!Krzysztof Boruń, Andrzej Trepka - Zagubiona przyszłość.pdf

(1762 KB) Pobierz
Microsoft Word - Boruń K i Trepka A - Trylogia Kosmiczna 01 - Zagubiona przyszłość.doc
KRZYSZTOF BORUŃ
ANDRZEJ TREPKA
ZAGUBIONA PRZYSZŁOŚĆ
DO CZYTELNIKÓW
Niniejsze wydanie „Zagubionej przyszłości” różni się znacznie od
poprzedniego. Obecnie, w drugim wydaniu „Iskier”, wracamy do niektórych
naszych pierwotnych koncepcji, a w szczególności, układem wątku
fabularnego, do wersji drukowanej w latach 1953/54 w odcinkach
„Ilustrowanego Kuriera Polskiego”, od której pierwsze wydanie książkowe w
1954 r. odbiega w dużym stopniu na skutek zmian redakcyjnych.
Autorzy
Z PRASY
CO SIĘ DZIEJE Z „CELESTIĄ”?
KUFRA — 7. 3. 1995
Jak donosi korespondent MSSP S. Ławrow z obserwatorium kosmicznego
na „Promiennym” (KS–8), sztuczna planeta CM–2, zwana „Celestią”, znów
uruchomiła swe silniki.
Blisko dwa i pół roku temu informowaliśmy, że sztuczny satelita CM–2
opuścił swą starą orbitą i osiągnąwszy tzw., prędkość paraboliczną względem
Ziemi począł poruszać się wokół Słońca po elipsie nieco większej od
ziemskiej, stając się miniaturową sztuczną planetą. W marcu 1994 roku, nie
dokonawszy pełnego okrążenia, ponownie uruchomiono silniki „Celestii”,
odsuwając się jeszcze dalej od Słońca. W lipcu ub. roku CM–2 wyszła już
poza orbitę Marsa. Jak wynika z ostatnich obserwacji, wejdzie ona
prawdopodobnie w połowie maja br. w strefę największego zagęszczenia
torów planetoid. W najbliższych miesiącach będzie można obserwować w
okolicy konstelacji Lwa błyski spowodowane działaniem miotacza
badonowego. Nie potrwa to jednak zbyt długo, gdyż kilka dni temu „Celestia”
włączyła po raz trzeci silniki i poczęła zwiększać prędkość, zmieniając dość
gwałtownie płaszczyznę drogi.
CM–2 od przeszło trzech lat nie utrzymuje zupełnie łączności z Ziemią —
nie wiadomo więc, co się na tym dawnym sztucznym księżycu dzieje. Faktem
jest, że znalezione niedawno szczegółowe plany „Celestii” nie przewidują
wyposażenia jej w silniki rakietowe większej mocy. Przebudowy musiano więc
dokonać w ostatnich latach.
Dziwne zachowanie się „Celestii” wskazuje, że jej mieszkańcy mają zamiar
przenieść tę ostatnią „twierdzę imperializmu” pod Słońcem w dalsze regiony
naszego układu planetarnego, a może nawet opuścić go w ogóle, chociaż to
drugie przypuszczenie wydaje się nam nieprawdopodobne.
CZĘŚĆ 1
CELESTIA
NIEZWYKŁA UMOWA
Przeciągły, przytłumiony dźwięk, dzwonka wdarł się niemiłym zgrzytem w
ciszę gabinetu. Wielki, cętkowany dog, drzemiący u nóg prezydenta, podniósł
łeb patrząc w twarz swego pana, jak gdyby zdziwiony, iż ten nie rusza się z
miejsca.
Prezydent Edgar Summerson wstał niechętnie z głębokiego fotela i
podszedł do telefonu.
— Halo! — rzucił szorstko w słuchawkę.
Naraz oczy jego zmieniły wyraz. Na twarzy odmalowało się podniecenie.
— No, to nieźle. Tak… Tak jak mówiłem poprzednio… Ale czy pańskie
obliczenia, profesorze, są ścisłe? To sprawa wielkiej wagi. I dlatego, jak już
mówiłem wczoraj wieczorem, chcę znać dokładny termin. No oczywiście, jeśli
zajdą nieprzewidziane zmiany, to nie będę miał pretensji, lecz musi mi pan
natychmiast o wszystkim sygnalizować. A więc za cztery dni wejdą w naszą
strefę dezintegracji*… Pod kątem 28 stopni? Tak.. To jest zrozumiałe. Co?
Proszę nie przerywać ani na chwilę obserwacji. Ścisła dyskrecja obowiązuje w
dalszym ciągu. Tak! Nie cofam swego słowa. Niech się pan o to nie martwi.
Zadzwonię jeszcze do pana wieczorem.
Odłożył słuchawkę i począł wolno przechadzać się po miękkim dywanie
zaścielającym gabinet. Cętkowany dog leniwie podniósł się z ziemi i wodził
ślepiami za swym panem.
Prezydent podszedł do biurka. Przez chwilę bębnił palcami po gładkiej
płycie, po czym zdecydowanym ruchem nacisnął guzik. Na maleńkim ekranie
ukazała się twarz sekretarza Williamsa.
— Niech pan zawiadomi konstruktora Kruka, aby w ciągu piętnastu minut
zjawił się u mnie.
*
Półmrok. Odurzająca woń kwiatów, tytoniu i oparów alkoholu wypełnia
wnętrze sali. Wsiąka w dywany i draperie. Unosi się wśród tapczanów i foteli
otaczających pierścieniem jasny dysk płyty przeznaczonej dla tańczących.
Bijące z dołu światło nie rozprasza mroku, który zda się osiadać ciemnym
pyłem na twarzach kobiet i mężczyzn drzemiących w fotelach lub
rozłożonych leniwie na miękkich poduszkach tapczanów. Czasem ktoś z nich
rzuci tępe spojrzenie na snujące się pośrodku sali pary. Z rzadka strzęp
głośniejszej rozmowy wyrwie się blado z nużącego ucho zgiełku perkusji.
Świetlisty krąg mieni się coraz to innymi barwami tęczy w takt głuchych
uderzeń bębna. Raz po raz spośród kakofonii dźwięków podnosi się i
raptownie gaśnie ostry, świszczący jęk jakiegoś instrumentu, podobny do
głosu syreny alarmowej. Jakby zbudzeni tym dźwiękiem z uśpienia, tancerze
wykonują szereg gwałtownych podrygów, alby za chwalę pogrążyć się znów w
leniwym, jednostajnym ruchu.
Kotara zasłaniająca wejście do sali gry rozsunęła się bezszelestnie. W
progu stanęło dwóch mężczyzn. Starszy z nich zamrugał nerwowo
wyłupiastymi oczami i wskazując na salę zwrócił się do towarzyszącego mu
młodego człowieka:
— Więc twierdzi pan, konstruktorze, że nie uda się panu obniżyć podłogi i
zainstalować urządzeń wytwarzających sztuczną rosę bez zamknięcia sali na
dwa tygodnie? To niedobrze. To bardzo niedobrze — pokręcił niechętnie
głową osadzoną na grubej szyi, zniekształconej zaburzeniami tarczycy.
Młodszy mężczyzna rozłożył bezradnie ręce.
— Nie widzę innego wyjścia — odparł.
Ruch ten kontrastował jaskrawo z jego wysoką, barczystą postacią, z
ciemnymi oczami patrzącymi bystro spod jasnych, łagodnie zarysowanych
łuków brwi.
— Zastanowię się — rzekł z wahaniem starszy mężczyzna. — Może
przystosujemy do tańca na ten okres inną salę. Niech pan jutro zadzwoni do
mnie. Chociaż… zaraz… nie jutro, bo… — urwał w pół zdania.
Od kręgu tańczących par oderwała się młoda, przesadnie wymalowana
kobieta i chwiejnym krokiem podeszła do konstruktora.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin