JACEK SOBOTA JEDNA TRZYDZIESTA SZ�STA O duszo moja, nie zmierzaj do nie�miertelnego �ycia, lecz a� do ko�ca zbadaj obszar mo�liwego. (PINDAR, "EPINIKA") To nie moje oczy, pomy�la� Rozenkrontz. My�l by�a niedorzeczna, bo widzia� dobrze. Zbyt dobrze? Tak. Wszystko jawi�o mu si� wyostrzone, kontury rzeczy by�y jak miecze z daleta�skiej stali, kolory jaskrawe niczym �garstwa dziewek prawi�cych klientom o dozgonnej mi�o�ci. Rozenkrontz zapragn�� dotkn�� tych dziwnych narz�dzi ogl�du �wiata, lecz zachcianka okaza�a si� niewykonalna. Nie czu� swych d�oni, nie czu� cia�a, nie dochodzi�y do� zapachy, nawet d�wi�ki, nie wprawia� w ruch cz�onk�w! Jakby kto� uwi�zi� jego dusz� w skorupie cudzego cielska. Bez mo�no�ci apelacji. Rozenkrontz chcia� krzykn��. Lecz nie m�g�. Dopiero teraz j�� z uwag� przygl�da� si� otoczeniu. Cho� i tu napotka� trudno�ci, bowiem nie m�g� sterowa� szyj� ani naprowadza� wzroku na intryguj�ce go przedmioty. Kto inny wodzi� tym cielskiem; i wygl�da�o na to, �e zamierza sw� materialn� manifestacj� na tym �ez padole ukry� przed wzrokiem postronnych, przebiega� bowiem op�otkami w pozycji przygarbionej, z czujnym spojrzeniem rzucanym w r�nych kierunkach �wiata - jakby zewsz�d spodziewa� si� napa�ci. Rozenkrontz s�ysza� o takich dolegliwo�ciach duszy - chory podejrzewa� o spiski przeciw sobie wszystkich i wszystko, bywa�o, �e nawet meblom przypisywa� z�o�liwo�� martwych przedmiot�w. �e te� musia�em si� wpakowa� w cielsko jakiego przyg�upa, przysz�o mu na my�l. Wpakowa�, ale jak? I w celu jakim? My�lenie nie prowadzi�o Rozenkrontza ku dobremu, postanowi� zatem jeno patrze�. Okolica nie by�a mu znana; ot, zapuszczona osada, by� mo�e po�udniowe rubie�e Cesarstwa. Wschodz�ce s�o�ce podpala�o niebo. Cielsko zarz�dzane przez nieznany Rozenkrontzowi umys� wyra�nie kierowa�o si� ku jednemu z domostw. Ostro�nie podbieg� ku oknu i zajrza�. Rozenkrontz zarejestrowa� zmian� ostro�ci widzenia - przedmioty bli�sze rozmy�y si�, natomiast dalsze - wyostrzy�y. Gdy bywa� - nagminnie przecie - we w�asnym ciele, takich zmian nie dostrzega�; wszystko przebiega�o tam niepostrze�enie. Po chwili napiera� ramieniem na drzwi. Dopiero teraz, przez mgnienie, Rozenkrontz dostrzeg�, �e nieznajomy dzier�y w d�oniach narz�dzia - jakby pa�k� i jakowy� szpikulec. Zaniepokoi�o go to - oto znalaz� si� w cielsku jednego z tych, kt�rych przez �ywot sw�j bez wytchnienia tropi�: z�oczy�cy, oprycha, z�odzieja! Albo i co jeszcze gorszego... W izbie by�o ciasno i mroczno. Przybysz rozgl�da� si� wok�, wyra�nie spi�ty, przyzwyczajaj�c wzrok do p�mroku. Nagle kto� zerwa� si� z �o�a i ruszy� w kierunku Rozenkrontza, a raczej cia�a, w kt�rym by� uwi�ziony. Teraz wszystko potoczy�o si� b�yskawicznie - doskok, kr�tki cios pa�k� i gospodarz wiotczeje jak wysychaj�ce �d�b�o. Napastnik (Rozenkrontz przez chwil� zastanawia� si�, czy nie b�dzie s�dzony za wsp�udzia� w zbrodni) podnosi bezw�adne cia�o. Przez chwil� wa�y w r�ce �w szpikulec, przypatruj�c si� narz�dziu,jakby w zadumie. Rozenkrontz dostrzeg�, �e w d�oni zbrodniarza brak ma�ego palca. Po chwili napastnik pochyli� si� nad nieprzytomnym m�czyzn� i jednym p�ynnym ruchem wy�upi� mu oko. Rozenkrontz zawy� bezg�o�nie. Niejedno w �yciu widzia� i o niejednym s�ysza�, a jednak chcia� odwr�ci� wzrok, chcia� m�c nie widzie�. Ale musia� patrze�. Zaraz drugie oko podzieli�o los pierwszego. Potem napastnik si�gn�� do lewego ucha ofiary i wtedy... Wtedy Rozenkrontz poczu�, jak jego wi� z nieznanym cia�em s�abnie. Po chwili zag��bi� si� w czym� na kszta�t wiru, a co wirem jednak nie by�o. To co� wyssa�o z niego �wiadomo��. I wyekspediowa�o. Z powrotem. Obudzi� si� z dusz� na ramieniu; kto� albo mo�e co� gramoli�o si� w izbie obok tam i sam bez wdzi�ku, za to z akompaniamentem d�wi�k�w i�cie potwornych. Naczynia dramatycznie protestowa�y, ciecze (nieliczne przecie, je�li dobrze zapami�ta� ostatni� noc) chlupota�y. Rozenkrontz pomy�la�, a my�li mia� ci�sze od m�y�skich kamieni, �e to musi by� niew�tpliwie nied�wied�. Szybko si� zreflektowa� - to� przecie mieszka w mie�cie. To wida�. S�ycha�. Niekiedy nawet czu�. Nied�wiedzie nie zapuszczaj� si� na miejskie tereny z powodu szcz�tkowego instynktu przetrwania, co wci�� si� w nich tli i nie pozwala na gatunkow� hekatomb�. Druga my�l zaniepokoi�a Rozenkrontza nieco bardziej ni� pierwsza. Wymy�li� mianowicie, �e to nie nied�wied�. �e mo�e to by� poeta Dolsilwa. Po drodze do nawiedzonej izby w stratowanej wczorajszym pija�stwie g�owie Rozenkrontza wyl�g�y si� wspomnienia niedawnego snu. Zdumiewaj�ca by�a jego realno��. Ale znacznie bardziej zdumiewa� sam fakt zaistnienia snu; Rozenkrontz nigdy do tej pory nie �ni�. Ani razu. Przez ca�e �ycie. To rzeczywi�cie by� Dolsilwa; porusza� si� z m�cz�c� zwiewno�ci�. Rozenkrontzowi zdawa�o si�, �e poeta wsz�dzie jest, wbrew wszelkim zasadom, szczelnie wype�niaj�c sw� w�t�� postaci� obszerne przecie pomieszczenie; innym zn�w razem, �e Dolsilwy zgo�a nigdzie nie ma, a ledwo widoczna obecno�� ma w sobie co� niematerialnego, zjawiskowego. Podobn� energi� wykazywa� si� artysta w trzech jeno razach - gdy o baby sz�o, poezj� albo �arcie. Metod� �mudnej dedukcji Rozenkrontz wyeliminowa� dwie pierwsze ewentualno�ci. - Zn�w gada�e� przez sen - zagai� Dolsilwa. Nie widzieli si� od trzech lat. - S�ucha�e�? - Rozenkrontz ziewn�� rozdzieraj�co. - �ycie mi nie obrzyd�o. - Co ci� tu sprowadza? - Muzy. Przeznaczenie. Barde�skie dziewki. Zwa�, Rozenkrontzu, �e wszystkie te kategoryje mog� w istocie okaza� si� jedn�. - �le si� czuj�, kiedy zaczynasz filozofowa�, Dolsilwa. - Pusto tu u ciebie, Rozenkrontz - Dolsilwa przezornie zmieni� temat, ale nie by�a to zmiana szcz�liwa. - Brudno. �arcie pod�e. Muzy ci� nie odwiedzaj�. Nie ma kto sprz�ta�. - Szkoda dziewek. Jeszcze bym kt�rej �mier� przepowiedzia�... - Albo �e zbrzydnie. - Tak. To by j� mog�o zabi�. Dolsilwa roze�mia� si�, po czym obliza� z t�uszczu paluchy. Potem z namaszczeniem przyg�adzi� rude w�siska do�� obrzydliwie prezentuj�ce si� na jego bladej facjacie. - Dawniej nie miewa�e� w�s�w - zauwa�y� przytomnie, cho� p�no gospodarz. - Bo nie wiedzia�em, �e wzmagaj� natchnienie. - Muzy? - domy�li� si� Rozenkrontz. - W�a�nie. Bez muz �ycie powa�nie traci na warto�ci. A ja licz� na zyski. - Poet� ogarn�a nostalgia, lecz by� to przej�ciowy stan ducha. - W Barden troch� si� zmieni�o. Na niekorzy��. Klimat... - Tak. Te piekielne deszcze... - Nie o tym m�wi�. Idzie mi o klimat... moralny. Barden zawsze by�o przychylne dziwakom i innowiercom. A teraz... - C� teraz? - zdziwi� si� Rozenkrontz. Nie pami�ta� wprawdzie, by jego miasto rodzinne odznacza�o si� kiedykolwiek szczeg�ln� przychylno�ci� dla kogokolwiek. Ale nie odznacza�o si� r�wnie� szczeg�ln� nieprzychylno�ci�. - Ludzie si� burz�, Rozenkrontz. Chodz� ploty o tych dziwakach, co sobie wycinaj� ozory, by zjednoczy� si� z Bogiem Milcz�cym. To si� mo�e zako�czy� rzezi�... - Jak zawsze przesadzasz. - Mo�e i masz racj�. Wiesz co, Rozenkrontzu? Opowiem ci histori�. - Byle nie t� o trzech Psach. Za ka�dym razem zmieniasz zako�czenie. Bokiem ju� mi wychodzi. - Psom te� wysz�o. Opowiem inn�. Zako�czenia jeszcze nie znam... - Powiedz lepiej, �e nie wymy�li�e� jeszcze zako�czenia - poprawi� poet� Rozenkrontz. - To nie jest moja historia. Kto� mi j� opowiedzia�. Mo�e dzi� jeszcze poznam zako�czenie. - Powiedz lepiej, z czego �yjesz. I nie licz na po�yczk�... - S�awa... - westchn�� poeta i zerkn�� w dal niedosi�n�, cho� wzrok musia� mu si� zatrzyma� najdalej na stropie. - Znasz t� now� gospod�? Dziwna architektura, jakie� owale, �uki... Jakby �ywcem z Hongh przeniesiona... - Ta bez nazwy? - I w tym rzecz, Rozenkrontzu. W�a�ciciel o mnie s�ysza� i zaproponowa�, bym wymy�li� nazw�. Bracie! Wikt, opierunek, niema�o muz w r�nym wieku, cho� ich jako�� to ju� sromota... Ale ja nie o tym. Chcesz us�ysze� histori� czy nie? - Nie. NIEDOKO�CZONA OPOWIE�� DOLSILWY Jak wiesz, drogi Rozenkrontzu, nie by�o mnie w Barden od dawna, od czasu historii z Psami trzema, w kt�r� nigdy nie chcia�e� da� wiary. Com w tym czasie przeszed�, cho�by na dworze ksi�cia Yorsika, okrutnika, a przy tym bezbo�nika, to zupe�nie inna historia, kt�rej nie omieszkam ci opowiedzie�, je�li opowie�� podlejesz gorza�k�. Albowiem opowie�ci niepodlewane schn� i wi�dn�, o czym wiedz� najlepsi poeci, a nawet trubadurzy. �w Yorsik ziarno sia�, lecz nie zbiera� �niw i mniema�, �e to gleba ja�owa. Czeka� potomka jak zmi�owania, bo� za wszelk� cen� pragn�� ze� uczyni� potwora na w�asne podobie�stwo. To sta�a cecha potwor�w - chc� pleni� sw� potworno��. Aposto�owie dobrych uczynk�w nie maj� takich inklinacyj, rzadko przed�u�aj� sw� szlachetno�� na kolejne pokolenia - dlatego wi�cej na �wiecie z�a ni� dobra. Tymczasem wina by�a po stronie ziarna. Stare legendy P�nocy g�osz�, jakoby kobiec� bezp�odno�� dobrze leczy ok�adanie �ona tart� marchwi� w po��czeniu z poetyckimi strofami s�czonymi jak mi�d w ucho dziewki g�osem jak najbardziej aksamitnym. Tako� wyleczy�em na�o�nic� ksi�cia, cho� nie g�osu aksamitem ani nawet poetyckim gaworzeniem. A i marchew niezbyt si� przyda�a. Nadto przyczyni�em si� do poprawy kondycji ludzko�ci, bowiem potomek ksi�cia Yorika nie monstrum mo�e si� okaza�, lecz poczciwcem o niema�ych talentach. No nie krzyw pyska, Rozenkrontz, ju� wyzbywam si� wszelakich dygresyj i natychmiast przechodz� do istoty opowie�ci. W Barden zatrzyma�em si� w nowej gospodzie, gdziem dosta� propozycj�, o kt�rej ju� wiesz. Ale� napotka�em tam pewnego ponuraka, z kt�rego z�oto sp�ywa�o kaskadami, jakby by� wodo..., a raczej z�otospadem. Jako� mi przysz�o do �ba, �e go �acnie ogram w ko�ci czy inn� hazardow� gr�. Rozumowanie proste by�o: jak cz�ek ponury - znaczy, �e go pech prze�laduje. Prawie si� nie omyli�em, pech zaiste biedaka prze�ladowa�, jednako� innego, ni�em mniema�, rodzaju. Do��,...
Poszukiwany