Fragmenty Przekład: Julian Tuwim Adam Ważyk Wydawnictwo Współpraca Warszawa 1988 Rozdział 1 Do życia się kwapi, do uczuć mu pilno Ks. Wiaziemski (przekład A. Ważyka) Mój zacny wujek, biedaczysko, Gdy niemoc go zwaliła z nóg, Szacunku żšdał - oto wszystko, I cóż lepszego zrobić mógł? Niech innym to na wzór posłuży... Lecz, Boże, jakże czas się dłuży, Gdy z chorym spędzasz noc i dzień, Nie odstępujšc go jak cień! Ileż w tym czułym pielęgniarstwie Nikczemnej hipokryzji tkwi! Czy pacjent zjadł? czy pacjent pi? A nie zapomnij o lekarstwie... Gdy smutnie wzdychasz cały czas, A marzysz, by go piorun trzšsł". II Tak sobie mylał płochy młodzik, Pocztowym koczem pędzšc w cwał, Swych wujków, stryjków, cioć-dobrodzik Jedyny dziedzic. Zeus tak chciał. Bracia w Rusłanie i Ludmile! Bez długich wstępów, już za chwilę Tę postać sprezentuję wam, Państwo pozwolš - to on sam: Oniegin, miły czytelniku, Nad Newš żył od pierwszych lat, Gdzie może sam ujrzałe wiat Lub w wiecie zadawałe szyku. Bywałem tam za dawnych dni, Lecz klimat nie posłużył mi. III Panicza ojciec wsie zastawiał, Uczciwie służšc w długach tkwił, Trzy huczne bale na rok sprawiał, Aż spłukał się - i gotów był. Sam los Eugeniusza chronił: Madame go pilnowała, po niej Monsieur o edukację dbał, Chłopaczek wdzięk i werwę miał. Monsieur l'Abbe, Francuzik biedny, By uczeń nie przemęczył się, Żartami zbywał lekcje swe, Nie prawił kazań niepotrzebnych, Za zbytki czasem prztyczka dał I na spacery chłopca brał. IV A gdy młodzieńcze dni namiętne Przyniosły z sobš burzę krwi, Nadzieje i zadumy smętne - L'Abbemu pokazano drzwi. Dorwał się młody do swobody: Fryzura - krzyk ostatniej mody, Dandysa londyńskiego strój - Tak w życie wszedł Oniegin mój: Jak Francuz po francusku gada, Paryski styl i akcent ma, Mazura tańczy, że aż ha! Ukłony z nonszalancjš składa. To wszystko. Więc uznano go Za mędrca oraz comme ilfaut. V Nas wszystkich, jako i na ogół, Uczono gdzie tam czego tam, Więc edukacjš, chwała Bogu, Nie sztuka w wiecie błysnšć nam. Niejeden srogi autorytet Uważał go za erudytę, Choć czasem go pedantem zwał; Oniegin dar szczęliwy miał: Potrafił lekko i swobodnie Na każdy temat słówko rzec, A każdš poważniejszš rzecz Przemilczeć, z minš znawcy, godnie, Lub ogniem błyskotliwych zdań Wywołać umiech pięknych pań. VI Znikł dawny do łaciny zapał, Niemodna stała się. Lecz kęs Oniegin kiedy z niej załapał: By w epigrafu wniknšć sens, Porównać Plauta z Juwenalem, Zakończyć list klasycznym vale, I jako tako, raczej le, Znał z Eneidy linie dwie. W chronologicznym dziejów pyle, Nie lubił grzebać się - i wić Historii ludów barwnš nić, Lecz anegdoty, krotochwile, Od Romulusa po nasz wiek, Pamiętał i jak skarbu strzegł. VII Nie z tych, co czciš dla słów gorejš, Nad życie cenišc dwięków ład - Nie umiał jambów od chorejów Odróżnić mimo dobrych rad. Ganił Homera, Teokryta, Adama Smitha za to czytał I zgłębił ekonomii treć, To znaczy: umiał dyskurs wieć O tym, jak państwo się bogaci I z czego żyje, tudzież jak Rozkwita, choć mu złota brak, Gdy własnym swym surowcem płaci. Poczciwy ojciec dziwił się, Nie wierzył - i zastawiał wsie. VIII Moc jeszcze wiedzy miał Eugeniusz, Lecz - pominšwszy dalszy cišg - W czym błysnšł jako istny geniusz, Co lepiej znał niż stosy ksišg, Czym rozkoszował się i dręczył, Czym trudnił się od lat młodzieńczych, Czym dyszał cały boży dzień Nasz płochy i znudzony leń - To słodka sztuka miłowania, Ta, co jš Nazo piewał już, Za którš życie, pełne burz, Utracił, znoszšc ból wygnania W Mołdawii, w głuszy stepów, kniej, Daleko od Italii swej. IX X Jak wczenie zaczšł okłamywać, Obłudnš maskš zamiar kryć, Czarować i rozczarowywać, Rozpaczać i nadziejš żyć; Udawać dumę, obojętnoć, Pokorę, zazdroć czy namiętnoć! Jak płonšł w ogniu tyrad swych! Jak się rozmarzał, kiedy cichł, Jak przykry bywał - w czułym licie... Do celu dšżšc z wszystkich sił, Jak umiał innym być, niż był! To spojrzeć czelnie, to znów mglicie, To rzewnie, to z nawisłš brwiš Na zawołanie błysnšć łzš. XI Jak umiał sobš zaciekawić, Rozpaczš straszyć raz po raz, Niewinnš, żartem, w podziw wprawić, Pochlebstwem uprzyjemnić czas; Skorzystać mšdrze z chwilki czułej, By przemóc młodych lat skrupuły Perswazjš i płomieniem żšdz; Na przyrzeczenie czekać drżšc; O szczęcie błagać desperacko, Podsłuchać z pierwszych serca nut, Co w sercu drga - i długi trud Ukoronować tajnš schadzkš, W zacisze skryć się z niš - i tam Udzielić lekcji sam na sam. XII Jak wczenie trwożył i rozpalał Kokietek zawołanych krew! A kiedy zniszczyć chciał rywala, O, jaki nim owładał gniew! Jak jadowicie go obmawiał, Jakš podstępnš sieć zastawiał! Lecz wy, mężowie pięknych pań, Mielicie zawsze słaboć dlań: I chytry mšż (Faublasa zobacz, Bo uczniem jego zwał się wcišż), I podejrzliwy stary mšż. I mšż majestatyczny rogacz, Pan, zawsze kontent z żony swej, Ze siebie i z obiadów jej. XIII. XIV XV Bywało, jeszcze jest w szlafroku, A już mu bileciki lš. Co? Zaproszenia? Bez uroku: Na dzi - w trzech domach mieć go chcš. Tu bal, tam raut, a tam wieczorek, I gdzie pofrunie mój amorek? Od czego zbytnik zacznie dzi? Drobnostka, wszędzie zdšży ić. Tymczasem - w modnym boliwarze I w spacerowym stroju chic, Zażywa, jak codziennie zwykł, Przejażdżki miłej po bulwarze, Aż dwięczny ozwie się breguet I sygnał da, że obiad wnet. XVI Już ciemno. W futro otulony Do sanek siada. Jazda! Mknij! Srebrzystym szronem opylony,Bobrowy jego kołnierz lni. Talon zamroził już szampana, Kawierin czeka na kompana. Już jest - i korek w sufit trzšsł, Wina komety" trysnšł blask, I już na stole roast-beef krwawy, I trufle, rozkosz młodych lat, Francuskiej kuchni wietny kwiat, Sztrasburski pasztet wiecznej sławy, Limburski ser, by dobić głód, I ananasa złoty płód. XVII Jeszcze spragnione gardło błaga, By wrzšcy tłuszcz kotletów zmyć, Lecz czas na balet ić. Uwaga! Breguet godzinę zaczšł bić. Teatru srogi prawodawca, Uroczych diw kapryny znawca, Faworyt artystycznych sfer (Drobniejszych tuzów, większych zer), Oniegin pędzi do teatru, Gdzie każdy wolne prawo ma Aplauzem darzyć entrechat, Wygwizdać Fedrę z Kleopatrš, Moinie krzyczeć: bis! - Bo co? Bo chce, by usłyszano go. XVIII Kraina czarów! Tam za młodu Satyrš możnych tnšc i gmin, Fonwizin zabłysł, rzecznik swobód, I, w barwach cudzych piór, Kniażnin. Tam - ludzkich łez i braw nagrodš Ozierow z Siemionowš młodš Dzielili się. Katienin tam Wykrzesał z Kornelowych dram Poezji płomień patetyczny. Tam Szachowskoj w komediach kluł Ironiš jak żšdłami pszczół, Didelot tam wstawił się klasyczny, Tam, tam, za kulisami złud Jam moje lata młode wiódł. XIX Boginie moje! Marzę, płonę! Kto wy dzi? Gdzie wy? Któż by mógł Zastšpić was, niezastšpione! Czy, najwierniejszy z waszych sług, Usłyszę znowu wasze chóry? Czy ujrzę ruskiej Terpsychory Uczuciem uskrzydlony tan? Czy osowiały, tyle zmian Na nudnej scenie już zastanę, Że wzrok zasnuje smutku mgła, Gdy w obcy wiat skieruję szklš Lornetki swej rozczarowanej, Ziewajšc, milczšc, nišc -jak ni Ten, co wspomina dawne dni. XX Już pełno. W lożach blask i złoto, Paradyz klaszcze, parter wre. Tłum niecierpliwi się. I oto Zasłona z szumem wznosi się. Powiewna, umiechnięta licznie, Za czarodziejskim ledzšc smyczkiem, Istomina, ród wieńca nimf, Jak lilia lnišc, króluje w nim. Na palcach jednš nogę wspięła, A druga wolnym wirem w ruch I nagle w lot! i, niby puch Od ust Eola, w dal frunęła! Rozwija, zwija się, jak wšż, I nóżkš w nóżkę bije wcišż. XXI Huragan barw. Oniegin wchodzi, ród rzędów się przeciska, siadł; Po damach w lożach szkłami wodzi, Twarz nowš jakš odkryć rad. Zlustrował suknie, fraki, ludzi, Okropny niesmak wszystko budzi; Kłania się paniom; mężom pań Umiechów chłodnych złożył dań, Potem, w fotelu swym rozparty, Spojrzał na nimfy, diabły, ćmy, Odwrócił się - i ziewnšł, zły: Najwyższy czas na zmianę warty. Balety... Zniosłem ich ze sto, Lecz znudził mnie i sam Didelot". XXII Na scenie jeszcze plšsy, krzyki, Amory skaczš, smoki rżš, Jeszcze zmęczone lokajczyki Na pańskich futrach w saniach piš, Jeszcze na sali klaszczš, piszczš, Chrzškajš, kaszlš, tupiš, wiszczš, Latarni jeszcze płonie blask, Jeszcze, ród nieżnych stojšc zasp, W uprzęży ciężkiej ziębnš konie. I jeszcze, rozpaliwszy stos, Stangreci uršgajš w głos, Besztajš panów, bijš w dłonie, A już wybiega fircyk mój: Do domu jedzie - zmienić strój. XXIII Jak namaluję, w jakie ramy Oprawię piękny obraz ów? Gabinet, w którym stał ubrany, Rozebrał się i ubrał znów. Co tylko Londyn miał wymylny, By zadowolić gust kapryny, I czym - za sadło i za las - Przez Bałtyk uszczęliwia nas; Co tylko stworzył smak paryski, By zaspokoić zbytku głód I próżnoć, i wymogi mód (Z produkcji grube cišgnšc zyski) - Wszystko posiadał mędrzec nasz, Co lat miał osiemnacie aż. XXIV Cybuchów carogrodzkich jantar, Fajanse, bršz na tkanin tle I - rozkosz zmysłów, skarb galanta - Perfumy w szlifowanym szkle; Nożyczki proste, zakrzywione, Grzebienie w srebro oprawione, Ze dwa tuziny szczotek, do Paznokci, zębów... A propos: J. Rousseau zachodził w głowę, Jak mógł poważny, stary Grimm Paznokcie czycić, mówišc z nim, Arcywymownym wartogłowem. Tu - myli się głosiciel praw. Nie wniknšł w sedno pewnych spraw. XXV Można rozumnym być człowiekiem, A przecież o paznokcie dbać. Zwyczajom, które rzšdzš wiekiem, Musimy za wygranš dać. W obawie krytyki zawistnej Oniegin był pedantem istnym W noszeniu s...
wrzoskoowna