KORNEL MAKUSZY�SKI U�MIECH LWOWA NIEZNAJOMY JEST WIELKIM DZIWAKIEM Mialem czterna�cie lat, kiedy zosta�em sam na �wiecie. Ojciec m�j umar� przed dwoma laty, matka przed kilku miesi�cami. Przygarn�li mnie rodzice mego kolegi, Tadeusza Borowi�skiego. Dr�czy�o mnie to, gdy� �le im si� wiod�o; Tadzio odznacza� si� takim apetytem, �e m�g�by dosta� wielki z�oty medal na wszech�wiatowej wystawie, a ja po jednym tylko popisie mog�em dosta� ma�y, r�wnie� z�oty, i list pochwalny. Nie by�em wi�c takim nabytkiem, o kt�ry nale�a�o zbyt natarczywie prosi� Pana Boga. Zacz��em przeto pilnie rozmy�la�, co pocz�� z czternastoletnim dryblasem, kt�ry si� zowie Micha� Korecki i wcale dobrze si� uczy, ma jednak t� czarn� wad�, �e go nie mo�na odzwyczai� od jedzenia i od zdzierania jedynej pary but�w? Ja jestem tym dryblasem, bo rosn� szybko jak dzikie wino i nied�ugo wyskocz� z w�asnego ubranka, kt�re zdradza ju� ostatek cierpliwo�ci. Nied�ugo z moim weso�ym przyjacielem, Tadziem, tak objemy dom jak termity. Je�li nie uda mi si� zdoby� jakiej� korepetycji lub je�li nie wymy�l� innego sposobu, abym si� sam m�g� wy�ywi�, nie wiem, co b�dzie? Z tym jest najgorsza sprawa, �e za tydzie� zaczynaj� si� wakacje, a przez lato �adnej pracy nie znajd�. Rozmy�la�em gorzko patrz�c przez okno na chmury jak gdyby w nadziei, �e na jednej z nich, jak na wielb��dzie, przycwa�uje w moj� stron� jaki� nieznany wuj albo daleka ciotka i zawo�a mnie po imieniu. Wujowie jednak, ani ciotki nie je�d�� na chmurach. Nie wiedzia�em zreszt�, czy mam gdzie na �wiecie jakich krewnych. Nikt si� po mnie ani do mnie nie zg�osi�. Jeste�, Micha�ku, sam jak ptak zab��kany na pustyni. Wszed� Tadzio i szybko zbli�y� si� do mnie. - List do ciebie! - szepn�� niezmiernie przej�ty. Poda� mi ogromny list, na kt�rym z jednej strony wypisane by�o wielkimi literami nazwisko, a na drugiej krwawi�o si� pi�� ogromnych piecz�ci z czerwonego laku. Ten, kt�ry go pisa�, nie m�g� powiedzie�, jak �w weso�y pisarz, co zakleiwszy list op�atkiem dopisa�: "Przebacz Polaku, lecz nie mam laku!" List sprawia� swoim wygl�dem pot�ne wra�enie. Obraca�em go w r�kach z jakim� zabobonnym strachem. Wszystkiego mog�em si� spodziewa� na tym �wiecie, ale nie listu. Ludo�erca w afryka�skiej puszczy m�g� �acniej list otrzyma� ni�li ja. A jednak kto� do mnie napisa�! Nie mia�em odwagi otwarcia tego listu i naruszenia pi�ciu piecz�ci. Tadzio patrzy� te� ze strachem i szepta� gor�czkowo: - Wchodz� w bram�, a wtem zbli�a si� jaki� pan... Taki jaki� wysoki i chudy. "Czy ty, ch�opcze, jeste� Micha� Korecki?" - powiada. Ja mu na to, �e nie, ale �e ty u nas mieszkasz. Wtedy on daje mi list l m�wi: "Daj go Michasiowi! To bardzo wa�ny list!" Wzi��em list, a ten pan gdzie� si� podzia�. Tak pr�dko odszed�, �e nie mia�em czasu, aby mu si� dobrze przyjrze�! Bo�e drogi, co to wszystko znaczy? Przeczytaj, pr�dko przeczytaj! Nie trzeba mnie by�o zach�ca�! Otworzy�em list z nerwowym po�piechem i wydoby�em z niego du�� kartk� zapisanego papieru i dwa banknoty. - Pieni�dze! - zawo�a� Tadzio. - Czytajmy... - szepn��em nieswoim g�osem. Przepisuj� tutaj ten list dos�ownie, ka�dej zreszt� chwili mog� go wypowiedzie� z pami�ci, czyta�em go bowiem ze sto razy. By� on �atwy do zapami�tania, bo by� pisany... wierszami! Powiedzieli mi ludzie, kochane me dzieci�, Ze nikogo ju� z bliskich nie masz na tym �wiecie, Lecz istnieje przyjaciel, me znany nikomu, Kt�ry ciebie we w�asnym chce wychowa� domu A dlaczego to czyni, b�dziesz wiedzia� o tem, Ale jeszcze me teraz, tylko nieco potem Dumy twojej nie zrani�! Kln� si� na Zawisz�, �em uczciwy przyjaciel i sercem list pisz�! Znajd� mnie, mi�y Micha�ku, by z�o�y� dowody, �e� jest bystry i dzielny, cho� tak bardzo miody Je�eli mnie odnajdziesz, rzecz postanowiona Nieznany Ci� przyjaciel zagarnie w ramiona, Lecz je�li nie potrafisz, to dowodem b�dzie, �e� wcale me jest or�em, lecz kur� na grz�dzie. Ruszaj w drog� i szukaj! Ja ci tylko mog� Wyborne da� wskaz�wki na zawi�� drog�' Znajd� miasto w polskiej ziemi W tego miasta bramie Lew stoi, wi�c go nigdy �adna moc me z�amie Od wiek�w jest to miasto zamkni�te na zamek, Co zawsze jest otwarty, bez klucza i klamek Nad rzek� owe miasto w wielkiej ro�nie chwale, Lecz cho� jest w mm ta rzeka, me ma rzeki wcale! Ze wzg�rz schodz� do rzeki parki i ogrody, Lecz nie mog� si� napi�, bo me wida� wody Skoro dworzec opu�cisz, do pierwszej id� mety Tam gdzie stoi wynios�y dom �wi�tej El�biety Potem szewca odnajdziesz, co z chor�gwi� w d�oni, Cho� ci�gle nieruchomy, jednak wroga goni. Pok�o� mu si� z szacunkiem, a on ci w te p�dy Powie, co masz uczyni�, dok�d i��, kt�r�dy? - To nadzwyczajne! - zawo�a� Tadzio, kt�remu na twarzy wybieg�y rumie�ce. Ja musia�em by� blady. Przez g�ow� moj� przebieg�y najdziwniejsze my�li. Czy to �art, czy to prawda? Kim jest ten cz�owiek, co taki list napisa�? Jakim sposobem dowiedzia� si� o mnie? Czy to on sam odda� list Tadziowi? Czemu nie przyszed� wprost do mnie, aby mi powiedzie� zwyczajn� zrozumia�� mow�, o czym tak zagadkowo pisze w li�cie? M�wi wprawdzie, �e po to czyni to wszystko, aby si� o mojej przekona� bystro�ci. Czy dlatego mam szuka� jakiego� zaczarowanego miasta, zamkni�tego otwartym zamkiem, miasta, w kt�rego bramie stoi lew, rzeki, kt�ra jest i kt�rej nie ma, nieruchomego szewca? Co ja mam pocz�� z tym listem, jakiego nikt chyba dot�d nie otrzyma�? W g�owie mi szumi, w r�ku trzymam dwa banknoty. - Mo�e to fa�szywe? - szepn�� z przestrachem Tadzio. - Nie wiem... - odpowiedzia�em z trwog�. - List w ka�dym razie jest prawdziwy. Udali�my si� po pomoc i rad� do pana Borowi�skiego. Przeczyta� dziwne pismo dwa razy, kr�ci� g�ow�, marszczy� czo�o, wreszcie rzek� po d�ugim namy�le: - Nie wydaje mi si�, aby ten list by� �artem. Zbyt kosztowny by�by to �art ze wzgl�du na za��czone pieni�dze i zbyt okrutny ze wzgl�du na ciebie. Ten, co to pisa�, jest niew�tpliwie dziwakiem, lecz jakim� poczciwym dziwakiem. Musi to by� cz�owiek dobry, kt�ry wymy�li� oryginalny spos�b, aby do�wiadczy� twojej bystro�ci. I nie tylko dobry, lecz nawet subtelny. Wie o tym, �e s�uszn� powodowany dum� m�g�by� nie przyj�� pomocy od obcego cz�owieka, wi�c ci� zapewnia o swoich szlachetnych intencjach, p�yn�cych ze szczerego serca. Podoba mi si� ten nieznajomy cz�owiek, kt�ry ciebie wo�a w tak dziwny spos�b. Zg�d� si� na t� pr�b�, m�j ch�opcze! Nie my�l, na Boga, �e chcemy si� ciebie pozby� z domu. Mo�e jednak ca�a twoja przysz�o�� mie�ci si� w tym dziwnym li�cie. Spr�buj! Uda ci si�, to dobrze, nie uda si�, wtedy powr�cisz do nas. Powinno ci si� jednak uda�! Jeste� skautem, "poszukiwaczem �cie�ek", wi�c nie dasz si� zbi� z tropu. - Jemu wszystko si� uda! - zawo�a� Tadzio. - Szukajmy - rzek� pan Borowi�ski. - A raczej: ty szukaj sam! Wprawdzie ten pan nie zastrzeg� w swoim cyrografie, �eby ci nie pomaga� w rozwi�zywaniu zagadki, ale mo�e dlatego tylko, �e mu brak�o rymu. Lojalniej jednak b�dzie, je�li rozwi��esz j� sam. - S�usznie - po�wiadczy�em skwapliwie. - Przet�umacz wi�c te tajemnicze wiersze na zwyczajn� proz�. Namy�li�em si� g��boko i zacz��em w ten spos�b obja�nia� �w list: - Miasto, w kt�rym mieszka �w pan, le�y w Polsce. To jest pewne, bo sam o tym pisze. Mo�na si� tam dosta� kolej�, bo te� sam pisze o dworcu kolejowym. Jest to jakie� znaczniejsze miasto, bo "w wielkiej ro�nie chwale". Czy dobrze rozumuj�? - Bardzo dobrze! Co jeszcze wiemy o tym mie�cie? - To, �e le�y na wzg�rzach. Ale czy le�y ono blisko, czy daleko od Warszawy? My�l�, �e daleko. - Dlaczego tak my�lisz? - Ten pan przypuszcza z ca�� pewno�ci�, �e pojad� trzeci� klas� najta�szego poci�gu, i daje mi na podr� czterdzie�ci z�otych. Znaczn� przestrze� mo�na przejecha� za takie pieni�dze, wi�c to miasto le�y daleko od Warszawy. - �wietnie! - zawo�a� Tadzio. - Dobrze! - rzek� ojciec. - Wiemy ju� co� nieco� o tym mie�cie, tego nie wiemy, jak si� zowie. Gdyby� to odgad�, �atwiej by�oby ci wyt�umaczy� najdziwniejsz� cz�� zagadki kt�ra mnie tez przestrasza. Zebra�em wszystkie my�li i powtarza�em cicho: - "... W tego miasta bramie stoi lew..." Lew, stoi lew... Co to ma oznacza�? To chyba musi by� herb miasta. Warszawa ma w herbie syren�, tamto miasto ma lwa. Zaraz... zaraz! - Co� mi si� ju� majaczy! - rzeki z u�miechem pan Borowi�ski. - Drogi panie! Prosz� nie m�wi�, bo ja odgadn� sam. Wi�c w bramie stoi lew i miasto "ro�nie w chwale". Jakie� lwie miasto, jakie�... O, Bo�e! To przecie� Lw�w! - Nie ulega w�tpliwo�ci! Ja my�l� tak samo. W li�cie s� jednak inne �lady. Jak on tam pisze o tym zamku? Odczytywa�em raz jeszcze ust�p o "otwartym zamku", kt�ry "zamyka" miasto. My�leli�my wszyscy i nikt tego nie odgad�. Zas�pi�em si� po pierwszym, �atwym triumfie: zagadka by�a zbyt trudna. Usi�owali�my przeto rozwik�a� drug�, o tej dziwnej rzece, kt�ra jest w tym mie�cie i kt�rej... nie ma wcale. - To okropne! - martwi� si� Tadzio. Wtedy przysz�o mi na my�l, �e trzeba zajrze� do podr�cznika. Wertowa�em gor�czkowo jego kartki. Jest, jest! Czyta�em szybko: "Lw�w, miasto w Ma�opolsce Wschodniej nad rzek� Pe�twi�..." - Mamy rzek�! - zawo�a�em z rado�ci�. - C� z tego, �e mamy, kiedy teraz idzie o to, aby jej nie by�o - rzek� ojciec Tadzia w zamy�leniu. - Nikt z nas nie by� we Lwowie, wi�c... - Mamusia by�a! - zawo�a� Tadzio. - Prawda! By�a tam przez trzy dni jad�c do Truskawca. Mo�e co wie o tej pomylonej rzece, kt�ra raz jest, a raz jej nie ma. Zapytali�my pani� Borowi�sk� ch�rem ku jej wielkiemu zdumieniu: Czy jest we Lwowie rzeka? Nie ma tam �adnej rzeki! - powiedzia�a. Prosz� pani, niech pani sobie przypomni, bo to wa�na sprawa Dobra kobieta wzruszy�a ramionami. - Mog� przysi�c, �e nie ma. Schodzi�am ca�y Lw�w, bo jest �liczny. Widzia�am ka�dy zak�tek, jak�e wi�c nie mia�abym zauwa�y� rzeki? Powtarzam, �e tam nie ma �adnej. Pokazali�my jej podr�...
Poszukiwany