Ferdynand Antoni Ossendowski BIA�Y KAPITAN Powie�� Copyright � by Tower Press Wydawnictwo �Tower Press � Gda�sk 2001 2 Rozdzia� I NUMER 253 I NUMER 13 � Co dzi� mamy do zrobienia, panie Pink? Takie pytanie pad�o z grubych warg opas�ego pana Swena i natychmiast zosta�o zag�uszone pot�nym ziewaniem oraz g�o�nym chrz�stem staw�w, gdy� czcigodny dyrektor wi�zienia zacz�� prostowa� swoje ramiona atlety. Dochodzi�a dopiero �sma godzina, by� ponury, mglisty poranek, wi�c i pomocnik pana Swena, wysoki, chudy, zawsze przepojony gorycz� chorej w�troby Pink ziewn�� dyskretnie i odpar�: � Ja�owy, nudny dzie�, panie dyrektorze, doprawdy, zupe�nie nudny! Mamy dzi� do wypuszczenia na wolno�� tego nicponia Miguela i milcz�cego jak gr�b Stefana. To i wszystko! Nic ciekawego... � �ycie staje si� coraz bardziej jednostajnym, drogi Pink! � westchn�� dyrektor. � Min�y te czasy, gdy co drugi dzie� przybywa� do nas zacny ksi�dz Minster, doktor Wolley, elegancki Strengler � i zaczyna�a si� gor�czkowa, podniecaj�ca praca! � Tak! Tak! � zawo�a� Pink. � Ksi�dz spowiada� skazanego, co� gada� do niego o kr�lestwie Bo�ym i o marno�ci tego �ycia... � Kawalarz z tego ksi�dza Minstera! � za�mia� si� pan Swen. � Wie przecie�, �e zbrodniarze id� do piek�a, pro�ciute�ko, szerokim traktem, galopem, a zawraca im g�ow� na po�egnanie... dla porz�dku. Dobra te� ta marno�� �ycia! Jake�my to popijali nieraz, smacznie zajadali i opowiadali sobie weso�e historyjki z ksi�ulkiem Minsterem! Pami�tacie, Pink? � Pami�tam, a jak�e, pami�tam, panie dyrektorze! � zarechota� drewnianym �miechem chudy Pink. � Zabawny te� ten doktor Wolley! Nie wiadomo po co wys�uchiwa� i opukiwa� skazanego, i z rado�ci� stwierdza�, �e serce robi o dwadzie�cia, a nawet dwadzie�cia pi�� uderze� wi�cej ni� zwykle. Tylko Strengler nic.nigdy nie m�wi�. Naci�ga� powoli swoje niciane r�kawiczki i czeka� spokojnie, a� prokurator ka�e mu zarzuci� stryczek na szyj� zbrodniarza, no i sko�czy� z nim na zawsze. � Strengler � bardzo elegancki i porz�dny cz�owiek � zgodzi� si� pan Swen. � Podoba mi si� system jego roboty! Gdzie te dobre czasy? Dyrektor ziewn�� znowu i zacz�� przegl�da� podane mu przez Finka papiery. � Dawaj pan te numery do zwolnienia! � mrukn�� nareszcie. Pomocnik zdj�� tr�bk� telefonu i kaza� dozorcom przyprowadzi� Numer 253 i Numer 13. W tej w�a�nie chwili wszed� urz�dnik i oznajmi�: � Ksi�dz Minster chcia�by si� widzie� z panem dyrektorem. � O wilku mowa, a wilk tu�! � ze �miechem zawo�a� pan Swen. � Prosi�! Prosi�! Ksi�dz Minster, t�u�ciutki, r�owiutki o chytrych, ma�ych oczkach, o wilgotnych, pulchnych ustach, wszed�, zacieraj�c bia�e, wypieszczone d�onie i u�miechaj�c si� przyja�nie. U�cisn�wszy r�ce obecnych, usiad� i bardzo kwieci�cie zaprasza� do siebie na obiadek 3 imieninowy. W zimnej, ciemnej izbie zapanowa� dobry humor; zd��ono opowiedzie� sobie par� dosadnych anegdotek, gdy otworzy�y si� drzwi i wprowadzono dw�ch wi�ni�w. � Niech ksi�dz zaczeka � rzek�, k�ad�c mu na kolanie r�k�, pan Swen. � Zaraz si� za�atwimy z tymi numerami i porozmawiamy potem obszerniej. Z ksi�dza teraz taki rzadki go��! Dyrektor Swen rozwin�� tek� z papierami i przejrzawszy j�, rzek� surowym, uroczystym g�osem: � Numer 253... Julian Miguel... By�e� skazany na trzy lata wi�zienia za kradzie�. Kar� swoj� odby�e�. Za kilka minut opu�cisz wi�zienie i droga uczciwego �ycia otworzy si� przed tob�. Pami�taj o twych wyst�pkach, kt�re zaprowadzi�y ci� do wi�zienia i niech wspomnienie o nim powstrzyma ci� od nowych zbrodni, Julianie Miguel! Ma�y, ruchliwy, rudy i piegowaty Miguel przez ca�y czas mowy dyrektora przygl�da� si� ksi�dzu tak uporczywie, �e ten spu�ci� oczy i przybra� mask� �wi�tobliwego wsp�czucia. � Czy zrozumia�e�, com do ciebie m�wi�? � zapyta� pan Swen, po raz pierwszy rzucaj�c wzrok na wi�nia. Miguel u�miechn�� si�, �yskaj�c ostrymi z�bami i bia�kami ruchliwych oczu. � S�ysza�em, panie dyrektorze, lecz nie zrozumia�em ani s�owa! � rzek� wybuchaj�c �miechem. � Jak to? � zapyta� Pink, ze zdumieniem spogl�daj�c na obecnych. � Nie zrozumia�e�?! � Ani s�owa! � odpowiedzia� Miguel. � Zaraz obja�ni�. Pan dyrektor wskazuje stoj�c� otworem przede mn� drog� uczciwego �ycia. Prosz� ksi�dza! Przypu��my, �e ksi�dz potrzebuje w tej chwili ogrodnika na plebani. Wyszed�szy st�d, zg�osz� si� do ksi�dza i powiem: �By�em aresztantem numer 253, odsiedzia�em kar� za kradzie� i prosz� o przyj�cie mnie na ogrodnika za tanie, bardzo tanie pieni�dze.� Czy ksi�dz mnie przyjmie? Prosz� powiedzie� uczciwie, tak jak Chrystus uczy! No! No! Niech si� ksi�dz nie kr�puje! Ksi�dz Minster poruszy� si� w fotelu i opu�ci� g�ow�, udaj�c, �e nie ma prawa wtr�ca� si� do spraw urz�dowych. Tak, tak... � ci�gn�� dalej coraz weselszym g�osem Miguel. � W�a�nie... Ani ksi�dz, ani nikt inny mnie nie przyjmie do domu i pracy nie da. B�d� g�odny jeden dzie�, dwa, trzy, mo�e cztery, a na pi�ty przyjd� do pana dyrektora w mi�ym towarzystwie policjanta i po wyroku znowu b�d� odsiadywa� termin kary, i wyczekiwa� dnia, a� droga uczciwego �ycia ponownie otworzy si� przede mn�. Czy dobrze m�wi�, Stefan? Co? Aresztant numer 13 ani drgn��. Patrzy� na portret prezydenta pa�stwa i milcza�. � Pierwszy raz wpad�em do worka te� z g�odu; zdarzy�o si� to po plajcie, kt�r� zrobi�a fabryka, gdzie pracowa�em. By�em g�odny, bardzo g�odny po tygodniu takiego postu, o jakim tutaj obecny ksi�dz nie ma poj�cia. Jeszcze dwa, trzy dni i sta�bym si� �wi�tym, lecz wola�em nie pr�bowa� tego zawodu, wlaz�em wi�c do jakiego� zamo�nego mieszkania i podzieli�em si� maj�tno�ci�, bior�c z niej dla siebie bardzo ma�o. � Ukrad�e�! � zawo�a� pan Swen. � Mo�na to nazywa�, jak komu si� podoba! � odpar� Miguel. � Co do mnie, to doprawdy przez trzy lata wi�zienia nigdy tego tak nie nazwa�em, bo wiem, �e gdyby mi si� uda�o uj�� po�cigu policji, naje�� si� i znale�� prac� � podrzuci�bym warto�� wzi�tych rzeczy i nigdy, ale to nigdy nie my�la�bym o nocnych wizytach do cudzych mieszka�, panie dyrektorze! � Wszystko jest warunkowe w �yciu ludzkim, panowie! � odezwa� si� nagle aresztant numer 13. � Pozna�em w wi�zieniu sporo ludzi bardzo przyzwoitych i uczciwych. Byli z�odziejami, a nawet mordercami... � Pi�kna mi przyzwoito��! � wybuchn�� dyrektor. � Zbrodniarze! � Znowu warunkowe okre�lenie � mrukn�� Numer 13. � Pozwol� panowie, �e przytocz� przyk�ady. Numer 177 siedzia� u pana dyrektora przez siedem lat za fa�szowanie pieni�dzy, a gdy wyszed� wybuchn�a rewolucja, i jego jako specjalist�grawera nowy rz�d powo�a� do 4 drukowania banknot�w, zupe�nie podobnych do dawnych. Biedak musia� to zrobi�, ale ci�gle si� g�owi� nad tym, za co straci� siedem lat w ulu, gdy teraz za takie� fa�szowanie pieni�dzy p�ac� mu i chwal� za �cis�o�� w pracy. Niech teraz powr�ci kr�l, a rz�dowy podrabiacz banknot�w zapewne znowu przywdzieje szary str�j aresztancki. � Nic w tym dziwnego! �.wtr�ci� ksi�dz. � Rz�d mu kaza�, wi�c robi... � Prosz� ksi�dza! � zawo�a� Miguel. � To jest wykr�t! Nie wolno zabija�! � grozi� stary Jehowa, je�eli inny cz�owiek uderzy ci� w prawy policzek, podstaw mu lewy! � uczy� Chrystus. Nic nie m�wi si� tu o rz�dzie, a tymczasem wojna hula po �wiecie, wy, duchowni, b�ogos�awie�stwo swoje dajecie i mordowanym, i mordercom. Co� si� w tym kryje! Jaka� wielka pomy�ka lub jeszcze wi�kszy fa�sz! � Co do morderstwa karanego surowo i wcale nie karanego, a nawet wynagradzanego, mo�na te� przytoczy� przyk�ady � rzek� Numer 13 spokojnym, nudnym g�osem.� Panowie, a szczeg�lnie ksi�dz, musicie pami�ta� emigranta Henryka Laskowskiego. Powiesili�cie go za zamordowanie cz�owieka, kt�ry usi�owa� zabi� w nim nie tylko honor, lecz wi�cej � dusz�. Wszystko w porz�dku! Prawo, opinia publiczna. Ko�ci� nie powsta�y przeciwko wyrokowi. Oburzy�o je okrucie�stwo, z jakim Laskowski mordowa� swoj� ofiar�, i o wszystkim teraz zapomniano. Niech pan, panie dyrektorze, wyobrazi sobie przez chwil�, �e my oba, ja � Numer 13 i Miguel � Numer 253, rzucamy si� na pana, zrywamy mu szlify i czynnie go obra�amy. Jak pan post�pi? Pan wyci�gnie z pochwy rewolwer i b�dzie do nas strzela�. Gdy b�dziemy le�eli ranni, pan mo�e strzela� dalej, w uniesieniu dobijaj�c rannych i bezbronnych, czyli dopuszczaj�c si� ponurej zbrodni, pi�tnowanej nawet na wojnie. Rz�d za ten mord bezbronnych ludzi nie ubierze pana w okr�g��, szar� czapk� i w szerokie portki aresztanckie, nie ochrzci pana kolejnym numerem wi�ziennym, lecz wyrazi uznanie, by� mo�e powiesi panu na piersi medal zas�ugi. A co by�oby, gdyby s�d sk�ada� si� nie z urz�dnik�w pa�stwowych, lecz z wi�ni�w? Miguel przy tych s�owach poruszy� si� nerwowo i wybuchaj�c �miechem, wyrecytowa�: � Wtedy zaproszono by z pewno�ci� ksi�dza Minstera, aby on z ostatni� pociech� chrze�cija�sk� przyszed� do pana dyrektora, nim czarno ubrany kat Strengler zarzuci�by dobrze namydlony stryczek na dostojn� szyj� czcigodnego pana Swena! � W tym w�a�nie kryje si� przyczyna, dlaczego poczciwy Numer 253 nie zrozumia� ani s�owa z przyjaznego przem�wienia pana dyrektora � ci�gn�� Numer 13. � Wszystko jest warunkowe i stosunkowe. Car rosyjski zabija� bolszewik�w, i nikt si� temu nie dziwi�. Bolszewicy zabili cara, i to oburzy�o wszystkich. Kr�lowie morduj� niepokornych poddanych, rewolucjoni�ci podcinaj� gard�a ludziom, kt�rzy s� oddani kr�lom, a przy okazji i samym kr�lom. Papie�e palili na stosach tych, kt�rzy chcieli zg��bi� nauk� Chrystusa�Boga i g�osili wiar� mi�o�ci bli�niego. Skazani przez wszechw�adnych papie�y na �mier� ludzie walczyli o prawd� wiary, lecz nie chcieli �mierci namiestnika Chrystusowego. Niedoszli skaza�cy na spalenie stawali si� nieraz Prometeuszami wiedzy ludzkiej, a z ust ich, uznanych za bezbo�ne, nigdy nie pad�y s�owa zemsty i nienawi�ci. Rzymscy cezarowie zatopili krwi� chrze�cijan wszystkie areny cyrk�w, a skaza�cy umierali ze s�owami mi�o�ci. Zwyci�ywszy, chrze�cija�stwo nie za��da�o g��w oprawc�w. W jednym okresie wych...
zck68