Gdańsk 1939.docx

(76 KB) Pobierz

Gdańsk 1939

http://www.postmedia.pl/tygodnik.php?ss=15&id=16

Emerytowana nauczycielka, była pracownica Poczty Polskiej w Gdańsku w latach 1936–1939, juzistka, harcerka, członkini ZWZ AK, więźniarka Stutthofu, żona, matka, babcia… Tak wiele treści, tak wiele przeżyć i tak wiele ciężkich doświadczeń nie złamało jednak tej, ponad 90-letniej dziś, drobnej, ale energicznej, dystyngowanej, ciepłej i czarującej osoby.

Kształtowanie osobowości
Swoją opowieść zaczyna od domu rodzinnego pod Iławą, gdzie mieszkała w dużym majątku ziemskim z rodzicami, czterema siostrami i dwoma braćmi (była najmłodsza). Dom wspomina, jako ciepłą przystań, dającą poczucie bezpieczeństwa i wpajającą solidne podstawy do dorosłego życia. To właśnie tu nauczyła się, co znaczą słowa Polska, patriotyzm, wiara w Boga, rodzina, duma narodowa i silna wola zmagania się z przeciwnościami. Mając 14 lat, wyjechała do szkoły, do Torunia - to był pierwszy dłuższy pobyt poza rodzinnym domem i pierwsze doświadczenia w kierunku samodzielności. Potem było Państwowe Seminarium Nauczycielskie w Toruniu, które ukończyła w 1934 roku. Niestety, jako nauczycielka nie mogła znaleźć pracy, nawet po bezpłatnej, rocznej praktyce w jednej z wiejskich szkół na Pomorzu. Miała dwa wyjścia: pojechać na Podlasie, bo tam podobno była praca dla nauczycieli lub szukać innego zawodu.

http://www.postmedia.pl/imgs_upload/historia/gdansk1939_3.jpg
Pierwsze decyzje i ich konsekwencje
Związanie z rodziną sprawiło, że zdecydowała się pozostać na Pomorzu.
– W 1935 roku moja siostra Klara i szwagier mieszkali w Gdyni i pracowali na polskiej poczcie. Właściwie to oni załatwili mi pracę telefonistki na polskiej poczcie w Gdyni – wspomina Elżbieta Szuca-Marcinkowska. – I choć była to bardzo nowoczesna centrala, to jednak praca sama w sobie nie była spełnieniem moich marzeń. Chciałam pracy twórczej, miałam głowę pełną ideałów, a tu musiałam prawie mechanicznie łączyć rozmowy telefoniczne, siedząc przy centralce. Moi przełożeni dostrzegli chyba moje dylematy, bo w 1935 roku jako jedną z trzech wysłali mnie na kurs telegraficzny w Centrum Wykształcenia Łączności w Zegrzu.
Najpierw były egzaminy w Warszawie, gdzie spośród 300 kandydatek na kurs przyjęto zaledwie 35, w tym wszystkie pracownice z Gdyni. Tu uczyła się obsługiwać nowoczesne maszyny telegraficzne, takie jak aparaty juza. Stała się wiec juzistką. Po 10 miesiącach życia w koszarach, chodzenia w mundurze, stawiania się na apelach i musztrach, Elżbieta Szuca-Marcinkowska ukończyła w 1936 roku Centrum Wykształcenia Łączności. Jednak pomimo wojskowego rygoru i regulaminu, bardzo mile wspomina ten okres, bo były to czasy nauki, ale również młodzieńczej radości życia. Po kursie i krótkim urlopie otrzymała rozkaz wyjazdu do Gdańska.
– Wojsko zatrudniało 50 procent kursantów, a pozostałych zatrudniało Ministerstwo Telegrafu – dodaje Elżbieta Szuca-Marcinkowska. – Okazało się, że w poczcie polskiej Gdańsku przy pl. Heweliusza były dwa wolne miejsca i razem z koleżanką z kursu zdecydowałyśmy się na nie. Miałam 21 lat, ale już wtedy wiedziałam, że w Gdańsku nie będzie mi lekko. To była bardzo odpowiedzialna praca, szczególnie w takiej placówce, jaką była poczta polska w Gdańsku. Do końca grudnia 1936 roku miałyśmy się zameldować w nowym miejscu pracy. Niestety, spóźniłyśmy się na umówioną godzinę spotkania i zaraz na początku pan naczelnik wypomniał nam nasze zachowanie. Mówił, jaka czeka nas praca, że to bardzo odpowiedzialne zajęcie i prestiżowa, bardzo ważna dla Polski placówka, że obowiązuje nas dyscyplina, że musimy dobrze pracować, musimy być uczciwe i musimy być prawdziwymi patriotkami.

Dorosłe życie
Na początku wynajęła pokój u niemieckiej rodziny, potem – razem z koleżanką – kolejną stancję, również u Niemców. Kiedy w maju 1937 roku z okazji święta narodowego wywiesiły polską flagę, właściciele wypowiedzieli im mieszkanie. Pod koniec roku wynajęły więc trzypokojowe mieszkanie, niedaleko dworca gdańskiego. Właścicielom nie przeszkadzało, że Polkami i patriotkami. Mieszkały tam do samego końca – do października 1939 roku.
Praca na poczcie była czterozmianowa, co czwarty dzień przypadał dyżur nocny. Elżbieta Szuca-Marcinkowska obsługiwała na zmianę dwie juzy i morsa. Przyjmowała i nadawała telegramy, często szyfrowane. Lubiła pracę i bardzo polubiła ludzi, którzy tam pracowali. Z wieloma się zaprzyjaźniła. Jej głównym przełożonym był naczelnik Józef Wąsik, ciepły człowiek i sprawiedliwy szef. Dyrektorem był wówczas Jan Michoń, ale nie widywała go zbyt często.
– Na kilka miesięcy przed wybuchem wojny przyszedł pan Wąsik i przedstawił nam Konrada Guderskiego, jako nowego pracownika z Warszawy, który będzie mi pomagał i czasem mnie zastępował – mówi Elżbieta Szuca-Marcinkowska. – Miałam go traktować jak przełożonego i wykonywać jego polecenia. W rzeczywistości miał przecież kierować obroną placówki. Podczas nocnych dyżurów trzeba było również obsłużyć centralę telefoniczną. Którejś nocy przyszedł pan Konrad Guderski i zapytał mnie, czy mam może przygotowanie sanitarne. Byłam harcerką, potem na kursie miałam przysposobienie wojskowe, więc mogłam być sanitariuszką. Zapytał też, czy widok krwi by mnie zdenerwował i powiedział, że w razie czego, żeby ustawiać się tak, aby nie być w świetle okna i chronić się za grubymi ścianami. W ten sposób próbował mnie przygotowywać na to, co miało wkrótce nastąpić. Kiedy jeździłam z wizytami do Klary do Gdyni, już mówiło się, że będzie wojna. Zdawałam sobie sprawę, że nadchodzą ciężkie czasy. Kiedyś przyszło polecenie, aby wszystkie rodziny pocztowców wyjechały z Gdańska, dla bezpieczeństwa. Tak wyjechała rodzina pana Alfonsa Flisykowskiego, który mieszkał na poczcie i rodzice moich przyjaciół, państwo Wieloch.


http://www.postmedia.pl/imgs_upload/historia/gdansk1939_4.jpg
Przed burzą
31 sierpnia 1939 roku Elżbieta Szuca-Marcinkowska miała dyżur do godziny 20.00, jej przyjaciółka do 21.00. Po nich telegraf objął Bernard Binnebesel.
Od kilku dni w mieszkaniu wynajmowanym przez przyjaciółki nocowało również rodzeństwo Wielochów, Julia i Antoni – razem zawsze raźniej. O godzinie 4.45 usłyszeli warkot samolotów, huk dział i strzały karabinów. W radio podawano komunikat o wybuchu wojny.
– Z trwogą myśleliśmy, co dalej. Koleżanka zaczynała swój dyżur o 8.00 rano, więc powiedziałam jej, że sama nie pójdzie – wspomina Elzbieta Szuca-Marcinkowska. – Przed 8.00 wybrałyśmy się do urzędu. Przeszłyśmy jedną ulicę, usłyszałyśmy strzały i zobaczyłyśmy szlabany. Ktoś powiedział, że do poczty nie ma dojścia. Widziałyśmy dym w oddali, tam gdzie była poczta. Wróciłyśmy do domu. Około południa przyszła po nas policja. Wylegitymowali nas i zabrali moją przyjaciółkę, mnie i Antoniego Wielocha, bo też był pocztowcem. Jego siostra Julia została, ponieważ miała gdański paszport i pracowała w niemieckiej firmie. Zabrali nas do rewiru przy dworcu. Tam czekaliśmy kilka godzin, a potem zaprowadzili nas do Wiktoriaschule, gdzie zbierali aresztowanych Polaków. Obraz był straszny: zakrwawieni, zbici, zmaltretowani Polacy, krzyczący z bólu, stłoczeni w jednej sali. Trzymano nas tam do wieczora. Zabrano nam wszystkie dokumenty, ale kobiety wypuszczono do domu. Kolega, którego z nami zabrano, został i ślad po nim zaginął do końca wojny.

W nowej rzeczywistości
W domu przyjaciółki postanowiły jeszcze kilka dni poczekać, a potem, mimo braku dokumentów, ruszyć do swoich rodzin poza Gdańskiem. Wieści o poczcie na pl. Heweliusza były straszne. Potajemnie dowiedziały się, że ich koledzy i przyjaciele z nocnej zmiany zginęli na miejscu lub w wyniku poparzeń i ran, a pozostałych rozstrzelano po farsie sfingowanego procesu.
Już w październiku udało się Elżbiecie Szucy-Marcinkowskiej otrzymać przepustkę i wyruszyć do Gdyni, do siostry Klary. Jej przyjaciółka również powędrowała do swojej rodziny, nie widziały się do końca wojny. Po kilku tygodniach pani Elżbieta wyjechała do rodziców pod Iławę, tam spędziła kilka miesięcy, chorowała, pracowała, pomagała rodzinie. W końcu dostała nakaz wyjazdu na roboty rolne – szczęśliwie niedaleko rodzinnych stron. Pracowała przy drobiu u dobrej i porządnej niemieckiej rodziny, która dbała i troszczyła się o swoich robotników.
– Byłam młoda i nie chciałam się czuć zniewolona, ciągle mnie gnało, by wrócić na Pomorze i coś robić dla Polski – dodaje pani Elżbieta. – Z pomocą brata lekarza udało mi się uzyskać zwolnienie z robót i wyjechać do Gdyni w 1941 roku. Tam po jakimś czasie wstąpiłam do ZWZ AK. A w 1942 roku aresztowano mnie i wysłano do obozu w Stutthofie. Byłam tam do samego końca, do wyzwolenia w kwietniu 1945 roku. Przeżyłam marsz śmierci, przesłuchania, bicia, choroby i straszny głód, ale nigdy się nie załamałam. Pomogły mi w tym silna wola, zasady wyniesione z domu rodzinnego, harcerskie wychowanie i wiara w Boga. Codziennie trzeba było ten maleńki kawałek chleba, który dostawałyśmy, dzielić na kolację i zostawić część na śniadanie. Głód był wieki, a głód bardzo boli – wiem, jak ciężko było z nim żyć. My, harcerki, a było nas kilkadziesiąt, w obozie opiekowałyśmy się tymi, które się załamywały. W ukryciu śpiewałyśmy pieśni polskie, piosenki harcerskie, opowiadałyśmy budujące historie, wspominałyśmy ważne chwile, obchodziłyśmy święta narodowe – wszystko oczywiście w ukryciu. Starałyśmy się stworzyć pewną namiastkę życia rodzinnego.


http://www.postmedia.pl/imgs_upload/historia/gdansk1939_2.jpg
Życie po wojnie
Po wojnie Elżbieta Szuca-Marcinkowska znów zamieszkała w Gdyni. Powróciła też do nauczycielstwa. Swojego męża poznała w 1946 roku, rok później wyszła za mąż. W 1948 roku urodziła syna – dziś inżyniera z doktoratem – a trzy lata później córkę, która obecnie jest inżynierem w Porcie Gdynia. Ma czworo wnucząt: dwóch wnuków i dwie wnuczki. Od ponad 40 lat jest wdową i choć mieszka sama codziennie widuje się z rodziną. Tradycyjnie raz w tygodniu wszyscy zjeżdżają się na obiad do babci Eli, który – oczywiście – przygotowuje ona sama. Energia i chęci sprawiają, że często piecze też różne słodkie smakołyki dla najbliższych.
Pani Elżbieta wciąż tak samo mocno kocha Gdynię i cały swój kraj. I tylko czasem smutnieje, kiedy powracają wspomnienia tamtych mrocznych czasów i tragicznych zdarzeń…

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin