PIOTR WITOLD LECH Karim Gryf Tio kiwa� g�ow�. - Tak, tak - m�wi� szybko, nerwowo. - Musisz go dobrze naostrzy�, Jen... Co by by�o, gdyby� nie za�atwi� sprawy jednym ci�ciem? Kat milcza�. W skupieniu przyk�ada� ostrze topora do wiruj�cego kamiennego ko�a. - Jen, a powiedz mi, prosz� - �ciszy� g�os do szeptu - ilu ju� ludzi zabi�e�? No ilu? Powiedz, Jen! Kat u�miechn�� si� ponuro. Z pogard�. - Odejd�, �achmyto - wycedzi�y w�skie, okrutne usta. - Lubisz to, Jen? Co, Jen? - Tio wymachiwa� ju� teraz r�kami. - Jeste� morderc�, Jen, wiesz, zwyk�ym draniem na us�ugach skurwysyna! S�yszysz! Skurwysyn na us�ugach skurwysyna! Sprzedawcy i klienci przy straganach odwr�cili g�owy. Paru z nich ujrzawszy, kto jest sprawc� zamieszania, popuka�o si� w czo�o. Rze�nik od�o�y� top�r i bezradnie roz�o�y� r�ce. "On znowu fiksuje" - wrzasn�y na raz dwie przekupki. Gruba, poczciwa Dor�ha wytoczy�a si� zza stos�w warzyw i owoc�w. Pogrozi�a palcem szale�cowi. - Tio! Jeste� niegrzeczny. Nie zwracaj si� tak do pana Bondara. Tio odskoczy� przera�ony. Lillith by�a bardzo niebezpieczna. Wszyscy w Lyn o tym wiedzieli. Jako na�o�nica samej Nefres, gustowa�a w okrucie�stwie. Jej ulubion� rozrywk� by�o przygl�danie si� twarzom umieraj�cych skaza�c�w. Tio pad� na twarz. - O boska! Po��danie Bog�w i najpi�kniejsza we wszech�wiecie! Jam tw�j niewolnik. �miech wstrz�sn�� ryneczkiem Fur�uk-Nall. Dor�ha spurpurowia�a ze wstydu i z�o�ci. Wzi�a si� pod boki. - To ty tak mi si� odp�acasz?! Gdyby nie ja i pan Bondar, zdech�by� z g�odu i go�� dup� �wieci�! Wynocha st�d, klient�w p�oszysz! Pos�ucha� skwapliwie. Lillith nigdy nie powtarza�a dwa razy. Szcz�cie, �e wyszed� ca�o. Biegiem wypad� z rynku w najbli�sz� uliczk�. Potr�ci� paru przechodni�w, ale nie zatrzyma� si�. Ba� si� bardzo. Bardziej ni� wczoraj. Ale wczoraj by� dzielnym spargizem. Dzi� zaledwie koniuchem na dworze Yanthuma XIII. Nie wiedzia� wprawdzie, sk�d na dworze Yanthuma XIII wzi�a si� Lillith, ale lepiej si� nad tym nie zastanawia�. Je�li si� oka�e, �e chodzi o ujawnienie spisku przeciwko boskiej Nefres, w kt�ry zamieszani s� najwy�si kap�ani �wi�tyni w Lyn, on, Aleh-Nal-Sall jest jednym z nich. No, ale wida� nie pozna�a go jako koniucha. Wredna suka! Zatrzyma� si� i rozejrza� zdumiony. Ma�a uliczka, pe�no na niej �mieci i rybich g��w. Niskie domy o s�omianych strzechach - znajome to wszystko. Fur�uk-Nall? Wodzi� p�przytomnym wzrokiem, rozciera� ramiona. Sallanaj i Ger... Zimno. Ma�a, �liczna dziewczynka zbiera�a kwiaty nad brzegiem jeziora. Nuci�a dzieci�c� rymowank�. Idzie drog� czarownik Przed siebie idzie sobie Uciekaj st�d dzieweczko Bo pomiesza ci w g�owie. - �adnie �piewasz, dziewczynko. - Tio pog�aska� j� po jasnych w�osach. - Da�bym ci hatyta, ale jak widzisz, jestem w rynsztunku bojowym, a m�j giermek, nicpo� jeden, gdzie� si� zapodzia�. Staruszka Wera Inda u�miechn�a si� �agodnie. - Nie szkodzi, szlachetny rycerzu, nie szkodzi. Gdzie zmierzasz w tym pi�knym rynsztunku, na bitw�? Tio machn�� kijem, a� zafurcza�o powietrze. - Oj, g�upiutka jeste�, dziewczynko. Mam tutaj pojedynek z panem Hunart Benim z Krogulczego Rogu. Nie s�ysza�a�, jak bardzo mnie zniewa�y�? Staruszka roz�o�y�a r�ce. - Niestety, szlachetny panie, nie s�ysza�am. - Mniejsza z tym. Za ma�a jeste�, �eby to zrozumie�. Wera Inda odwr�ci�a si�, wzi�a nar�cze chrustu i ruszy�a w stron� miasteczka. - A nie podchod�, szlachetny rycerzu, zbyt blisko jeziora. - Dlaczeg� to? - Jeszcze ci� paskuda jaka porwie.. - Id��e ju�, g�upia! Jestem wojownikiem! Staruszka westchn�a i posz�a. Odprowadza� j� wzrokiem. Przebieg�y ten Nemes, pomy�la�, przysy�a swoich Ayor�w przemienionych w niewinne dzieci. Nooo, ale teraz oni sami dali si� oszuka�. Nie poznali w nim Brata z Hegor. He, he, he, c�, ka�dy mag wie, �e mnisi Braterstwa potrafi� przyobleka� inne postacie. Spojrza� na zamek. Stara twierdza Chition ca�kiem dobrze si� trzyma. Roland i zgraja jego przera�onych rycerzyk�w po�ami� sobie na niej z�by. On, brat Karim i kilku jego knecht�w w zupe�no�ci wystarczy. Od strony jeziora zbli�a�a si� niewielka, rybacka ��dka. Macha� z niej kto� i wo�a�: - Jak si� masz, Tio?! Jak twoja g�upia �epetyna?! Tio u�miechn�� si�. Celhil by� dobrym przyjacielem. Uratowa� go spod kopyt yanthumskiej jazdy w bitwie pod Erylim Drakon. Razem s�u�yli w cesarskich spargizach. Dlatego odkrzykn�� weso�o: - Witaj, Celhil, stary druhu! ��dka przybi�a do brzegu. Ar� Nah wyskoczy� na piasek. Lubi� rozmawia� z miasteczkowym p�g��wkiem. Kilka chwil �art�w rekompensowa�o mu zrz�dzenie �ony utyskuj�cej na pija�stwo m�a. A poza tym odgrywa� si� troch� za dawne lata, gdy Tio by� zdrowym, inteligentnym m�czyzn�. Ar� Nah wreszcie czu� si� m�drzejszy i wa�niejszy. - Co s�ycha�, p�g��wku? - Pami�tasz, jak uratowa�e� mnie pod Erylim Drakon? - Tio poklepa� go. - Jeste�my druhami. Ar� Nah str�ci� jego r�k� z ramienia. U�miechn�� si� nieszczerze. - Tylko bez �ap. Oczywi�cie, �e jeste�my druhami. Chcesz placka z mi�sem? Tio poczu� g��d. - Tak, bardzo bym chcia�. Rybak wcisn�� mu do r�ki zawini�tko. - To masz. Tio odwin�� p��tno. W �rodku by� stary, czerstwy placek... z czerwonymi robakami. - No jedz. - Za�mia� si� Ar� Nah. - He, he, przecie� tego nie da si� je��. Rybak spowa�nie�. - Odmawiasz? - Chwyci� placek i wepchn�� do ust Tio. - �ryj, kretynie! No �ryj! �ywe, wij�ce si� robaki w gardle i na ustach. Tio chcia� wyplu�, ale Ar� wciska� je bezlito�nie. Zad�awi� si�. - �ryj, �ryj, tuma�ski �bie, debilu, g�upku! - podnieca� si� rybak w�asnym okrucie�stwem. Kim jest ten pysza�ek? Tio zmru�y� oczy. Zbyt d�ugo pozwala sobie na �arty! Thethum THOM! - Aa! - Ar� Nah odskoczy�, trzymaj�c si� za d�o�. Robaki wgryza�y si� w cia�o. Zrywa� je szybko, ze wstr�tem, a gdzie oderwa�, tam puszcza�a si� stru�ka krwi. Chwil� trwa�o, nim ostatnia glista znikn�a w jeziorze. - Co to by�o, do kro�set? - szepn��. Tio ucieka� w stron� miasteczka. Ba� si� tak samo jak wczoraj. Na chwil� powr�ci�a przytomno��. I by�o to straszniejsze ni� wizje. C�rka folusznika Gizeh al Maniego znikn�a ko�o po�udnia. Pod wiecz�r w�jt Konar� zwo�a� narad� w ratuszu. Przybyli �awnicy i wielu nie proszonych, cho� wzburzonych mieszczan z �onami. Wojsko reprezentowa� tutejszy Bej, Orani. - Nikt jej nie widzia� od po�udnia - o�wiadczy� zebranym Bej. - Przes�uchali�my wszystkich w miasteczku. Dziecko przepad�o jak kamie� w... - urwa� zreflektowawszy si�, �e palnie gaf�. �ona Gizeh al Maniego zaszlocha�a g�o�no. W�jt spr�bowa� j� uspokoi�. - To by� nie mo�e, aby ona... no w jeziorze. - Konar� odchrz�kn��. - Mareja ba�a si� wody. To wszyscy wiedz�. - Po czym zwr�ci� si� do Beja: - A wy�cie na pewno wszystkich wypytali? - Potrafi� spe�ni� proste polecenie - obruszy� si� Bej. - Ja i moi ludzie od po�udnia chodzimy po mie�cie. Pi�� setek i cztery osoby wypytali�my... - W mie�cie jest pi�� setek i pi�� os�b - poprawi� w�jt. - Jak�e to? - zdziw� si� Bej. - Zapomnieli�cie o Tio? Bej machn�� r�k�. - Przecie� z nim nie idzie gada�. - Ten cz�ek tak pomylony, �e do wszystkiego zdolny - wtr�ci� Ar� Nah. - Prawda - przytakn�o kilka os�b. Zabra�a g�os Dor�ha. - At, daliby�cie pok�j nieszcz�snej duszyczce. Ch�op by� na schwa�, p�ki mu �ony i syna zb�je nie wyr�n�li. Nie pami�tacie ju�? Melancholia go taka wtedy wzi�a, �e omal nie umar�. Potem napatoczy� si� ten czarownik. Powiada�, i� go uleczy, ale dziwnie szybko wyni�s� si� z miasta. A po kilku dniach... - Wiemy, Dor�ho, wiemy - przerwa� jej w�jt. - Tyle �e on ju� nie ten Tio co niegdy�. Teraz to szaleniec. A kto mo�e wiedzie�, co w szalonym �bie siedzi? - Po czym zwr�ci� si� do Beja: - Id�cie, poszukajcie go i wypytajcie. - On ostatnio w stodole u starej Wery Indi sypia - dorzuci� Bandar. Bej zakl�� pod nosem, ale skrzykn�� trzech �o�nierzy i poszed�. Strach. Zimno. Sallanaj tak strasznie krzyczy! Ger wierzga n�kami na sznurze! - Aaaaa!!! - Tio trzyma si� za g�ow�. Jak boli, bardzo boli! Strach mija�. Oczyma pe�nymi jeszcze �ez rozejrza� si� woko�o. Twierdza Chition. Tak, solidne tutaj mury, a i on, brat Karin, czuje w sobie kipi�c� Moc. Niech no tylko spr�buj� go wzi�� cherlawe mirro�skie rycerzyki! Wo�anie z do�u. Wychyli� si� z baszty, spojrza�. Ch�op, mieszczanin i dwie kobiety. Ach, zaraz... To Olha i Ugurima, dw�rki wschodniej cesarzowej. - Czego tu?! - krzykn��. - Jak �miecie zak��ca� spok�j za�ogi twierdzy wszechpot�nego Braterstwa Mocy Hegor?! Bej spojrza� na �o�nierzy. Ci pokr�cili g�owami. - Szajbus - mrukn�� Bej. G�o�no jednak odkrzykn��: - Przychodzimy z zapytaniem! - Czego chcecie, psy? Jeden z �o�nierzy zakl��. - Cicho by� - sykn�� Bej. - Zatnie si� i niczego si� nie dowiemy - zn�w zwr�ci� si� do Tio: - Zgin�a Mareja, c�rka folusznika Gizek al Maniego. Czy wiesz co� o tym? Tio dumnie wzi�� si� pod boki. - My�licie, i� nie mam innych spraw na g�owie, jak zajmowanie si� waszymi b�kartami? - Pytam tylko. Tio �askawie skin�� g�ow�. - Dobrze, pomog� wam, aby�cie s�awili zakonn� w�adz� w Hegorze. - Wi�c? - Milcze�! Tio zamkn�� oczy i trwa� w bezruchu. - Niestety - odezwa� si� po chwili - �adnego dziecka nie widzia� m�j duch wys�any na zwiady. Jedynie tego starego durnia Polinarcha, bezz�bnego druida, kt�ry, niechaj chwa�a b�dzie bogom, zlecia� na �eb do studni. - Czas tu tracimy - rzuci� �o�nierz, kt�ry wcze�niej kl��. - Czekaj - zastanowi� si� Bej, po czym zapyta� Tio: - A do kt�rej studni zlecia� �w druid? - C� mnie to obchodzi, psy! Gdzie� nad jeziorem i tyle. A teraz odejd�cie, abym nie straci� cierpliwo�ci! Bej potar� nieogolony podbr�dek. - Jest nad jeziorem stara studnia... - mrukn��. - Ch�opcy...
Poszukiwany