Oszubski Filary Niebios.txt

(19 KB) Pobierz
Tadeusz Oszubski

Filary Niebios

Sta�a przy trapie, a rozwichrzone wiatrem w�osy otula�y 
jej twarz z�ocist� paj�czyn�. Nie zwraca�a uwagi na 
baga�owych, wnosz�cych na pok�ad parowca sterty waliz i 
toreb podr�nych. Teodor, zanurzony w�r�d gor�czkowej 
krz�taniny portowego t�umu, nie m�g� oprze� si� wra�eniu, i� 
ma przed sob� kunsztownie wykonan�, porcelanow� lalk�. Jasn� 
i g�adk�, o delikatnie rze�bionych rysach. 
Od chwili, w kt�rej zetkn�y si� spojrzenia, jego i 
pi�knej r�wie�niczki, ch�opiec do�wiadcza� ekscytuj�cych 
odczu�. I nie znajduj�c innego sposobu na wyra�enie emocji, 
uni�s� trzymany w r�ku parowiec o bocznych ko�ach 
nap�dowych. Blaszan� zabawk� ze spr�ynowym mechanizmem, 
nakr�can� kluczykiem.
Dziewczynka w odpowiedzi podrzuci�a swoj� lalk�. Wysoko, 
ponad g�ow�. Przypomina�o to spotkanie spiskowc�w 
wymieniaj�cych tajemne znaki. Pe�ne niedom�wie�, budz�ce 
radosne napi�cie.
Pos�a�a Teodorowi u�miech, a potem, przyciskaj�c do 
piersi lalk�, wsun�a delikatnie palce w d�o� siwow�osego 
m�czyzny, kt�ry wy�oni� si� z t�umu. Potem oboje weszli po 
stopniach trapu na pok�ad statku.
- Paszporty ju� ostemplowane, Zosiu. Wszystko tu, w 
porcie chodzi jak w zegarku!
O�ywiony g�os ojca zwracaj�cego si� do matki rozdar� 
z�ocist� sie� oczarowania. Przypomnia� ch�opcu, �e przed nim 
inna, najwi�ksza w dotychczasowym o�mioletnim �yciu 
przygoda. Morska podr� na wysp� Capri, gdzie czeka� stryj 
Leopold.
- Wspaniale, Stanis�awie. Spieszmy wi�c, bo odp�yn� bez 
nas - powiedzia�a matka.
Zawsze popiera�a m�a w kwestii spraw publicznych i w 
�adnych okoliczno�ciach nie zapomina�a, by wizerunek 
Ossowickich zgodny by� z wybranym przeze� stanowiskiem.
- Teodorku! Chod� tu natychmiast, bo na nas ju� czas 
najwy�szy! - zawo�a�a, po czym chwyci�a zamy�lonego ch�opca 
za spocon� d�o�. Uj�a potem swego Stanis�awa pod rami� i 
da�a znak dw�m baga�owym, objuczonym ci�kimi kuframi, 
l�ejszymi pud�ami na kapelusze oraz futera�em ze skrzypcami 
Teodora. Ossowiccy mieli ju� za sob� kontrol� paszport�w, 
podj�li wi�c z godno�ci� wspinaczk� �liskimi stopniami 
trapu.
Na pok�adzie pierwszej klasy czeka� kapitan parowca. 
Wyprostowany do granic mo�liwo�ci, w sprzyjaj�cym tej pozie, 
doskonale skrojonym mundurze zdobionym galonami. Towarzyszy� 
mu zm�czony intendent z list� pasa�er�w.
Teodor odni�s� wra�enie, �e ma przed sob� grup� ruchomych 
figur powleczonych cienk� warstw� metalu. Stra�nik�w bramy 
nieznanego, nagle dost�pnego �wiata, gdzie cich� zgie�k 
portowego nabrze�a. Gdzie przedpo�udniowe s�o�ce 
ze�lizgiwa�o si� po bieli mundur�w, a zapach stali, towotu i 
w�glowego dymu zdawa� si� materialny.
Oficer, znudzony rutyn� obowi�zk�w, z wyra�nym wysi�kiem 
u�o�y� rysy w nowy wz�r. Imitacj� dobrotliwo�ci okrasi� 
u�miechem. Dopiero tak przygotowany przem�wi�:
- Jestem kapitan Eichhorn. Witam na "La Lunie", 
najbardziej luksusowej jednostce Linii Morskich Brubanksa.
Sko�czy�, pochyli� si� nad stoj�cym mi�dzy rodzicami 
Teodorem i poklepa� go po policzku. Ch�opiec odpowiedzia� 
niepewnym u�miechem.
- Widz�, �e�my kolegami. Dowodz�c statkami, obaj jeste�my 
pierwszymi po Bogu - za�artowa� Eichhorn, wskazuj�c blaszany 
parowiec ch�opca.
- Pa�ski statek jest wi�kszy, kapitanie - szepn�� 
nie�mia�o Teodor, cho� zwykle nie przepuszcza� okazji, by 
popisa� si� nienagann� znajomo�ci� j�zyka niemieckiego. 
Jednak szybko odzyska� rezon i wyj�� z kieszeni spodenek 
kluczyk do zabawki.
- Te� ma pan taki? - spyta�.
Eichhorn zani�s� si� wymuszonym �miechem, spogl�daj�c 
przy tym porozumiewawczo na rodzic�w ch�opca.
- Kiedy uro�niesz, b�dziesz mia� du�y statek, kawalerze. 
I du�y kluczyk! - o�wiadczy�.
Twarz Zofii Ossowickiej wyra�a�a niesmak, co Teodor zd��y� 
zarejestrowa� ukradkowym spojrzeniem. Kapitan za� przesta� 
okazywa� zainteresowanie ch�opcu i powita� s�u�bi�cie 
nast�pn� wchodz�c� na pok�ad pasa�erk�:
- Witamy na "La Lunie", panno Leary.
W�wczas Zofia skin�a g�ow� w pospiesznym i niedba�ym 
po�egnaniu. Po czym w �lad za stewardem wskazuj�cym drog� 
powiod�a rodzin� oraz baga�owych do kajut.
Teodor sta� na pok�adzie spacerowym i zaciska� kurczowo 
palce na relingu. "La Luna" odbija�a od nabrze�a. Znajomy 
�wiat oddala� si�, co wzbudza�o l�k zacieraj�cy rado�� z 
oczekuj�cej przygody pe�nomorskiego rejsu.
Urz�dzenia portowe stawa�y si� coraz mniejsze. Wkr�tce i 
panoram� Triestu poch�on�� b��kit nap�ywaj�cy ze wszystkich 
stron. Bo niebo u schy�ku czerwca roku 1914 by�o 
ultramarynowe i niemal przezroczyste, a wody Adriatyku 
zaledwie o ton ciemniejsze.
Jasnow�osa dziewczynka nazywa�a si� Lysetta Eisler. 
Podczas sjesty, w kilka godzin po opuszczeniu Triestu, 
Teodor spotka� j� ponownie, tym razem na pok�adzie 
spacerowym.
Lysetta u�miecha�a si� promiennie, Teodor odczu� nie 
daj�ce si� sformu�owa� wra�enie obcowania z pi�knem 
zwielokrotnionym. Bowiem lalka, z kt�r� dziewczynka si� nie 
rozstawa�a, mia�a twarz tak� sam� jak Lysetta. Nawet rysy 
drugiej, jeszcze mniejszej laleczki, niespe�na trzycalowej, 
tulonej w ramionach przez wi�ksz� z kukie�ek, by�y wiernym 
odbiciem wizerunku panienki Eisler.
Lalki mia�y zgrabne porcelanowe g��wki. Za� skomplikowane 
mechanizmy android�w ukryto pod ich jedwabnymi sukienkami, 
w korpusach wykonanych z drewna i metalu. Wi�kszy z 
automat�w potrafi� chodzi�, ko�ysa� do snu mniejsz� laleczk� 
(ta jedynie unosi�a praw� r�czk� i odwraca�a g��wk�), 
pokonywa� te� niewielkie wzniesienia, a nawet nuci� 
wdzi�cznym g�osem prost� melodyjk�. Potrafi� wi�c niemal 
tyle, co jego o�mioletnia w�a�cicielka.
- To jest dusza Coppelii - powiedzia�a Lysetta, pokazuj�c 
Teodorowi ozdobny, srebrny kluczyk. - M�j tatu� jest s�ynnym 
wynalazc�, a Coppelia to dzie�o jego kochanych r�k.
- A ja dosta�em od stryja Leopolda... - wybuchn�� 
rozgor�czkowany ch�opiec, zaraz jednak umilk�. Bo, co 
prawda, �ciska� w d�oni kluczyki o�ywiaj�ce ulubione 
zabawki, ale one same pozosta�y w walizce. Zerwa� si� wi�c i 
pobieg� do kabiny. Gdy wr�ci�, cho� min�o zaledwie kilka 
minut, pok�ad spacerowy zd��y� opustosze�. Nie by�o r�wnie� 
Lysetty.
Teodor usiad� na jednej z �aweczek, tulac do piersi 
prezenty stryja Leopolda. Blaszany parowiec i pozytywk� - t� 
ceni� wy�ej. Zawsze, gdy wk�ada� kluczyk w stosowny otw�r i 
spr�yna mechanizmu napina�a si� z delikatnym zgrzytem, 
ch�opca przeszywa� dreszcz. Czu� si� bli�szy jakiej� 
tajemnicy - strasznej i zarazem o ogromnym znaczeniu.
Potem pozytywka zaczyna�a cicho gra� romantyczn� melodi�. 
Elementy okryte szklan� p�kul� o�ywa�y, pierzcha� l�k i 
niepewno��. Cynowa figurka (stryj Leopold mawia�, �e jest 
ona dusz� ch�opczyka, kt�ry by� wirtuozem), tak podobna do 
Teodora, porusza�a smyczkiem z ko�ci s�oniowej i ko�ysa�a 
cynowymi skrzypcami. O�ywa�y tak�e cztery cynowe kolumny 
otaczaj�ce metalowego grajka. Obraca�y si� wok� w�asnej 
osi, poruszaj�c r�wnocze�nie rozpi�tym nad cynowym ch�opcem 
skrawkiem nieba ze szk�a napuszczanego b��kitem i biel�. 
Teodor nazywa� te zdobione ruchome kolumny Filarami Niebios, 
chroni�y przecie� figurk� przed zmia�d�eniem ci�arem 
firmamentu. By�a to sceneria, w jakiej niewinne dusze 
ogl�daj� Boga. Rola Filar�w by�a dla Teodora r�wnie 
oczywista i wa�na, jak mi�o�� matki, surowo�� ojca, ch��d 
zimy czy skwar lata.
Czeka�, siedz�c na twardej �awce, jeszcze przez kwadrans, 
jednak Lysetta nie wr�ci�a. Nie wiedzia�, jak sp�dzi� czas 
pozosta�y do �wicze� muzycznych, nadzorowanych przez matk�. 
Bezwiednie wyruszy� na w�dr�wk� po statku.
Najpierw zszed� na dobrze znany pok�ad pierwszej klasy. 
Nie zatrzymywany, przemkn�� na ni�szy poziom. Potem, ju� bez 
opami�tania, niczym czerw dr���cy spr�chnia�e drewno w 
poszukiwaniu j�dra p�czniej�cego �yciodajnymi substancjami, 
schodzi� coraz ni�ej. W g��b konstrukcji, ku �r�d�u energii.
Drgania narasta�y, stalowe arterie korytarzy wibrowa�y 
coraz silniej. I czuj�c dojmuj�cy skwar, zaduch, ch�opiec 
zda� sobie spraw�, �e dotar� do trzewi "La Luny".
Podszed� do uchylonych drzwi ze stali wabi�cych skrywan� 
tajemnic�. Dobieg� zza nich �oskot. Bi� blask.
Teodor do�wiadcza� oznak obcowania z nieznan� si�� - 
dreszcze, jak wtedy gdy nakr�ca� pozytywk�. Jak�e wi�c m�g� 
zapanowa� nad ciekawo�ci�?
Wewn�trz ogromnej sali, wyk�adanej arkuszami blachy 
��czonymi nitami, pe�ga�o czerwone, niezdrowe �wiat�o 
wp�otwartych palenisk. W�r�d blasku i smrodu spalanego 
w�gla, rozgrzanych metali, smar�w i dymu miota�y si� 
p�nagie postaci. Przypominaj�ce dzikie zwierz�ta w klatkach 
diabolicznej mena�erii. Nie mog�y przecie� by� lud�mi, bo 
ludzie s� ubrani, czy�ci, metalicznie g�adcy. I nagle Teodor 
zrozumia�, �e odkry� piek�o ukryte pod pok�adem "La Luny".
Z przera�eniem bliskim zachwyceniu obserwowa� demoniczn� 
panoram�, rozci�gaj�c� si� u jego st�p. W bezpiecznej 
odleg�o�ci. Lecz wkr�tce jedno ze stworze� uwi�zionych 
po�r�d �aru, znalaz�o si� na tyle blisko, by spostrzec 
obecno�� ch�opca. Zamar�o na sekund�, by potem, nie trac�c 
czasu, z nieludzk� wprost zr�czno�ci� ruszy� ku stalowym 
schodom. Pocz�o przera�aj�co szybko wspina� si� ku 
Teodorowi. A mo�e ku uchylonym drzwiom? Bo czym�e by�y te 
usmolone istoty, jak nie bestiami przetrzymywanymi w karnym 
zamkni�ciu? A teraz, z braku przezorno�ci, ch�opiec wskaza� 
im drog� ucieczki!
C� znaczy�o pokona� setk� stopni! Teodor zda� sobie 
spraw�, �e nie ma dla niego ratunku i l�k zdominowa� 
wszelkie inne odczucia. Do tego, w chwil� p�niej, na 
ramieniu ch�opca zacisn�a si� silna d�o�. Wi�c dr�a�.
Wreszcie, zebrawszy si�y, odwr�ci� si�. By� got�w przyj�� 
najgorsze.
- Nareszcie panicza odnalaz�em. Rodzice s� bardzo 
zaniepokojeni - powiedzia� mi�kkim g�osem przybysz, jeszcze 
mocniej �ciskaj�c rami� ch�opca.
Jak�e r�ni� si� ten odziany w bia�y uniform, czysty i 
po�yskliwy nieznajomy od stworzenia, kt�re tam w dole 
uporczywie pokonywa�o szczeble stalowej drabiny, mkn�c z d...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin