Ad aspra [Dziecko Bogów].doc

(181 KB) Pobierz
"Ad aspra*"

"Ad aspra*"

http://www.yaoi.strefa.pl/html/opowiadania/dziecko/adaspra.html

autor: Dziecko Bogów

 

 

Humaniści i literaci, dla własnego dobra powinni tego nie czytać.

Dedykowane żonie - mojemu Aniołowi Stróżowi

 

Wszedłem tam jak zwykle w czwartek. Był taki sam czwartek jak zwykle. Otworzyłem ciężkie drzwi i ogarnęła mnie wszechobecna cisza. Za każdym razem mam uczucie błogości kiedy siadam w ławce i rozkoszuje się ciszą i blaskiem świec. Tego dnia Cię zauważyłem. Siedziałeś z boku i modliłeś się w skupieniu. Poczułem jak moja twarz wykrzywia się w grymasie. Nie lubiłem kiedy ktoś był w ten "mój czwartek" w kościele. Na ten czas, Bóg był do mojej dyspozycji. Ty pierwszy w twarz powiedziałeś mi, że jestem samolubnym egoistą. W tamtej chwili nawet nie odwróciłeś głowy kiedy przeszedłem przez środek kościoła

 

Następnego czwartku siedziałeś tam znowu. Zacząłeś mnie irytować, ale nic nie powiedziałem. Pomodliłem się i wyszedłem po chwili. Kiedy trzeci tydzień z rzędu zobaczyłem twoją postać w ławce nie wytrzymałem. Podszedłem i usiadłem obok. Nie zwróciłeś na mnie uwagi. Chrząknąłem i wymownie patrzyłem na Ciebie. W końcu raczyłeś na mnie spojrzeć.

- Słucham?

Usłyszałem Twój ciepły głos i już nie byłem zły. Od tamtej chwili zawsze działał na mnie kojąco. Nie potrafiłem się z Tobą kłócić. Twój zawsze spokojny głos burzył mój gniew i zamieniał go w skruchę. Nie odpowiedziałem, uklęknąłem obok Ciebie i od tamtej pory w każdy czwartek modliliśmy się razem. Po skończonej rozmowie z Bogiem oboje wychodziliśmy bez słowa. Długo musiałem czekać na to, aby znowu usłyszeć Twój głos.

 

Mieszkałem wtedy w domu po moich rodzicach. To było kilka przecznic od kościoła. Pewnego ranka kiedy wracałem z joggingu zobaczyłem Cię jak taszczysz ciężkie siatki. Kiedy podszedłem wystraszyłeś się. Po chwili wahania oddałeś mi siatki i razem zanieśliśmy je do Domu Parafialnego, bo tam szedłeś. Kiedy odstawiliśmy ciężar usiadłem na krześle i patrzyłem na Ciebie. Nie byłeś piękny. Nie, to było coś innego. Byłeś szczupły i trochę wyższy ode mnie. Wtedy pomyślałem, że nie wiem jak dałeś radę nieść te siatki aż od sklepu. Potem nie raz mnie zaskakiwałeś... Z zamyślenia wyrwały mnie Twoje słowa. Zapytałeś czy nie mam ochoty na kawę. I uśmiechnąłeś się zachęcająco. Skinąłem głową i poszedłem za Tobą. Weszliśmy na stołówkę. Siedziało tam kilka osób, głównie dzieci. Wszystkie uśmiechały się do Ciebie i machały radośnie z drugiego końca sali. Usiedliśmy na żeliwnych krzesłach i głupio patrzyliśmy w parujące kubki przed nami. Postanowiłem przerwać tę niezręczną ciszę.

- Widujemy się już od dwóch miesięcy, a ja nie wiem jak masz na imię

- Filip. Mam na imię Filip - Uśmiechnięty uniosłeś rękę w moim kierunku

- Konrad - Uścisnąłem dłoń i poczułem jaka jest krucha, bałem się, że przy mocniejszym uścisku Cię połamię. Znowu się myliłem...

- Często tu przychodzisz? -ochoczo pokiwałeś głową. Po chwili jednak Twoje oczy zaszły mgłą i zamyśliłeś się głęboko.

- Nigdy nie widziałem Cię na mszy. A przecież wierzysz w Boga, prawda? - zapytał jakby upewniając się.

- Tak wierzę, ale nie lubię mszy. Hałasu, biegających dzieci, śpiewania nie do rytmu...

 

Znowu się uśmiechnąłeś. Boże jak ja kochałem ten uśmiech!

 

- A w czwartki Bóg jest tylko dla Ciebie - roześmiałeś się serdecznie wstając od stołu.

- Nie, w czwartki dzielę go z Tobą. - zawstydzony spuściłeś wzrok.

 

Następnego dnia, poszedłem do kościoła. Miałem nadzieję spotkać Cię jak zwykle, ale Ciebie nie było. Obszedłem cały kościół. Zajrzałem nawet do konfesjonałów. Czekałem dwie godziny, ale Ty się nie pojawiłeś. Znacznie później wyjaśniłeś mi powód swojej nieobecności. Po tych godzinach skierowałem się do Domu Parafialnego. Zapytałem o Ciebie dzieci i księdza, ale nikt nie wiedział o kim mówię. Nie znali cię? Oszukałeś mnie. Pierwszy raz ktoś zażartował sobie ze mnie. Wcześniej nikt nie śmiał. W sobotni wieczór ktoś zadzwonił do moich drzwi. Nawet nie wiesz, jak bardzo się zdziwiłem widząc w nich właśnie Ciebie. Chociaż pewnie wiesz, moja mina mówiła wszystko... Zaprosiłem Cię do środka. Byłem wściekły na siebie, za to, że nie potrafiłem być zły na Ciebie. Spokojnie odpowiedziałeś na moje pytanie, gdzie byłeś w czwartek. Wyjaśniłeś, że Twoja matka leży w szpitalu. Zrobiło mi się tak strasznie głupio. Znowu okazałem się egoistą. Zaskoczyłeś mnie jednak, mówiąc, że wiesz, że Cię szukałem. Skąd? Jak? Kto Ci powiedział? Przecież, nie znają tam Filipa... Wstałeś i podszedłeś do okna. Widać z niego kościół. Poprosiłeś mnie o herbatę. Przyniosłem Ci moją ulubioną. Wyszedłem na chwilę i kiedy po chwili wróciłem i podszedłem do Ciebie znowu się wystraszyłeś i oblałeś czarnym płynem. Poleciłem Ci pójść do łazienki. Wygrzebałem z szafy swoją najmniejszą koszulkę i kiedy zapukałem do drzwi otworzyłeś mi półnagi. Chyba słyszałeś jak głośno przełykam ślinę. Podałem Ci bluzkę. Kiedy zobaczyłem Cię w niej, po chwili, roześmiałem się serdecznie. Była chyba o 2 rozmiary za duża. Usiadłeś obok mnie na kanapie i zacząłeś bezwiednie bawić się koralikami na moim nadgarstku. Przytrzymałem Twoją dłoń. Speszyłeś się wtedy. Spojrzałeś na mnie ze strachem i niepokojem i im bliżej moja twarz była Twojej, coraz mocniej biło Ci serce. Wtedy oddałeś mi pocałunek. Nie wybiegłeś z oburzeniem, nie uderzyłeś mnie. Po prostu z czułością odwzajemniłeś mój gest. Kiedy rankiem obudziłem się Ciebie już nie było. Znalazłem tylko kartkę na jeszcze ciepłej połowie łóżka. "Przyjdź na mszę. Proszę. Filip" Spojrzałem na zegarek. Nie wiedziałem, o której godzinie mam na tę mszę przyjść, więc przychodziłem na każdą. Siadałem w tej ławce co w każdy czwartek. W końcu o 17 zobaczyłem Ciebie. Patrzyłem osłupiały, nie mogąc wydusić z siebie słowa. "Wyznajmy nasze grzechy... moja wina moja wina moja wina" - usłyszałem od Ciebie kiedy stałeś przy ołtarzu i patrzyłeś na mnie przepraszająco.

 

 

 

Dlaczego go okłamałem? Nie, właściwie to było oszustwo, a nie kłamstwo. Fakt faktem, że oszukałem go. Stałem przy ścianie na zakrystii i opierałem się czołem o zimne kafelki. Czekałem z taką niecierpliwością, ale nie przychodził. Właściwie, czego mogłem się spodziewać. Boże, Konrad wybacz mi... Kiedy już miałem ściągać ornat usłyszałem ciche skrzypnięcie drzwi. Nie miałem odwagi się odwrócić. Podszedł do mnie cicho i położył rękę na moim ramieniu, potem drugą. Delikatnie, ale stanowczo obrócił mnie i uniósł moją twarz. Spuściłem wzrok ze wstydu i przygryzłem usta. Kogo wtedy się bardziej bałem, jego czy Boga, nie wiem do dzisiaj. Nie powiedział wtedy nic, patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami. Serce podeszło mi do gardła, ale tak bardzo ucieszyłem się kiedy zobaczyłem na jego opalonej twarzy dyskretny uśmiech. "Nie chcę być dla ciebie przyczyną kłopotów". Wypowiedział to jednym tchem nieznacznie odsuwając się ode mnie. Chciałem zatrzymać jego dłoń, ale nie zdążyłem. Kiedy miał już wychodzić, zrozumiałem, że byłoby idiotyzmem gdybym pozwolił mu teraz mnie zostawić. Po tym co zaszło poprzedniej nocy i po jego dzisiejszym zachowaniu na pewno nie. Już trzymał dłoń na klamce kiedy zdobyłem się na wydobycie z siebie głosu "Jesteś najpiękniejszym kłopotem jaki kiedykolwiek miałem". Zatrzymał się, podszedłem do niego szybko i objąłem. Pocałowałem jego kark, czułem jak jego ciało przechodził dreszcz. Nie przestałem go całować. W głowie kołatała mi tylko jedna myśl "Boże wybacz, bo nie wiem co czynię".

 

 

Zawsze zastanawiałem się co księża noszą pod sutanną. Zawsze, to znaczy do czasu kiedy chodziłem na msze, czyli jakoś do 16 roku życia. Teraz chodzę znowu. Znam na pamięć Twoje kazania i każdy Twój miękki ruch. Chyba zawsze byłem dla Ciebie kłopotem, nawet kiedy zaprzeczałeś gorliwie całując moje usta. Wracając do sutanny, nigdy nie mogłem się do niej przyzwyczaić. Pamiętam doskonale kiedy pierwszy raz kochaliśmy się, kiedy Ty byłeś "nadal" księdzem. Wtedy trzy razy bardziej czułem, że dokonuję profanacji. Jednak te myśli mijały kiedy urywanym głosem szeptałem Twoje imię, a Ty głaskałeś moje włosy tuż po. Nigdy nie miałeś wątpliwości? Pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy u mnie w domu, a Ty wyglądałeś tak kusząco prawie rzuciłem się na Ciebie, kazałeś mi przestać. Słowa wydawały się przepływać obok mnie, nie mogłem się powstrzymać. Smakowałeś tak słodko. Uderzyłeś mnie wtedy i jak zawsze spokojnie powiedziałeś, że jestem samolubny i egoistyczny. Dodałeś jeszcze, że nie chcesz się ze mną kochać. To zabolało mnie bardziej niż policzek. W końcu masz takie kruche dłonie...

 

Lubię na niego patrzeć. Jest bardzo przystojny. Chociaż ma krótkie włosy, widać jak się kręcą. Ma piękne zielone oczy i ponętne usta. Lubię dotyk jego dłoni. Są takie delikatne i czułe. Jego głos, stanowczy i męski, kiedy mówi takie ciepłe rzeczy staje się miękki i otula mnie. Kiedy na niego patrzę coraz bardziej wierzę w Boga.

 

Poszedłem Cię przeprosić. Wybaczyłeś. Potem też wybaczałeś. Byłeś taki uległy. Uśmiechałeś się tylko słabo i cichym głosem potakiwałeś. Czemu pozwalałeś mi na takie zachowanie, byłeś starszy. Wystarczyłoby jedno Twoje słowo, a zmieniłbym się.

 

Nigdy nie chciałem go unieszczęśliwiać. Nie chciałem, aby był ptaszkiem w złotej klatce. Irytowało mnie jego zachowanie i postępowanie godne dziecka, ale zaczęło mi na nim zależeć bardziej niż się spodziewałem. Po dwóch miesiącach partnerstwa byłem gotów przyznać się przed samym sobą do tych uczuć. Bałem się ich...

 

Wpadliśmy do stołówki ze śmiechem. Na podwórku była wtedy masa śniegu. Razem z dziećmi ulepiliśmy wielkiego bałwana. Patrząc na niego z bliska był ode mnie wyższy co najmniej pół metra. Uśmiechałeś się cały czas, nawet kiedy kostniały ci palce z zimna. Nie chciałeś moich rękawiczek, "przecież byłoby mi zimno". W stołówce było ciepło i pachniało czekoladą. Weszliśmy do kuchni cały czas skręcając się ze śmiechu. Podskoczyłem i usiadłem na parapecie. Patrzyłem jak ogrzewasz ręce nad parą z czajnika. Zawołałem cię i chwyciłem dłonie. Pocierałem chwilę i chuchałem na nie. Stałeś spokojnie co chwila pociągając nosem. Zapytałem czy się przeziębiłeś. Pokiwałeś przecząco głową jak małe dziecko i uśmiechnąłeś się pokazując rządek równiutkich zębów. Wyciągnąłem ręce przed siebie i palcami wskazującymi przywołałem cię bliżej. Zbliżyłeś się powoli i ze złośliwym wyrazem twarzy rozpinałeś kurtkę. Zdecydowanie za wolno. Chwyciłem więc za ten fragment który już rozpiąłeś i silnie przyciągnąłem cię. Chociaż nie widziałem twojej pięknej twarzyczki czułem jak robią ci się dołeczki w policzkach. Twoje usta zacisnęły się na moim uchu. Dreszcz przeszedł mnie od czubka głowy po stopy i jeszcze raz z powrotem Zacząłem gorączkowo rozpinać guziki twojej sutanny. Wtedy przyszło otrzeźwienie

- Filip, ktoś może wejść, prawda. - chciałem się upewnić.

- Nikt nie wejdzie, nie słyszysz jak świetnie bawią się na dworze, nawet proboszcz. - wyszeptałeś między jednym pocałunkiem a drugim.

Położyłem ręce na twoim nagim torsie i liznąłem jabłko adama.

- Słyszę tylko twoje serce

Podziałało to na ciebie jak płachta na byka. Szarpnąłeś moje spodnie tak, że zsunęły się do kostek. Dopiero kiedy pot zaczął ściekać mi po plecach zorientowałem się, że nadal mam na sobie kurtkę. Ściągałeś ją ze mnie tak szybko, że się zaplątałem. Znowu zacząłeś chichotać. Wyplątawszy się moje dłonie "przypadkiem" znalazły rozporek twoich spodni. Przyłożyłem usta do twoich i cmoknąłem. Cały czas trzymając twoją twarz przy swojej uśmiechnąłem się. Nagle usłyszeliśmy cichy, stłumiony okrzyk. W drzwiach stała wtedy Klaudia. Zeskoczyłem z parapetu i z prędkością światła podciągnąłem spodnie. Ty szybciej niż ja zapiąłeś kurtkę i poprawiłeś włosy. Oboje patrzyliśmy na zszokowaną i oniemiałą dziewczynę. Próbowała się tłumaczyć. Przepraszała nieskładnie na zmianę z tobą. A ja patrzyłem jak ogłupiały. Co teraz będzie? Co się stanie jeśli ona teraz pobiegnie na podwórze i wykrzyczy z obrzydzeniem to co widziała. Podszedłem do niej i patrząc jej, z przerażeniem w oczach, prosto w twarz po prostu poprosiłem aby nic nie mówiła nikomu. Oboje zamrugaliście i zdziwieni patrzyliście na mnie. Klaudia przytaknęła. Kamień spadł mi z serca. W trójkę wyszliśmy na dwór. Nie odezwałem się do ciebie do końca dnia. Zresztą ty też nie byłeś skory do rozmowy. Unikałem twojego spojrzenia. Przecież powiedziałeś mi, że nikt nie wejdzie....

 

Po tamtym incydencie staliśmy się ostrożniejsi. W każdym razie nie rozpinam mu spodni nie upewniając się, że drzwi są zamknięte. Ostatnio zastanawiałem się, jak to jest, że czuję coraz mniejsze wyrzuty sumienia. Przestaję czuć się tak, jakby Bóg za każdym razem patrzył co robimy. Ale u spowiedzi nie byłem dawno... od naszego pierwszego razu. Nie wiem jak się do tego przyznać. Ostatnio na mszy tylko pilnowałem porządku. Było nabożeństwo dla gimnazjalistów. Stanąłem przy chórku i śpiewałem razem ze wszystkimi. "...oto moje serce przecież wiesz tyś miłością mą jedyną jest". Śpiewałem I patrzyłem na Konrada. Wieczorem jak zwykle, pod pretekstem spaceru, poszedłem do niego. Stał przy komiku z lampką wina. Miał na sobie tylko dżinsy, moje ulubione, bez guzika, który kiedyś przypadkiem wyrwał szarpiąc się ze spodniami, i rozpiętą koszulę. Kiedy otworzyłem drzwi zobaczyłem go z zamkniętymi oczami. Byłem ciekaw o czym myśli, ale nie zapytałem. Jeśli będzie chciał to powie. Zawsze wychodziłem z takiego założenia. Rozbierałem się po drodze do salonu. Zdjąłem buty i skarpetki, kurtkę, bluzę i tak jak on stałem w samych spodniach. Podsunął mi pod nos kieliszek, chwyciłem jego dłoń i upiłem łyk. Konrad położył rękę na moim brzuchu i delikatnie mnie łaskotał poruszając palcami. Oparł głowę o mnie i spokojnie, głęboko oddychał. Wyjąłem kieliszek z jego dłoni i przytuliłem. Zawsze taki mocny w chwilach takich jak ta był jak mały chłopiec.

- Co robimy? - zapytał lekko unosząc głowę do góry

- Idź do sypialni, ja naleje sobie wina i przyjdę

Ufnie kiwnął głową i poszedł na piętro. Obserwowałem jego sylwetkę kiedy wchodził po schodach. Czemu on ze mną jest? Mądry, piękny, bogaty? Po co mu taki związek z kimś takim jak ja. Mógłby mieć każdego, na kogo skinie palcem. Na kogo raczy skinąć, bo jest strasznym egoistą. Z trudem przyszło mu pogodzenie się ze statusem partnera a nie dyktatora. Chwilę bezmyślnie patrzyłem w lustro, prawie przelałem wino. Wypiłem połowę na dole i szybko wszedłem do naszej alkowy. Naszej... Konrad leżał ułożony na skos. Głowa zwisała mu za materac. Nie usłyszał kiedy wszedłem, powoli podszedłem do niego i usiadłem na biodrach. Poderwał się i oparł na łokciach. Nachyliłem się i nakreśliłem językiem złożoną figurę na jego brzuchu. Kiedy przestałem Konrad zmarszczył nos w dezaprobacie. Wstałem i położyłem się obok niego.

- A może tak dla odmiany dzisiaj zaśniemy po prostu przytuleni?

- Robisz się sentymentalny. - zauważył z ironią

Pstryknąłem go w ten zmarszczony nos i objąłem ramieniem.

- Kto zgasi światło? - zapytałem, a Konrad momentalnie zamknął oczy i udawał, że śpi

 

Byłem wściekły. Siedziałeś taki spokojny i opanowany. To drażniło mnie jeszcze bardziej niż ta cała sytuacja. Twoje oczy wbite w jeden punkt na ścianie i usta ruszające się jakby mówiły coś z pamięci. Tego dnia wymyśliłem wyjście do klubu, a Ty oburzyłeś się, na ten swój śmieszny sposób i zrugałeś mnie. Moje prośby i obietnice na nic się zdawały. Pamiętam jak dziś co mi wtedy powiedziałeś.

 

"Konrad, spróbuj mnie zrozumieć. Przez ciebie złamałem już dostatecznie wiele zakazów Boga, żeby teraz łamać jeszcze kolejny. Ten klub nie ucieknie, a ja naprawdę nie powinienem się teraz bawić... Zresztą tak jak i ty".

Leje na Adwent, mam w dupie Wielki Post i wszystkie święta razem wzięte. Dlaczego powiedziałeś że robisz to przeze mnie. Zreflektowałeś się po sekundzie, kiedy zobaczyłeś moją żałosną minę. Jak ja wtedy nie chciałem, żebyś przepraszał. Co to zmieni, powiedziałeś, koniec. Ruszyłem w stronę schodów. Chwyciłeś mnie za koszulę i przyciągnąłeś do siebie. Objąłeś mnie, byłem sztywny i zdegustowany. Nawet Twój ukochany głos, który szeptał do ucha przeprosiny nie był w stanie ukoić mnie. Powiedziałem Ci, że przyszedł czas, żeby zadecydować. Ja czy Bóg. Zamilkłeś skonfundowany. Moje suche "wyjdź" zabrzmiało jeszcze milej niż chciałem....

 

 

- Czy Konrad pojawił się dzisiaj w pracy? - Wściekły naczelny wypadł ze swojego gabinetu

- Nie, ja go nie widziałam - Żwawa blondynka z kubkiem kawy przemknęła tuż obok.

- Michał, widziałeś go?

- Od tygodnia nikt go nie widział

- Cholera! Czekamy na materiał od niego, przecież do wydania zostały cztery dni! Co się z nim dzieje, niech ktoś do niego zadzwoni.

- Ja dzwoniłam. I na domowy i na komórkę. Nie odpowiada. - Zziębnięty rudzielec uwiesił się na szyi naczelnego.

- No to niech ktoś do niego jedzie!

- Do kogo? - Do wydawnictwa weszła piękna kobieta.

- Do Konrada, od tygodnia się nie pojawił i nie dał znaku życia.

- Ja pojadę. - Kobieta obróciła się I już jej nie było

 

 

 

Olga stanęła przed drzwiami Konrada. Dawno tu nie była. Zastukała kilka razy. Nikt nie odpowiadał. Zeszła na dół i zauważyła, że w salonie pali się światło.

- Konrad! Konrad do cholery otwórz mi! - Waliła pięścią w drzwi.

- Nie bądź dzieckiem, wiem że tam jesteś. Konrad! - Kopnęła w drewno, aż zatrzeszczało.

- Pomyślmy chwilę logicznie. - mówiła do siebie - Konrad nie mógł się, aż tak zmienić, a więc klucze są w licznikach.

 

Podeszła niepewnie do skrzynki z licznikami i otworzyła. Uśmiechnęła się szeroko i zadzwoniła kluczami w dłoni. Szybko pobiegła z powrotem i weszła do środka. Zapach alkoholu odrzucił ją skutecznie już w holu. Narobiła hałasu potykając się o butelkę po whisky. Światła paliły się nie tylko w salonie, ale też w łazience, korytarzu, garderobie. Olga chodziła zszokowana po domu i zaglądała w każdy kąt.

- Konrad gdzie ty jesteś?

- A co cię to kurwa obchodzi? - zmęczony i nieuprzejmy głos dochodził z kuchni. Olga już pewnie weszła do pomieszczenia. Aż cofnęła się ze zdziwienia. Konrad siedział na ławie nieogolony, niewyspany i najwyraźniej na gigantycznym kacu leczonym piwem.

- Co ty robisz? Nie masz pracy? Rozumiem, że piszesz dobrze, ale nie wiem czy tak szybko dostaniesz nową pracę. Naczelny jest nieźle wkurzony!

- Jebie to

- Słucham? - Wyjąkała Olga

- To co słyszałaś. Jebię tę pracę, jebię ciebie, to życie! - Wstał ale zachwiał się. Olga podtrzymała go przed upadkiem.

- Czy ty byłeś też taki kiedy byliśmy małżeństwem, czy dopiero teraz tak sfiksowałeś? - odgarnęła mu włosy z twarzy. - Poczekaj tu chwilę. Zadzwonię do redakcji i powiem, że wszystko.... ekhm.... w porządku.

- Nic nie jest w porządku. Nie jest i nie będzie

- Coś mi się zdaje, że musimy porozmawiać, ale najpierw chodź co wanny.

 

Konrad był zbyt zmęczony żeby oponować kiedy była żona pozbawiła go ubrania. Dał się wsadzić pod prysznic i zalać zimną wodą. Ogolił się już sam. Po pół godziny wyglądał względnie przystępnie. Zszedł na dół w ręczniku na biodrach. Olga siedziała na sofie i popijała martini.

- Wytłumaczysz mi co się stało?

- Przeszkadzało ci kiedyś, że jestem biseksualny?

- Jakby mi przeszkadzało to nie byłabym twoją żoną - Olga podciągnęła nogi i usiadła po turecku.

- Kazałem mu wybierać. Ja czy on. - Konrad usiadł w podobnej pozycji przed nią.

- Komu?

- Filipowi. Kazałem mu wybierać i mam za swoje! Po cholerę kazałem mu się deklarować! - Jego oczy zaszły mgłą, a usta zaczęły drżeć.

- Konrad, jeśli nie wybrał ciebie to znaczy, że nie jest ciebie warty. Nie wie co stracił. - Olga zeszła na ziemię i czule głaskała jego włosy.

- Ale przecież, wiedziałem że go wybierze! Kim ja jestem w starciu z takim przeciwnikiem!

- To kim on takim jest, że nie miałeś szans? Bogiem? - Olga była już trochę zirytowana.

 

Ku jej zaskoczeniu Konradem wstrząsnął szloch. Łzy płynęły po jego twarzy ciurkiem. Co jakiś czas ocierał je wierzchem dłoni. Olga przytuliła go i kołysała jak dzieckiem. Delikatnie wycierała jego mokrą twarz.

 

- Szz.... Już dobrze. Konrad cichutko, już. Szz.... - Objęła go jeszcze mocniej i spojrzała w jego oczy.

 

Pocałowała go. Już prawie zapomniała jak smakuje. Konrad leciutko próbował ją odepchnąć, ale ona usiadła na nim i zdjęła bluzkę. Jak zwykle nie miała stanika. Konrad był jeszcze zbyt pijany, żeby zrzucić z siebie piękną półnagą kobietę. Oddawał jej pocałunki, ale jego myśli nagle zaczęły trzeźwieć. Otworzył szerzej oczy i już bardziej stanowczo odepchnął usta kobiety od siebie.

 

- Nie chcę. Ja go kocham.

- Ale on ciebie nie! Wybrał innego

- Nic nie rozumiesz! - Konrad usiadł, ale Olga nie dawała za wygraną

- Pozwól sobie pomóc!

- W taki sposób?

- Tak - Kobieta krzyknęła i korzystając z tego, że Konrad nie był w pełny sił z całej siły popchnęła go na podłogę. Wpiła się w jego usta aż do krwi. Konrad jęknął, bardziej z przerażenia niż rozkoszy, ale poddał się pocałunkowi. Olga pocałowała mocniej nie czując odzewu z jego strony. Nagle w drzwi się otworzyły. Olga nie usłyszała tego i nie pozwoliła usłyszeć Konradowi. W salonie pojawił się Filip. Konrad zauważył go i zerwał się zrzucając z siebie byłą żonę.

- A już myślałem, że zdecydowałem - Filip zaśmiał się z bólem i oparł się czołem o ścianę.

 

 

 

Skończyłeś. Skończyłeś się tak potwornie śmiać dopiero kiedy o to poprosiłem. Twoje oczy skierowały się na mnie. Czułem się jak ostatni śmieć. Patrzyłeś na mnie jak zbity szczeniak. Zraniony, zdeptany. Sto razy bardziej wolałbym gdybyś po prostu walnął mnie z pięści i zwyzywał, ale Ty byłeś smutny i zawiedziony. Wyszedłeś po krótkiej chwili. Na odchodne rzuciłeś jeszcze, żebyśmy się dobrze bawili. Schowałem głowę w ramiona, chciało mi się krzyczeć z wściekłości. Z furią wyrzuciłem Olgę z domu. Wykręciłem numer do naczelnego i obiecałem mu felieton na wieczór. Oparłem się o blat i głęboko oddychałem. Starałem się wyrzucić z głowy wszelkie myśli o zamordowaniu mojej byłej żony. Czy nasz związek nie był wystarczająco skomplikowany, żeby jeszcze ona zepsuła to co zostało? Obrzuciłem wzrokiem dom. Duży, przestronny i zdecydowanie za pusty. Kiedy wiedziałem, że jesteś ze mną wszędzie było mi mało miejsca. Kiedy siedziałeś obok świat był dla mnie za mały. Kiedy zmęczony leżałeś koło mnie już po, odgarniałeś z czoła moje włosy i uśmiechałeś się lekko, wzlatywałem do nieba i wracałem tylko po to, żeby znowu móc Cię objąć. Teraz dom zionął pustką tak jak i ja. Wszedłem do gabinetu i włączyłem komputer. Na biurku stało wino. Otworzyłem je i nalałem do kieliszka. Nie wiedziałem jak zacząć felieton. Wiedziałem jak zakończyć, jak ubrać uczucia w słowa, ale nie wiedziałem jak wprowadzić czytelnika w nastrój który teraz mam. Palcem wodziłem po brzegu kieliszka. Nie zauważyłem, że jest wyszczerbiony. Skaleczyłem się i kilka kropel krwi wymieszało się z winem. Spojrzałem na skaleczenie i przyniosło mi to ulgę. Należało mi się. Przejechałem opuszkiem po szkle jeszcze raz. Kolejne krople kapały do kieliszka. Czułem się coraz lepiej. Upiłem łyk krwawego wina i poszedłem do kuchni. Wziąłem nóż. Chwyciłem ostrze i zacisnąłem pięść. Najpierw lekko, potem mocniej, przesunąłem stal kawałek dalej i znowu to samo, aż do udręczenia. Cała dłoń była czerwona. Tak samo blat, podłoga.... Krew roztrzaskiwała się na białych kaflach tworząc piękne wzory. Spojrzałem na swoje odbicie w szybie, byłem trochę blady, ale na twarzy malowała mi się ulga. Zerknąłem jeszcze na rękę, była cała poharatana, wziąłem wodę utlenioną i wylałem całą zawartość. Czułem się jakbym miał zemdleć. Ból ran i jeszcze to straszne pieczenie, ale przecież Ty cierpiałeś o wiele bardziej. Ręka się zagoi, a rany w duszy zawsze krwawią. Owinąłem dłoń w ręcznik kuchenny i wróciłem do komputera. Teraz było mi o wiele łatwiej...

 

Był czwartek. Już trzeci od tamtego feralnego dnia w którym zastałem ich razem. Kiedy zobaczyłem ich na tej podłodze. Olgę bez bluzki i.... Nie. To śmieszne. Przecież on zadecydował za nas. Przejmowanie się w tej sytuacji to głupota. Myślami starałem się jak najdalej odbiec od tego, że dziś pewnie on jest w kościele. Muszę żyć dalej, skoro on wybrał dla mnie Boga, to z tego korzystam. Wielkie wahadłowe drzwi rozchyliły się pod naporem moich dłoni. Wszedłem do środka i rozejrzałem się. Oczywiście siedział tam. Zamyślony i skupiony, ale nie modlił się. Kiedy usłyszał moje kroki odwrócił głowę. Nasze spojrzenia spotkały się. Nie mogłem odwrócić głowy pierwszy. Poczekałem, aż wygram tę bitwę i wtedy spokojnie usiadłem. Podniosłem oczy i zerknąłem na duży krzyż.

Boże dla czego na to pozwoliłeś. Skoro już zesłałeś mi go i pozwoliłeś na to, abym wybrał właśnie jego, to czemu zezwoliłeś na to! Czemu on to zrobił? Przecież ja już wybrałem. Jak mam zmienić tę decyzję? Nie potrafię powiedzieć mu że wybaczam. Nie potrafię go okłamać. Przecież wiedziałeś, że to się tak skończy. Dlaczego na to pozwoliłeś.

Nagle usłyszałem jego oddech obok siebie. Nie obróciłem głowy. Zobaczyłem jego rękę zmierzającą w kierunku moich złożonych dłoni.

- Nie dotykaj mnie - syknąłem, chyba zdziwił go mój ton głosu, aż drgnął

- Pozwól mi wytłumaczyć - szepnął tuż obok mnie. Tym razem szept nie był zmysłowy, ani kuszący. Był pełen skruchy i żalu.

Ukradkiem spojrzałem na niego. Trzymał dłonie na kolanach. W oczy rzuciła mi się czerwona szrama. Pochwyciłem jego rękę i przyciągnąłem sobie przed twarz. Przeraziłem się zobaczywszy labirynt z jeszcze świeżych blizn. Obróciłem jego opuszczoną głowę do siebie i zmusiłem do spojrzenia sobie w oczy.

- Jesteś nienormalny - zszokowany wstałem i szybko wyszedłem z kościoła.

Szedłem trochę uspokojony ulicą. Jeśli on się pociął przeze mnie to muszę z nim porozmawiać. Ale najpierw z tą kobietą. Tak, zaryzykuję stwierdzenie, że jemu ufam, ale jej na pewno nie. Znam ją, takiej wredoty trudno nie znać. Najbardziej cięta dziennikarka w Snap! Hmm... Ta nazwa świetnie do niej pasowała. Szczekać i warczeć to ona potrafiła głośno. Nie mogłem jednak zrozumieć co ona robiła z facetem takim jak Konrad. Przecież i on i jego teksty zupełnie nie pasowały do takiej baby. Szedłem tak jakiś czas, aż w końcu znalazłem swój samochód zaparkowany na strzeżonym placu. Cel - Olga Rabacka; miejsce pobytu - redakcja Snap!a. Często przejeżdżałem koło tego budynku, był w samym zatłoczonym centrum. Wszedłem po schodach i doszedłem do recepcji.

- A ty do kogo?

- Chciałem się spotkać z panią Olgą Rab...

W tej chwili usłyszałem dzwonek windy i przed moimi oczami pojawiła się Olga

- Mnie pan szuka?

Recepcjonistka zniknęła za swoim biurkiem.

Siedziałem naprzeciwko drapieżnej brunetki w przytulnej kawiarni. Założyła nogę na nogę odsłaniając niemal całe udo. Pomyślałem, że to dziwne, że podobają mi się kobiety, a kocham mężczyznę. Że kobiece udo sprawia, że mi ciepło, ale na pewno nie skusiłbym się na żadną kobietę.

- Chciałem się dowiedzieć, co robiła pani w mieszkaniu Konrada? - zacząłem bez ceregieli

- Nie można już odwiedzić byłego męża? - Zrobiła łyk kawy i zamrugała długaśnymi rzęsami.

- Oczywiście, że można, ale raczej nie uprawia się z nim seksu! - JAK TO BYŁEGO MĘŻA DO JASNEJ CHOLERY!?!?!?!?!

- Dobra... Filip. Spójrzmy prawdzie w oczy. Olałeś go, a teraz masz pretensje? Zastanów się co robisz, ok.?

- Jak to "olałeś". Konrad powiedział ci coś takiego? - nawet nie zauważyłem, kiedy przeszliśmy na ty

- Tak, i... pewnie nie powinnam ci tego mówić, ale nie wiesz nawet w jakim był stanie. Skoro chciałeś go tylko bzyknąć to trzeba było powiedzieć, on by się zgodził. A tak....nawet kiedy pół naga próbowałam go "pocieszyć" to on nie chciał!

- Nie chciał, ale zrobił! - byłem coraz bardziej zszokowany i skonsternowany

- Nawet nie dałeś mu się wytłumaczyć, prawda? Wiesz co się z nim dzieje? Czytałeś jego artykuły? Nie! Zostaw go w spokoju! - Olga wstała z miejsca chcąc wyjść, ale przytrzymałem jej rękę i zmusiłem do tego aby usiadła.

- To wytłumacz mi ty, powiedz jak było.

- Początek jest nieistotny, może sam ci opowie jak zechce wybaczyć. Sekundę przed twoim wejściem powiedział, że cię kocha i nie chce tego robić. To ja go.... zmuszałam. Nawet nie odpowiadał na moje pocałunki. Poza tym był zbyt pijany, żeby mnie zrzucić i opanować.

- Czyli on.......

- Czyli on cię nie zdradził, a ty jesteś cholernym dupkiem! Kim jest ten drugi facet? Bogiem?!

Zwiesiłem głowę. Olga wyszła i z piskiem opon odjechała z powrotem do Snap!a. Jakim idiotą byłem. Oskarżałem go o egoizm, ale to ja okazałem się egoistą i kretynem. Żeby tylko chciał mi wybaczyć...

 

Nie wiem co myśleć i co robić. Jutro jest Wigilia. Na pewno gdzieś wyjechał. Boże, jego samochodu nie ma już od kilku dni. A jeśli.... Nie. Nie, nie zrobiłby tego. Poza tym Olga na pewno powiedziała mu o naszej rozmowie. Ale skoro tak, to czemu się nie odezwał. Pewnie czeka na mój ruch. Jezu, ja panikuje?

 

W nocy padał śnieg. Wyszedłem na spacer i jak zwykle nogi zaniosły mnie pod jego dom. Boże jak mi ulżyło kiedy zobaczyłem niebieskawe światło w jego gabinecie. Po chwili w oknie pojawiła się jego sylwetka. Na moment zniknął i w pokoju zrobiło się całkiem jasno. Konrad wyszedł na taras. Jak ja za nim bardzo tęsknie. Z nieba sypnął się śnieg. Piszczał pod moimi butami. Zziębnięty wszedłem do mieszkania. Spojrzałem na kolorową paczkę na środku stołu. Tak, jutro z nim porozmawiam

 

Cały dzień snułem się po mieście. Ludzie robili jeszcze ostatnie zakupy. Dookoła pełno świętych mikołajów, wesołych rodzin. Stanąłem przed jedną z wystaw. Zobaczyłem swoje odbicie. Żałosne. Mam 29 lat, za sobą małżeństwo i wiele, wiele związków z facetami i kobietami, jakim cudem dałem się tak usidlić. Nie, usidlić to złe słowo. Jak mogłem się tak zakochać? Beznadziejny ze mnie przypadek.... Postanowiłem, że nie chcę siedzieć w domu w Wigilię, sam. Chodziłem po wyludnionych ulicach i myślałem o tobie. Zauważyłem, że jeden bar jest otwarty. Wszedłem i tak jak się spodziewałem tłumu klientów nie było. Przy barze siedział jedynie chłopak, nie wiem ile mógł mieć lat. Może około 17....

 

Zapukałem do jego drzwi odważnie, aż za odważnie jak mi się wydało. W całym domu było ciemno. Widziałem jedynie światło lampek choinkowych. Stałem pod jego drzwiami pół godziny. Myślałem, że nie chce mnie wpuścić, ale w skrzynce nie było kluczy. Swój zapasowy komplet miałem w kieszeni kurtki, ale nie chciałem wchodzić bez je...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin