Jacek L. Komuda
TAK DALEKO DO NIEBA
Ilustracje poetyckie:
Francois Villon "Wielki Testament"
Sebastian Klonowic "Worek Judaszowy"
W mroku przemykały dwie postacie, oświetlając drogę
czerwoną latarnią. Rubinowy poblask wydobywał z ciemności
zarysy nagrobnych tablic. Pokryte napisami i płaskorzeźbami
zdawały się poruszać, jakby życie wstępowało w kamień pod
wpływem purpurowej poświaty. Wygasłe, pomarszczone twarze
ściągały wargi ukazując kły. Wężowe smoki i nagrobne
bazyliszki wiły się na kamiennych obramowaniach płyt, chcąc
odstraszyć śmiałków, którzy naruszali spokój umarłych. Lecz
gdy krąg światła przesuwał się poza tablice, wrażenie
utajonego życia mijało. Pozostawały czarne prostopadłościany
w srebrnym blasku. Nagie, oszronione drzewa wydawały się w
tej poświacie bezbronne i skarlałe.
Borest kroczył przodem utykając na lewą nogę. Dla niego
to nie była pierwszyzna. Jednak przemykający pomiędzy
mogiłami Lionel czuł chłód chwytający za gardło. Bał się.
Lionel był karłem, miał krzywe, krótkie nogi, więc by
nadążyć za towarzyszem, niemal biegł, skakał i kołysał
się. W dodatku przyginał go do ziemi ciężar zawiniętych w
płachtę narzędzi.
Borest zatrzymał się nagle, karzeł niemal wpadł na niego.
Przewodnik nasłuchiwał chwilę, a potem niby skradający się
ryś, zdecydowanie i miękko zarazem skręcił w prawo. Z
ciemności wyłonił się niewyraźny kształt nagrobka. Małą
mogiłę usypano niedawno, świeżą ziemię grobu pokrywał szron.
- Jest - mruknął Borest. - Mały, szykuj łopaty!
Karzeł rzucił płachtę na ziemię, chwycił róg materiału i
szarpnął, wywalając zawartość na trawę. Oskardy zalśniły w
świetle księżyca. Borest rozłożył płachtę tuż obok.
- Doktor Agryppa będzie piłował kości, ile tylko dusza
zapragnie - mruknął cicho. - I to jakiejś młódki. Rarytas...
- Długo tu leży? - spytał cicho Lionel. - A niech to jasny
szlag! Dawno się nie czułem jak dzisiaj.
- Dobra, dobywamy twardziela - mruknął Borest w żargonie
miejskich cmentarnych hien. - Bierz tam, od głowy.
Gdy Borest wbił łopatę w grób, Lionel rozejrzał się.
Odgłos rozszedł się echem po wszystkich podziemnych kryptach
i katakumbach nekropolii. Borest nie rozglądał się.
Pracował, dysząc ciężko. Śpieszył się; ziemię z grobu
wyrzucał na płachtę materiału. Nie powinni zostawić po
sobie żadnych śladów.
Kopali długo. Lionel nie czuł już potu ściekającego spod
nasuniętego na oczy kaptura. Wpatrywał się w ziemię,
czekając na chwilę, w której usłyszy łomot żelaza o
drewniane wieko trumny. Wręcz modlił się, aby nastąpiło to
jak najszybciej. Ale gdy łopata Boresta w końcu uderzyła w
coś, co odpowiedziało słabym stukotem, poczuł dreszcz
przerażenia. Cmentarz wokół był tak ponury. Milczące,
oszronione drzewa i groby przyglądały im się ze wszystkich
stron. Ich cienie, przeplatane pasmami księżycowego światła,
dzieliły ziemię na szeregi czarnych i szarych plam.
Borest odgarnął łopatą wilgotną ziemię z dwóch pierścieni
zamocowanych na wieku trumny. Podniósł grubą, konopną linę
i przełożył przez oba uchwyty. Szybko wyskoczyli z jamy i
chwycili końce sznura. Coś zatrzeszczało cicho, gdy
poruszyli skrzynię. Była cięższa i bardziej masywna niż się
spodziewali. Minęła długa chwila, nim spoczęła na stercie
piasku. Dębowa, solidna trumna z mosiężnymi okuciami w
kształcie gryfów i orłów wyglądała złowieszczo. Lionel
rozejrzał się niespokojnie. Wydało mu się, że krzaki przy
ścieżce, którą przyszli, nie stoją tak, jak powinny. Jak
stały za dnia. Albo zbliżyły się do siebie, albo było ich
więcej.
- Borest! - wykrztusił. - Co my... Co my robimy?
- Przestań ględzić. Chędożyłeś już przednich twardzieli!
Dobędziemy i tego.
- Tej - szepnął Lionel. - Młodo skończyła.
- Arystokratka, psia ją mać! - Borest wbił łom w
szczelinę między wiekiem a podstawą trumny. - Chyba sama
się wykończyła, czy jak.
Karzeł przygryzł wargi. Dostrzegł, że i po wysuszonej,
pokrytej brodawkami twarzy nieustraszonego Boresta spływają
grube krople potu. Rabuś schylił się, jego wielka,
pozbawiona włosów i brwi głowa wychyliła się z kaptura. Z
całej siły podważył łomem wieko. Rozległ się cichy trzask
pękającego drewna. Lionel poczuł dreszcze.
Wbił oczy w wieko, czekając na to, co miało się spodeń
wyłonić. Borest odrzucił w bok pokrywę.
Nic się nie stało. Zmarła leżała cicho, spokojnie, z
twarzą okrytą białym welonem i jasnymi włosami rozrzuconymi
wokół głowy. Przez ciemną tkaninę Lionel widział śmiertelną
bladość jej lica. Ręce skrzyżowane miała na piersiach... Te
piersi - wyobrażał je sobie, choć nigdy ich nie oglądał -
powinny być duże, pełne kobiecego powabu, pod tkaniną
musiały kryć ciemne sutki, wznoszące się stromo nad płaskim
brzuchem i smukłą talią... Lionel patrzył uważnie. Zwykle
pragnął kobiet wydobywanych z tych starych trumien. Wiedział
dobrze, że ze swoim pokracznym ciałem nie ma co marzyć
nawet o najgorszych z miejskich dziwek, więc zamiast żywych
miał zmarłe. Były lepsze. Mógł robić z nimi to, co chciał.
Ale ta... Z nią było inaczej. Często razem z Borestem
gwałcili martwe ciała, lecz teraz nie czuł pożądania.
- No i co... Martwa. Arystokratka. - mruknął Borest. -
Dziwne, że pochowali ją w trumnie. No, wsadzamy ją do worka
i spływka!
Lionel spojrzał...
Poszukiwany