Smith Wilbur - Saga rodu Courteneyow 04 - Plomienie gniewu.txt

(1525 KB) Pobierz
Wilbur Smith 
P�omienie gniewu
Tom I


Tytu� orygina�u RAGE
Przek�ad
PAWE� J�ZEFOWICZ, MONIKA SZYMANOWSKA 
Opracowanie graficzne Studio Graficzne �Fototype"
Redaktor BARBARA WALICKA
Redaktor techniczny ANNA WARDZA�A
Copyright � Wilbur Smith 1987 and William Hememann Ltd
For the Polish edition Copyright � 1994 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o
Published in cooperation with Wydawnictwo Mizar Sp. z o.o.
ISBN 83-7082-264-9
Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Warszawa 1994. Wydanie I
Sk�ad: �Fototype" w Milan�wku
Druk: Zak�ady Graficzne Sp z o.o. w Pile

Tara Courtney nie ubiera�a si� na bia�o od dnia swojego �lubu. Jej ulubionym kolorem by� zielony, gdy� najlepiej podkre�la� g�ste, kasztanowe w�osy.
By�a lekko zaniepokojona, ale cieszy�a si� i wierzy�a w s�uszno�� tego, co robi. R�kawy i dekolt sukni by�y delikatnie przyozdobione kremow� koronk�, a na g�adko uczesanych w�osach s�o�ce zapala�o czerwone b�yski. Podniecenie zar�owi�o jej policzki, a cho� by�a matk� czworga dzieci, mia�a tali� smuk�� jak m�oda dziewczyna. Przez rami� przewiesi�a szerok�, �a�obn� czarn� szarf�, ostro kontra-stuj�c� z m�odo�ci� i pi�knem jej twarzy. Pomimo niepokoju, jaki odczuwa�a, sta�a cicho i spokojnie z za�o�onymi r�koma i opuszczon� g�ow�.
By�a jedn� z blisko pi��dziesi�ciu ubranych na bia�o i przepasanych czarnymi szarfami kobiet, stoj�cych w �a�obnym milczeniu, w �ci�le odmierzonych odst�pach na chodniku naprzeciw g��wnego wej�cia do parlamentu Zwi�zku Po�udniowej Afryki.
Prawie wszystkie kobiety nale�a�y do tej samej uprzywilejowanej sfery, co Tara: by�y bogate i znudzone �atwym trybem �ycia. Wiele z nich przy��czy�o si� do protestu, gdy� podnieca�o je sprzeciwianie si� w�adzy i wyst�powanie przeciwko ludziom z w�asnej sfery. Niekt�re chcia�y ponownie zwr�ci� na siebie uwag� w�asnych m��w, kt�rym, po na przyk�ad � dziesi�ciu latach, znudzi�o si� po�ycie ma��e�skie i teraz zajmowali si� raczej interesami, golfem lub czymkolwiek innym. Ruch mia� jednak swoich przyw�dc�w � par� starszych kobiet, a tak�e kilka m�odszych, jak Tara i Molly Broadhurst. Kierowa� nimi wy��cznie wstr�t do niesprawiedliwo�ci. Rano, na konferencji prasowej Tara stara�a si� wyrazi� swoje uczucia, gdy na pytanie reporterki �Dlaczego pani to robi?" odpowiedzia�a: �Bo nie lubi� tyran�w i nie znosz� oszustw". Jej zdaniem taka postawa by�a teraz szczeg�lnie uzasadniona.
� Nadje�d�a du�y, z�y wilk � powiedzia�a cicho kobieta stoj�ca o pi�� krok�w na prawo od Tary. � Trzymajcie si� dziewczyny!
Molly Broadhurst, jedna z za�o�ycielek Czarnej Szarfy, by�a nisk�, trzydziestoparoletni� kobiet� o twardym charakterze. Tara podziwia�a j� i stara�a si� na�ladowa�.
Czarny chevrolet z rz�dow� tablic� rejestracyjn� wjecha� na Parlament Square. Wysiad�o z niego czterech m�czyzn. Jeden z nich by� fotografem policyjnym. Wyposa�ony w aparat Hasselblad szed� szybko wzd�u� szeregu ubranych na bia�o, przepasanych szarfami kobiet, robi�c ka�dej zdj�cie. Zaraz za nim sz�o dw�ch nast�pnych, wymachuj�c notatnikami. Byli ubrani w ciemne garnitury o nie najlepszym kroju, mieli na sobie ci�kie buty policyjne. Przechodz�c wzd�u� szeregu i pytaj�c protestuj�ce kobiety o nazwiska oraz adresy, zachowywali si� rzeczowo i szorstko. Tara mia�a ju� pewne do�wiadczenie i domy�la�a si�, �e to sier�anci z wydzia�u specjalnego. Jednak, podobnie jak wi�kszo�� kobiet, zna�a zar�wno twarz, jak i nazwisko czwartego m�czyzny.
Mia� na sobie jasnoszary, letni garnitur, br�zowe trzewiki, ciemnobr�zowy krawat i szary kapelusz. By� �redniego wzrostu i niczym si� nie wyr�nia�, a kiedy uchylaj�c kapelusza zwr�ci� si� do Molly, u�miecha� si� szeroko i przyja�nie.
� Dzie� dobry, pani Broadhurst. Jeste�cie wcze�nie. Kawalkada nie przyjedzie wcze�niej ni� za godzin�.
� Czy zamierza pan nas zn�w zaaresztowa�, inspektorze? � spyta�a cierpko Molly.
� Ani mi to w g�owie � inspektor uni�s� lekko brew. � Wie pani, �e to wolny kraj.
� Prawie w to uwierzy�am.
� Ale� pani Broadhurst! � potrz�sn�� g�ow�. � Chce mnie pani sprowokowa�.
M�wi� doskonale po angielsku, z ledwie wyczuwalnym akcentem afrykanerskim.
� Nie, panie inspektorze. Protestujemy przeciwko coraz liczniejszym manipulacjom tego przewrotnego rz�du, upadkowi prawa i odmawianiu podstawowych praw ludzkich naszym po�udniowoafryka�skim wsp�obywatelom tylko na podstawie koloru sk�ry.
� Wydaje mi si�, �e pani si� powtarza, pani Broadhurst. Powiedzia�a mi to pani podczas naszego poprzedniego spotkania � roze�mia� si� inspektor. � Zaraz pani za��da, bym zn�w pani� aresztowa�. Nie zak��cajmy tej wspania�ej uroczysto�ci...
� Otwarcie sesji parlamentu popieraj�cego niesprawiedliwo�� i ucisk powinno by� op�akiwane, a nie �wi�towane.
Inspektor dotkn�� r�bka kapelusza, ale pod jego kpi�cym sposobem bycia kry� si� prawdziwy szacunek, a mo�e nawet nieco podziwu.
� Tylko tak dalej, pani Broadhurst � mrukn��. � Z pewno�ci� nied�ugo si� spotkamy.
Przeszed� dalej i zatrzyma� si� przed Tar�.
� Dzie� dobry, pani Courtney.
Tym razem jego podziw by� nie ukrywany.
� A co s�dzi o pani zdradzieckim zachowaniu pani wybitny ma��onek?
� Czy jest zdrad� sprzeciwianie si� nadu�yciom Partii Narodowej oraz wprowadzonym przez ni� prawom opieraj�cym si� na rasie i kolorze sk�ry, inspektorze?
Musn�� wzrokiem jej du�y, kszta�tny, okryty bia�� koronk� biust, po czym zwr�ci� spojrzenie na jej twarz.
� Jest pani zbyt �adna, �eby zajmowa� si� takimi g�upstwami � powiedzia�. � Niech pani to zostawi starszym i brzydszym babom. Niech pani idzie do swego domu i opiekuje si� dzie�mi.
� Jest pan wyj�tkowo arogancki, inspektorze � wybuchn�a, zarumieniona z gniewu, nie zdaj�c sobie sprawy, �e sta�a si� przez to jeszcze �adniejsza.
� Chcia�bym, �eby wszystkie zdrajczynie tak wygl�da�y. Moja praca by�aby wtedy du�o przyjemniejsza. Dzi�kuj�, pani Courtney. � U�miechn�� si� prowokuj�co i odszed�.
� Nie daj si� wyprowadzi� z r�wnowagi, moja droga � powiedzia�a cicho Molly. � On jest specjalist� w tej dziedzinie. Protestujemy biernie. Pami�taj o tym, co g�osi� Mahatma Gandhi.
Tara z trudem odzyska�a panowanie nad sob� i, powiedzmy, pokor�. Na chodniku za ni� zacz�� si� gromadzi� t�um gapi�w. Rz�d bia�o odzianych kobiet wzbudza� zaciekawienie, rozbawienie, nieco �yczliwego zainteresowania, lecz przede wszystkim wrogo��.
� Przekl�te komunistki � warkn�� zjadliwie m�czyzna w �rednim wieku. � Chcecie odda� w�adz� w kraju bandzie dzikus�w. Powinni was zamkn��. Wszystkie!
By� dobrze ubrany i m�wi� z dobrym akcentem. W klap� marynarki mia� nawet wpi�ty ma�y miedziany he�m, oznak�, �e w czasie wojny walczy� ochotniczo przeciw faszystom. Jego postawa przypomina�a o tym, jak wielkie poparcie mia�a rz�dz�ca Partia Narodowa, nawet po�r�d angloj�zycznej bia�ej spo�eczno�ci.
Tara zagryz�a wargi i stoj�c ze spuszczon� g�ow� zmusi�a si�, by zachowa� spok�j, nawet wtedy, gdy obelgi wywo�a�y ironiczne uwagi niekt�rych kolorowych znajduj�cych si� w�r�d rosn�cego t�umu.
Robi�o si� ju� gor�co, s�o�ce mia�o bia�y, �r�dziemnomorski blask i cho� wa� chmur zbli�a� si� od strony sp�aszczonych G�r Sto�owych, zwiastuj�c nadej�cie wiatru po�udniowo-wschodniego, w mie�cie powietrze by�o jeszcze nieruchome. Wok� gromadzi�o si� ju� coraz wi�cej ludzi, narasta� zgie�k i Tara czu�a, �e jest popychana, jak podejrzewa�a, celowo. Zachowa�a jednak spok�j i ca�� swoj� uwag� skupi�a na budynku stoj�cym po przeciwnej stronie ulicy.
Zaprojektowany przez Sir Roberta Bakera, wybitnego architekta Imperium, masywny, imponuj�cy budynek z czerwonej ceg�y z bia�� kolumnad� by� per�� architektury kolonialnej. Odbiega� daleko od gustu Tary, kt�ra lubi�a otwarte przestrzenie i linie, szk�o i jasne sosnowe meble skandynawskie. Budynek wydawa� si� symbolizowa� wszystko to, co niezmienne i przestarza�e, wszystko to, co Tara chcia�aby zburzy� i zmieni�.
Jej zadum� przerwa� wzmagaj�cy si� zgie�k oczekuj�cego t�umu.
� Nadje�d�aj� � zawo�a�a Molly.
T�um zafalowa�, zako�ysa� si� i zaczai wiwatowa�. Rozleg� si� szcz�k podk�w ko�skich na twardej nawierzchni i oddzia� policji przek�usowa� alej� z weso�ym trzepotem chor�giewek powiewaj�cych na czubkach lanc. Wspaniali je�d�cy na dobranych wierzchowcach o bokach l�ni�cych w s�o�cu jak polerowany metal.
Za nimi jecha�y otwarte powozy. W pierwszym z nich znajdowali si� gubernator generalny i premier. Oto on, Daniel Malan, przyw�dca Afrykaner�w, cz�owiek o odpychaj�cej, niemal �abiej twarzy, kt�rego jedyn� trosk� i deklarowanym celem by�o zachowanie przez tysi�c lat nadrz�dnej pozycji swojego Volk w Afryce. Got�w by� zap�aci� za to ka�d� cen�.
Tara patrzy�a na niego z jawn� nienawi�ci�, gdy� uosabia� wszystko to, co by�o dla niej wstr�tne w rz�dzie w�adaj�cym teraz krajem i lud�mi, kt�rych tak kocha�a. Gdy pow�z przeje�d�a� ko�o niej, ich oczy spotka�y si� na chwil� i stara�a si� przekaza� si�� swoich uczu�. W jego zamy�lonym, jakby nieobecnym spojrzeniu nie by�o cienia zawstydzenia. Patrzy� na ni�, ale jej nie widzia�. Jej w�ciek�o�� zmieni�a si� w rozpacz.
� Co trzeba zrobi�, �eby ci ludzie zacz�li chocia� s�ucha�? � zastanawia�a si�.
Dygnitarze wysiedli ju� z powoz�w i stali powa�ni, s�uchaj�c hymn�w narodowych. I cho� wtedy nie mog�a tego wiedzie�, hymn �Bo�e zachowaj kr�la" by� grany po raz ostatni na otwarciu sesji parlamentu Po�udniowej Afryki.
Orkiestra zako�czy�a gr� d�wi�kami tr�bek i gabinet ministr�w, poprzedzany przez gubernatora generalnego i premiera, wszed� do parlamentu przez pot�ne drzwi wej�ciowe. Za nimi szli przyw�dcy opozycji. Tara ba�a si� tej chwili, gdy� byli w�r�d nich cz�onkowie jej bliskiej rodziny. Za przyw�dc� opozycji szed� ojciec Tary z jej macoch�; byli najbardziej wyr�niaj�c� si� par� w d�ugim rz�dzie ludzi. Ojciec by� wysoki i pe�en godno�ci, o dostojnym wygl�dzie patriarchy, a u jego boku Centaine de Thiry Courtney-Malcomess, szczup�a, delikatna, w ��tej, po�yskliwej sukni odpowiedniej na te okazj� i w lekkim kapeluszu bez ronda z woalk� przes�aniaj�c� jedno oko. Mo�na by s�dzi�, �e by�a r�wie�nic� Tary, cho� wszyscy wiedzieli, �e nad...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin