Joan Wolf - Niechciany mąż.pdf

(1098 KB) Pobierz
5716686 UNPDF
Wolf
Niechciany
mąż
Joan
Prolog
Maj 1813
Lady Aleksandra Wilton patrzyła bojaźliwie na oj­
ca. Wiedziała, że jej odpowiedź bardzo go rozgniewa,
ale innej udzielić nie mogła. Przygotowując się w du­
chu do odparcia ataku, zebrała się na odwagę.
- Propozycja hrabiego Barringtona to dla mnie
prawdziwy zaszczyt, tato, ale nie mogę go poślubić.
Niegdyś przystojna twarz hrabiego Hartforda,
na której jednak hulaszczy tryb życia pozostawił wy­
raźne ślady, przybrała pomidorowy odcień.
- Co?! - wrzasnął. - Niech to licho! Przecież Bar-
rington to najlepsza partia roku. Posiada ogromny
majątek ziemski, a oprócz tego tytuł. To prawda, wi­
cehrabia hrabiemu nie równy, ale Barringtonowie są
znani od wieków. Nawet dłużej niż my.
- Wiem, papo - odparła smętnie Aleksandra.
Hrabia i jego córka siedzieli w bibliotece w Gay-
les, letnim domu hrabiego w Derbyshire. Jasne wio­
senne słońce wpadało do środka przez okna, oświe­
tlając bogate skórzane oprawy niezliczonych wolu­
minów stojących na półkach. Hrabia popatrzył
na córkę siedzącą po przeciwnej stronie mahoniowe­
go biurka z wyraźną dezaprobatą.
- Barrington to bardzo porządny człowiek - po­
wiedział.
- Jest rzeczywiście miły, papo, zgadzam się z tobą
całkowicie. Bardzo nieszczęśliwie się składa, że nie
potrafię go pokochać.
Hrabia położyć splecione dłonie na blacie biurka.
- Nie potrafisz pokochać Barringtona - powie­
dział złowieszczym tonem. - Nie potrafiłaś również
pokochać hrabiego Ashcrofta, z którym zaręczyłaś
się w zeszłym roku. Po tym, jak go porzuciłaś, poważ­
nie się obawiałem, że już nikt ci się nigdy nie oświad­
czy. Teraz trafia ci się naprawdę znakomita, wyma­
rzona wręcz partia, a ty znowu nie zamierzasz przy­
jąć oświadczyn? - Hrabia wyliczał coraz głośniej
grzechy córki.
- Gdybym się z nim zaręczyła, jego też musiała­
bym porzucić i nie byłbyś z tego zadowolony - od­
parła rezolutnie dziewczyna.
Hrabia uderzył dłońmi w blat biurka.
- Masz naprawdę obsesję na punkcie miłości! To
śmieszne! Nigdy nie przyszło ci do głowy, moja dro­
ga, że miłość czasem przychodzi po ślubie?
Na idealnie gładkim czole dziewczyny pojawiła się
ledwo dostrzegalna zmarszczka.
- A jeśli nie, papo? W takim przypadku została­
bym skazana na życie u boku mężczyzny, którego
bym nie kochała.
- Wierz mi, moja droga, że zdarzają się gorsze rze­
czy - poinformował ją ojciec.
- Cóż gorszego mogłoby mnie spotkać? - wzdry­
gnęła się dziewczyna.
- A to, że możesz skończyć jako przeklęta, zasu­
szona stara panna! - ryknął hrabia. - I dokładnie to
się stanie, jeżeli w dalszym ciągu będziesz tak postę­
pować. Możesz być piękna jak Helena Trojańska, ale
żaden mężczyzna nie poprosi o twoją rękę, jeśli zy­
skasz reputację nieodpowiedzialnej kokietki.
- Przykro mi, że cię zmartwiłam... - zaczęła Alek­
sandra, ale hrabia nie pozwolił jej dojść do słowa.
- Bardzo mnie martwisz! Poza tobą nie mam już
innych dzieci i tylko ty możesz przekazać krew Bar-
ringtonów następnym pokoleniom. Nie sądzisz, że
dość się już nacierpiałem? Przez to, że twój brat po­
pełnił samobójstwo, muszę oddać majątek i tytuł sy­
nowi kuzyna, zamiast własnemu.
Aleksandra zbladła jak ściana.
- Pragnę wyjść za mąż, ojcze - powiedziała. -
Chcę mieć męża i dzieci. Tylko że bardzo jest dla
mnie ważne, by poślubić kogoś, kogo kocham.
Hrabia starał się wyraźnie panować nad emocjami.
- Moja droga. Zapewniam cię, że większość mło­
dych dziewcząt nie kocha swoich mężów w chwili ślu­
bu. Decydują się na małżeństwo, gdyż odpowiada im
usposobienie mężczyzny i jego pozycja towarzyska.
Miłość rozwija się już po zawarciu związku. Wice­
hrabia Barrington wydaje mi się naprawdę miłym
młodym człowiekiem. Jestem pewny, że jeszcze wy­
robisz sobie odpowiednie zdanie na ten temat.
- Już sobie wyrobiłam - odparła Aleksandra. - Ja
go nie kocham.
- Co ty, u diabła, wiesz o miłości? - ryknął hrabia,
którego twarz znów przybrała niebezpiecznie czer­
woną barwę. - Masz dwadzieścia jeden lat i jesteś
dziewicą! Wierz mi, twój mąż nauczy cię kochać!
Aleksandra uniosła podbródek.
- Wiem, że miłości nie można się nauczyć. Albo
jest, albo jej nie ma.
- Tylko mi nie mów, że czekasz na Romea, który wej­
dzie na twój balkon - powiedział sarkastycznie hrabia.
- A gdyby naprawdę przyszedł, a ja byłabym już
mężatką? - spytała Aleksandra z żelazną logiką. - To
by dopiero było okropne!
Hrabia miał najwyraźniej dość.
- Aleksandro, obracasz się w towarzystwie na tyle
długo, że zdążyłaś się już czegoś dowiedzieć o świe­
cie. Gdyby rzeczywiście twój Romeo zjawił się
na balkonie, po prostu byś go przyjęła i nic by cię
przed tym nie powstrzymało. Oczywiście musiałabyś
tylko zachować dyskrecję.
Aleksandra pokręciła głową.
- W ten sposób być może postępują inni, ale nie ja
- powiedziała.
- Nie zrozumiem, dlaczego mam za córkę takiego
głuptasa.
Jestem taka, bo nie chcę, by moje małżeństwo przy­
pominało twoje - pomyślała Aleksandra, ale nie po­
wiedziała tego głośno.
- Posłuchaj mnie, dziecko. Chcę, żebyś przyjęła
Barringtona. On cię kocha i mogę cię zapewnić, że
z czasem odwzajemnisz jego uczucie.
- Hrabia Barrington to wspaniały mężczyzna. Jest
hojny, dobry i myślę, że naprawdę mnie kocha. Gdy­
bym rzeczywiście mogła obdarzyć go uczuciem, to
już by się z pewnością stało.
Hrabia popatrzył na córkę wyraźnie zawiedziony.
Wcale nie przesadzał, porównując Aleksandrę
do Heleny Trojańskiej, lecz jej twarz miała w sobie
coś więcej, aniżeli tylko klasyczne piękno. W kształ­
cie jej policzków i ust było tyle słodyczy, że nikt nie
mógł się jej oprzeć.
Pomyślał, że trudno byłoby posądzić tę uroczą
pannę o tak muli upór.
Aleksandra debiutowała w towarzystwie przed trze­
ma laty i od tego czasu o jej rękę starało się tylu kon­
kurentów, że hrabia nawet nie pamiętał ich nazwisk.
Poprzedniego roku przyjęła nawet oświadczyny jed­
nego z nich, wyłącznie po to, by na miesiąc przed ślu-
bem stwierdzić, że popełniła błąd. A teraz znowu od­
rzucała mężczyznę uważanego za najlepszą partię
na małżeńskim rynku.
Przyszłość wydawała się bardzo jasna. Jeśli ojciec
nie weźmie spraw w swoje ręce, córka nigdy nie wyj­
dzie za mąż.
~ 8 ~
1
Square i ułożono w jego własnym łożu. Niespodzie­
wany zgon odkrył następnego dnia rano lokaj. Fortel
pewnie by się udał, gdyby nie to, że hrabia Middle-
ton i hrabia Calder mijali tylne wyjście przybytku
madame Dufours akurat w chwili, gdy wynoszono
ciało Hartforda. Geoffrey Wilton nadzorujący całą
operację zapewnił dwóch zaciekawionych panów, że
jego kuzyn jest po prostu lekko „niedysponowany",
ponieważ za dużo wypił. Niemniej jednak następne­
go dnia, gdy Middleton i Calder dowiedzieli się
o śmierci hrabiego, pobiegli natychmiast do swoich
klubów i zdali relację ze swej dziwnej, nocnej przygo­
dy. Minęło niewiele czasu, a już cały Londyn speku­
lował na temat okoliczności tej śmierci.
- Tak mi przykro, Aleks - powiedział szczerze
Geoffrey do kuzynki. Stali obok siebie w bibliotece
w Gayles w dzień po pogrzebie hrabiego. - To był na­
prawdę okropny pech, że wpadliśmy na tego Middle-
tona i Caldera. Mówiłem im, że twój ojciec zachoro­
wał, ale...
- Nie martw się, Geoff - odparła Aleksandra bez­
barwnym głosem. - Wszyscy wiedzą, jaki był papa.
Sposób, w jaki umarł, nie zrujnował mu reputacji.
W ten piękny październikowy dzień okno było sze­
roko otwarte i Aleksandra wyjrzała na zewnątrz, wpa­
trując się we wschodnie skrzydło posiadłości tak in­
tensywnie, jakby zobaczyła je po raz pierwszy w życiu.
Wilton popatrzył z zaniepokojeniem na szczupłą
sylwetkę kuzynki, odzianą w czerń. Aleksandra upię­
ła piękne jasne włosy w skromny węzeł i od całej jej
postaci biła nieznana mu dotąd surowość. Nie sądził
jednak, że Aleksandra opłakuje ojca. Hartford nie
był troskliwym papą; zawsze wolał przebywać w to­
warzystwie przyjaciół, niż poświęcać czas dzieciom.
Aleksandra przeżyła ciężko śmierć brata, lecz strata
Pażdziernik 1813r.
Nagła śmierć hrabiego Hartforda zaszokowała
zarówno jego rodzinę, jak i elity towarzyskie, w któ­
rych się obracał. Mimo że nie był okazem zdrowia -
lata rozpusty wycisnęły nieodwracalne piętno na je­
go zdrowiu - nic nie wskazywało na to, by miał
wkrótce dokonać żywota. Dlatego też, gdy umarł
w ramionach jednej z panienek madame Dufours,
właścicielki domu publicznego dla wyższych sfer,
usytuowanego dyskretnie w jednej z bocznych uli­
czek odchodzących od placu św. Jakuba, wprawił
wszystkich w niebywałe zdumienie.
By oddać sprawiedliwość madame Dufours, trze­
ba przyznać, że próbowała zachować jego śmierć
w tajemnicy. Nie znaczy to, że kierowały nią wyłącz­
nie szlachetne pobudki (nie leżało w jej interesie, by
sądzono, że oferowane przez nią usługi są niebez­
pieczne dla zdrowia), lecz niewątpliwie postępowała
w imię dobra wszystkich zamieszanych w tę sprawę.
Natychmiast wysłała jednego ze służących po dzie­
dzica hrabiego, pana Geoffreya Wiltona, który przy­
był niezwłocznie na miejsce, by zabrać ciało kuzyna.
Hrabiego zawieziono do Harttford przy Grosvenor
~11 ~
Zgłoś jeśli naruszono regulamin