Cara Colter - Nieoczekiwany spadek 1 - Dziedzictwo.pdf

(449 KB) Pobierz
Husband by Inheritance
CARA COLTER
DZIEDZICTWO
Nieoczekiwany spadek cz. 1
PROLOG
- Jeszcze tylko chwilka, panno Blakely.
- Dziękuję - odpowiedziała cicho Abby.
Nie czuła się zbyt dobrze w tej bogato urządzonej kancelarii. Siedziała na miękkiej,
skórzanej sofie, przy stoliku kawowym z ciemnego orzecha. Jej stopy tonęły w puszystym
dywanie koloru wina burgundzkiego, światło w pomieszczeniu było nieco przyciemnione.
Prawdę mówiąc, w kancelarii prawniczej Abby była po raz pierwszy w życiu. Zresztą,
gdyby nie to, że wraz z listem poleconym przesłano jej bilet lotniczy, pewnie jeszcze długo
nie miałaby okazji do odwiedzin w tego typu miejscu.
Kto mógł jej zostawić spadek?
W liście napisano, że otrzymała sporą darowiznę, darczyńca zaś zastrzega sobie
anonimowość. Kiedy zadzwoniła pod podany numer, nie dowiedziała się niczego więcej.
Powiedziano jej jedynie, że powinna zjawić się w kancelarii Hamiltona, w miejscowości
Miracle Harbor w stanie Oregon, piętnastego lutego o godzinie dziesiątej rano. Punktualnie.
- Panno Blakely, na pewno nie ma pani ochoty na kawę?
Sekretarka uśmiechnęła się do niej przyjaźnie i Abby zdała sobie sprawę, że na
próżno usiłuje robić dobrą minę do złej gry. Nie pasowała po prostu do tego luksusowego
wnętrza. Jej garderoba ostatnio składała się przede wszystkim z wygodnych, nie
wymagających prasowania rzeczy, w których mogła bez obaw wejść do piaskownicy albo
na plac zabaw. Nie martwiła się zbytnio, jeśli na ubraniach zostawały plamy po świeżej
trawie albo ślady małych, ubrudzonych błotem rączek. Teraz miała na sobie ciemno-
granatową spódnicę, luźną bluzkę w tym samym kolorze i marynarkę z dzianiny. Wszystko
razem nie kosztowało więcej niż pięćdziesiąt dolarów.
Zauważyła swoje odbicie w wypolerowanym blacie stolika i odruchowo poprawiła
włosy. Szczerze mówiąc, u fryzjera też nie bywała zbyt często.
Od prawie dwudziestu czterech godzin nie widziała córeczki i miała wrażenie, że z
każdą minutą coraz bardziej tęskni. Było już wpół do jedenastej.
- Czy jest jakiś problem? - zapytała niepewnie.
Miała do siebie żal, że w ogóle dała się namówić na przyjazd tutaj. Intuicja
podpowiadała, iż ta decyzja może odmienić jej życie. A w tej chwili Abby niczego nie prag-
nęła tak mocno, jak stabilizacji. Była to winna Belle, dwuletniej córeczce. Z drugiej strony,
to właśnie ze względu na nią stawiła się na wezwanie. Oczywiście, miała pewne
wątpliwości, ale list obudził w niej także pewne nadzieje. Może dzięki tajemniczemu
spadkowi będzie w stanie zapewnić Belle spokojne i dostatnie życie. Mały domek, zamiast
ciasnego mieszkania, najlepiej w pobliżu parku. I kupiłaby nową maszynę do szycia, żeby
mogła przyjmować więcej zleceń.
Zreflektowała się, że dzieli skórę na niedźwiedziu. Ale przecież przysłano jej drogi
bilet lotniczy, w Portland zaś czekała na nią limuzyna, która odwiozła ją do niezmiernie
luksusowego hotelu w Miracle Harbor. Poza tym nadawca listu wyraźnie zaznaczył, że
darowizna jest znaczna.
Toteż Abby przemierzyła niemal cały kontynent, by dotrzeć do małej mieściny w
Oregonie. Miasteczko położone na wzgórzach okalających zatokę w naturalny sposób
przybrało kształt półksiężyca. Było piękne jak z pocztówki. Równe rzędy starych,
zadbanych domków krytych gontem i okolonych białymi płotami, dziko rosnące
rododendrony, ciepłe powietrze przesycone zapachem morza.
- Czy jest jakiś problem? - zapytała ponownie.
- Nie, oczywiście, że nie. Czekamy tylko na pozostałe osoby.
- Pozostałe osoby?
Teraz sekretarka spojrzała na nią niepewnie, jakby żałując, że powiedziała zbyt
wiele.
Kiedy wreszcie otwarły się drzwi, obie odetchnęły z ulgą. Na progu pojawiła się
kobieta w ciemnych słonecznych okularach i krótkiej skórzanej kurteczce. Długa po-
łyskująca spódnica z jedwabiu tańczyła wokół jej smukłych nóg. Kobieta wydała się Abby
dziwnie znajoma... jakby patrzyła w lustrze na swoje odbicie. Były tego samego wzrostu,
niemal tak samo zbudowane i obie miały blond włosy.
- Dzień dobry. Jestem Brittany Patterson. Przyjechałam. .. - Brittany kątem oka
dostrzegła Abby i głos zamarł jej w gardle. Odwróciła się i zamrugała, otworzyła usta i
znowu je zamknęła. Powoli zdjęła okulary słoneczne i w tej chwili Abby poczuła, że zaraz
zemdleje.
Twarz, którą miała przed sobą, była jej własną twarzą.
Drzwi ponownie się otworzyły i Abby odwróciła się w ich stronę z ulgą. Musiała
oderwać się na chwilę od widoku, który omal nie przyprawił jej o palpitację serca.
Do biura weszła jeszcze jedna kobieta, zadyszana jak po długim biegu. Miała na
sobie wyblakłe dżinsowe spodnie i kurtkę, a długie włosy związane niezbyt starannie w
koński ogon.
Nieprawdopodobne, ale była podobna do Abby i Brittany jak dwie krople wody...
Abby, jak we śnie, wstała z sofy i zrobiła krok w stronę obu kobiet. Drżała. Usiadła
wiec z powrotem na sofie, a one podeszły i usiadły obok. Wszystkie trzy przyglądały się
sobie z nie skrywanym zdumieniem.
Sekretarka przyniosła kawę. Gdyby cała sytuacja nie była tak niesamowita, Abby z
pewnością uśmiałaby się, widząc, że wszystkie trzy piły kawę w taki sam sposób: odrobina
śmietanki, trzy kostki cukru, zamieszać i lekkim dmuchnięciem ostudzić parujący napój.
- Hmm. - Ta w skórzanej kurteczce w końcu zdecydowala się przerwać ciszę. - Jeżeli to
nie jest jakaś „Ukryta kamera”, to chyba musimy być spokrewnione.
- Może ktoś zaraz krzyknie: „uśmiechnij się!” - dodała ta w dżinsach.
Wszystkie trzy się roześmiały. Głosy dwóch pozostałych kobiet, chociaż różniące się
akcentem, miały ten sam ton i barwę, co głos Abby.
I nagle zaczęły mówić wszystkie trzy naraz.
- Wiedziałyście o tym? Ja wiedziałam, że zostałam adoptowana, ale... - głos Abby drżał.
- Ja też wiedziałam, ale nikt mi nigdy nie powiedział, że mam rodzeństwo. - Brittany
wyglądała na bardzo oszołomioną.
- Ja nie zostałam adoptowana, przez siedem lat mieszkałam z ciotką. Od niej wiem, że
moi... nasi rodzice zginęli w wypadku samochodowym.
- To niesamowite. Jesteśmy trojaczkami! - Brittany przyglądała się uważnie siostrom. -
Mam na imię Brittany. A wy?
- A ja Abigail. Mówcie mi Abby.
- Corrine. Corrie.
W tym momencie przerwano im.
- Pan Hamilton prosi panie do siebie.
Poszły za sekretarką, wciąż przyglądając się sobie z niedowierzaniem.
Pan Hamilton był dystyngowanym człowiekiem o nienagannych manierach. Siwizna
i głębokie zmarszczki wokół oczu zdawały się świadczyć o tym, że dawno przekroczył wiek
emerytalny. Jednak i on nie krył zdumienia, kiedy zobaczył przed sobą trzy identyczne
młode kobiety.
- Panie mi wybaczą. Nie wiedziałem. Macie różne nazwiska.
Zajął się papierami na biurku, najwyraźniej próbując ukryć zakłopotanie.
- Jesteście trojaczkami - stwierdził. - Czy kiedykolwiek przedtem miałyście okazję się
spotkać?
Kiedy wszystkie trzy pokręciły przecząco głowami, jego twarz przybrała bardzo
zatroskany wyraz.
- Naprawdę mi przykro, nie wiedziałem. Nigdy nie pozwoliłbym sobie stawiać pań w
takiej dziwnej sytuacji. Nie rozumiem, co nią kierowało - dodał po cichu, jakby do siebie, po
czym odkaszlnął i powiedział: - Jak panie już wiecie, poprosiłem was o spotkanie w dniu
dzisiejszym, ponieważ moja klientka pragnie przekazać wam pewne dobra.
- Kim jest pańska klientka? - zapytała Brittany. Abby zauważyła, że Brittany
zdecydowanie góruje nad siostrami pewnością siebie.
- Nie jestem uprawniony, by ujawnić nazwisko. Mam natomiast list, który chciałbym
paniom odczytać. - Podniósł z biurka plik papierów, odsunął je na długość ramienia i
zmrużył oczy. - „ Droga Abigail, Corrine i Brittany - zaczął czytać głębokim barytonem -
wiele lat temu wasza matka tuż przed śmiercią wymogła na mnie pewną obietnicę. Niestety
aż do dnia dzisiejszego nie miałam możliwości dotrzymać danego jej wtedy słowa. Wierzę
jednak, że dzisiejsze spotkanie odmieni wasze życie. Każdej z was zapisuję pewien dar,
który, mam nadzieję, spełni wasze oczekiwania i najskrytsze marzenia. Mój adwokat, pan
Jordan Hamilton, zapozna was ze szczegółami, przekaże również warunki, jakie powinnyście
spełnić, aby zachować prawa do spadku. Życzę wam wszystkiego najlepszego .”
- Jakąż to obietnicę dała naszej matce? - Abby była żądna informacji, które pomogłyby
odnaleźć się w nowej sytuacji.
- Obawiam się, że nie posiadam żadnych dodatkowych informacji poza tymi, które
zawarto w załączniku z warunkami.
- Ciekawa jestem, co to za warunki. Może nas pan z nimi zapozna. - W głosie Brittany
wyraźnie pobrzmiewał sceptycyzm.
- W porządku. Aby darowizny stały się waszą wyłączną własnością, musicie zamieszkać
w Miracle Harbor na okres jednego roku. - Tutaj pan Hamilton odchrząknął z wyraźnym
zakłopotaniem. - Musicie również w ciągu tego roku wyjść za mąż.
Abby spojrzała na niego. A więc to wszystko był żart. To musiał być żart. Jednak
pan Hamilton miał zupełnie poważną minę.
Abby spojrzała ukradkiem na swoje siostry.
Na twarzy Brittany malowało się oburzenie, Corrine na pozór obojętnie podziwiała
widok za oknem, jednak Abby była prawie pewna, że wie, co czuje siostra. Wydawało jej
się, że Corrie jest śmiertelnie przestraszona.
- No dobrze. A co z tymi darowiznami? - Brittany patrzyła ostro na pana Hamiltona, nie
kryjąc zniecierpliwienia. Skrzyżowała ramiona na piersiach. - Lepiej, żeby były coś warte.
Spojrzał na nią poważnie, a później przerzucił jakieś dokumenty na biurku i
zaczynając od Abby, poinformował siostry o tym, co przypadło w udziale każdej z nich.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin