejś z potajemnych schadzek, chłopak jedynie się zirytował i w bardzo niemiły sposób dał jej do zrozumienia, że jeżeli nie odpowiada jej jego towarzystwo to droga wolna. Obydwoje unieśli się honorem i chociaż tak naprawdę bardzo im na sobie zależało rozstali się z niewybrednymi epitetami w kłótni. Hermiona na obchodne usłyszała, że jest głupią i niewartą zachodu szlamą. Te słowa zabolały ją bardziej, niż chciała się do tego przyznać, nawet przed samą sobą.
Od tamtej pory unikali się i traktowali się z chłodną rezerwą. Nawet po dwóch latach wytężonej nauki, która zaprowadziła ją do tytułu Aurora i po trzech latach pracy w Departamencie do Zwalczania Przestępczości w Świecie Magicznym, Hermiona czuła tępy ból gdy patrzyła na jedynego mężczyznę, którego mogła naprawdę pokochać bo oczywiście, jak na złość, Malfoy także pracował w Ministerstwie.
Draco nie miał pojęcia, jak bardzo ją zranił, a Hermiona nie wiedziała, że on tęskni za nią każdego dnia i za każdym razem, gdy na nią patrzy, czuje się winny z powodu ostrych słów, które jej powiedział w dniu rozstania.
Stosunki między nimi należałoby nazwać brakiem jakichkolwiek stosunków międzyludzkich.
Nie rozmawiali ze sobą, chyba że była taka konieczność, notorycznie się unikali i ignorowali. Byli dla siebie jak powietrze.

Hermiona westchnęła i spojrzała na zegarek. Znowu została prawie do 21. Była jedną z niewielu osób, które tak harowały, jeżeli nie jedyną. Młoda kobieta zamknęła specjalnym zaklęciem drzwi i ruszyła do windy. Chyba znowu była ostatnią wychodząca do domu osobą. Nie miała pojęcia, że jest w Ministerstwie jeszcze ktoś, kto do domu wybierze się dopiero za ponad godzinę.

***

Draco Malfoy był podręcznikowym przykładem pracoholika. Odkąd skończył Hogwart w jego życiu liczyła się tylko praca, na nic innego nie miał miejsca. Nie chciał po prostu tego miejsca znaleźć. Dzięki godzinom spędzonym w biurze nie myślał. To znaczy nie myślał tak intensywnie o błędach popełnionych w przeszłości. A było ich nie mało. Swego czasu za największy błąd uważał samo pojawienie się na świecie, choć na dobrą sprawę to mógł być błąd jego rodziców. Swe narodziny uważał zbędne dla reszty ludzkości. Z wiekiem czasu się to zmieniło, po prostu dlatego, że zaczął popełniać znacznie większe i poważniejsze wykroczenia. Dwa z nich w szczególności zaważyły na jego życiu i postępowaniu wobec innych.
Pierwszym był niezbyt gustowny czarny tatuaż czaszki na lewym ramieniu, który dla młodego Malfoya był po pierwsze piętnem, a po drugie znakiem szczeniackiej głupoty.
Kiedyś przynależność do elitarnej grupy śmierciożerców była dla niego czymś najważniejszym. Tylko to liczyło się w jego życiu, tylko to miało sens. Zabijanie i tortury były dla niego dobrą rozrywką, bo w końcu był przecież wychowywany w kulcie śmierci, wiec czego można się było po nim spodziewać... Czego on sam mógł się po sobie spodziewać.
No cóż na pewno nie tego, że o godzinie dwudziestej drugiej będzie pisał tajny raport dla człowieka którym przesz większość swego dotychczasowego życia pogardzał, którego uważał za starego durnia z dużymi odchyleniami na punkcie cytrynowych dropsów.
I na pewno nie tego, że będzie tęsknił za kobietą, szczególnie za tą właśnie kobietą. Istotą, niższego gatunku, gatunku, który jego ojciec i podobni mu ludzie starali się wytępić, przez większość swego życia. Za Hermioną Granger. Ale tak właśnie było. Właśnie z powodu tej tęsknoty zagrzebywał się w pracy, byle tylko nie myśleć, nie zastanawiać się co by było gdyby...

Przecież przeszłości nie można zmienić, nikt nie ma na nią żadnego wpływu a za poniesione błędy należy odpokutować, nawet jeśli kara miałoby być życie w samotności.
Praca stała się dla niego wyzwoleniem, swoistym ratunkiem od natłoku wspomnień, które nachodziły go w najbardziej nieodpowiednich momentach. Ale nawet tu, w swym biurze nie był do końca wolny. Miał świadomość, że ona jest w tym samym budynku, wystarczyło zjechać windą trzy piętra niżej by ją zobaczyć...

'Życie jest do dupy.'- pomyślał filozoficznie Dracon pisząc kolejny raport dla starego. Na całe szczęście większość osób w Ministerstwie dalej odczuwało strach i pewnego rodzaju respekt przed nazwiskiem Malfoy, a Draco potrafił to odpowiednio wykorzystać, zapewniając sobie stały dostęp do różnych ważnych akt. I właśnie tego wieczora postanowił to wykorzystać. Zresztą i tak nie mógł wyjść z budynku, czekało go jeszcze bardzo miłe spotkanie z Alastorem Moodym, naczelnym świrem Anglii.
Obaj panowie odczuwali do siebie zwykłą ludzką nienawiść i gdy tylko mogli obdarzali się niewybrednymi epitetami a nawet grozili sobie i rzucali na siebie trudne do odczarowania klątwy.
W czasie ostatniej konfrontacji, jeśli tak można nazwać kłótnie w czasie której rozdzielało ich pięciu dobrze wyszkolonych Aurorów i w której Draco publicznie obiecał, że następnym razem zabije tego starego dziada. Ciekawy był o czym ten świrus chce z nim rozmawiać. Pewnie po raz kolejny będzie mu prawić morały. I "ukulturalniać".
Jego! Dracona Malfoya, potomka jednego z najstarszych i najszlachetniejszych rodów! Poczuł, że się zapędził bo przynajmniej jego ojca na pewno nie można było nazwać godnym szacunku.

Mężczyzna prychnął pod nosem z niezadowoleniem, a na jego twarzy malowało się wyraźne niezadowolenie. Rzucił okiem na zegarek i pokręcił głową z niesmakiem. Moody był już spóźniony o dobre pół godziny, a Draco po prostu nie znosił ludzi niepunktualnych.
Złożył staranie kartki raportu i rzucił na nie zaklęcie zabezpieczające przed niepowołanymi oczami. Założył czarny, skórzany płaszcz, gdyż nocne, wrześniowe powietrze było już dosyć chłodne. Wziął teczkę do ręki i podszedł do drzwi. Odwrócił się i rzucił ostatnie, kontrolne spojrzenie na pomieszczenie. Za każdym razem, gdy wychodził sprawdzał dokładnie, czy niczego nie zostawił na wierzchu. W szczególności tajnych materiałów, bo gdyby wpadły w niepowołane ręce to z pewnością mógłby się pożegnać z życiem. A nie śpieszyło mu się do tego. Zgasił światło jednym machnięciem różdżki i opuścił gabinet, blokując za sobą drzwi dodatkowym zaklęciem. Zawsze to robił. Współpracownicy nazywali to jego małą obsesją lub paranoją, ale on wiedział swoje - wolał być ostrożny. Nawet za bardzo niż niewystarczająco. Szedł ciemnymi korytarzami, ale nie potrzebował światła, gdyż znał drogę na pamięć. Przemierzał ją każdego dnia kila razy dziennie. Mógłby już nawet chodzić z zamkniętymi oczami. Ministerstwo było zupełnie puste.
'Cholera, dawno nie zdarzyło mi się wyjść tak późno - zaklął cicho pod nosem i ponownie spojrzał na zegarek.* Nie było się czemu dziwić - dochodziła już dwudziesta trzecia, a nikt oprócz niego nie upadł jeszcze na głowę do takiego stopnia, by siedzieć pół nocy w pracy.
Wyszedł przed budynek i głęboko odetchnął wilgotnym, chłodnym powietrzem. Obok rozległo się ciche pyknięcie.
- Witaj, Albusie - powiedział cicho Draco, nie otwierając nawet oczu.
- Witaj Draco. Masz?
- Tak. To, o co prosiłeś - mruknął podając staruszkowi gruby plik kartek.
- Dziękuję. Za tydzień. To samo miejsce, ta sama pora. Miłej nocy - trzask oznajmił odejście Dumbledore'a.
Draco poszedł w jego śladu i aportował się do Snake's Place. Marzył tylko o tym, by zakopać się w miękkiej kołdrze, na swoim wygodnym łóżku.

***

Hermiona wróciła późno. Musiała uporządkować papiery dla swojego następcy i zrobić zakupy do domu. Otworzyła drzwi i weszła do środka. Rzuciła torby na kuchenny blat. Zobaczyła fioletową kartkę przyczepioną do lodówki i już wiedziała co to oznacza.
"Nie czekaj na mnie.
T."

Tak, Tonks miała dobrze. Remus zapewne zabrał ją na kolejną wymyślną, całonocną randkę. Orzechowooka pomasowała bolące mięśnie karku niedbałym ruchem. Była strasznie zmęczona. Przez kilka ostatnich miesięcy pracowała bez wytchnienia nad ciężką, zawikłaną sprawą. Jednak było warto - od kilku dni mogła spoczywać na laurach i pławić się w blasku chwały. Dostała awans, podwyżkę i czekała na przydział nowego, jeszcze poważniejszego zlecenia. No i zaczęła dostrzegać szacunek w oczach współpracowników. Dostrzegała w nich podziw, a z ust znikły im ironiczne uśmieszki. Nie zniknął tylko jeden, ale Hermi nie chciała go widzieć i nie chciała o nim myśleć. Nie mogła.
Niestety, sukcesy odnosiła jedynie w pracy. W innych dziedzinach życia nie udawało jej się kompletnie nic. Krąg jej znajomych był bardzo wąski, ale Hermiona wychodziła z założenia, że lepiej jest mieć kilku zaufanych przyjaciół, niż mnóstwo znajomych. Jej jedyną przyjaciółką była Tonks. Oczywiście, Harry i Ron nadal byli jej bardzo bliscy, ale to już nie było to samo, co kiedyś. Odkąd ukończyli Hogwart ich ścieżki się rozeszły, a oni sami raczej nie mieli o czym rozmawiać. Cała trójka zmieniła się radykalnie.

U Nymphadory wynajmowała mieszkanie, a dokładniej całe piętro w ogromnym domu na obrzeżach Londynu. Z Tonks mieszkało jej się świetnie. Ich "wspólne" życie przebiegało spokojnie i bezkonfliktowo. Hermi skrycie zazdrościła koleżance partnera, ale nigdy by się do tego otwarcie nie przyznała. Ona sama raczej nie miała szczęścia w miłości. Ciężko jej było ocenić swoje życie uczuciowe bo po prostu go nie miała. Zero randek, spotkań towarzyskich czy nawet chociaż propozycji. Przechodząc przez hol zerknęła w lustro. Wiedziała, czemu taki jest stan rzeczy - nie żeby była brzydka - co to, to nie, ale nie robiła też nic, żeby swoją urodę w jakikolwiek sposób podkreślić. Nie miała na to ani czasu, ani chęci. Szopa włosów sterczała na wszystkie strony, nigdy nie miała na sobie ani grama makijażu, a workowate ciuchy znacznie pogrubiały jej szczupłą sylwetkę. Tonks zawsze namawiała Hermionę na pójście do fryzjera, zakup kosmetyków i dopasowanych ubrań, ale zawsze udawało jej się jakoś zbyć nadgorliwą przyjaciółkę. Nie czuła takiej potrzeby. Jedyny mężczyzna, którego chciałby mieć był poza kręgiem jej możliwości. On nie był dla niej. Nie wykorzystali swojej szansy.
Myśli dziewczyny znów powróciły do Dracona. Puściła wodę do dużej, narożnej wanny i nalała kokosowego płynu do kąpieli, ale nawet szum wody nie był w stanie zagłuszyć jej myśli.
Zacisnęła powieki i pozwoliła swojemu ciału na relaksacyjne odprężenie.
Znowu, znowu miała dzisiaj ten cholerny sen erotyczny z Draconem w roli głównej i cały dzień ponownie miała zmarnowany. Gdy go zobaczyła w pobliżu swojego gabinetu, omal nie wypuściła z rąk akt sprawą, którą prowadziła pod okiem doświadczonego specjalisty, Aarona Splinwooda, który był jednym jej przełożonym. Oczywiście nie udało się jej pokazowo nie zarumienić, co zostało skwitowane pogardliwym uśmieszkiem Malfoya.
Gdyby tylko Hermiona wiedziała ile wewnętrznego bólu kosztują go takie pełne pogardy półuśmiechy posyłane w jej stronę, pewnie cierpiałaby dużo mniej.

Zanurzyła całą twarz w wodzie, modląc się, żeby z znowu nie poniżać się przed samą sobą i nie onanizować się z myślą o tym blondwłosym, okrutnym i zimnym mężczyźnie.
'On nie jest ciebie wart' - powtórzyła sobie po raz milionowy w duchu, nakładając szampon na gęste, kasztanowo-rude włosy. Oczywiście takie deklaracje niewiele pomagały, o ile nawet nie przeszkadzały w zapomnieniu o czymś, co ich mogłoby łączyć, gdyby tego nie zniszczyli w zarodku.

Kąpiel zajęła jej jak zwykle nieco za dużo czasu.
'Znowu się nie wyśpię' - pomyślała z irytacją, wycierając swoje smukłe ciało ręcznikiem. Była bardzo ładnie zbudowana, ale udawało się jej zakryć swoje kobiece kształty szerokimi, niedopasowanymi ciuchami.

***

Chociaż Ministerstwo rozkręcało się dopiero o dziesiątej rano, Hermiona jak zwykle zjawiła się w swoim miejscu pracy o godzinie dziewiątej. Taka już była. Wolała być na bieżąco ze wszystkimi sprawami, poza tym myśli o pracy zagłuszały nieco myśli o Draconie Malfoyu, którego starała się unikać jak ognia.
Siadła przy biurku z parującym kubkiem kawy i zarumieniła się na wspomnienie upokarzającego faktu, że znowu zaspakajała się sama z myślą o tym chłodnym blondynie, który - była o tym święcie przekonana - nie tylko traktował ją z góry, ale także nią pogardzał.

Była tak zafrasowana własnymi myślami, że nie zauważyła jednego istotnego faktu. W Ministerstwie nie było cicho, ale zewsząd dobiegały ją głosy i wyczuć się dało w powietrzu jakieś nerwowe napięcie. Hermiona spostrzegła to dopiero gdy upiła kilka łyków kawy, a do gabinetu, szybkim i sprężystym krokiem, wszedł jej przełożony i mentor w jednej osobie - Aaron.
Wysoki i postawny mężczyzna w średnim wieku zawsze pojawiał się w pracy punktualnie o dziesiątej, ani minuty wcześniej, ani później.
Kiedy dziewczyna spojrzała na zegar wiszący w gabinecie ze zdziwieniem zauważyła, że tym razem była to dziewiąta trzydzieści.
Splinwood przeczesał nerwowo dłonią, swoje lekko szpakowate włosy i popatrzył na współpracownicę takim wzrokiem, który wzbudził w niej automatycznie podejrzenie i niepokój. Miała rację.
- Szykuj się na swój debiut, Granger. Dziś Twój Wielki Dzień. Będziesz prowadziła sprawę o morderstwo- powiedział bez ogródek. - Alastor Moody został otruty wczoraj wieczorem.
Kubek, który Hermiona trzymała w ręku, upadł z brzękiem na posadzkę...
- Słucham?
- Tak, niestety. Alastor nie żyje.

 

Podejrzany numer jeden

Życie upokarza cię jak hazard swoją grą
Uczysz się każdego dnia przyswajać zło
[Bajm, Dziesięć przykazań]

Kobieta stała w bezruchu, nie mogąc wykrztusić ani słowa. Wpatrywała się w swojego przełożonego szeroko otwartymi oczami i bezgłośnie poruszała ustami. Otrząsnęła się po chwili, lecz w jej głowie i tak było zbyt wiele myśli, których nie mogła okiełznać. Usiadła na pobliskim krześle i próbowała przywrócić swój umysł do stanu używalności.
Splinwood zamachał dłonią przed jej twarzą.
- No, Granger?
- Ekhm. Tak, tak. Rozumiem. Zaraz zacznę przeglądać papiery.
Spojrzał na nią pytająco.
- Moja droga nie ma żadnych papierów. Zaczynasz od zera. Miłej pracy – uśmiechnął się w przelocie i pognał do swojego biura.
Hermiona siedziała na krześle i zastanawiała się co robić. Musiała poukładać sobie te wszystkie informacje. Wie tylko, że Alastor Moody został zamordowany. Więc? A, tak. Trzeba zarządzić analizę toksyn w organizmie... I szczegółową sekcję zwłok... A więc do roboty!

* * *

Przelotne spojrzenie na zegar podało informację, że dochodzi północ. Pomieszczenie spowite było w mroku, a przez okno zaglądał jasny, okrągły księżyc, nieco rozświetlający biuro. Gdyby tylko coś mogłoby tak rozjaśnić umysł siedzącej w nim kobiety i pomogło w rozwiązaniu zagadki. Ale nie było takiej możliwości. Do rozwiązania tajemnicy była jeszcze daleko, a nikt nie mógł jej w tym pomóc.
Hermiona Granger wpatrywała się w ścianę naprzeciwko tępym wzrokiem. Od trzech godzin nie ruszyła się z pozycji siedzącej. Gdy przyszła do biura, po wieczornej kawie w kawiarni obok wyjścia z ministerstwa, jej szare komórki były jeszcze w miarę zdolne do pracy. Teraz na pewno nie były. Obrzuciła ponurym spojrzeniem piętrzący się przed nią plik białych kartek. Ilość niestety nie równała się z jakością zawartości – nie mówiły jej one zupełnie nic. No może poza kilkoma drobnymi, nie prowadzącymi na żaden trop szczegółami. Ową, nic nie znaczącą, zawartość znała już niemalże na pamięć.
Dzień był pracowity, nawet bardzo pracowity. Zaczęła od sekcji zwłok i analizy toksyn. Wykazały one, że Moody został otruty. Dla Hermiony było to wielkim zdziwieniem. Jak ktokolwiek mógł otruć Alastora, skoro pił on zawsze ze swojej piersiówki? Nie mogła znaleźć wytłumaczenia. Jedynym pomysłem była możliwość, że zrobił to ktoś z bliskich znajomych – wręcz przyjaciół. Jednakże ta teza wydała jej się tak bardzo odległa i nieprawdopodobna, że odrzuciła ją od razu. Owszem – przesłuchała Dumbledore’a, lecz nie miał on kontaktu z Alastorem od dobrych kilku dni, był więc poza podejrzeniami. Zresztą był tak skrajnie przygnębiony, że nie miała serca bezwzględnie go wypytywać. Gdy weszła do jego gabinetu rzuciło jej się w oczy, że Albus strasznie się postarzał. Może był to wpływ smutku, wyzierającego się z jego łagodnych oczu, a może przybycia kilku nowych zmarszczek na czole? Nie wiedziała. Po prostu miała nieodparte wrażenie, że bije od niego żal i rozpacz. Wiedziała, że jest on zbyt dobrym człowiekiem, by mieć jakiekolwiek powiązania ze śmiercią swojego przyjaciela. Dostarczył on jedynie informacji, że dom przy Grimmauld Place był w tych dniach pod opieką Rona. Ale przesłuchiwanie swojego eks-przyjaciela zostawiła sobie na następny dzień.
Zastanowiła się chwilę. Nie powinna nazywać Rona „byłym przyjacielem”. W końcu ich drogi po prostu się rozeszły. Nie było żadnej kłótni, ani sprzeczki. Gdy skończyli Hogwart nic ich już nie łączyło. Tak samo sprawa miała miejsce z Harrym. Niestety... Żałowała takiego obrotu sprawy, gdyż – jakby nie patrzeć – byli oni jej towarzyszami przez siedem lat.
Byłoby może coś między Ronem a nią... Ron próbował ją poderwać, ale Hermiona za żadne skarby świata nie chciała się z nim umówić. Chyba czuł do niej uraz z tego powodu i to oddalało ich od siebie jeszcze bardziej
Kobieta pomasowała dłońmi bolącą szyję i wstała z biurowego fotela. Nie miała siły już nawet myśleć. Jedynym odpowiednim wyjściem było udanie się na zasłużony spoczynek. Następny dzień zapowiadał się równie pracowicie.
Popatrzyła na zegar ścienny. Była dziesiąta. Jak na Hermionę nie był to wybitny rekord, jutro będzie miała dużo więcej pracy, więc musiała się chociaż trochę wyspać. Wstając skrzywiła się z bólu, bo złapał ją skurcz w lewej łydce od zbyt długiego siedzenia w tej samej pozycji. Z cichym ‘ała’ rozmasowała bolesne miejsce.

***

Draco zamknął teczkę z dokumentami i wbił w nią zmęczony wzrok. Czuł się dziwnie. Zawsze życzył temu staremu, ześwirowanemu na punkcie bezpieczeństwa wariatowi z magicznym okiem śmierci. A teraz gdy Moody nie żył czuł niepokój.
‘Jak mógł zostać, do cholery ciężkiej, otruty skoro pił z własnej manierki?’ – pomyślał po raz nie wiadomo który Malfoy i pokręcił z niedowierzaniem głową.
‘Jedynie od Albusa by coś wziął, ale Dumbledore nigdy by nikogo nie otruł, a już na pewno nie człowieka, który jest mu potrzebny w Zakonie.’
Młody mężczyzna doskonale o tym wiedział. Przecież sam nieraz proponował staremu wyrzucenie ‘ześwirowanego pierdziela’ z tej szacownej instytucji, sugerując, że więcej przez niego kłopotów niż pożytku i zawsze Dumbledore odpowiadał, że nie ma tak doskonale wyszkolonego Aurora i z takim doświadczeniem w walce ze złem, jak Alastor.
Draco westchnął, po raz kolejny, i podrapał się po głowie. Coś mu tu bardzo nie pasowało. Można by rzec, że śmierdziało nawet na odległość.
Zdawał sobie sprawę z tego, że na pewno znalazł się w gronie podejrzanych, niejako automatycznie. W końcu nie raz życzył mu publicznie śmierci. Nie obawiał się jednak postawienia w stan oskarżenia. Moody musiałby być ostatnim matołem, żeby coś od niego przyjąć. Nie ufał Malfoyowi za grosz, chociaż Albus obdarzył młodego arystokratę bezgranicznym zaufaniem. I miał rację, bo Draco z narażeniem życia opracowywał w trakcie pracy w Ministerstwie ściśle tajne raporty dla Albusa dotyczące sił Ciemnej Strony, planowanych działań i ataków, etc... Od ponad roku nie zawiódł starego czarodzieja i nie zamierzał go zawieść. Właśnie ta nieufność Moody’ego i jego niewybredne epitety pod adresem młodego arystokraty budziły największą nienawiść i ból w sercu Dracona. Kto chciałby publicznie usłyszeć, że jest marną podróbką prawdziwego czarodzieja, że nie osiągnąłby nic bez forsy starego, i że nie nadaje się do absolutnie niczego, co najwyżej na marnego sługę Voldemorta? To bolało, zwłaszcza, ze Draco był pracowity i to co osiągnął, osiągnął dzięki własnym staraniom. Duma mu nie pozwoliła korzystać z koligacji swojego rodziciela, chociaż nie mógł o nich zapomnieć i czasem z nich korzystał; gdy było to konieczne. Ale wszystko co miał zawdzięczał sobie: dobrą pracę, wysokie zarobki, opinię sumiennego pracownika i to że sprawdzał się znakomicie jako zaufany człowiek Dumbledore’a, nikomu poza Albusem nieznany.
Malfoy uśmiechnął się do siebie łagodnie. Stary mężczyzna z uporem maniaka odmawiał przejścia na emeryturę i nadal piastował stanowisko dyrektora Hogwartu. Ale czy istniał obecnie ktoś lepszy na jego stanowisko? Pozostawał jeszcze Mistrz Eliksirów, ale on miał przed sobą o wiele więcej życia niż Dumbledore, no i stara dobra McGonagall, która miała chyba, w razie czego, największe szanse. Ale, jak na razie, Albus był świetnym dyrektorem szkoły.
Draco przeciągnął się w fotelu. Następnego dnia szykował się istny kocioł w Ministerstwie Magii. Do uszu Malfoya doszło, że ma być przesłuchiwany Ronald Weasley – i to w pierwszej kolejności - co bardzo go zdziwiło, bo chyba właśnie on powinien być przesłuchany jako pierwszy, skoro tyle razy życzył śmierci Alastorowi. Nie rozumiał posunięcia Hermiony Granger. Widocznie miała swoje sposoby myślenia analitycznego, a ponieważ nie była głupia, taki krok musiał mieć sens, nawet gdy się go nie dostrzegało na pierwszy rzut oka. Poczuł niemiły ucisk w sercu na myśl o niej i odgonił obraz dziewczyny ze swojego umysłu.
Uśmiechnął się krzywo myśląc o Weasleyu. Ronald stawał się coraz bardziej podobny do swojego starszego brata Percivala. Obydwaj pracowali w ministerstwie i obydwaj zatruwali mu życie swoją pyszałkowatością i głupimi odzywkami, zwłaszcza Ron. I chociaż Percy miał dużo bardziej irytujący sposób bycia, to właśnie jego młodszy brat działał Draconowi bardziej na nerwy. Sam nie wiedział dlaczego i usilnie próbował sobie wmówić, że przyczyną nie jest absolutnie i broń Boże to, że Ron bezskutecznie próbuje poderwać Hermionę od... chyba od zawsze, a on jest po prostu zazdrosny. Nie ważne, że notorycznie dawała rudowłosemu kosza.
‘Nie zdziwiłbym się gdyby ten rudy kretyn go zabił’ – pomyślał. Jakoś nie mógł zaufać Ronaldowi W. i to na żadnej płaszczyźnie.

Wstał, schował teczki na miejsca – tę w której spoczywał materiał na raport dla Albusa zabezpieczył dodatkowymi zaklęciami ochronnymi i zaklęciem maskującym – i ruszył do drzwi. Wszedł do windy, która przyjechała jak na zamówienie i pozwolił sobie na głośne ziewnięcie. Ku jego zdziwieniu, winda nie ruszyła w górę, ale zjechała trzy piętra niżej. Drzwi się otworzyły i Draco zamarł.
I nie tylko on. Hermiona wpatrywała się w niego niemal ze strachem.
- No i co tak stoisz? – warknął. Znowu nie potrafił się zachować inaczej. Wiedział, że to swego rodzaju system obronny, ale i tak poczuł gdzieś w środku nieokreślony ból. Hermiona nic nie wiedziała o tym bólu, widziała jedynie drwiące spojrzenie i pogardliwy uśmiech na jego twarzy. Zazwyczaj nie odzywał się w ogóle, ale czasami, tak jak teraz, sprawiał jej po prostu przykrość.
‘Tylko nie to’ – przemknęło jej przez myśl.
- Właź, bo ruszę bez ciebie i będziesz czekać na następną – dodał jadowitym szeptem i zniecierpliwionym gestem poprawił przewieszony przez lewe ramię płaszcz.
Weszła powoli ze spuszczonym wzrokiem i stanęła w najdalszym koncie windy. Draco widząc zmieszanie, w gruncie rzeczy pewnej siebie, dziewczyny miał ochotę urwać sam sobie głowę, ale stało się... znowu zachował się jak cham. I dobrze. Tak jest lepiej. Inaczej przyszłoby mu zwariować. Wolał się nie zastanawiać dlaczego przy nim Hermiona traci niemal całą pewność siebie i nie chciał żeby go to obchodziło. Pozostał chyba jedyną osobą, która okazywała jej brak jakiegokolwiek szacunku i pogardę.
‘Ale ze mnie sukinsyn’ – pomyślał nie patrząc nawet w jej stronę. Ona też na niego nie patrzyła. Gdy winda się zatrzymała ruszyli każde w swoja stronę.

***

Hermiona przybyła następnego dnia do pracy godzinę przed czasem. Była zmęczona, niewyspana, zła i smutna. Ogólnie jej humor podobny był do angielskiej pogody. Przez pół nocy nie mogła zasnąć gdyż cały czas myślała nad swą pierwszą sprawą i nad tym, że ktoś zabił człowieka, którego znała osobiście i bardzo lubiła, a gdy już zasnęła śnił jej się Draco Malfoy. I bynajmniej sny te nie należały do przyjemnych. Do tej pory były to sny erotyczne, po których budziła się rozpalona, ale tej nocy musiał być to koszmar i to ten najgorszego gatunku. Prawdę powiedziawszy to roczny pobyt w Azkabanie byłby przyjemniejszy niż to o czym śniła w nocy.

Kiedy tylko znalazła się w pracy, została zaatakowana przez chmarę sów. Prasa jakimś cudem dowiedziała się kto prowadzi sprawę śmierci starego Aurora i teraz wszyscy chcieli przeprowadzić z nią wywiad, dowiedzieć się czegoś na temat tajnego śledztwa. Hieny.
To nie było zdecydowanie to, co przysłowiowe tygryski lubią najbardziej. Nie Malfoy wyzywający cię we śnie od najgorszych i nie stado sów z bezczelnym dopytywaniem się o postępy w śledztwie i o podejrzanych.
'Paranoja' - pomyślała ze złością i niemal z płaczem, zgarniając kolejny stos listów i ciskając go w kominek.
Kiedy do biura przybył Aaron, zobaczył Hermionę zawaloną stosem papierów - wyników analiz i oczywiście sów od dziennikarzy.
- Oj, biedna ty jesteś, chodź ze mną. Przeprowadzasz się od dzisiaj powoli do swojego prywatnego gabinetu - uśmiechnął się do niej. - I daj sobie czasem trochę luzu dziewczyno przepracowujesz się.
- Będę miała swój własny, oddzielny gabinet?!
- Oczywiście - jesteś teraz samodzielna i sama prowadzisz tą sprawę, mogę ci jedynie troszkę pomóc, jeżeli się do mnie o taką pomoc zwrócisz, ale ty Herm wszystko chcesz zrobić zawsze sama... Tak nie wolno, zamęczysz się... - dodał z troską.
- Tak mi łatwiej żyć - wymruczała pod nosem.
- Słucham?
- Nie, nic, myślałam na głos i dziękuję, że zadeklarował pan pomoc, jak będę potrzebowała fachowej porady to oczywiście zasięgnę jej u pana - uśmiechnął się smutno i wzięła z biurka najpotrzebniejsze papiery.
- Dobra, chodź, pokażę ci twoje miejsce pracy. Spodoba ci się, jest dostosowane do przeprowadzania przesłuchań...

Gabinet znajdował się na końcu korytarza i był wręcz ogromny. W rogu stało biurko - większe niż miała dotychczas - z bardzo wygodnym krzesłem. Pokój był urządzony w zieleni, czerni i bieli, i oczywiście skojarzył się Hermionie ze Slytherinem, a Slytherin z ... Sam Wiesz Kim Drogi Czytelniku...
Na środku stał stół z trzema fotelami i mało wygodnym krzesłem naprzeciwko. Kobieta zrozumiała, że przesłuchujących może być najwyżej trzech.
'Cholera' - pomyślała mało optymistycznie.
- Najczęściej przesłuchiwać będziesz sama - powiedział jej przełożony, zupełnie jakby czytał w myślach panny Granger. - Ale jeżeli pojawi się ktoś taki jak główny podejrzany to wtedy będziesz miała towarzystwo moje i Greenwolda, przynajmniej od drugiego przesłuchania takiego delikwenta.
Hermiona skinęła głową. Nie miała pojęcia, że już po pierwszym jej "pacjencie" - Ronaldzie Weasleyu ujawni się ów główny podejrzany...

Kilka godzin później Hermiona wezwała na przesłuchane pierwsza w tym dniu osobę. Rona. Najmłodszy z męskich przedstawicieli ryżego rodu nie zmienił się prawie w ogóle od czasu szkoły. Dalej był bardzo wysoki, miał dużo piegów, był roztrzepany i... tajemniczy. Tak naprawdę Hermiona nie wiedziała co myśleć o swoim dawnym przyjacielu. W latach szkolnych nieustannie nasuwały jej się dwa obrazy. Ron Weasley zawsze kojarzył jej się z Peterem Pettigrew. Sama nie wiedziała dlaczego, ale tych dwóch mężczyzn zlewało jej się w jeden obraz. Jak dla niej byli bardzo do siebie podobni.
Teraz kiedy patrzyła na młodzieńca siedzącego po drugiej stronie biurka znowu o tym pomyślała. Ze złością odgoniła fatalne porównanie i zwróciła się do przesłuchiwanego.
- Ron, mam nadzieję, że nie masz nic ważnego w tym momencie, ale niestety muszę przesłuchać każdego z kim spotkał się denat w tym feralnym dniu.
- Po pierwsze wolałbym żebyś nazywała mnie Ronaldem, od lat nikt już nie mów do mnie per Ron, a po drugie, jeśli już przesłuchujesz wszystkich, to czy nie lepiej był by zacząć od tchórzofretki? Wszyscy wiedzą, że ten złamany kutas z arystokratycznej rodziny życzył Alastorowi śmierci.
Kobieta skrzywiła się lekko i poczuła, że się rumieni. Ron stawał się niepokojąco podobny do Percivala Weasleya, który awansował na tyle, że ostatnio został członkiem rady nadzorczej Ministerstwa Magii. Percy jednak nie wyrażał się tak przy kobietach.
Ron natomiast nie zamierzał uszanować Hermiony. Nie chciała się z nim spotykać, więc traktował ją raczej mało przyjemnie. Panna Granger nie mogła jednak, ani nie zamierzała, tolerować niekulturalnego zachowania przesłuchiwanego.
- Pozwól, że to je będę zadawała pytania, a ty łaskawie... To znaczy, pan łaskawie raczy na nie odpowiedzieć... - Hermionie przypomniało się nagle, że powinna być chłodna i oficjalna, i ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że wcale jej to nie przeszkadza. – I mam prośbę. Proszę nie używać wulgarnych zwrotów i mówić na temat. Dygresje są niewskazane.
Ron chorobliwie nienawidził Malfoya i gdyby mógł, przypisałby mu wszystkie możliwe klęski żywiołowe na świeci i każde inne zło. Wiedział o tym każdy, także sam zainteresowany.
- Tak jest, pani detektyw - sarkastycznie odrzekł rudowłosy mężczyzna, ale ona puściła to mimo uszu.
Hermiona położyła na stoliku pergamin i umoczyła gęsie pióro w atramencie.
Delikatnie stuknęła weń różdżką i pióro zawisło, w pełnym oczekiwania bezruchu, nad czystym papierem.
- W takim razie proszę mi powiedzieć, czy widział się pan z denatem feralnego dnia trzynastego października dwa tysiące trzeciego roku? – spytała oficjalnie panna Granger.
- Tak... Tobie nadal podoba się ten blond włosy kretyn, prawda? - Hermiona zacisnęła zęby. Tak bardzo żałowała, że zwierzyła się kiedyś Ronowi, tak bardzo...
- To jest przesłuchanie w sprawie morderstwa, panie Weasley - odrzekła zimno, chociaż się w niej gotowało. - Proszę odpowiadać na pytania i zachowywać się godnie.
Ronald wzruszył drwiąco ramionami, a jego usta zacisnęły się w wąską kreskę. Hermiona zdziwiona obserwowała jego postawę, której dotąd nie znała. Po raz kolejny uderzyło ją to, jak bardzo jej były przyjaciel upodabniał się do, znienawidzonego przez siebie, brata. Dziewczyna podejrzewała, że niewykluczone iż on sam nie jest tego świadom.
- Czy spotkał się pan z denatem w dniu jego śmierci? – ponowiła pytanie.
- Tak – odrzekł znudzonym głosem
- O jakiej porze dnia widział się pan z Alastorem Moodym? – kontynuowała chłodno Hermiona.
- Około dziewiątej wieczorem – Ron założył nogę na nogę.
- Gdzie miało miejsce wasze spotkanie?
- Przy Grimmauld Place dwanaście, ale to chyba nie może znaleźć się w protokole przesłuchania? Adres należy do siedziby tajnego stowarzyszenia , o czym doskonale wiesz.
- To jest, jak pan sam raczył zauważyć, przesłuchanie, panie Weasley – odrzekła lodowato. – Prosiłabym więc pana o przepisowe zachowanie w taki warunkach... Proszę o nie zwracanie się do mnie jak do koleżanki, ale jak do osoby na odpowiedzialnym stanowisku. Z szacunkiem, panie Weasley.
- Oczywiście – na twarzy Rona pojawił się chłodny, oficjalny i niemal pogardliwy uśmiech. – Tak więc, przecież doskonale zdaje sobie pani sprawę, – wycedził powoli każde słowo – że ten adres nie może pojawić się w protokole, który spisuje teraz pani zaczarowane pióro.
Pióro zamarło, a Hermiona westchnęła z irytacją.
- Panie Weasley. Nikt z niepowołanych osób nie wie, że jest to siedziba Zakonu. Jeżeli ktoś odwiedzi to miejsce, a nie sądzę, żeby była taka potrzeba, zobaczy jedynie stary, szacowny dom rodu Blacków, nie sądzi pan? Chyba, że chce pan chwalić się tym na prawo i lewo – pani detektyw wbiła pełen wymowy wzrok w Ronalda Weasleya.
Ron, ku swojej irytacji, zmieszał się lekko. Hermiona miała absolutną rację.
- Tak, zamierzam opowiadać – uśmiechnął się sardonicznie mężczyzna. – Zwłaszcza temu blond wypłoszowi, który marzy tylko o tym, aby uzyskać tajne wiadomości na temat działalności Dumbledore’a – ton głosu Rona był niemal jadowity. Przesłuchiwany, jak i sama Hermiona, nie miał pojęcia, że rzeczony ‘wypłosz’ doskonale wie, co mieści się przy Grimmauld Place dwanaście i wie o wiele więcej na temat działania Albusa, niż on, panna Granger, czy nawet świętej pamięci Alastor Moody.
- Proszę się ograniczyć do odpowiedzi na moje pytania, panie Weasley – oznajmiła chłodno Hermiona. – O czym rozmawiał pan z Alastorem Moodym?
- O tym i tamtym – odpowiedział wykrętnie.
- Może jednak coś pan sobie przypomni? – naciskała.
- Rozmawialiśmy tylko chwilę. Moody się spieszył do Ministerstwa. Miał się spotkać z panem Malfoyem...
Hermiona spojrzała na Ronalda ze zdziwieniem. W głowie jej szumiało. Znowu Malfoy... Znowu ten przeklęty Draconem Malfoy...
- Z Draco Malfoyem? – upewniła się.
- Tak – potwierdził Ronald Weasley, po czym na jego ustach pojawił się szeroki, złośliwy uśmiech.
- Po tej krótkiej wymianie zdań rozeszliście się, tak? – spytała.
- Dokładnie.
- Gdzie następnie pan poszedł?
- Zostałem na Grimmuald Place . Czy to już wszystko? Mam umówione spotkanie.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin