Twain Mark - Yankes na dworze króla Artura.pdf

(699 KB) Pobierz
10448651 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
10448651.001.png 10448651.002.png
MARK TWAIN
Yankes
na dworze
króla Artura
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Tytuł oryginału
A Connecticut Yankee in King Arthur’s Court
(1889, wariant tytułu: A Yankee at the Court of King Arthur)
4
Kilka słów wstępu
Z dziwnym człowiekiem, o którym zamierzam opowiedzieć, spotkałem się w warwickim
zamku. Byłem oczarowany jego niewymuszoną prostotą, zdumiewającą znajomością staro-
żytnej broni i wreszcie tym, że bez przerwy sam potrafił toczyć rozmowę, dzięki czemu towa-
rzystwo jego nigdy nie stawało się uciążliwe. Z rozmowy, którą nawiązałem z nim, dowie-
działem się wielu ciekawych rzeczy. Słuchając jego płynnej, górnolotnej i wyszukanej mowy,
miałem wrażenie, że przenoszę się do jakiejś oddalonej epoki, do dawno zapomnianych kra-
jów. Gdy tak stopniowo osnuwał mnie czarodziejską siecią swej gawędy, zdawało mi się, że
widzę dookoła siebie, poprzez mgłę i patynę zamierzchłych czasów, jakieś majestatyczne
widma i cienie, że mówię z cudem ocalałym rozbitkiem głębokiej starożytności. Zupełnie
podobnie, jak gdybym ja mówił o swych najbliższych przyjaciołach i osobistych wrogach lub
o swych sąsiadach – opowiadał o sir Bediverze, Bors de Ganisie, Lancelocie, rycerzu Jeziora,
o sir Galahadzie i o innych wielkich imionach Okrągłego Stołu. Jakim starym, niewypowie-
dzianie starym, pomarszczonym i jak gdyby przyprószonym pyłem stuleci stawał się, gdy
zagłębiał się w swe opowieści!
Pewnego razu, gdyśmy pod wodzą wynajętego przewodnika zaznajamiali się z historycz-
nymi pamiątkami zamku, znajomy mój zapytał mnie najspokojniej w świecie, tak jak ludzie
pytają zazwyczaj o pogodę:
– Czy słyszał pan coś o wędrówce dusz, o przenoszeniu się epok i ludzi?
Odpowiedziałem, że bardzo mało, nic prawie. Miałem wrażenie, że pogrążony w zadumie
nie słyszał, co mu odpowiedziałem i czy mu odpowiedziałem w ogóle. Milczenie, które na-
stąpiło, przerwał monotonny głos naszego przewodnika:
– Starożytna zbroja pochodząca z szóstego stulecia, z czasów króla Artura i Okrągłego
Stołu. Jak przypuszczają, zbroja należała do rycerza sir Sagramora le Desirousa. Niech pań-
stwo zwrócą uwagę na okrągły otwór z lewej strony. Co do pochodzenia otworu nie mamy
ścisłych wiadomości. Należy sądzić, że jest to późniejszy ślad po kuli któregoś z żołnierzy
kromwelowskich.
Znajomy mój uśmiechnął się – nie naszym zwykłym uśmiechem, lecz tak, jak się uśmie-
chano zapewne wiele, wiele lat temu – i mruknął, jak gdyby mówiąc do siebie:
– Gadaj pan zdrów! Ja widziałem, jak powstał ten otwór. – I po chwili milczenia dodał: –
Sam go zrobiłem.
Zanim przyszedłem do siebie po tym dziwacznym oświadczeniu, już go nie było.
Cały ten wieczór spędziłem przy kominku ozdobionym warwickim herbem, zatopiony w
marzeniach o zamierzchłych czasach, przysłuchując się wyciu wiatru w kominie i szemraniu
deszczu ściekającego kroplami po szybach. Od czasu do czasu zaglądałem do książki starego
sir Tomasza Malory i rozkoszowałem się jej niestworzonymi przygodami i cudownościami
upajając się aromatem starodawnych imion. Wreszcie postanowiłem już z pewną niechęcią
udać się na spoczynek, gdy zastukano do drzwi mego pokoju i wszedł nowy mój znajomy.
Powitałem go z prawdziwym zadowoleniem, podsunąłem mu krzesło i zaproponowałem
fajkę. Po czym, gdy się rozsiadł, poczęstowałem go gorącą szkocką whisky i oczekiwałem
ciekawej opowieści. Po czwartym łyku whisky gość mój zaczął spokojnie i niewymuszenie
opowiadać.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin