Koźniewski Piątka z ulicy Barskiej.txt

(445 KB) Pobierz
Kazimierz Ko�niewski

Pi�tka z ulicy Barskiej

Wydawnictwo �Tower Press�
Gda�sk 2001
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
� Niech pan to przejrzy!
Przystojna kobieta, maj�ca mo�e oko�o czterdziestu lat, poda�a mi ponad biurkiem 
gruby
skoroszyt z papierami. Okna pokoju, w kt�rym siedzieli�my, w gmachu S�d�w 
warszawskich
na Lesznie, by�y otwarte � nawiewa� t�dy py� z buduj�cej si� dzielnicy 
mieszkaniowej na Muranowie.
W zakurzonym promieniu s�o�ca, kt�ry wkrad� si� jako� przez zasuni�te story, 
wyra�nie
ukaza� si� znak wypisany kopiowym o��wkiem na ok�adce teczki. Ten porz�dkowy
szyfr sk�ada� si� z liter �amanych przez cyfry i raz jeszcze �amanych przez 
liczb� 47. Akta
sprawy z 1947 roku.
� Strasznie stare! � burkn��em zawiedziony; tropi�em sprawy aktualne.
� Nie szkodzi. Ciekawe. Przejrzyjcie. Nie po�a�ujecie. Zrezygnowany, odchyli�em 
ok�adk�.
Pierwszy papier nosi� nag��wek: �Protok� z posiedzenia s�du... w dniu 7 grudnia 
1947
roku.� Dwa i p� roku temu. Jeszcze raz �a�o�nie spojrza�em na gospodyni� tego 
pokoju, lecz
g�owa s�dziego by�a ju� pochylona nad blatem; przekonana, �e zatopi�em si� w 
lekturze akt�w,
pogr��y�a si� w swej pracy. Nie na tyle jednak, by o mnie zupe�nie zapomnie�. Od 
czasu
do czasu unosi�a g�ow�, a widz�c, kt�ry czytam protok�, dorzuca�a do� ustny 
komentarz,
bogatszy o fakty nie zawsze obj�te dokumentami �ledztwa. Jej s�owa, lektura akt, 
w�asna wyobra�nia
� i oto rozwija si� przede mn� jakby film o przygodach pi�ciu m�odych 
warszawiak�w.
Wi�c dobrze: grudzie� 1947. Za miesi�c przypada�o trzylecie oswobodzenia. 
R�wnocze�nie
trzylecie pierwszej w dziejach Polski rewolucji spo�ecznej.
A wi�c grudzie�, 1947 rok. Warszawa.
Pami�tacie, jak wtedy wygl�da�o miasto?
Na placu Trzech Krzy�y nie by�o jeszcze ogromnego bia�ego gmachu Pa�stwowej 
Komisji
Planowania Gospodarczego. Nie by�o Trasy W�Z. Sta� jeszcze wiadukt �Pancera�. 
Star�wka
by�a przera�liwie martwa. Nie by�o nowej Marsza�kowskiej ani szerokiej Kruczej. 
Na Mirowie,
Mokotowie, Muranowie, Nowym Mie�cie nie kopano jeszcze nawet fundament�w. 
Pa�stwo
dopiero przygotowywa�o akcj� masowego budownictwa mieszka�. Nowy �wiat szczerbi�
si� ruinami, przebudowa tunelu tarasowa�a Aleje Jerozolimskie. Nie wznoszono 
jeszcze
pot�nego Domu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
Warszawa znajdowa�a si� u ko�ca pierwszego etapu swej odbudowy. W ci�gu lat 
ubieg�ych
od oswobodzenia miasto zosta�o z powrotem powo�ane do �ycia. Odbudowano 
komunikacj�
wewn�trzn�, uruchomiono dworce docelowe i przetokowe, przerzucono przez Wis��
dwa wielkie mosty. Wprawiono w ruch elektrowni�, gazowni�, wodoci�gi i 
kanalizacj�.
Oczyszczono z gruz�w jezdnie i naprawiono chodniki. Na g��wnych ulicach 
odbudowane
partery dom�w sprawia�y wra�enie � je�eli przechodzie� wy�ej nie wznosi� oczu � 
normalnego
miasta; sklepy i magazyny czynne byty w tych parterowych budach. Pracowa�y 
drukarnie,
ukazywa�y si� periodyki i gazety. Warszawa by�a jedynym pod s�o�cem miastem, 
gdzie liczba
graj�cych teatr�w przewy�sza�a liczb� czynnych kin. Mieszka�o tutaj ju� 572600 
ludzi; w
lutym 1945 r. by�o ich 174000, z czego tylko 20000 na lewym brzegu Wis�y. 
�ywio�owa, nie
planowana odbudowa, pr�cz kilkunastu wielkich gmach�w rz�dowych, obj�a sklepy, 
wille i
niewielkie kamienice mieszkalne. Wszystko to by�o oczywi�cie jedynie skromnym 
plasterkiem
na straszliw� ran� � lecz pomaga� on gojeniu i sprawia�, i� miasto z powodzeniem 
spe�nia�o
swe sto�eczne funkcje. Wiele zrobiono w ci�gu tych trzech lat.
W tym samym czasie w pa�stwowych biurach architektonicznych uko�czono ju� 
dyskusj�
nad przysz�ym kszta�tem nowoczesnej stolicy. R�wnocze�nie w p�nocnej dzielnicy 
rozpocz�to
wielk� planow� budow�. Pierwsz�.
Wi�c wiecie ju�: Warszawa, miasto odbudowywane z gruz�w, grudzie�, 1947 rok...
Wyrok s�dziego Wilczy�skiej
Ohydna pogoda; jak zawsze, kiedy zap�niona zima przesila si� jeszcze z upart� 
jesieni�.
Deszcz ze �niegiem. Niebo za kurtyn� brudnych chmur. Ziemia pod pokryw� lepkiej 
i grz�skiej
bryi. Okna rozleg�ego korytarza s�dowego daj� �wiat�o ponure i sk�pe. Na 
pod�odze
rozdeptane plamy b�ota pomieszanego z cementowym py�em, jak zazwyczaj w 
odbudowywanych
gmachach. Wiele ludzi czeka na rozprawy. Ich szept robi wra�enie jednostajnego 
brz�czenia.
Nieoczekiwanie w�r�d szumu rozleg� si� dono�ny g�os kobiecy :
� Sprawa Marka Koz�a i towarzyszy! � I po raz drugi, by nie by�o �adnych 
w�tpliwo�ci: �
Kozio� Marek, Siwicki Jacek, Moczarski Zbigniew, Spokorny Kazimierz, Koz�owski 
Lucjan
wraz z rodzicami, prosz� na sal�!
Pi�ciu oskar�onych � du�a afera! Gromada na korytarzu zafalowa�a. P�mrok 
zaciera� sylwetki
dzieci i doros�ych. Przepychali si� ku prostok�towi drzwi wiod�cych na sal�. 
Marek
poczu� szarpni�cie za prawy r�kaw. Obejrza� si�. Nieznany wyrostek pochyli� si� 
ku niemu
szepcz�c:
� Gada� tylko o papie. O reszcie ani mru-mru. Inaczej po�a�ujecie. Uprzed� 
innych.
I znik� zgrabnie w napieraj�cym t�umie. Ko�o Marka sta� jedynie Koz�owski.
� Lutek, ani s�owa, jak...
Ju� doszli do roz�wietlonej ramy drzwi. Po kolei defilowali przed wo�n�. Marek 
nie zd��y�
powt�rzy� innym otrzymanej instrukcji, by� jednak zupe�nie pewien, �e koledzy 
nie zawiod�.
Wczoraj jeszcze dok�adnie ustalili, w jakim momencie i do czego maj� si� 
przyzna�. Jako
nieletni, odpowiadali z wolnej stopy.
W du�ym, jasnym pokoju, za sto�em mi�dzy dwoma oknami, rzuca�a si� w oczy przede
wszystkim posta� s�dziego w czarnej todze. Od innych s�dzi�w ten r�ni� si� 
d�ugimi,
skromnie zaondulowanymi w�osami; srebrne nitki siwizny znaczy�y rang� �yciowego 
do�wiadczenia.
S�dzi� jest kobieta. Sekretarzem s�du tak�e. Kobiet� jest r�wnie� wo�ny tego 
trybuna�u.
Doro�li zasiedli w �awkach. Ch�opcy stan�li szeregiem przed sto�em g��wnym, z 
l�kiem
obserwuj�c twarz pani s�dziego, to pochylaj�cej si� nad roz�o�onymi aktami, to 
podnosz�cej
wzrok na nich.
S�dzia Wanda Wilczy�ska przypatruje si� oskar�onym po kolei. Pragnie z wygl�du 
oceni�
ich charaktery, lecz wzrok jej bezradnie �lizga si� po sztywnych, zaci�tych, 
niech�tnych twarzach,
zatrzymuj�c si� dopiero na wyrazistych szczeg�ach garderoby lub jeszcze ni�ej, 
na
pod�odze, na �ladach zab�oconych but�w. Pierwsz� my�l� Wilczy�skiej jest �al do 
b�ota, do
but�w, �e zbruka�y sal�. Gdy wiele lat przed wojn� asystowa�a przy rozprawach 
przeciw nieletnim
przest�pcom, mierzi� j� wygl�d sal s�dowych, sta�y p�mrok i wieczny kurz, kt�ry 
niczym
pozosta�o�� wszelkich zbrodni, krzywd i nieszcz��, w trybunale znajduj�cych swe 
zako�czenie,
�ciele si� po �awkach i kratkach. Przysi�ga�a sobie, �e je�eli spe�ni� si� jej 
marzenia
i zostanie s�dzi� dla nieletnich � jej pierwsz� reform� b�dzie nadanie miejscom, 
gdzie
s�dzone s� dzieci, jasnego, czystego wygl�du, ukwiecenie ich, wyrzucenie 
rytualnej katedry
dziel�cej s�dziego od pods�dnego, tak by ju� sam pok�j budzi� w m�odych ufno��, 
a nie
strach. Wtedy jednak Wilczy�ska nie zosta�a s�dzi�. Nazwisko jej wymieniono w 
g�o�nym
antykomunistycznym procesie politycznym. Musia�a wzi�� si� do innej pracy.
