Henryk Sienkiewicz Stary s�uga Obok starych ekonom�w, karbowych i le�nik�w, drugim typem nikn�cym coraz bardziej z powierzchni ziemi jest stary s�uga. Pami�tam, za czas�w mego dzieci�stwa s�u�y� u rodzic�w moich jeden z tych mamut�w, po kt�rych wkr�tce tylko ko�ci na starych cmentarzyskach, w pok�adach grubo zasypanych niepami�ci�, od czasu do czasu b�d� badacze odgrzebywali. Nazywa� si� Miko�aj Suchowolski, by� za� szlachcicem ze wsi szlacheckiej Suchej Woli, kt�r� cz�sto w gaw�dach swych wspomina�. Ojciec m�j odziedziczy� go po �p. Rodzicu swoim, przy kt�rym za czas�w napoleo�skich wojen by� ordynansem. Kiedy w s�u�b� do dziada mojego nasta�, sam nie pami�ta� �ci�le, a zapytany o dat�, za�ywa� tabaki i odpowiada�: - Ta, by�em jeszcze go�ow�sem, a i pan pu�kownik, Panie, �wie� nad jego dusz�, jeszcze koszul� z z�bach nosi�. W domu rodzic�w moich pe�ni� najrozmaitsze obowi�zki: by� kredencerzem, lokajem; latem w roli ekonoma chodzi� do �niwa, zim� do m�ockarni, posiada� klucze od sk�adu w�dczanego, od piwnic, od lamusu; nakr�ca� zegary, ale przede wszystkim zrz�dzi�. Cz�owieka tego nie pami�tam inaczej, jak mrucz�cego. Mrucza� na ojca mego, na matk�; ja ba�em si� go jak ognia, cho� go lubi�em; w kuchni wyrabia� brewerie z kucharzem; ch�opak�w kredensowych ci�gn�� za uszy po ca�ym domu i nigdy z niczego nie by� kontent. Kiedy zapr�szy� g�ow�, co stale zdarza�o si� co tydzie�, omijali go wszyscy, nie dlatego, �eby pozwala� sobie robi� burdy z panem lub pani�, ale �e jak si� do kogo przyczepi�, to chodzi� za nim cho�by przez ca�y dzie�, kaw�cz�c i gderaj�c bez ko�ca. W czasie obiadu stawa� za krzes�em ojca i cho� sam nie pos�ugiwa�, ale dogl�da� pos�uguj�cego ch�opca, i zatruwa� mu �ycie ze szczeg�ln� pasj�. - Ogl�daj si�, ogl�daj - mrucza� - to ja ci si� obejrz�. Patrzcie go! nie mo�e duchem us�ugiwa�, tylko b�dzie nogami w��czy� jak stara krowa w marszu. Obejrzyj si� jeszcze raz. On nie s�yszy, �e go pan wo�a. Zmie� pani talerz. Czego g�b� otwierasz? co? Widzicie go! przypatrzcie mu si�! Do rozmowy prowadzonej przy stole stale si� wtr�ca� i stale by� wszystkiemu przeciwny. Nieraz, bywa�o, ojciec odwr�ci� si� przy stole i m�wi: - Miko�aj powie po obiedzie Mateuszowi, �eby za�o�y� konie: pojedziemy tam a tam. A Miko�aj: - Jecha�? dlaczego nie jecha�. Oj jej! Abo to konie nie od tego. A niechta koniska nogi po�ami� na takiej drodze. Jak z wizyt�, to z wizyt�. Przecie pa�stwu wolno. Czy ja broni�? Ja nie broni�. Czemu nie! I obrachunek mo�e poczeka�, i m�ocka mo�e poczeka�. Wizyta pilniejsza. - Utrapienie z tym Miko�ajem! - wykrzykn��, bywa�o czasem, zniecierpliwiony m�j ojciec. A Miko�aj znowu: - Czy ja powiadam, �em nie g�upi. Ja wiem, �e ja g�upi. Ekonom pojecha� na zaloty do ksi�nej gospodyni z Niewodowa, a pa�stwo by nie mieli jecha� na wizyt�. Albo to wizyta gorsza od ksi�nej gospodyni? Wolno s�udze, wolni i panu. I tak sz�o ju� w k�ko bez sposobu zatrzymania starego marudy. My, to jest ja i brat m�odszy m�j, bali�my si� go, jak wspomnia�em, prawie wi�cej ni� naszego guwernera, ksi�dza Ludwika, a z pewno�ci� wi�cej ni� obojga rodzic�w. Dla si�str by� grzeczniejszy. Mawia� ka�dej "panienka", cho� by�y m�odsze, ale nas tyka� bez ceremonii. Dla mnie jednak mia� on szczeg�lniejszy urok: oto nosi� zawsze kapiszony w kieszeni. Nieraz, bywa�o, po lekcjach, wchodz� nie�mia�o do kredensu, u�miecham si�, jak mog� najgrzeczniej, przymilam jak najuprzejmiej i nie�mia�o m�wi�: - Miko�aju! Dzie� dobry Miko�ajowi. Czy Miko�aj b�dzie dzi� czy�ci� bro�? - Czego Henry� tu chce? �cierk� przypasz�, i basta. A potem, przedrze�niaj�c mnie, m�wi�: - Miko�aju! Miko�aju! Jak chodzi o pistony, to Miko�aj dobry, a nie, to niech go wilcy zjedz�. Lepiej by� si� uczy�. Strzelaniem rozumu nie nabierzesz. - Ja ju� sko�czy�em lekcje - odpowiadam na wp� z p�aczem. - Sko�czy� lekcje. H�! sko�czy�. Uczy si�, uczy, a g�owa jak pusty tornister. Nie dam, i kwita. (To m�wi�c szuka� ju� po kieszeniach.) jeszcze mu kiedy piston w oko wpadnie i b�dzie na Miko�aja. Kto winien? Miko�aj. Kto da� strzela�? Miko�aj. Tak gderz�c, szed� do pokoju ojca, zdejmowa� pistolety, przedmuchiwa� je, zapewnia� jeszcze sto razy, �e si� to wszystko na licha nie zda�o; potem zapala� �wiec�, nak�ada� piston na panewk� i dawa� mi mierzy�, a wtedy nieraz jeszcze mia�em ci�ki krzy� do zniesienia. - Jak on to ten pistolet trzyma - m�wi� - jak cyrulik s..g�. Gdzie tobie �wiece gasi�? - chyba jak dziadowi w ko�ciele! Na ksi�dza ci i��, zdrowa�ki odmawia�, ale nie by� �o�nierzem. Swoj� drog�, uczy� nas swego dawnego wojennego rzemios�a. Cz�stokro� po obiedzie, ja i m�j brat, uczyli�my si� maszerowa� pod jego okiem, a z nami razem maszerowa� i ksi�dz Ludwik, kt�ry to robi� bardzo �miesznie. Wtedy Miko�aj pogl�da� na niego spod oka, a potem, cho� jego jednego najwi�cej ba� si� i szanowa�, nie m�g� przecie wytrzyma� i m�wi�: - E! kiedy to jegomo�� akurat tak maszeruje jak stara krowa. Ja, jako najstarszy, najbardziej by�em pod jego komend�, najwi�cej te� cierpia�em. Swoj� drog�, stary Miko�aisko, gdy oddawano mnie do szk�, bucza� tak, jakby si� najwi�ksze nieszcz�cie wydarzy�o. Opowiadali mi rodzice, �e potem jeszcze bardziej stetrycza� i nudzi� ich ze dwa tygodnie: "Wzi�li dziecko i wywie�li, m�wi�. A niechta umrze! Uu! u! A jemu po co szko�y. Albo to on nie dziedzic. Po �acinie si� b�dzie uczy�? Na Salomona chc� go wykierowa�. Co to za rozpusta! Pojecha�o dziecko i pojecha�o, a ty, stary, �a� po k�tach i szukaj, czego� nie zgubi�. Na licha si� to zda�o." Pami�tam, gdym pierwszy raz przyjecha� na �wi�ta, spali wszyscy jeszcze w domu. Jako� dopiero dnia�o: ranek by� zimowy, �nie�ny. Cisz� przerywa�o skrzypienie �urawia od studni na folwarku i szczekanie ps�w. Okiennice w domu by�y pozamykane, tylko okna w kuchni gorza�y jasnym �wiat�em, barwi�cym na r�owo �nieg le��cy pod przyzb�. Zaje�d�am tedy smutny, zmartwiony i ze strachem w duszy, bo pierwsz� cenzur� mia�em wcale nieszczeg�ln�. Ot, po prostu, nimem si� opatrzy�, nim przywyk�em do rutyny i karno�ci szkolnej, nie umia�em sobie da� rady. Ba�em si� wi�c ojca, ba�em si� surowej, milcz�cej miny ksi�dza Ludwika, kt�ry mnie przywi�z� z Warszawy. Znik�d tedy otuchy, a� tu patrz�, otwieraj� si� drzwi od kuchni i stary Miko�aj z nosem zaczerwienionym od zimna brnie po �niegu z garnuszkami dymi�cej �mietanki na tacy. Gdy mnie zobaczy�, "Paniczku z�oty, najdro�szy!" jak krzyknie i stawiaj�c szybko tack�, przewraca oba garnuszki, �apie mnie za szyj� i poczyna �ciska� i ca�owa�. Odt�d zawsze mnie ju� tytu�owa� paniczem. Swoj� drog�, przez ca�e dwa tygodnie nie m�g� potem darowa� mi tej �mietanki: "Cz�owiek ni�s� sobie spokojnie �mietank�, m�wi�, a on zaje�d�a. Akurat sobie czas wybra�..." itd. Ojciec chcia�, a przynajmniej obiecywa� mi da� w sk�r� za dwa mierne z kaligrafii i z niemieckiego, jakie z sob� przynios�em; ale z jednej strony moje �zy i przyrzeczenia poprawy, z drugiej interwencja mojej s�odkiej matki, a na koniec awantury, jakie wyrabia� Miko�aj, stan�y temu na przeszkodzie. Miko�aj o kaligrafii nie wiedzia�, co by to by�o za stworzenie, a o karze za niemiecki ani chcia� s�ysze�. - A c� to on luter jest czy szwab jaki? - m�wi�. - Albo to pan pu�kownik umia� po niemiecku? albo to pan sam (tu zwraca� si� do mojego ojca) umie? co? Jake�my spotkali Niemc�w pod.. jak�e si� nazywa? Pod Lipskiem i diabe� wie nie gdzie, to�my, pada, nic nie m�wili do nich po niemiecku, tylko, pada, zaraz pokazali nam grzbiety i, pada, tyle. Stary Miko�aisko mia� jeszcze jedn� w�a�ciwo��. Rzadko si� rozgadywa� o dawnych swoich wyprawach, ale gdy w szczeg�lnych chwilach dobrego humoru si� rozgada�, to k�ama� jak naj�ty. Nie czyni� tego ze z�� wiar�; mo�e w starej g�owie fakta miesza�y si� mu jedne z drugimi i ros�y a� do fantastyczno�ci. Co gdzie us�ysza� o wojennych przygodach za czas�w lat swych m�odych, stosowa� to do siebie i do dziada mego, pu�kownika, a �wi�cie sam wierzy� w to, co opowiada�. Nieraz w stodole, pilnuj�c pa�szczy�niak�w m��c�cych zbo�e, jak im zacz�� rozprawia�, to ch�opi zawieszali robot� i poopierawszy si� na cepach, s�uchali z porozdziawianymi ustami jego opowiada�. To si�, bywa�o, spostrzega� i w krzyk: - Czego�cie wyrychtowali na mnie g�by jak armaty, co? I znowu �upu! cupu! �upu! cupu! S�ycha� by�o przez jaki� czas odg�os cep�w uderzaj�cych o s�om�; stary milcza�, ale po chwili zaczyna�: - Pisze mi m�j syn, �e w�a�nie zosta� genera�em u kr�lowej Palmiry. Dobrze mu tam jest, pada, �o�d, pada, bierze wysoki, tylko, pada, �e mrozy ogromne panuj�... itd. M�wi�c nawiasem, dzieci nie uda�y si� staremu. Syna mia� istotnie, ale by� to wielki nicpo�, kt�ry doszed�szy lat, nabroi� B�g wie co, a wreszcie poszed� w �wiat i znik� gdzie� bez �ladu; c�rka za� jego, swego czasu podobno cud dziewczyna, ba�amuci�a si� ze wszystkimi oficjalistami, jacy tylko byli we wsi, i wreszcie wydawszy na �wiat c�rk�, umar�a. C�rka ta zwa�a si� Hania. By�a to moja r�wie�nica, �liczna, ale s�abowita dziewczynka. Nieraz, pami�tam, bawili�my si� razem w �o�nierze: Hania bywa�a doboszem, a pokrzywy naszymi nieprzyjaci�mi. Dobra by�a i �agodna jak anio�. Czeka�a j� tak�e ci�ka dola w �wiecie, ale to s� ju� wspomnienia, kt�re do rzeczy nie nale��. Wracam tedy do opowiada� starego. Sam s�ysza�em go opowiadaj�cego, �e jak raz rozhuka�y si� konie u�anom w Mariampolu, to osiemna�cie tysi�cy ich wpad�o raptem przez rogatki do Warszawy. Ilu ludzi natratowa�y! co to by� za s�dny dzie�, nim je po�apano, �atwo sobie wyobrazi�. Drugi raz opowiada�, ale to ju� nie w stodole, tylko nam wszystkim we dworze, co nast�puje: - Czy si� dobrze bi�em? co si� nie mia�em dobrze bi�! Raz, pami�tam, by�a wojna z Austriakiem. Stoj� ja sobie w szeregu, no! w szeregu, m�wi�, a� tu podje�d�a do mnie naczelny w�dz, niby chc� powied...
Poszukiwany