W pierwszych latach po wojnie ogrom zada� zwi�zanych z odbudow� zniszczonego 
kraju
nie sprzyja� trosce o nieletnich przest�pc�w b�d�cych masowym produktem 
okupacji.
Dopiero przed niewielu miesi�cami uznano kwalifikacje Wilczy�skiej i oto po raz 
pierwszy
mia�a ferowa� wyrok. Sal� urz�dzi�a � jak marzy�a niegdy�. Nawet zimowe kwiaty 
stoj�
w doniczkach. Lecz do sali naniesiono od razu, w pierwszej chwili, wiele b�ota. 
Drobiazgi
denerwuj�; przerzuca akta, mimo woli odwlekaj�c chwil� wst�pnych, cho� przecie� 
tylko
formalnych pyta�.
Jednak oczekiwania nie mo�na przeci�ga� nad miar�. Milczenie dra�ni wszystkich, 
j� sam�
r�wnie�.
� Imi�?... Nazwisko?... Urodzony?... Rodzice?... � Pop�yn�y pytania.
� Marek Kozio�, prosz� pani. W Warszawie, 10 stycznia 1932 roku. Ojciec tokarz, 
ale nie
�yje. Chwycono go w �apance i rozstrzelano wtedy na Senatorskiej. Matka pracuje 
jako robotnica
w fabryce. Mieszkamy na Barskiej.
Wysoki, zbyt wybuja�y i szczup�y jak na swe lata, ubrany w czarn� jesionk� i 
stary mundur
wojskowy, Marek Kozio� sko�czy� podawa� personalia.
Nast�pny by� nieco ni�szy od kolegi i silniejszej budowy, lecz o korpusie 
skrzywionym,
jedno rami� mia� podniesione kul� tkwi�c� pod pach�; prawa nogawka ko�czy�a si� 
pustym
mankietem, podwini�tym na wysoko�ci kolana.
� Kiedy straci�e� nog�?
� Za okupacji.
� W Powstaniu?
� Nie, za okupacji. Tramwaj. Jecha�em jak inni na buforze, spad�em, i po nodze. 
Rzeczywi�cie.
� Imi�?... Nazwisko?...
� Jacek Siwicki. 18 maja 1932 roku. Ojciec by� szewcem...
� W protokole zeznawa�e�, �e by� dozorc�?
� Tam jest dobrze napisane. Ale dozorca, prosz� pani s�dzi... s�dziny... prosz� 
pani, to nie
fach. Rzeczywi�cie. Schody zamiata�! Faktycznie by� dozorc�, ale przede 
wszystkim buty
ludziom robi�. Nie �yj� oboje. Ojciec zgin�� w �r�dmie�ciu, a mam� na placu 
zastrzeli�a zaraz
pierwsza seria z �Akademika�. Rzeczywi�cie. Razem z ciotk� mieszkamy na 
Barskiej. Ciotka
jest ekspedientk� w pa�stwowym sklepie.
� Zbigniew Moczarski � l�kliwie zacz�� recytowa� w�t�y, ma�y ch�opak o wielkich, 
niebieskich
oczach zajmuj�cych niemal p� twarzy. D�uga kapota i buty o zadartych nosach, za 
du�e
na ich w�a�ciciela. � Urodzi�em si� w Poznaniu 11 grudnia 1932 roku. Tatu� by� 
architektem,
Niemcy wywie�li go do obozu. Ju� nigdy nie wr�ci�. Mamusi�, Staszka � brata � i 
mnie wyrzucili
Niemcy z Poznania. Przyjechali�my do Warszawy. Matka handlowa�a we�n� za �elazn�
Bram�. Pierwszego sierpnia nie wr�ci�a do domu. Stach poszed� do wojska. 
Zosta�em
sam. Z s�siadami by�em w Pruszkowie, lecz uciek�em z transportu, gdy ich wie�li 
dalej. Wa��sa�em
si�. W zimie wr�ci�em na Barsk�, gdzie mieszkali�my z mam�. Teraz jestem u pani
Madejowej, dozorczyni, pomagam jej w pracy...
Kt�ra� z siedz�cych kob...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin